sobota, 30 stycznia 2016

Ścieżka 375 Do przodu

Dokładnie rok.
Dokładnie rok temu wziąłem swoje koszule, buty, wiertarkę, skrzynkę z narzędziami, album ze zdjęciami, listy, szczoteczkę, golarkę, ręcznik i tysiąc innych jeszcze rzeczy, spakowałem ten majdan i opuściłem to, co tak bardzo …? No właśnie? Tak bardzo co? Kochałem? Byłem przywiązany? Jakie były moje do tego uczucia? Teraz, po tych dokładnie 12 miesiącach mogę powiedzieć z pełną świadomością że tak, że kochałem i że tak, że byłem przywiązany. Szkoda, szkoda mi tego wszystkiego co musiałem zostawić. Szkoda mi bardzo. I żal mam że musiałem to wszystko zostawić. O rany jak mi żal. Mam niestety taką przypadłość że pamięć moja magazynuje tylko te dobre wspomnienia. I co by się nie działo, czego bym nie doświadczył, jakie by to nie były przeżycia w pamięci zostają mi tylko te dobre. Bo czy warto pamiętać te złe? Nie, nie warto. Pamiętam więc tylko te dobre. I kogo bym w życiu nie spotkał, czego bym od niego doświadczył koniec końców zawsze będę spotkanie to wspominał z sentymentem. I będę się uśmiechał patrząc na wspólnie przeżyte radości, zabawy, szczęścia. A gdyby nawet były w tych wspomnieniach chwile doświadczeń, złych momentów to w moim odczuciu też będą to wydarzenia dobre. Bo daliśmy radę. Razem. Było ciężko, było strasznie, ale przeszliśmy to. Czy to nie te właśnie przeżyte razem trudności, czy to nie one właśnie budują przyjaźnie, cementują związki, umacniają w zaufaniu? Tak, to one. One budują więź. Więc jeżeli nawet były, a były, to i tak wspominam je z radością. Dlatego też żal, żal mi wszystkich którzy byli a których już nie ma. Ale zawsze, zawsze będę się uśmiechał na wspomnienie o nich. I zawsze, ale to zawsze będę widział ich uśmiechnięte twarze i miał o nich dobre zdanie. A gdy na dodatek jest to ktoś, ktoś z kim spędziłem dwadzieścia lat to smutek po jego stracie będzie / jest przeogromny. I choć pomału, malutku układam sobie tą nową pustą rzeczywistość to nadal jest mi żal. Bardzo żal. Wraca do mnie często we wspomnieniach. Wraca we snach. A gdy wraca jest ciężko. O jak ciężko. Czuję się wówczas taki przegrany, taki oszukany, taki bezsilny, taki słaby. I pytam wówczas, sam nie wiem kogo, dlaczego. Dlaczego się tak stało? I nachodzi mnie refleksja że – moja wina. Moja. Nie dałem rady. Nie podołałem. Nie spełniłem oczekiwań. I jestem wówczas taki sobą zawiedziony że ciężko wstać i zacząć żyć. Jak żyć? Jak żyć po tym wszystkim? Zostawiłem wszystko. Moje ukochane miejsca, moje ścieżki. Zostawiłem wygniecione łóżko. Zostawiłem skrzypiącą podłogę. Zostawiłem widok z okna. Zostawiłem koty. Zostawiłem wiślany brzeg. Zostawiłem niedzielne popołudnia na Placu Zamkowym. Zostawiłem piłkarskie środy. Zostawiłem kompletnie wszystko. Zostawiłem wszystko co przez te dwadzieścia lat tak skrupulatnie budowałem. Co oswajałem, co przygarniałem, z czym się utożsamiałem. Co było mną. Tak właśnie. W każdej z tych rzeczy zostawiłem cząstkę siebie. Kawałek serca. I w momencie gdy to wszystko musiałem zostawić poczułem jakby to serce mi wyrwano. Nagle i brutalnie. Ani nie byłem na to przygotowany ani się tego spodziewałem. Umarłem. Ale o tym już pisałem. Pisałem już o tym jak umarłem za życia. I po tym jak umarłem wziąłem swoje koszule, buty, wiertarkę, skrzynkę z narzędziami, album ze zdjęciami, listy, szczoteczkę, golarkę, ręcznik i tysiąc innych jeszcze rzeczy, spakowałem ten majdan i opuściłem to, co tak bardzo kochałem i do czego tak bardzo byłem przywiązany. Zostawiłem długi list pożegnalny, zostawiłem różę, zostawiłem klucze i odszedłem. Odszedłem tak jak chciała. Bo jeżeli przez to odejście chociaż jedno z nas miało by być szczęśliwsze, chociaż jedno z nas mogło by zacząć żyć tak jak chce, jak czuje. Jeżeli chociaż jedno z nas będzie szczęśliwsze to niech tak będzie. Niech będzie. Widocznie nie byłem tym kim miałem być. Widocznie … Widocznie już mnie nie kochała. Ale co to właściwie jest to – kochać? Czy my umiemy kochać? Nie umiemy. A przynajmniej większość z nas nie umie. Nie rozumiemy znaczenia miłości. Bo jeżeli byłaby w nas choćby odrobina miłości nie przechodzilibyśmy obojętnie obok nikogo. Nawet tego najgorszego. Bo czym że jest dla nas miłość? My kochamy nie dlatego że ona/on jest przy nas. My kochamy za to co dzięki niej/jemu zyskujemy. My kochamy za korzyści płynące z tego związku. My kochamy tylko nasze oczekiwania. A gdy te oczekiwania się nie spełniają … No właśnie. Wówczas następuje koniec. Ale czy to jest miłość? To nie jest miłość. Powiem wam co to jest. To jest samolubstwo. To jest samolubstwo. Miłość, o miłości to mogą coś powiedzieć matki. Matki wiedzą co to miłość. Miłość matki do dziecka jest właśnie tym co mam na myśli. Choćby dostała od swojego dziecka milion miliardów zmartwień, choćby nawet usłyszała coś co ściska serce to będzie je kochała. Będzie się martwiła, będzie dbała, będzie pomagała, będzie czuwała, będzie przebaczała. Wiem to. Znam to. Patrzę na swoją mamę. To jest miłość. I wiecie to wy – matki – znacie to.
Nie wiem czy uda mi się jeszcze z kimś nawiązać bliską relację. Relację jaką musiałem zostawić. To było dla mnie dobre. Z nikim nie czułem się tak dobrze. I nikomu tak wiele nie zawdzięczałem. I z nikim nie byłem tak otwarty ( a że zamknięty w sobie jestem to wiem ). I czułem że to jest moje. Że co by nie było to jest, i będzie. I że mogę liczyć że będzie. Zwłaszcza w tych ostatnich latach. To wydawało mi się już takie scementowane. Czy można znać się jak łyse konie? Rok temu, a raczej półtora roku temu uważałem że można. I jakże się myliłem! Jak ja się myliłem! I dostałem kopa w dupę wtedy kiedy najbardziej potrzebowałem pomocy. Tak. Potrzebowałem pomocy. Nie wiem co to było? Czy to było zmęczenie pracą, bo pracowałem dużo wtedy? Czy to zmęczenie pogodą? Czy to może była jakaś męska menopauza? Czy to może była depresja? A może jest jeszcze? Fakt faktem nie było ze mną dobrze. Czułem się źle, sam ze sobą czułem się źle. Mogę powiedzieć że byłem chory. I spodziewając się wsparcia, pocieszenia, pomocy dostałem coś zupełnie przeciwnego. Nie, nie mam o to teraz pretensji. Cóż, coś przerosło czyjeś siły. To nie świadczy o tym że ten ktoś był złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie, to dobry, wspaniały człowiek. I nawiązując do tego co napisałem wcześniej mam z tym człowiekiem związane tylko dobre wspomnienia. I ja tego człowieka, i ja JĄ nadal kocham. I to jest w tym wszystkim najgorsze. To mi uniemożliwia szukanie, budowanie czegoś nowego. Bo jak mam szukać, jak mam budować coś nowego gdy w głowie, gdy w sercu nadal jest ona. To by było nie w porządku w stosunku do tego nowego. To by mogło nowe zranić. A zranić nie chcę nikogo. Nie mogę dopuścić do tego by ktoś cierpiał przez moją przeszłość. Nie mogę dopuścić do tego by ktoś cierpiał jak ja cierpię. Moje życiowe założenie: jedno życie – jedna miłość, jest mi ciężarem, jest mi kulą u nogi ale zarazem jest moją siłą i jest, jest moje. Dziwne, nieżyciowe, głupie – ale – MOJE.
Tak więc widzisz. To co napisałaś wczoraj do mnie u siebie to nie tak że ja myślę że to tylko facet. Jak widzisz to działa w obie strony. Z tym że w moim przypadku nie ma, tak mi się przynajmniej wydaje/przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, tego kogoś trzeciego. I jak widzisz to nie musi być przyczyną. To może być każdy inny powód, nawet nuda. Po prostu on ciebie, tak jak ona mnie już nie kochał. Czy wyobrażasz sobie że poznając tą której jak piszesz nienawidzisz, przedstawił się: cześć, jestem P, jestem w związku ale obecnie szukam czegoś nowego. Tak więc to nie ona go od ciebie zabrała. Sam odszedł, sam wybrał, pewnie już dużo wcześniej. Więc powtórzę. Po prostu on ciebie, tak jak ona mnie już nie kochał. Oni oboje nie wiedzą co to miłość. A:
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą
I jeżeli kogoś tu już nienawidzić to właśnie ich. Tak właśnie. Kocham ją i nienawidzę. Nienawidzę mendy za to co mi zrobiła. Za to jak mnie potraktowała. Za to jak się teraz czuję. Za to że straciłem szacunek do siebie. Za to że przegrałem. Za to że poczułem że nie ma dla mnie miłość. I za to że tak długo budowałem wielki pałac a teraz wiem, teraz wiem że nie był nic wart. I niech tam sobie żyje po swojemu, niech sobie ułoży życie tak jak pragnie, niech będzie szczęśliwa iiiiiiii, i niech huj ją trzaśnie.
A ten wczorajszy wpis u ciebie tak mnie wkurwił że jak wyleciałem z chaty to przebiegłem pięć kilometrów w 25 minut i 45 sekund. To mój nowy rekord! Ze średnią 5,09. I przysięgam że gdybym podczas tego biegania spotkał na swej drodze jakąś „łajzę” co to nie daje żyć spokojnie innym to mogło by się skończyć źle. Tzn tylko na pierwszych trzech kilometrach, bo po trzecim byłem już tak zmordowany tempem ( pierwszy 5,03, drugi 4,97, trzeci 5,01 ) że czwarty i piąty to była już tylko walka ze swoją słabością. No ale co by nie było – dziękuję ci za moją życiówkę na 5 kilometrów.
P.S. A rok temu o tej porze leżałem w łóżku bez życia. I leżałem tak dni trzy. I zwijałem się z bólu, i nic nie jadłem, i nic nie piłem. A świat był szary, smutny, ciężki. I nic nie wiedziałem.
Choć żebym miał powiedzieć że teraz wiem ...
Nieee. Jedno wiem. Nigdy ale to nigdy nie chcę już usłyszeć: "Wiesz, ja już dłużej nie mogę z tobą być, ale wiesz, zostańmy przyjaciółmi"

niedziela, 24 stycznia 2016

Ścieżka 374 Do przodu

Dostałem ostatnio propozycję, jak sądzę nie do odrzucenia, że mam utworzyć konto na fejsie. Powiem szczerze, fejs mnie nie kręci. I mógłbym na ten temat rozpisywać się w nieskończoność. I zapewne jeszcze się rozpiszę ale dopiero następną razą. Tak napisałem ostanią razą. No to teraz mam tą następną razę więc zaczynamy nieskończoność.
Nie powiem że myślałem o tym dużo. Nie powiem bo nie ma co kłamać. Myślałem – ale tylko trochę. Stary i uparty jestem. Do tego jak wiadomo nie podążam za modą a wręcz przeciwnie. I takimi to ruchami podkreślam swoją odrębność. Patrzcie – mówię – jakie to wszystko płytkie. Patrzcie – mówię jeszcze – ja się nie daję komercji, ja jestem ponadto. No właśnie. I to jest w tym wszystkim najistotniejsze. Ja, wielki i najmądrzejszy er, jestem ponadto. Ja nie będę mieszał się z całą tą bezmyślną hołotą. Ja, wielki i najmądrzejszy er, nie dam się wcisnąć do jednego wora z całą tą bezwartościową internetową zgrają. Ja jestem samowystarczalną jednostką. I czerpię niewątpliwą pychę z chwili gdy na pytanie czy mam fejsa mogę odpowiedzieć: „Nie, nie mam. To nie dla mnie”. Tak właśnie jest. Ja muszę być inny, muszę być wyjątkowy. I jest jeszcze jedno ważne. Oj ważne. Jest jeszcze jedno takie ważne. Takie że dzięki temu czuję się … lepszy.
No i istnieje jeszcze prawdopodobieństwo że gdybym tak założył fejsa mogłoby co nieco wypłynąć na powierzchnię z brudów moich dokonań. Takich moich działań przeszłych których mógłbym się wstydzić. No więc po co? Po co psuć obraz era cudownego i mądrego. Era co wie, era co rozumie, era co nie krzywdzi. Wolę już zostać tym Elfem. Napisała ostatnio, bodaj że Drewniana o maskach jakie przywdziewamy. Otóż to właśnie. Ten blog to moja maska. Tutaj jestem tym czym chciałbym być w życiu. Niestety w życiu tym nie jestem. I ze zderzenia tych dwóch światów nie wynikło by nic dobrego. Co innego pisać sobie tu na spokojnie, co innego stosować to samemu w realnym świecie. Zostanę sobie więc tym tajemniczym erem i nie dopuszczę by do internetu trafiło coś czego sam nie wymyśliłem.
A zresztą. Z tą tajemniczością dobrze mi. Może lepiej jest nieraz zostać niepoznanym. Może lepiej zostawić niedopowiedziane. Zostawić miejsce na domysły. Zostawić miejsce na tworzenie. Po co odzierać wszystko z tej tajemniczości. Te małe, chwilowe myśli, co robi, jak wygląda, jak żyje budują świat wyobrażeń. I to jest dobry świat. Ja tak mam. Buduję sobie świat tych których czytam a których nie znam do końca, według własnych zasad. Buduję sobie świat dobry, w którym otacza ich dobro. I buduję sobie świat w którym są tymi kim się ujawniają na swoich stronach. I choć wiadomo że jest to świat przefiltrowany przez sito moich wartości i uprzedzeń to zawsze jest to świat pełen dobra. Więc zostanę tu gdzie jestem. A że jak zakładam wyglądam dobrze, nie będę podejmował ryzyka że mogło by się to zmienić. Zresztą. Jak już wspomniałem lubię tajemniczość. Taka była kiedyś, już nie pamiętam, chyba Niewidzialna Ręka. To miał być nawet jakiś klub czy coś w tym stylu. Zostawiam więc odciśniętą dłoń. Zaoferuję bezinteresownie dobre słowo czy przyjaźń i tyle. Zostanę bezosobowy. A jak już wygram w to lotto to dołożę do tego dobrego słowa parę złoty. Mi dużo nie trzeba. Często słyszę jak ludzie zastanawiają się co by zrobili gdyby wygrali te parę baniek. Zastanawiają się jak zmieniło by się ich życie. Moje by się nie zmieniło. Tzn zmieniło by się o tyle że mógłbym spełnić parę dobrych uczynków. Mógłbym tajemniczo, pod osłoną nocy wspierać potrzebujących. Mógłbym być właśnie taką współczesną tajemniczą Niewidzialną Ręką. Nie ujawniać się. Pomagać i tyle. A w życiu prywatnym pozostałbym tym zagubionym, niedającym sobie ze swoimi demonami rady erem. I nadal oglądałbym kilkakrotnie każdą złotówkę zanim wydałbym ją na siebie :)

A co w życiu. Wczoraj walnąłem 15 kilometrów i 26 metrów w 1 godzinę i 35 minut. Jako że trochę to poczułem w kościach dzisiaj poszedłem dla relaksu na basen. Kurde jak ja dawno nie byłem na basenie Już kilkakrotni się wybierałem ale zawsze było to coś, to coś co było ważniejsze, pilniejsze. No ale dzisiaj moje plecy już wołały o wodę o odprężenie. I jak to w moim przypadku bywa, planowany relaks skończył się tym że walnąłem kilometr w 30 min. Dorota niech powie czy to relaks. Tak więc nadal moje plecy potrzebują relaksu. O rany. Jak moje plecy potrzebują relaksu. O rany. Jakichś delikatnych dłoni. Jakiegoś olejku. Delikatnie i spokojnie wcieranego. O rany. I tych dyskretnych muśnięć włosami. O rany. Mooooje plery.
I już chcę lata. Ładna ta zima bo ładna, choć zobaczymy co będzie około środy bo zapowiada się niezły syf wodno – błotny. A lato to lato. Już się nie mogę doczekać jak wychodzę rankiem z domu. Nad zalewem biegam kilka okrążeń. Potem wskakuję do wody. Pływam korzystając z kojącego chłodu i lekkości. Potem leżę na pomoście wygrzewając kości na słońcu. A potem znowu biegam. Potem znowu pływam. Potem znowu wygrzewam. I tak wkółko. I tak wciąż, aż słońce zajdzie.
I jeszcze z pociągu wiozącego mnie piątkowym późnym popołudniem do domu.
Na przeciwko siedzi gość. Taki może cwaniak, może nie cwaniak. Wyjmuje z kieszeni ramę fajek. Wyciąga jednego, widocznie już dojeżdża do swojej stacji, i taki spragniony chmury. Ale w tym ferworze jeden fajek wypada mu na podłogę. Jako że nie reaguje, kiwnięciem łepetyny daję mu sygnał / znak. Widziałem – odpowiada tonem spoko faceta dla którego jeden więcej, jeden mniej nie stanowi problemu. No cóż. Twardziel. Wracam więc do dalszego studiowania notki kogoś kto tu wpada, ale nie pamiętam kogo. I niby czytam dalej, ale jakoś nie mogę się ponownie skupić. Kurdę no, coś mi tu nie pasuje. Coś jest nie tak. Jakaś tajemnicza myśl krąży i krąży w najdalszych odmętach łepetyny nie mogąc się przebić na pierwszy plan, a jednocześnie nie dając spokojnie zadumać się nad czytanym tekstem. No co jest ? Na chwilę więc się wyłączam. Resetuję. Spoglądam w ciemne okno. Aaaa. Już wiem.
Mógłby pan to do śmietnika wyrzucić.
Mina gościa – bezcenne.

niedziela, 17 stycznia 2016

Ścieżka 373 Do przodu

Dostałem ostatnio propozycję, jak sądzę nie do odrzucenia, że mam utworzyć konto na fejsie. Powiem szczerze, fejs mnie nie kręci. I mógłbym na ten temat rozpisywać się w nieskończoność. I zapewne jeszcze się rozpiszę ale dopiero następną razą. Tą razą muszę, a tam że muszę – chcę – chcę napisać nie o sobie. Nie na swój temat. Ale zacząć muszę jednak od siebie. Chodzi mianowicie o to że „demony” przeszłości, a raczej młodości, wracają. Chodzi mianowicie o to że w czasach mojej młodości, w czasach gdy młody chłopak pragnie dziewczyn jak sucha ziemia deszczu, dziewczyny nie pragnęły mnie. A może pragnęły tylko że nie potrafiłem tego dostrzec? Nic mi jednak nie wiadomo do dzisiaj by którakolwiek się we mnie bujała. Dziewczyny mnie nie kochały. Dziewczyny mnie nie pożądały. Dziewczyny …, dziewczyny, one chciały ze mną rozmawiać. Ro – zma – wiać. I nie wiem czym ja wówczas byłem? Powiernikiem jakimś?, spowiednikiem?, doradcą? I zamiast iść do łóżka czy gdzieś na łąkę, przesiadywałem z nimi na ławkach, i słuchałem tych miłosnych historyji, i pocieszałem, i szukałem rozwiązań. I nie to żebym tego nie lubił czy miał coś przeciw. Zawsze starałem się pomóc, doradzić, pocieszyć. Ale równocześnie kipiało we mnie natarczywe „ej, ej, zaraz, zaraz, a ja, ej, ej, jestem tu, jestem, i też chcę by mnie ktoś polubił, nie mówiąc już o tym że pokochał, żeby też był o mnie zazdrosny”. I zamiast słuchać tych: no weź eru powiedz, on mnie kocha czy nie kocha, no weź eru powiedz powinnam już mu się oddać czy jeszcze nie, no weź eru powiedz dlaczego mnie zostawił, itp. itd., chciałem usłyszeć: tak eru, tobie się oddam. I na tym ooo zeszło mi moje młodzieńcze życie. I teraz wraca. Niby mówią że to co teraz mam na karku do druga młodość. No dobra, niech tak więc będzie. Jadziem z tym koksem.
No więc szanowna koleżanko, czy raczej przyjaciółko bo sama mnie ostatnio określiłaś swoim przyjacielem, choć z drugiej strony twierdzisz że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko – męska. Przemyślałem wszystko. Choć zawczasu zaznaczam że jest to tylko moje zdanie, moja opinia i w ogóle się nią nie sugeruj i nie kieruj. Po pierwsze primo to powiem że mam za mało danych by cokolwiek mądrego, a co najważniejsze obiektywnego, powiedzieć. No ale skoro mam coś powiedzieć to powiem że cosik mi tu nie pasuje. Nie pasuje mi cosik z kimś kto posiada to co posiada rodzinnie i jeszcze do niedawna twierdzi że to kocha, a kombinuje na boku. W porządku jeszcze o ile chodzi o rozmowę, o wspólne zainteresowania, czy po prostu przyjaźń. No ale skoro poszliście już o krok dalej to dla mnie to nie jest fer. A skoro ktoś potrafi się tak zachować raz, to obym się mylił, ale zachowa się tak i raz kolejny. I kto tu wówczas będzie cierpiał? Po drugie primo coś mi się gościu wydaje mało odpowiedzialny. Tak wiele już złego dzieje się w tym jego obecnym związku legalnym że czuje że musi to zostawić? Nie wiem?, tamta go zdradza, czy też już z nim nie chce ?, czepia się go o byle co? nie wiem? rodzina nie spełnia jego oczekiwań? Nie wiem co takiego się dzieje że musi to zostawić? Ale. Co z niego za facet. Moim zdaniem facet to facet i jest odpowiedzialny za to co stworzył, i jeżeli poddaje się z byle powodu to dla mnie to mięczak. No ale tak jak mówiłem, nie znam powodów dlaczego robi to co robi, i mój osąd może być błędny. No i po trzecie primo to, to wydaje mi się że jesteś dla niego nową, fajną zabawką. Rozrywką pełną radości. W domu ma CIĘŻKO, tam obowiązki, cały czas problemy, rutyna, brak czasu na rozmowę i zrozumienie, a tu – u ciebie – wolność, dzikość, niezależność. Więc cieszy się tą nową zabawką. Korzysta z życia. Czuje się znowu młodszy. Znowu widzi że jest kimś ważnym. Ale, to kolejne ale. Czy myślisz że zawsze tak będzie? A co będzie z wami za te dajmy pięć lat? Nie popadniecie w rutynę? I na koniec po czwarte primo czyli coś o tobie. Wy strzelce już tak macie że łatwo się zakochujecie. Wam to przychodzi bardzo łatwo. Chociaż czy to można nazwać kochaniem? Chyba raczej powinienem powiedzieć że wy strzelce bardzo łatwo się wiążecie, wchodzicie w związki. W waszym świecie cały czas musi się coś dziać. Wy nie lubicie nudy. A nuda to dla was zwykłe, takie zwykłe codzienne życie. U was cały czas musi się coś dziać. Wy cały czas potrzebujecie adrenaliny. A że sport czy jakiś inne dziedziny życia gdzie tej adrenaliny pokłady się znajdują są dla was obce to tej adrenaliny szukacie w związkach. Właśnie związki, wszystkie związane z tym niebezpieczeństwa, wyzwania, radości napędzają wasze życie. U was nie może nie być nic. U was cały czas musi być coś. I was przyciągają typy raczej niebezpieczne. Dla was facet który codziennie przykładnie wraca do domu po pracy, który nie ma skoków w bok, który poświęca się dla rodziny, który być może jest już pod pantoflem, w którym nie ma szaleństwa jest facetem straconym. Z takim facetem długo nie wytrzymacie. Wy nie lubicie spokoju. W was cały czas coś kipi.
Takie jest moje zdanie. Zdanie tylko i wyłącznie z domysłów i przypuszczeń.
I jeszcze coś do twojej przyjaciółki. Powiedz jej, chyba że sama to przeczyta, że nie mogę się nadziwić jaką mądrą i przede wszystkim pełną uczuć notkę napisała o tytule „Spokój”. Przeczytałem ją już kilkakrotnie i cały czas bije z niej potęga. Naprawdę – potęga. Powiedz jej że tą notką wstąpiła na wyższy poziom. Ktoś kto w taki sposób opisuje swoje emocje jest wspaniałym człowiekiem. Kimś kto poznał coś więcej. Kimś kto dał wszystko, doświadczył czegoś niedobrego i to doświadczenie pokonał. I powiedz jej że będzie pamiętać tylko to co dobre. Bo to jest przywilej ludzi wielkich. Ludzie wielcy nie pamiętaj tego co złe. Ludzie wielcy pamiętaj tylko to co dobre, nawet jeżeli dostali na końcu zło. I czują spokój. Czują spokój bo wiedzą że wszystko, ale to wszystko, starali się robić w zgodzie z własnym sumieniem, a że coś nie wyszło to, widocznie tak miało być. I przyjmują to z pokorą serca. I wiesz co? Myślę sobie że ona już poznała wszystko. Że już jej nic więcej nie trzeba. Są ludzie, większość ludzi, którzy przez całe życie nie będą wstanie poznać tego co ona poznała za tym jednym razem. I to jest domena ludzi wielkich. Poznanie. Poznanie tego co ważne. I tego co nie ważne. Poznanie życia. I powiedz jej że złość nie jest niczym złym. Bo pojawi się niewątpliwie. Złość na to co się stało. Bo można mieć dobre wspomnienia i jednocześnie czuć złość. Czuć złość, czuć żal, czuć niesprawiedliwość czy nawet nienawiść. Bo tylko święci nie cierpią. A raczej cierpią, ale wiedzą że to cierpienie to nic ważnego. My święci nie jesteśmy. My cierpienie czujemy, jest częścią naszych doświadczeń, boli i możemy czuć nienawiść do tego kto ten ból zadał. Ale powiedz jej że dla mnie jest wspaniałym człowiekiem. I powiedz jej że wspaniały człowiek patrzy na świat sercem. Gdy wszyscy patrzą umysłem, wspaniały człowiek patrzy sercem. Pewnie dlatego też wiele z tego świata nie pojmuje, i dziwi się wielu rzeczom, ale spojrzenia swego nie zmieni bo wie że serce jest najważniejsze.
A apropo miłości i nienawiści ze specjalną dedykacją ( językową ) dla Kani poniższy utwór ( może go nawet fachowo przetraslatetuje )
P.S. Wczoraj wieczorową porą walnąłem 10 km w 56 minut i 33 minuty co jest moim rekordem. Każdy kilometr udało mi się przebiec poniżej 6 minut. I to w śniegu i mrozie bo co by nie powiedzieć zimę mamy tej zimy zimną. A ostatnio nawet piękną. Tak dla potomności to zima zaczęła się tego roku w Sylwestra. Siarczyste mrozy, nawet do minus 16 w nocy trwały tak do około 7 stycznia, potem trochę zelżało, potem spadło trochę śniegu, a teraz mróz wraca a w piątek dowaliło śniegu aż po kostki.
............. i chciałbym jeszcze zauważyć że w powyższym nie został użyty żaden niecenzuralny wyraz

               

niedziela, 10 stycznia 2016

Ścieżka 372 Do przodu



To co wyprawia ostatnio biała, Bialutka, najbielsza wymyka się wszelkim standardom. Pisze praktycznie dzień w dzień. A na dodatek pisze, co też wymyka się wszelkim standardom, dość obszernie. I aby za nią nadążyć, aby nie wypaść z ciągu, zaniedbuję pisanie u siebie. Bo jak już i mam zamiar coś napisać, bo i jak już mam nawet klawiaturę pod palcami, to jak zajrzę na chwilę do białej, Bialutkiej, najbielszej, to zanim przeczytam to co tam, i zanim przeczytam po raz drugi dla lepszego zrozumienia, i zanim napiszę w komentarzu to co mi się po lekturze nasuwa na myśl, to okazuje się że chciał nie chciał to jest to już pora …. spać. A że do nocnych marków nie należę to też i pora ta nie jest zbyt późna. Inna sprawa że jak sobie tak człowiek poczyta, i jak sobie człowiek tak zacznie myśleć o tym co przeczytał, to ma tyle w głowie nowego że nagle zapomina o czym sam pisać chciał, a jak nawet i pamięta to jest na tyle zaabsorbowany że i chęć pisania jakoś tak przechodzi. Tak jest i teraz.
No ale coś pisać trzeba. Trzeba bo jakże miałbym nie pisać skoro sam tak często zachęcam innych do pisania. A trzeba napisać tym bardziej że napisać mogę że jest dobrze. No! Naprawdę jest dobrze. Nie wiem skąd się to dobrze wzięło – ale jest. Może tak samo, z wiatrem przyszło? Złapałem się w ostatnim tygodniu kilka razy na tym że mówiłem sam do siebie: Kuuurna, no kuurna jest zarąbiście. I to nie w jakichś tam wyjątkowo miłych momentach, ale w takich ot zwykłych, np. wracając do domu jak zwykle, tym zwykłym chodnikiem, po jak zwykle spędzonym dniu w tej zwykłej mej pracy. Takie to o właśnie dziwne przypadki mi się w minionym tygodniu przytrafiały. I co godne jeszcze odnotowania to to że zdarzało mi się nawet uśmiechnąć na myśl że jeszcze oto żyję. Dziwi mnie to. Dziwi tym bardziej że rok temu o tej porze miałem zupełnie inne myśli. Rok temu o tej porze siedziałem na przystanku tramwajowym, zimnym, ciemnym, i drżałem na myśl tego co mnie czeka. Byłem przerażony. I cały czas czaiła się we mnie ta myśl że najrozsądniej to byłoby palnąć sobie w łeb. Straszne to było. Wspomnienie Sylwestra 2014/15 kiedy to przeglądałem internet w poszukiwaniu czegoś, czegoś nie wiem czego co przechyliło by szalę na stronę :”wybiegnij, nie myśl, biegnij, biegnij szybko do najbliższego wysokiego bloku, nie myśl, wjedź windą na ostatnie piętro, otwórz okno i …. skocz, zrób to, zrób to a przestanie boleć”. To była potworna noc. Ta noc nie była jedną z najgorszych nocy w moim życiu, ta noc była najgorszą nocą w moim życiu. I potem przyszły dni kolejne. Dni kiedy nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem co będzie dalej. Dni kiedy zawalił się cały mój dotychczasowy świat. Dni kiedy czułem strach. Tak. Strach jest najgorszy. Strach paraliżuje i odbiera chęć życia. I rok temu o tej porze tenże właśnie strach odebrał mi chęć życia. Nie da się tego oddać słowami, nie da się oddać emocji jakie mną targały, nie da się opisać jak blisko zrobienia tego ostatecznego kroku byłem. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie że może i moje ciało wówczas żyło, może poruszało się w zewnętrznym świecie, ale mój duch, moje wnętrze, moja dusza umarły. Byłem wówczas martwy. Dosłownie martwy. I można temu wierzyć, można nie wierzyć ale ja naprawdę umarłem. Przyjęło się że umiera się gdy zanikają podstawowe funkcje życiowe. Że umiera się gdy przestaje pracować mózg i serce. Moje serce może i wówczas pompowało krew, choć tego pewny do końca nie jestem, ale moje serce było wówczas martwe. Ja byłem martwy. Proszę mi wierzyć byłem martwy. Ale na szczęście trafiłem do kogoś, komu mogłem powiedzieć że umarłem. I choć ten ktoś był z instytucji państwowej nie potraktował mnie jak się traktuje petentów w państwowych instytucjach. Ten ktoś wykazał się niezwykłą empatią, współczuciem, zrozumieniem. Jeny jak mi było potrzebne to miejsce. Jeny jak mi były potrzebne te rozmowy ze łzami w oczach kiedy to nie potrafiłem opanować emocji. Tak było. No ale co było a nie jest … No bo nie jest. Dzisiaj, wczoraj i przedwczoraj jest dobrze. I naprawdę nie wiem dlaczego Może to mnie Dorota natchnęła kiedy to napisała gdzieś tam, kiedyś tam że u niej, że u niej to jest ostatnio dobrze, nawet bardzo dobrze. Kurna no, wezbrało we mnie z zazdrości i wściekłości, to u Niej może być dobrze, a u mnie nie?! To mogło tak być. Nie no, tak nie było :) ale jakiś impuls zapewne został przekazany. Bo zupełnie inaczej reaguje się na wiadomości dobre a zupełnie inaczej na wiadomości złe. Dobre wiadomości podnoszą na duch, dodają siły i nadziei, wiadomości złe pogrążają w smutku. Przynajmniej mnie. Mnie który tak emocjonalnie podchodzę do życia i wszystko biorę do siebie, i z każdym z którym choć odrobinę coś mnie wiąże – przeżywam jego wzloty i upadki. Dlatego też napiszę dziś dla innych, może to i im doda sił, że u mnie jest dobrze. I to co mogę powiedzieć to to że nie ma co się bać. Strach. Ten cholerny strach nie daje spokojnie żyć. Bo te ciągłe obawy. Obawy o to co będzie. O to czy starczy, czy będzie zdrowie, czy się podoła, czy nie zawiedzie się oczekiwań, czy znajdzie się miłość. I co będzie jak mnie zabraknie. Co to będzie? Nic nie będzie. Nie ma co się bać. A zwłaszcza nie ma co się bać śmierci. Wkurza mnie to co się na temat śmierci mówi, pisze i jak się ją ukazuje. Wystarczy popatrzeć w necie. Wszędzie ciemność, przygnębienie, trupie czachy, kosy i złowieszcze klimaty. A ja mówię! Dość! Śmierć nie jest ohydną kostuchą. Nie ma kosy, nie nosi czarnej szaty z kapturem. I nie jest końcem. Śmierć to piękna, niezła laska z kwietnym wiankiem we włosach ( to wersja dla mnie, płeć przeciwna ujrzy zapewne młodzieńca z nagą piersią, na białym koniu ). I śmierć jest początkiem. Tak właśnie – początkiem. To dla lekarzy i pielęgniarek śmierć jest porażką. To dla przyjaciół czy krewnych śmierć jest nieszczęściem. Dla duszy śmierć to wyzwolenie. Przez całe życie utożsamiamy się z ciałem. Wierzymy że my to nasz umysł. Jednak dopiero kiedy umierasz poznajesz swoją prawdziwą naturę. Tak właśnie. Nie ma się czego bać. I jeszcze jedno ważne. Piekła nie ma. Nie ma też sądu ostatecznego i kary za grzechy popełnione. Nie ma. Jest tylko jedna ostateczność. Ostateczność wiecznego szczęścia. Nie można przegrać. Przegrana to strach. Strach tu i teraz. Tak właśnie. A gdyby ktoś miał z pojęciem śmierci kłopot lub chciał po prostu o niej pogadać to służę bo wydaje mi się że poznałem jej tajemnicę i mogę dużo wyjaśnić, pomóc zrozumieć, odegnać strach.
Jestem dobrej myśli. Tak wiele osób tak dobrze mi życzy. Tak wielu osobom ja życzę jeszcze lepiej. A to ma znaczenie. To nie może się nie odbić echem we Wszechświecie. To musi się gdzieś, kiedyś pozytywnie zmaterializować. No musi. I wierzę że mam rację. Bo żyję uczciwie. I ta uczciwość wcześniej czy później ale na pewno gdzieś na końcu zwycięży. Swego czasu opisywałem takie zdarzenie gdy podczas cotygodniowej gierki, wtedy gdy jeszcze grałem z chłopakami, miałem starcie z jednym z nich. Zdarzenie to tak mocno wówczas mnie dotknęło i było tak bolesne i nieoczekiwane że straciłem chęć na piłki kopanie. Nie rozumiałem, nie potrafiłem pojąć dlaczego tak się stało. Dlaczego tak się stało gdy cały czas starałem się być uczciwy. Dlaczego spotkałem się z taką agresją, nienawiścią wręcz. Zresztą odnośnie tego co wówczas mną targało wystarczy cofnąć się do tamtej notki. Suma sumarum wycofałem się. I jakież było moje zdziwienie gdy ostatnio mój kolega M z którym często mam kontakt opowiedział mi że spotkał gdzieś tam tego kolesia, i że koleś ten dopytuje się co u mnie, że szkoda że nie przyjeżdżam pograć i że w sumie to głupio. Po takim czasie, ponad dwóch latach. No właśnie. I tego właśnie będę się trzymał. Bo prawdziwa uczciwość obroni się sama. Wcześniej czy później ale się obroni. I wierzę w siebie, wierzę że wcześniej czy później każdy, ale to każdy stwierdzi z sentymentem że: Co by nie powiedzieć ale ten er to był jednak zarąbisty gość.
I tyle na dziś. Niby weny nie było a się rozpisałem że i przestać nie mogę.
Jeszcze tylko jedno bo niepewność mam. Jako że tą maseczkę robię zażywając ciepłej kąpieli to nie jestem pewien czy spełnia swoje zadanie. Czy to można łączyć. No bo ciepła woda paruje a tu ta maseczka, no i jedno z drugim, no nie wiem. Help.
A i jeszcze jedno. Jak dzisiaj nasi grali z Niemcami w siatę to rzekłem sobie: zero emocji, zero stresu, relaks, wdech, wydech, na pewno wygrają - w mojej rzeczywistości wygrają Polacy, w innych równoległych mogą wygrać Niemcy, ale w tej mojej wygrają Polacy. I wygrali. Wygrali skurczybyki po meczu że aż strach.
To jeszcze jedno, już ostatnie. Nie wiem czy to ma jakiś związek ale biała, Bialutka, najbielsza napierdziela notki jak najęta a ja w tym czasie nawijam kilometry jak oszalały. Dość powiedzieć że między pierwszym stycznia a dzisiaj włącznie przebiegłem 67,84 km w czasie 6:59h. A biegałem 1, 2, 3, 6, wczoraj i dzisiaj co daje 11,30 km na dzień. I kurna nie czuję zmęczenia. Biegnij eru biegnij.



- eru, wszyscy cierpią
- tak, ale ja chciałem mniej

piątek, 1 stycznia 2016

Ścieżka 371 Do przodu

Moje odosobnienie w które popadałem w zeszłej notce staje się coraz większe i większe. Wczorajszy wieczór, czyli ostatni dzień roku, dzień w którym strzelają korki szampana, strzelają fajerwerki a ludzie tańczą i śpiewają spędziłem sam samiutki samiuteńki. Do nikogo też ani nie zadzwoniłem z życzeniami ani nie wysłałem tradycyjnego sms-a. Można by rzec że cham i prostak ze mnie. Zapewne i tak jest, zwarzywszy na kryteria jakimi kieruje się świat współczesny przy wydawaniu wyroków, opinii i ocen. Można by rzec również że musi być mi niewątpliwie ogromnie przykro siedzieć tak samotnie podczas gdy wokół pełno zabawy. Ale jakoś nie jest mi ani smutno, ani nie czuję się jak cham czy prostak. To chyba staje się, a może zawsze było tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy, moją naturą. Jestem typem samotnika. Chodzę swoimi ścieżkami. A że są to zazwyczaj ścieżki nie pokrywające się z kierunkiem w którym pędzi świat zostaję sobie sam. Zresztą, czy świat wie gdzie pędzi? Jasne że zdaję sobie sprawę że Sylwestra powinno się spędzać współcześnie na zabawie. Taki mamy zwyczaj. I dziwnym jawi się ten kto do tego się nie stosuje. Ale czy było tak zawsze? Czy weźmy na ten przykład taki Maćko czy Zbyszko z Bogdańca balowali 31 grudnia? A czy nawet patrząc bliżej te 300 czy 200 lat temu takie huczne witanie Nowego Roku było w zwyczaju? Chyba nie. To tylko teraz mamy taki zwyczaj. A kto wie jak będzie witany Nowy Rok za jakieś 200 lat? Może te nasze współczesne zwyczaje zdawać będą się prymitywnymi i śmiesznymi? Tego nie wiem. Myślę sobie jednak że to co się dzieje obecnie to chwilowa moda. Ale. Z drugiej strony patrząc to jeżeli ktoś lubi takie zwyczaje to niech sobie je celebruje. Nie mi to oceniać. Niech sobie każdy spędza Sylwestra tak jak lubi. Ja na ten przykład przebiegłem sobie wieczorkiem 5 km, potem przeprowadziłem operację na lewym kciuku na którym zrobił mi się zastrzał. Właśnie, tak apropo właśnie, zrobiło mi się coś takiego pierwszy raz w życiu przed świętami i jak to mam w naturze – zaniedbałem. A to sobie rosło, rosło i rosło i ropiało. No i jak w końcu dotarło do mnie że samo nie przejdzie i jak się zdecydowałem iść wreszcie do doktora to okazało się że w naszej LUX-susowej przychodni to mogę sobie i iść ale dopiero 13 stycznia, a jak chcę od razu to mogę pojechać do ich szpitala, ale tam to konsultację mam wprawdzie i w pakiecie ale sam zabieg to będzie już 180 pln. Co jak co ale TYLE hajsu to er nie wydał na doktora jak żyje. Zainwestowałem więc 19,95 w różne takie odkażające i plasterki, wziąłem żyletkę i agrafkę, wsadziłem drewnianą łopatkę do smażenia między zęby i przystąpiłem do operacji. Ależ tego syfu było, normalnie szok przeżyłem i zaskoczenie. I zaskoczenie że nic nie boli. To że nic nie boli to nawet zawód bo chyba potrzebę miałem trochę pocierpieć. Teraz nie mam kawałka palca i z ciekawością zaglądam sobie w dziurę gdzie z podziwem patrzę na miejsce gdzie zaczyna się paznokieć. Ale wracając do tematu. Po operacji popatrzyłem trochę na piosenki i motocykle w necie i poszedłem spać. No i czy czuję że coś straciłem – absolutnie. Aaaa i jeszcze w międzyczasie zadzwonił Goryrze z życzeniami, dobrze już wstawiony i właśnie dziwił się że jestem sam. I zachęcał do tego żeby do niego przyjechać i żeby się bawić, pić, tańczyć i się nie przejmować. Ale co w wypadku gdy mi się nie chce? Mi się akurat nie chce. Wolę sobie posiedzieć sam. Zresztą w niedzielę dałem się wyciągnąć i wciągnąć w picie u Suchego i powiem jedno, może i przez chwilę było i fajnie ale to co czułem przez cały poniedziałek i to co czułem gdy w tenże poniedziałek wróciłem wreszcie do domu i przytuliłem główkę do poduszki to cierpienie i ulga nie do opisania. No właśnie. Taka drobna sprawa jak powrócić do ciepłego domu i przytulić główkę do poduszki. Nie doceniane na co dzień, takie ot – rutyna. Ale jak wielkie to szczęście docenia się dopiero wówczas gdy ma się za sobą „ciężką noc poprzedzającą”. Tak więc doceniam te drobne szczegóły które mam i dzięki którym czuję spokój. Tak na marginesie przytulenie główki do poduszki to od dawien dawna jest mój ulubiony moment dnia/nocy. Gdy po całym dniu, zazwyczaj ciężkim dniu, pełnym nerwów, pośpiechu i problemów można wreszcie zgasić światło, zapalić świeczkę i ułożyć się w miękkiej pościeli przytulając główkę do poduszki. I można wówczas westchnąć, odetchnąć i przez chwilę oddać się marzeniom. I można pomyśleć że a nuż już się jutro nie obudzisz i będzie spokój. A tymczasem, gdy się jednak budzę, żyje sobie i popadam jak wspomniałem na początku w odosobnienie. I dobrze mi z tym. Czy muszę ciągnąć do ludzi? Czy muszę zachowywać się jak oni? Czy muszę spędzać ostatnią noc roku na szampańskiej zabawie? Nie muszę i zaczynam to akceptować. Bo właśnie z akceptowaniem tej mojej odmienności miałem i mam chyba nadal, największy kłopot. Chciałem to wszystko uporządkować, chciałem pozmieniać, chciałem dopasować do ogółu. I gdy dostałem od Bialutkiej życzenia świąteczne w których pisała żebym nie uspokajał tego bałaganu który mam w środku i że dzięki niemu jestem jaki jestem w pierwszym momencie nie zrozumiałem ich treści a nawet trochę byłem zaskoczony. Ale jak sobie teraz to przymyśliwuję to dochodzę do wniosku że ma, do cholery, rację. Nie muszę być jak inni. Nie muszę dostosowywać się do świata, nie muszę spędzać ostatniej nocy roku na zabawie odurzony alkoholem. I nic nie muszę robić by się przypodobać światu. Cały czas to robiłem, cały czas się starałem a jedyne co dostałem to hańbiącą mnie litość a w ostateczności odrzucenie ( Boże jak to boli, jak to wciąż boli ). Tak więc popadam sobie w osamotnienie i zaczynam czuć się z tym dobrze. Zobaczymy co będzie dalej i co z tego wyniknie. Zobaczymy. Zobaczymy też co przyniesie ten nowy 2016 rok. Bo co by nie powiedzieć, można ostatnią noc roku spędzać samotnie, ale jednak coś się kończy, coś się zaczyna. I oby zaczynał się lepszy okres w moim życiu. Myślę że będzie dobry. W listopadzie, w nocy z 14 na 15 miałem sen w którym pojawiła się data 16 sierpnia i nakaz żebym ją zapisał. Zapisałem. Nie mam pewności że ten 16 sierpnia dotyczy właśnie tego, rozpoczętego właśnie 2016 roku, ale już nie mogę się doczekać. I nie mogę się doczekać tych wszystkich miłych rzeczy jakie mam zamiar spotkać w tym 2016 roku. Nie mogę się doczekać i myślę że w 2016 kobiety wreszcie zauważą moją nietuzinkową osobowość i urodę. Nie mogę się doczekać i myślę że ten 2016 przyniesie mi spotkanie z kobietą mojego życia. Nie mogę się doczekać i myślę że ten 2016 przyniesie mi zrozumienie, a wręcz podziw ze strony otoczenia. Nie mogę się doczekać i myślę że ten 2016 przyniesie mi wielkie pieniądze, i że wygram wreszcie główną wygraną wiadomo w czym. Nie mogę się doczekać i myślę że ten 2016 przyniesie mi słońce, radość, uśmiech. Nie mogę się doczekać i myślę że w tym 2016 roku będę mógł powiedzieć wreszcie: „Ooo, i to jest właśnie kurwa to na co czekałem! To jest to jak ma być i tak ma kurwa być.” No i nie mogę się też doczekać i myślę że ten 2016 przyniesie mi, gdy wreszcie wyciągnę motóra, wspaniałe podróże i wspaniałe spotkania z co poniektórymi.
Ale żeby nie wyjść na totalnego chama i prostaka chcę pożyczyć też i Wam. Tylko nie wiem czego życzyć? A życzenia takie zwykłe, zwyczajowe to nie w moim stylu. Mam więc prośbę. Niech każdy, każdy kto tu zajrzy napisze u siebie czego sobie życzy. Takie życzenia dla siebie, takie najważniejsze, może nietypowe, takie których spełnienia oczekuje i które przyniosą mu szczęście. A ja zamknę wówczas oczy, westchnę, skieruję myśli ku Najwyższej Mocy Sprawczej ( jeżeli ktoś chce może nazwać ją Bogiem ) i z całych dostępnych mi sił, całym sercem, całą duszą, każdą komórką mojego ciała poproszę, zażądam, rozkażę by się spełniły.
A że siły mam ostatnio dosyć niech świadczy fakt że w dniu dzisiejszym pierdyknąłem pierwszy raz 15,13 km z czasem 1:36:42 i czułem że spokojnie dałbym radę następne 5 - ale spokojnie, bez szaleństw.