sobota, 12 grudnia 2020

Ścieżka 619 Do przodu

Znowu mi się śniłaś. Jeny ile to już razy śniłaś mi się. Jeny ile to już razy wracałem do chwili gdy jest dobrze, gdy jest normalnie, gdy jest spokojnie, gdy jesteśmy razem. Jeny ile to już razy budziłem się zawiedziony ze świadomością, że to tylko sen. I ileż to już razy podnosiłem zmęczoną głowę z ciężkim westchnieniem – kurwa. I ileż to już razy chodziłem po takim śnie struty, smętny, zły, niedobry. Ileż to już razy. Jestem w Tobie uwięziony. Spętane Tobą myśli, spętane Tobą czyny. Jak smoła otaczasz mnie zewsząd odbierając radość. Śniłaś mi się i teraz. Śniłaś mi się ze środy na czwartek. I znowu obudziłem się jak zawsze. Nabrałem głębiej powietrza. Otaczała mnie ciemność. Westchnąłem. Ale jakież było moje zdziwienie gdy w tej ciemności dostrzegłem obok Ciebie. Spałaś odwrócona plecami – często tak śpisz. Chwilę analizowałem sytuację. Ty naprawdę spałaś obok. A więc wreszcie obudziłem się z tego koszmaru. Wreszcie obudziłem się z tego koszmaru w którym Cię nie ma. Jeny jakież to było straszne. Jakie to było okrutne. Jak ja cierpiałem. Strasznie cierpiałem. Jak to dobrze, że to się już skończyło. Jeny jak to dobrze. Westchnąłem, westchnąłem z ulgą. Przekręciłem się na lewy bok, przełożyłem rękę pod Twoją ręką, objąłem mocno tak jak zawsze obejmuję i z poczuciem nieopisanej ulgi już miałem ponownie zasnąć gdy nagle … gdy nagle obudziłem się naprawdę. Obudziłem się w tym świecie w którym teraz to piszę. Obudziłem się w tym świecie gdzie Cię nie ma. I od czwartku chodzę smutny, chodzę smętny, chodzę zły, chodzę niedobry. Szkoda, że obudziłem się naprawdę. To było takie realne.

W codzienności szaro, ciężko, mokro, zimno. Coś, co i tak moje ciężkie myśli przygniata jeszcze bardziej. Tęsknię za morzem i plażą. Tęsknię za innym ja.          W codzienności dzisiaj spakowałem prezenty. Pierwszy raz w życiu spakowałem je idealnie. Jeżeli miałbym wymienić jedną z rzeczy których się boję – to było by to niewątpliwie pakowanie prezentów.                W mieście coraz więcej zbiórek. Zbierają na chore dzieci. Rzucam zawsze. Ale dziewczyna którą dzisiaj spotkałem pod Biedronką urzekła mnie jak nikt wcześniej. Stała skromnie pod ścianą. Nic nie mówiła, nikomu się nie narzucała, nikogo nie nagabywała. Jakiś ochłap wrzuciłem do puszki dla spokoju sumienia. Ale to co poczułem następnie moje rozwaliło. Takie ciepło popłynęło od tej dziewczyny, taka wdzięczność, że nie potrafię tego opisać. To było coś nieprawdopodobnego. Nigdy wcześniej nie poczułem czegoś takiego. To było jak magia. Niesamowite. Aż się zawstydziłem sam przed sobą tym ochłapem. To była dobroć i wdzięczność w czystej postaci. To było coś co na tej planecie już wymarło. Niesamowite.