sobota, 27 maja 2017

Ścieżka 444 Do przodu

Im więcej krzyku i sarkazmu tym bardziej utwierdzam się w słuszności tego co piszę. Tylko zastanawiam się co kogo obchodzi, co piszę. A może nie to, co kogo obchodzi, a raczej dlaczego się oburza. W sumie przecież jest to moje miejsce. Miejsce wentyl bezpieczeństwa. Miejsce gdzie mogę sobie powiedzieć to co aktualnie czuję. Tak czuję tam głęboko. Takie coś czego nie mogę powiedzieć w zwykłym świecie. Nie mogę tego tam powiedzieć bo uznano by mnie za wariata. A jednak co bym nie myślał o tamtym świecie, to nie chciałbym być tam wariatem. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Tak więc piszę sobie tu o tym co czuję tam głęboko. I o tym co mnie boli. I o tym co doskwiera. Nie rozumiem jednak, nie rozumiem tych tu i tych ze zwykłego świata doradzaczy, ulepszaczy, poprawiaczy. Tych co to oburzają się na niektóre moje słowa. Tych co oburzają się na to co tam głęboko czuję. Myślę sobie zawsze jak ich słucham, czy też czytam, co też oni wiedzą o życiu. No może nie w sensie ogólnym, bo zapewne coś wiedzą, może nawet i dużo, ale co też oni wiedzą o moim życiu. I tak sobie myślę zawsze jaką miarą się kierują oceniając mnie i to co czuję tam głęboko. Miarą życia własnego? Toteż zastanawiam się zawsze, chęć powiedzieć mam: pokaż mi swoje życie. Pokaż jak masz je poukładane, pokaż mi jak nieomylne, jak nieskalane były twoje wybory. Człowieku który wiesz wszystko. A może raczej – ludzie. Ludzie! Ludzie którzy wiecie wszystko, pokażcie swoje życia. Pokażcie mi, że są dobre a wówczas powiem: tak, ten człowiek wie jak. Ale nawet wówczas, nawet wtedy gdy to powiem, zostanie ten margines. Margines zawierający różne koleje losu. Bo być może, a raczej nie być może tylko na pewno, koleje losu kolejom losu nie równe. Jak różny może być życiowy start, jak różny może być emocjonalny wsad z dzieciństwa tak różne mogą być późniejsze wybory. Różny mamy garb doświadczeń do dźwigania. A przez to jednym łatwiej jest się wyprostować, innym może nie udać się to nigdy. Dlatego nie zrozumiem nigdy, nigdy nie zrozumiem tych doradzaczy, ulepszaczy, poprawiaczy. Tych co wiedzą jak żyć. Tych co wiedzą co robić, jak reagować i tych co wiedzą, że gadam / piszę głupoty. Dla nich może to głupoty. Ale dla mnie nie są to głupoty. Dla mnie są to sprawy ciężkie, sprawy z którymi się zmagam. Które mnie przytłaczają, które mnie męczą, które nie dają odetchnąć. I to dopiero pokazuje kto jest prawdziwym człowiekiem. To jak bardzo możesz się wczuć w sytuację drugiego, jak bardzo możesz poczuć jego strach pokazuje ile w tobie empatii, a raczej ile miłości bliźniego. To ile jesteś w stanie przyjąć, a nie to ile jesteś w stanie udzielić mądrych rad i wskazówek. To mamy w sobie, że najłatwiej jest naprawiać błędy innych, to że najwyraźniej widać innych słabości. Tak więc pokaż mi najpierw swoje życie, pokaż jak jest idealne a wówczas będziemy mogli rozmawiać dalej o moim.
Krótko dzisiaj. Nie kieruję ten notki do nikogo personalnie. Tak mnie tylko ogólnie refleksja naszła po moich ostatnich wypowiedziach i po reakcjach na nie i tu i w zwykłym swiecie. I nie odbieram nikomu prawa do komentowania jak chce i co chce. Tak jak mi można pisać tu co chcę, tak każdemu pisać można również tak samo. W sumie przecież pisząc to tu wystawiam się na forum publiczne. Przecież mógłbym sobie to pisać w tajnym kajeciku pod poduszkę. Jednak warto się nieraz zastanowić, przemyśleć, może zmienić, a może całkiem zrezygnować z wypowiedzi. Wszak milczenie jest złotem. Tak czy inaczej będę sobie tu pisał co chcę, i ludzie będą sobie komentować jak chcą.
Aha. Tak w ogóle Księżniczka to moja córka.
W codzienności zbankrutowałem. Pisałem w lutym, że zbankrutuję ale to co się dzieje w maju to jest jakaś masakra. Gdyby przyjąć, że moje wpływy to 1 ( jeden ) to moje odpływy to 1,5 ( jeden i pół ). Doszło do tego, że zastanawiam się czy do komunijnej koperty włożyć stówę więcej czy nie. Jak dla mnie to straszne. Nigdy w ten sposób nie rozpatrywałem takich spraw. Jutro na dodatek jadę do syna brata ciotecznego na prymicję. Nigdy na czymś takim nie byłem ale to podobno jak wesele. No więc kolejna koperta. Dzisiaj komunia, jutro prymicja, niechybnie zbankrutuję. Myśli mnie nachodzą by Rumaka sprzedać, też wszak koszty. Straszne to wszystko, straszny jest brak wystarczającej ilości pieniędzy. I niech nikt mi nie mówi, że pieniądze szczęścia nie dają. Dają, a przynajmniej święty spokój dają.
Tak więc jutro rano jadę kierunek Lublin. Zabawię tam ze trzy dni. Posiedzę u rodziny. U rodziny z którą czuję się dobrze. Już pisałem o nich kiedyś. To jest inny świat. Tam nabieram innego spojrzenia, jakiegoś takiego spokoju, jakiegoś takiego wyhamowania. A że o Kazimierz Dolny też zahaczę to zakładam, że wrócę jakiś lepszy. …..yyyy jak skończyłem pisać poprzednie zdanie to spadł mi na podłogę medalik ze św. Krzysztofem i Antonim. ????? niesamowita sprawa. Jak to kółko na którym jest - oderwało się od łańcuszka??? Więc może nie wrócę, św. Krzysztof patron kierowców, św. Antoni patron praktycznie wszystkiego ale zagubionych najbardziej???? Zobaczymy co to będzie. Czy to znak jakiś czy tylko zwykły zbieg okoliczności? Mało w życiu moim znaków. Praktycznie wcale. A przecież tak na nie czekam, tak szukam wskazówek. Tak tęsknię do magii.
Z codzienności jeszcze to w tym tygodniu była dobra pogoda. Tak jak na przykład teraz. Gdy można sobie usiąść przy otwartym balkonie. Można popatrzeć w niebo, posłuchać ptaków, i coś napisać. Tak apropo to tydzień temu o tej porze leżałem na trawie, patrzyłem w niebo i słuchałem ptaków. Może coś jeszcze o tym napiszę, o tym o czym wówczas myślałem.
Oglądam coraz więcej jutuba. I coraz więcej takich filmów, i nie ze względu na ich tytuły. Są niesamowici ludzie na tym świecie jednak. Nie mogę go oceniać tylko i wyłącznie własnymi możliwościami.

sobota, 20 maja 2017

Ścieżka 443 Do przodu

Zastanawia mnie czasami na co ja tu to wszystko wypisuję. Te swoje żale, pretensje, zarzuty. I czy to nie jest żałosne, takie to moje użalanie się na siebie, na życie. Chyba to jednak jest żałosne. A w takim razie i ja jestem żałosny. No jestem, nie da się tego ukryć. To widać, to słychać, to czuć. Nic mi się ostatnio nie chce. Coś jakbym sens podejmowania jakichkolwiek działań stracił, jakbym nie widział żadnej potrzeby. To właśnie zanik jakichkolwiek potrzeb chyba mnie dopadł. Tak tylko sobie usiąść i posiedzieć. Może popatrzeć na wschód i zachód słońca i wystarczy. Jaki sens ma, a przede wszystkim jaki sens miało to, co do tej pory robiłem? No jak widać żadnego sensu nie miało. Czuję się przez to czasami jakbym już wszystko co miałem przeżyć - przeżył, co miał poznać - poznał, czego doświadczyć - doświadczył i że nic mnie już tu, na tym świecie nie trzyma. Już nie żyję tak jakby dla siebie, dla własnych emocji, a jedynie dla paru istnień ze mną związanych. Tych pojedynczych istnień którym mój brak mógłby sprawiać, że tak powiem - kłopot. Dlatego więc trwam jeszcze. Trwam w tej swojej wewnętrznej pustce, tym braku jakichkolwiek uczuć. Jest to jednak stan uciążliwy. Mocno uciążliwy. I tak rozważając dochodzę często do stwierdzenia, a jakby se tak wziąć i se tak pierdyknąć w kalendarz. Po pierwsze primo to po to, by zobaczyć co tam też jest po tej drugiej stronie, o ile coś w ogóle jest. Wierzę w to święcie, że jest, i tylko ciekawość mnie pali co też to jest. Czy dobre jest to, czy złe? Zakładam, że dobre. Z pewnością lepsze niż to, co tu. Tak więc, wziąć i tak sobie pierdyknąć. Spokojnie, delikatnie, po cichutku i bez rozgłosu. Zapewne parę osób i by się zdziwiło. Pewnie by mówili „jeny jeny taki młody, mógł jeszcze pożyć”. Eh żeby tylko wiedzieli, żeby wiedzieli, że może i mógł ale cholernie już mu się nie chciało. Może i ktoś by się ucieszył, zapewne mógłby się ktoś i zasmucić. Myślę, że we wspomnieniach zostało by dobre wrażenie. Bo jaki bym nie był, czego nie zrobił, czego nie powiedział to nikogo nie skrzywdziłem, przynajmniej świadomie. I tak sobie myślę, że to moje sobie takie pierdyknięcie może by i kogoś na chwilę zatrzymało, może zmusiło kogoś do refleksji. Przynajmniej na tą krótką chwilę, na sekundę oderwało od codzienności. Taki moment na zadumę. Bo tak jakoś mi tego brakuje w tym całym świecie. Wszyscy gdzieś, JA TEŻ, pędzą, wszyscy za czymś gonią, JA TEŻ. Tak jak byłem na tych badaniach, to tak sobie po nich siadłem na ławeczce. W parku pod pałacem, obok fontanny. Nie śpieszyło mi się do pracy, już nie. Kiedyś zapewne poleciałbym uczciwie nie naciągając nikogo na stratę czasu. Ale to już za mną, teraz siadłem sobie bez celu i siedziałem. Patrzyłem na przechodzących ludzi, patrzyłem na ptaki, na tryskającą z fontanny wodę, słuchałem miasta. I znowu naszła mnie refleksja taka jaką nie raz już poruszałem. Co jest w tym życiu ważne. To patrzenie przez bite osiem godzin w ekran komputera czy takie spokojne, „bezsensowne” siedzenie na ławce i patrzenie się na „nic”. Kurde ile ja czasu tracę, ile pięknych chwil mi umyka przez to patrzenie w ekran komputera. Przecież mógłbym w tym czasie leżeć na trawie, słuchać szumu drzew, obserwować przepływającą rzekę. I potem jeszcze, gdy w sobotni poranek poszedłem do parku, i gdy usiadłem na jednej z brudnych ławek, gdy tak popatrzyłem na ten pusty park. Ten piękny park. Pełen zieleni, pełen spokoju, pełen śpiewu ptaków i pełen pustych ławek, pustych alejek. Park pusty, bez ludzi. I taka mnie znowu refleksja naszła, gdzie są wszyscy, gdzie się podziali, czyż nie widzą jak tu ładnie, jak tu cudownie. Siadłem i mógłbym tak już zostać. Nie wiem, może to lenistwo, może, ale nic nie chce mi się robić, za niczym gonić. Tak usiąść, tak zamknąć oczy i tak nie myśleć o niczym - to chciałbym robić. Wydaje mi się, że pomału zamykam swoje ziemskie sprawy. Tak jakbym godził się z faktem, że wszystko już za mną, że z tym co teraz - zrobiłem porządek i że mogę tak sobie wziąć i spokojnie pierdyknąć. Po tej ostatniej wizycie u Elizy chyba tak ostatecznie do mnie to dotarło. Odniosłem wrażenie, że wszyscy go lubią. Już z wcześniejszych rozmów z Księżniczką swego czasu odnosiłem takie wrażenie. Starała się oczywiście to ukrywać, nie mówić wprost ale dało się odczuć, że koleś jest w porządku. Tak więc spokojnie mogę odejść. Mogę sobie zniknąć, mogę przestać się przejmować, mogę przestać obarczać winą. Jest ktoś na moje miejsce, ktoś lepszy ktoś odpowiedniejszy. Ktoś kto się tym wszystkim zajmie lepiej niż ja. Ja tam po prostu nie pasowałem. Tutaj też nie pasuję. Z ciekawości co też było rok temu spojrzałem właśnie w notkę ubiegłoroczną. Rok temu o tej porze był tu i Smok, i Szemrząca i Kania i Dor ota, i Ogień i nawet Leśna była. Gdzie są teraz? Kania poszła nie wiadomo gdzie, Iza robi w biznesie i polityce, Szemrząca ma o mnie swoje zdanie – zresztą ja o Niej też, Ogień to chyba nigdy nie wpadał tu z sympatii, Leśna tak cicho jak przyszła tak cichutko znikła, Smok ... i jedynie Dor ota została. To w sumie ciekawe, że właśnie Ona została. Bo właściwie najdalej mi do Niej było. Nawet samo to sprzed roku. Szemrząca zjechała mnie jak dzieciaka a Ta dopisała że pięknie napisane :)))) Przypomniało mi się jak mnie to wówczas zabolało. Ktoś ci wbija scyzoryk pod żebro a drugi obok pokrzykuje: dobrze, dobrze, jeszcze tam podurdaj mocniej tym scyzorykiem. Teraz się z tego śmieję – ale wówczas do śmiechu mi nie było. Więc gdzie są wszyscy? Nie ma. Jedynie jak wspomniałem Dor ota coś jeszcze wpada ale obawiam się, że to tylko z racji studiów i pewnie zaliczą jej to tam na tej psychopatii. I właściwie to, że wszyscy poznikali nie dziwi mnie. Wszak mówiłem, że tak będzie. Martwić też zbytnio nie martwi, był czas przywyknąć. Zawsze powtarzam, ludzie wcześniej czy później się poznają. Co byś nie robił, czego nie mówił, jak nie udawał, ściemniał i upiększał prawda i tak wylezie. Na mnie się widocznie poznali. I dobrze, bardzo dobrze. Znaczy mądre i inteligentne to ludzie. Takie sobie radę w życiu dadzą. Lubię ludzi którzy wiedzą czego chcą. To naprawdę ważne wiedzieć czego się w życiu chce. Ja niestety nie wiem. Tzn wiem, to jest te a tak sobie wziąć i pocichutku pierdyknąć. Tak pierdyknąć nie mając do nikogo pretensji, nie mając do nikogo żalu, nic nikomu nie wypominając. Bo tak właśnie teraz czuję. Nie mam żalu, nie mam pretensji, nikt mi nic złego nie uczynił. Takie życie i tyle.
A teraz, jest 21, wsiadam na motóra i jadę. Jadę gdzieś za miasto. Walnąć się na trawę i popatrzeć na gwiazdy. Niebo na zachodzie jest cudowne. Takie niebiesko – granatowo – pomarańczowo – czerwone. Jeżyki jeszcze latają. Jakiś ptak pięknie śpiewa. Takiego wieczoru nie można spędzać samemu w domu. Więc jadę spędzić go sam poza domem. Może nie wrócę?
A w codzienności to w poniedziałek dopadło mnie mega zmęczenie. Normalnie straszne. Jak padłem w pociągu o 17:30 tak zasnąłem snem kamiennym. Pogoda jest idealna. Cały tydzień przepiękne słońce i ciepło. Niestety z różnych względów Rumak w tym przepięknym tygodniu został sam. No nie jeździliśmy. Dzisiejsza dyszka udana. I to chyba tyle.

sobota, 13 maja 2017

Ścieżka 442 Do przodu

Irytuje mnie kiedy mówisz o kobietach na szpilkach. A o jakich mam mówić? O kobietach w walonkach czy waciaku? - nie ujmując nic kobietom w walonkach czy waciaku. Bo nie ujmując nic tym w walonkach czy waciaku to szpilki, a przynajmniej pantofle na obcasie, to kobiecy atrybut niewątpliwie jak dla mnie. Takie jest moje zdanie, takie jest zdanie wszystkich facetów, i takie jest zdanie kobiet dużej grupy myślę też. Czy te szpilki, a przynajmniej pantofle na obcasie, to coś złego? Jeżeli patrzeć by na to li tylko pod kątem komfortu chodzenia i powikłań z tym związanych to zapewne tak. Ale druga strona medalu, ta strona od wrażeń estetycznych, już zdecydowanie nie. Tak, wiem, brzmi to zupełnie seksistowsko. I co bym nie powiedział - takie jest. Ale do kurny nędzy takie ma być. Bo to jest właśnie taki element - seksowny. Tak jak seksowna jest bielizna, jak seksowna są czerwone usta i jak seksowna jest czarna sukienka. I niech mi nikt nie mówi, że takie nie jest. A właściwie to niech mówi, ma do tego prawo, ale niech nie oczekuje, że mnie przekona i że zmienię zdanie. Bo zdania nie zmienię. To jest atrybut kobiecości. To jest szczegół który tą kobiecość podkreśla, który ją wyróżnia i który ją odróżnia. A jeżeli ktoś się tego wypiera, ktoś to neguje, w szczególności ktoś płci przeciwnej to pytam: Czy którakolwiek z was nie poprawia swojej kobiecości chociażby delikatnym makijażem? Czy którakolwiek, już nie wspominam o zwykłym fryzjerze bo to oczywiste, ale czy którakolwiek nie farbuje włosów dla podkreślenia swej atrakcyjności? No i czy nie jest prawdą jak to kiedyś Smok opowiadał, że kto kogo zaciągnął widać po tym co niewiasta ma na sobie jak już prawie nic na sobie nie ma. To wszystko działa, i działają szpilki, czy też pantofle na obcasach, i tego wypierał się nie będę. Więc o czym mam mówić, o jakich kobietach? To jest zdrowy męski odruch. I niech będzie, dobra, zgadzam się, jestem zwykłym typowym facetem. Zdgenerowanym, wstrętnym, obrzydliwym facetem. No jestem. Ale wcale się tego nie wstydzę i nie mam zamiaru się z tym kryć. I nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej. Jak dla mnie jest to zdrowe. Tak samo jak zdrowe jest to, że większość pań, o ile nie wszystkie, dostają szalu macicy przechodząc obok remizy ( sam słyszałem, nawet tu ). Ja strażakiem nie jestem. Mam wprawdzie sikafkę, choć nie tak imponującą jak te z remizy ( chociaż wyczytałem gdzieś ostatnio w internecie najnowsze badania i jest trochę powyżej średniej więc nie jest źle ) ale nie będę się oburzał, że jakaś jedna czy druga pani zachwyca się remizowymi sikawkami ( tak wiem, powinno być przez „w” ). Bo uważam to za zdrowy odruch ich natury. Tak więc, tak, będę gadał o kobietach w szpilkach, a przynajmniej w pantoflach na obcasie, będę na nie zwracał uwagę i będzie mi się to podobać. Tak jak panie będą dostawać szału przechodząc obok remizy. I tak samo jak te same panie mogą preferować panów w mundurze ponad chłopców w rurkach tak ja zwracał będę większą uwagę na kobiety w szpilkach, czy przynajmniej w pantoflach na wysokim obcasie, niż na panie w walonkach czy waciaku, nie ujmując nic paniom w walonkach czy waciaku. To wcale nie znaczy, że jestem jakiś gorszy. Jestem zwykłym facetem, ale to tylko część mnie. Ta która zwraca uwagę na aspekty estetyczne. Zresztą każdy zwraca uwagę na aspekty estetyczne. Mniej lub bardziej ale każdy. Czy to w temacie własnej prezencji, czy też w temacie otoczenia w którym funkcjonuje, mieszka, żyje. A jeżeli nie zwraca to jest … jest zwykłą fleją chyba. Takie są po prostu najzwyklejsze, czyste wrażenia estetyczne. Nie znaczy to wcale, że te na szpilkach są lepsze od tych bez szpilek, czy też gorsze. Wiadomo, że i tak wszystko co najważniejsze okazuje się dopiero dużo później, po bliższym poznaniu. To co stanowi o prawdziwej atrakcyjności, o wartości. Ale to już zupełnie inna para kaloszy, to już wyższa liga i to już temat na zupełnie inna notkę. W tej jestem zwykłym, najzwyklejszym obrzydliwym fagasem.
W tygodniu, tak dokładnie to w połowie tygodnia, a konkretnie to w środę miałem badania kontrolne. Te takie medycyny pracy. Wyszło wszystko ciut, że nie idealnie. Niezbyt mnie to cieszy bo znaczy, że jeszcze pożyję niestety. Ale jedno co mnie zdziwiło i zaskoczyło, i nie wiem jak oni to stwierdzili, ale powiedzieli, że mam serce czynne wolne. No jak oni to wybadali? W sumie można by to stwierdzić po tym, że nie mam obrączki, ale to, to świadczyło by tylko i wyłącznie o tym, że nie mam żony. Nie świadczyło by zaś o tym, że mam serce wolne czy zajęte. Jak więc to stwierdzili? Naprawdę nie wiem. Znaczy się jednak, że technika idzie do przodu, wiedza lekarska się rozwija i już nic się na takowych badaniach nie ukryje. A serce czynne wolne z łaciny to: bradycardia.
W ubiegłą niedzielę usłyszałem chyba wreszcie pierwsze tego lata jerzyki. Jeszcze ich nie widziałem, jeszcze nie jestem pewien ale chyba już są. Gdyby to była prawda to do kompletu brakowało by już tylko świerszczy. Dobra, to jest prawda, dzisiaj je widziałem – jerzyki znaczy się.
I na koniec refleksja po piątkowa potwierdzająca moje dotychczasowe rozważania. Przekonuję się coraz dobitniej, że wpływu na to co się dzieje dokoła nie mam. Przychodzi taki dzień jak piątek, dzień gdzie wszystko dzieje się samo. Ale dzieje się tak jakbym sobie tego oczekiwał. Nawet najdrobniejszy szczegół, każda nawet nie ważna sprawa układa się tak by nie sprawiać mi problemów, bym nie miał z nią kłopotów, bym nie zaprzątał sobie nią głowy i bym był zadowolony. Niewypisany nowy bilet kwartalny - nie ma problemu, kanar nie sprawdza. Afera z brakiem biletów na Rumunię - już nie, z samego rana wysyp telefonów, że są, że się pojawiły i że kupujemy. Tak więc, już mam bilet na Rumunię, i nawet chwilowe obawy o ważność karty nie psuły humoru. Wprawdzie na stronę z gośćmi ale przynajmniej może być ciekawiej. I idę z kolegą M. To, że nie mamy ostatnimi laty po drodze nie znaczy, że nie brakuje mi jego specyficznej osobowości. Tak - tęskniłem za jego towarzystwem. Więc idę, idę z nim, sam się zaoferował - ech kiedy to ostatni raz byłem z Nim na meczu, ba, kiedy ostatni raz oglądałem z Nim mecz w tv? Jeszcze kilka lat temu wszystkie. Dalej. Marazm - jaki marazm? - kupujemy wino i olejek? Tak, kupujemy. Dalej. Ten specyficzny klient przed którym dałem ostatnio plamę, który tak jakby mnie zawsze onieśmielał, odwraca się od biurka obok i zagaduje, miło zagaduje. To takie właśnie dni. Takie kiedy wiesz, że nie wiadomo czemu, nie wiadomo jak ale wszystko chce byś był zadowolony, że wszystko chce Ci ułatwić życie. Że słońce świeci i że tego dnia wieczorem będziesz mógł wreszcie podziwiać jego zachód.
A jutro będziemy zapierdalać bo zapierdalać trzeba.

sobota, 6 maja 2017

Ścieżka 441 Do przodu

Jest tak czasem, czasem tak jest, że nawet gdy już nawet wiesz co ewentualnie i mógłbyś napisać to przychodzi zdarzenie czy słowo i już pisać chcesz o czymś innym. Tak i jest tą razą ze mną. Miałem i zamiar napisać o czymś innym, a przyszło jakieś zdarzenie czy słowo i piszę o czymś innym. O czymś o czym nawet już i chyba pisałem. Tak w ogóle to gdyby tak prześledzić to moje pisanie na przestrzeni tych kilku lat to podejrzewam, że kręcę się ciągle i w kółko. Ciągle powtarzam te same tematy. O czym to może i świadczyć? Chyba tylko o tym, że się gdzieś tam kiedyś zatrzymałem w rozwoju i nie mogę zrobić tego przysłowiowego kroku do przodu. Niezbyt przyjemna to refleksja. Ale mniejsza o tym. Piszmy o tym o czym ma być. Ma być mianowicie o patrzeniu. O patrzeniu, a właściwie o obserwowaniu spotkanej miłości. Każdy ją spotyka. Na ulicy, w pociągu, w sklepie, w pracy i gdziekolwiek indziej. Bo tak naprawdę, to może być zaskakujące, chociaż nie dla mnie, ale ona istnieje. Naprawdę istnieje. Ja w to wierzę. Wiara ta wcale nie jest i zresztą trudna. Nie jest trudna bo ją spotykam. Spotykam ją wszędzie, na ulicy, w pociągu, w sklepie, w pracy i gdziekolwiek indziej. A mam w sobie takie coś, że jak zobaczę to uwierzę. Tak więc jest. Spotykam ją. Teraz, gdy dni cieplejsze i dłuższe, gdy ludzie śmielej wychodzą na ulice, i wychodzą na dłużej, łatwiej ją zobaczyć. I powiem szczerze. Bardzo lubię ją spotykać. Ja naprawdę bardzo lubię ją spotykać. Rodzi się oczywiście wówczas we mnie i zazdrość ale jest to zazdrość pozytywna. Zazdrość po prostu z tego, że też tak chcę. Zresztą. Zazdrość to nic złego. Zaliczam to uczucie do grona uczuć dobrych i pozytywnych. Czyż jest czymś złym zazdrościć miłości? No wg mnie nie. Zazdroszczę więc i cieszę swoje oczy i duszę. Cieszę się i patrzę, i obserwuję. Uwielbiam to robić. Tak dyskretnie, tak z ukrycia. I uśmiechać się pod nosem. Uśmiechem życzliwym. Bo zawsze w takich chwilach życzę żeby byli tacy na zawsze. Wypowiadam życzenie do Boga. Życzenie: spraw Boże żeby nigdy się nie zmienili, żeby nigdy nie zapomnieli. Taką parę ostatnio miałem w pociągu. Byli wspaniali. On jak to facet. Bardziej taki opanowany, bardziej taki powściągliwy, można by rzec wycofany. A ona? Ona była cudowna. Ona była jak zwinna jaszczurka. Jak taka jaszczureczka na kamieniu która wije się co chwila, która co chwila zmienia pozycje i miejsca, i która jak tylko może najmocniej przywiera każdą możliwą cząstką swego drobnego ciała do rozgrzanego słońcem kamienia. Tak jakby chciała się w to jego ciepło zatopić, tak jakby chciała jak najwięcej zagarnąć, wyciągnąć dla siebie. Fajnie to wygląda jak się na coś takiego patrzy. Niby dwa odmienne żywioły. Ciężki, twardy kamień i drobna, zwinna jaszczurka. Niby różne, a jednak zjednoczone w dzieleniu się ciepłem. I fajnie wygląda jak się widzi parę witającą się pocałunkiem na porannej stacji metra. Gdy patrzysz z wysokości antresoli na cały ten tłum wylewający się z pociągu w kierunku Kabat, i drugi tłum który wylał się z pociągu w kierunku Młocin. Mieszają się te tłumy jak stada gołębi. Gołębiarze tak robią. Każdy podrywa do lotu swoje stado, i stada te krążą początkowo oddzielnie, ale z czasem zataczają coraz większe koła, zmieniają kierunki aż w pewnym momencie spotykają się, zderzają w powietrzu i przez pewien czas krążą jako jedna całość. Aż do chwili jak zaczynają ponownie zacieśniać okręgi. Wówczas każde stado rozpoczyna powrót w swoją stronę. I dopiero gdy wylądują widać komu się pomyliło, kogo brak, kogo przybyło. Tak samo jest z tymi tłumami. Wylewają się z tych pociągów, wirują, mieszają a na końcu widzisz parę która została sama na peronie. Stoją sobie przytuleni, stoją sobie z pocałunkiem. A ja z tym swoim uśmiechem pod nosem, wypowiadam jeszcze tylko to życzenie do Boga i ruszam zadowolony, ruszam podbudowany za swoim stadem. I lubię patrzeć na facetów kupujących kwiaty ( tak apropo przypomniało mi się, że obiecywałem sobie kiedyś jechać do pań od róż na Wilsona, hmmm, zapomniałem całkiem o tym ). Tak więc lubię patrzeć na facetów z kwiatami. Lubię myśleć, wyobrażać sobie moment gdy jakaś ślicznotka kwiaty te otrzymuje. Lubię też patrzeć na wystrojone panie. Panie w krótkich sukienkach, panie w zrobionych włosach, panie niszczące sobie stopy w niewygodnych butach na wysokim obcasie. Lubię myśleć, wyobrażać sobie minę jakiegoś przystojniaka i jego zachwycone oczy gdy patrzy jak się dla niego wystroiła. Lubię to. I zazdroszczę. Ale zazdroszczę tą zazdrością dobrą i pozytywną. I jak powiedział ostatnio Motylek – tęsknię. Bo Motylku każdy tęskni. Każdy. Nie przekona mnie nikt i nic, że może być ktoś kto za tym nie tęskni. Wszyscy tęsknią Motylku za Miłością – ja też. Nawet nie wiesz jak tęsknię. Każdą najmniejszą cząstką swojego ciała tęsknię. Każdą myślą, każdym słowem. Tęsknię i rano i wieczorem.
A w codzienności Rumak stoi. Jutro schowam go ponownie pod dach. Szkoda mi go takiego opuszczonego, bezużytecznego. Wróci na jakiś czas pod dach.
Dzisiaj na siódmym kilometrze musiałem się zatrzymać. Nie dałbym rady. Chrzanione pyłki dają o sobie znać. Męczą mnie, osłabiają. Teraz siedzę połamany i wypijam litry płynów. Co tylko wpadnie mi do łapy – to wypijam.
Nawet w ogólnopolskich mediach pojawiła się ostatnio informacja o zabójstwie młodej dziewczyny tu u mnie. Jeszcze zanim się pojawiła widziałem ogłoszenia na słupach o jej zaginięciu. Znaleźli jej ciało w lesie gdzie kiedyś za małolota chodziliśmy na grzyby. Bo tak w ogóle dziewczyna była z okolic miejscowości gdzie mieszka mój dziadek u którego spędzałem wszystkie wakacje. I myślę sobie. Nie byliśmy z chłopakami święci. Mamy na swoim koncie grzeszki, jedni większe, inni mniejsze ale w tym lesie to w tym wieku chodziliśmy na grzyby. Jakim trzeba być, co trzeba mieć we łbie żeby kogoś zabić? Zwłaszcza w taki sposób. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

środa, 3 maja 2017

Ścieżka 440 Do przodu

Myśl ta nie daje mi spokoju. Chodzę z nią od dłuższego czasu. Myśl która już kiedyś spokoju mi nie dawała. Myśl z którą już chodziłem, a która gdzieś, kiedyś nagle uleciała. Myśl zapomniana. Teraz jednak wróciła, i teraz znowu nie daje mi spokoju. Teraz znowu z nią chodzę. Myśl która wróciła pewnego poniedziałkowego przedpołudnia. Tego poniedziałkowego przedpołudnia ujrzałem świat. Tak, nie gadam głupot. Ja ujrzałem świat. Na krótką chwilę ( bo czymże są dwie godziny w wieczności ) ujrzałem świat. Bo to co widziałem wcześniej, i to co widzę obecnie to nie jest świat. To co widziałem wcześniej i widzę obecnie to jakaś atrapa, jakieś majaczenie. Natomiast wówczas, tego poniedziałkowego przedpołudnia na te dwie krótkie godziny zobaczyłem coś innego, coś wyraźnego. Nie wiem jak to nawet opisać, jak oddać niesamowitość tamtej chwili. Jak oddać uczucie tego niesamowitego zaskoczenia jak to wszystko, to co wokół, to na co patrzę, to czego słucham i przede wszystkim to co robię, może być właśnie wyraźne. Właśnie wyraźne najlepiej oddaje to czego doświadczyłem. To było niesamowite - jak to wszystko nabrało intensywności. Jakby ktoś przetarł wszystko jakąś magiczną chusteczką, jakby ktoś wyregulował obraz. I co najważniejsze na te dwie krótki godziny poczułem, że to na co patrzę, to czego słucham, to co mnie otacza jest piękne. Jest intensywne, jest żywe, i że … i że chyba mógłbym nad tym panować. Umieć wiedzieć co robić. Podobało mi się to. To mi się naprawdę podobało. Byłem wręcz zachwycony. Aż do chwili kiedy odeszło. Nie wiem dlaczego, nie wiem jak. Jak nagle przyszło, tak też nagle odeszło. I od tamtej chwili myśl mi spokoju nie daje co to było. Co za jakiś niesamowity przebłysk nadświadomości mnie dopadł, czy też może zwykła normalność. Bo być może to była zwykła normalność. Może cała reszta ludzkości, a przynajmniej spora jej część właśnie tak odbiera rzeczywistość. Może dla nich jest to normalne. Oni tak właśnie wyraźnie to widzą. I może ja tylko tak mam. Może jestem jakiś ograniczony. Może czegoś mi brakuje. A może jestem po prostu chory. Już kiedyś się nad tym zastanawiałem. Nad kalectwem, czy też inwalidztwem duchowym. Może właśnie takim inwalidą jestem. Może niepełnosprawny w odbieraniu bodźców, ocenianiu sytuacji, podejmowaniu decyzji / działań. Kaleka kalectwem jakiego nie widać. Takim kalectwem którego i ja, i nikt zobaczyć nie jest w stanie. To widać tylko w obrazie życia jakie prowadzę. W obrazie życiowych dokonań, wyborów, porażek. Kalectwo fizyczne jest ( o ile w ogóle można tak to oceniać ) przynajmniej jasne. Ktoś nie widzi, ktoś nie słyszy, ktoś jeździ na wózku, ktoś ma kłopoty z chodzeniem. Takich ludzi widać. Takim ludziom okazuje się współczucie, okazuje się pomoc. Takich ludzi rozgrzesza się z ich niepełnosprawności. Nikt się nie oburza na człowieka bez nogi, że idzie za wolno. A co z kaleką duchowym? Od kogoś takiego wymaga się żeby szedł szybko jak wszyscy. Ma być pogodny, pełen radości, entuzjazmu, przebojowości i przede wszystkim silny. Musi być silny i podołać każdemu zadaniu. Musi sobie z życiem dawać radę. Bo przecież nic mu nie brakuje. Przecież ma tyle możliwości. Przecież może. Niech się tylko weźmie w garść. A tak w ogóle - to o co mu chodzi mazgajowi? Tak właśnie jest. A mi właśnie brakuje. Brakuje mi tej wyrazistości z tej poniedziałkowej przedpołudniowej chwili. Tak samo jak brakuje mi radości i szczęścia w oczach na widok świata za oknem z tego jednego, pamiętnego kwietniowego dnia. Kiedy to po obudzeniu, po otwarcie oczu, po postawieniu stopy na podłodze i po wyjrzeniu za okno mogłem powiedzieć tylko jedno: ależ jestem szczęśliwy, jak ja bardzo jestem szczęśliwy. I jak mogłem się zachwycać pięknem tego na co patrzę. Brakuje mi tego. Bardzo mi tego brakuje. Co wieczoru zamykam oczy z nadzieją, że oto dnia następnego otworzę je w innym świecie. W świecie tym samym, ale w świecie innym w moim spojrzeniu. Co rano czekam na to jak na zbawienie. Czekam na ten cud. Co krok szukam odpowiedzi co też zrobić mam, co uczynić by tamto wróciło. By już było, i by już zostało. Co chwila pytam siebie skąd się to wzięło. Dlaczego się zjawiło i dlaczego znikło. I patrzę w niebo, patrzę gdzieś przed siebie i szukam znaku, szukam wskazówki. Chcę mieć to znowu. Praktycznie to tylko nadzieja, że wróci, że przyjdzie ponownie trzyma mnie jeszcze przy życiu. Bo wiem, bo doświadczyłem tego, że jest to możliwe. Że może być inaczej, że może być lepiej. Że może być po prostu SZCZĘŚLIWIE.
A w codzienności nie jest różowo. Pogoda nie dopisuje. Wprawdzie wyciągnąłem Rumaka w niedzielę. Co ciekawe zapomniałem zabrać siedzenia czy też kanapy i pierwsze 10 kilometrów przejechałem na podsadzonej pod tyłek zwiniętej plandece. Potem Rumak trafił do warsztatu gdzie mu trochę poprawili to i owo i teraz stoi. Stoi i czeka na lepsze czasy. Bo pogoda nie dopisuje. Jest zimno, jest wietrznie, jest deszczowo. To nie jest dobra pogoda. Ale chyba był czas przywyknąć do takiej pogody na długi majowy weekend. To już chyba taka tradycja.
Długi majowy weekend ( tzn dwa dni tego weekendu ) spędziłem u Elizy. I pierwszy raz od lat miałem okazję w długi majowy weekend pokosztować dań z grila. Jak ja dawno kurcze nie kultywowałem tej nowej świeckiej tradycji. Aż dziw.
1 Maja w poniedziałek było nawet ładne słońce. I 2 też. Tak, że się nawet chyba lekko opaliłem.
Widziałem już dwa bociany. Łąki zalane wodą, a rzeki wystąpiły z koryt. Nie pamiętam żebym kiedyś widział aż takie rozlewiska. Jak jadę tym swoim pociągiem i jak na to wszystko patrzę to czuję się prawie jak na jakimś pojezierzu.
I to chyba tyle z codzienności. Z codzienności co to którą podobno od Kogoś zerżnąłem. Nie wiem. Jeżeli tak to czysty przypadek. Jest to mój pomysł i na niczym nie wzorowany. Tak kiedyś mi przyszło do głowy i tyle.