Ależ to było wczoraj, ta wieczorna plaża. Jeszcze takiej nie miałem. Była taka, że teraz, tu, zupełnie trzeźwy, czysty jak łza chcę ją opisać.Zaczęło sie przedwczoraj, przedwczoraj kiedy to poraz kolejny wróciłem w Nadmorze. Trzeci raz w tym roku i drugi raz w ciągu dwóch tygodni. Wróciłem, usiadłem na wydmie i zapadłem w zadumę, tą swoją niezrozumiałą i niewytłumaczalną zadumę. Zadumę z której wyrwał mnie strach. Patrzyłem na falę i dotarło do mnie, że sie boję. Czuję lęk, obawę. Sama myśl, że się boję już sama ta myśl wzbudzała niepokój. Ale czegóż mogłem sie tu bać, w tym cudownym, spokojnym miejscu? Spojrzałem na ten strach z boku. Z pozycji obserwatora. Tak jak to wyczytałam w mądrych księgach gdzie to radzą by tych myśli nie odrzucać, by je wziąć i sie im przyjrzeć. No więc, nie walczyłem z tym, wziąłem. Wziąłem i zobaczyłem, że boję się, że to wszystko może nie mieć znaczenia. Że ja żyję, że istnieję w jakieś grze, symulacji, jakimś śnie i wystarczy, że ktoś wyciągnie wtyczkę lub sie obudzi i wszystko się skończy. Skończy sie tak o po prostu. Bez zwycięstwa czy porażki, bez nagrody lub kary. Skończy się zwykłym końcem. I, że to całe moje staranie, całe moje uczciwe i dobre życie nie ma sensu. Że to wszystko nic nie znaczy i nic nie powoduje. Po prostu tylko jest. Moje życie czy uczciwe i dobre czy nieuczciwe i złe nie ma żadnego znaczenia. Jest jak jakieś coś co sie odbyło i tyle z tego, tylko tyle, że było.I potem przyszła do mnie druga myśl. Myśl, że przecież Nadmorze już mnie nie zachwyca, już nie cieszy. Jestem tu, przyjeżdżam ale sam nie wiem po co. Miałem znaleźć ukojenie, miałem znaleźć odpowiedzi jednak nic takiego nie nastąpiło. Przez tyle już lat. Już sie znudziłem. Czy mogę w to uwierzyć? Czy pomyślałbym kiedyś, że Nadmorze mi sie znudzi? Nie, nigdy bym tak nie pomyślał, nigdy bym w to nie uwierzył. A teraz jestem tu bo jestem, z przyzwyczajenia, z braku lepszej alternatywy, z nudy - jak stare małżeństwo. Już nawet zachód słońca nic nie znaczy. Nawet on.I wtedy wstałem. I wtedy go zobaczyłem. No tak, przecież miał być, przecież miałem go nawet zamiar obserwować. Zapomniałem. A on tam był. Kto widział wielki, czerwony księżyc wyłaniający się z morza wie o czym mówię - a kto nie widział, to choćbym wspiął sie na wyżyny swoich zdolności, choćbym użył najwspanialszych słów na jego opisanie i tak nie zrozumie. To trzeba zobaczyć. Był olśniewający. I wrócił zachwyt Nadmorzem.Wczoraj postanowiłem zapalić. Tradycyjnie w wieczornym Nadmorzu. Ostatnio z paleniem mam problem. Boję się. Boję sie, bo takie wizje mi zaczęły wchodzić, że strach. Rozpadałem sie. Nigdy nie wiedziałem kim jestem, czym jestem, po co jestem i dlaczego jestem. A ostatnie klika paleń tylko ten stan pogłębiło. Tylko wprowadziło jeszcze więcej problemów. Tylko praca, tylko znalezienie zajęcia dawało mi jako taki spokój. Tylko ciągłe stymulowanie głowy bodźcami z zewnątrz pozwalało zachować jako taką równowagę. Jednak gdy tylko trafiała sie chwila ciszy, chwila gdy wnętrze dochodziło do głosu to wszystko wracało. To było bardzo nieprzyjemne, wręcz przerażające. Długo by pisać do jak absurdalnych i do jak strasznych wersji siebie i świata dochodziłem. Dlatego też zacząłem się go bać. Bałem sie tego gdzie mnie dalej zaprowadzi. Bałem sie, że może mnie doprowadzić do ostateczności. No ale co jak co cały czas kusiło. Kusiło chęcią poznania tego co dalej. Ale i kusiło nadzieją na lepsze, nadzieją. I to wczorajsze było inne. Było lepsze. Było najlepsze. Nie wiem co sie w nim zmieniło. Nie wiem co sie zmieniło we mnie. Patrząc racjonalnie to nic. Wszystko było tak jak tych parę ostatnich nieprzyjemnych razów. A jednak. W ułamku chwili wszystkie obawy i strachy znikły. W ułamku sekundy poczułem jedność z samym sobą. Poczułem, że wszystko ma sens. Że nawet te ostatnie kilka razy też miały sens. To było jak walenie głową w mur. Nie wiedziałem wtedy, że to robię ale teraz wiem, że to robiłem. Robiłem to żeby go przebić. I teraz go przebiłem. Z uporem maniaka, już nawet bez wiary i nadzieji, bez sensu. Już nawet pogodzony z porażką. Ale robilem. Wczoraj się stało. Wczoraj połączyłem wszystkie swoje jestestwa, wczoraj stałem sie jednym sobą. I gdy sobie to uświadomiłem spojrzałem na świat. Z jednej strony zorza po zachodzącym słońcu i grające kolorowe światła Gdańska Sopotu i Gdyni, z drugiej strony wielki czerwony księżyc wyłaniający sie z morza, przede mną morza szumiące falami a nade mną morze gwiazd. Nie wiem czy można sobie wyobrazić bardziej bajkową scenerię. I ja, sam, sam jedwn na tej ciemnej plaży. To była moja nagroda. To było spełnienie tylu lat cierpień i oczekiwań. I coś mi mówiło, że oto masz, masz co chciałeś. Że oto nadszedł czas spełnienia. Że oto po latach wyrzeczeń nadszedł czas zbioru. Plon właśnie jest gotowy. Mur został przebity, odnalazłem się i mogę zbierać żniwo tego co zasiałem. A że siałem uczciwym sercem nie mam wątpliwości.
Dobra, tyle na teraz. Zakładam gacie, bo siedzę jak to ostatnio zacząłem, nago, idę sie wykąpać w morzu i pobiegać. Jednak teraz juz inaczej biegać. Do tej pory biegalem ciężko. Do tej pory biegalem dla kondycji, dla wyniku, dla zdrowia. Biegałem dla zabicia czasu, z braku innej alternatywy. Biegałem marudząc na wiatr, marudząc na nierówną plażę. A teraz bedę biegł wolny, zadowolony, że w ogóle biegnę. Jakie te fale są piękne jak się tak biegnie.
Wróciła mi chęć pisania.
Jantar plaża 10.09.2025 13:31
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz