czwartek, 11 września 2025

Ścieżka 681 Do przodu

 Druga notka. Po alko pisze mi się zdecydowanie lepiej. Ten wielki czerwony hipnozytujacy wariat jeszcze z morza nie wylazł.

Leżę, juz czuć chłód i wilgoć ale nie przeszkadza mi to, grunt, że nie ma wiatru. Jest mi tak dobrze. Błogo. I chodzi mi po głowie ta notka, ta z przedwczoraj.
Wczoraj też było palone, ale wczoraj bez żadnych spektakularnych efektów. W sumie nie wymagaj cudu każdego dnia. I w sumie, grunt, że nie bylo bad tripa. Tak tu teraz leżę, tym razem po alko. I jest też błogo. I siedzi mi w głowie ta notka. Przedwczoraj na paleniu, jak też mi było tak błogo poczułem, że mogę wyjść z ciała. Wyjść i spojrzeć na siebie z boku. Wyjść i polecieć zobaczyć co u Księżniczki. I stanąć obok niej i szepnąć jej do ucha nie martw się, wszystko będzie dobrze, pomogę Ci. Kurde ileż to już razy myślałem o obe, ile to już razy myślałem o świadomych snach. Ale bałem się. Bałem sie ciemności. Coś jak mój eks szwagier, który ostatnio, po przeszczepie wątroby zapadł w śpiączkę i po przebudzeniu opowiadał o lataniu i o jakichś czarnych postaciach. I stał sie tak nieznośny, że musieli go przystopować farmokologicznie. Jednak ja przedwczoraj już sie nie bałem tych czarnych postaci. Nie bałem sie ich. A bałem sie ich nawet wstajac nocą do łazienki i patrząc w lustro, bałem sie, że coś czai się za plecami.  Irracjonalne. A przedwczoraj już się nie bałem. I naprawdę byłem bliski. I była jeszcze jedna myśl, wyjść i polecieć do wszystkich. Do wszystkich mi bliskich. Do wszystkich których w swoim życiu dotknąłem. Tych których dotknąłem pozytywnie i tych których dotknąłem negatywnie. Tych dla których moje słowo, mój czyn, stało sie czymś co coś w ich życiu ruszyło - i dobrego, i złego. Bo przecież, świadomie czy nie, stałem sie ich kreatorem, wpłynąłem na ich dalsze życie. W mierze większej czy mniejszej ale stałem się. I zapragnąłem udać sie do nich wszystkich. Stanąć obok, popatrzeć i szepnąć nie martw się, wszystko będzie dobrze, pomogę Ci. Chciałem ich wszystkich pocieszyć. Tak, żeby, nie wiedząc skąd i nie wiedząc jak i nie wiedząc dlaczego poczuli nadzieję. Ale zrozumiałem nagle, że nie dam rady. Nie mogę ja, ten który tu leży wyjść i polecieć do wszystkich, ja jeden. To jest niemożliwe. Ja jeden. I zrozumiałem, że jeżeli chcę to uczynić muszę umrzeć. Muszę umrzeć, stać się czymś na podobieństwo ducha, rozbić sie na wystarczającą ilość promieni światła i wówczas dotrzeć do Was wszystkich. Chcesz tego? Czy chcesz? To jest proste. Możesz w tej właśnie chwili umrzeć dajmy na to na zawał serca. Umierasz, i juz jesteś tą światłością. Chcesz? No Nie chciałem. To jeszcze za wcześnie stwierdziłem. Ale już wiem. Jak umrę to rozpierdzielę sie na nieskoczoną ilość promieni światła i stanę przy każdym którego kiedykolwiek i jakkolwiek doświadczyłem i szepnę mu do ucha nie martw sie, wszystko będzie dobrze.
Jest 20:46..Już zacząłem powątpiewać czy będzie. Jest, po prostu chmury były nad horyzontem na wschodzie. Jest, jak jakaś lampa, jest, oświeca drogę na tafli morza. Coraz zimniej coraz większe wilgotność, ciemno, ale jak tu iść jak taki księżyc, jak tu iść jak takie gwiazdy.
P.S.
Dlaczego tu nikogo ze mną nie ma? Nie, nie ma drugiego takiego człowieka co siedzi na plaży I pisze. Nie ma drugiego takiego człowieka co siedzi na plaży i patrzy na księżyc. Nie ma. Nie ma. Ale piękne gwiazdy. A ten wariat wielki tak świeci, że cień widzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz