sobota, 20 lutego 2021

Ścieżka 624 Do przodu

Czy to powrót piszącego era? Nie wiem ? – oby.

Od ostatniego razu minęło ledwie parę dni – nic się w sumie nie wydarzyło – dni przepłynęły leniwie – były chwile dobre, były chwile złe – a ja dzisiaj po południu znowu poczułem spokój. Czy to powrót spokojnego era? Nie wiem ? – oby. Dzisiaj zastanowiłem się dlaczego nie jestem spokojny zawsze. Dzisiaj po zastanowieniu zdałem sobie sprawę, że nie jestem spokojny, ponieważ ciągle czegoś chcę. Ciągle chcę być lepszą wersją samego siebie. Ciągle chcę być bardziej lubiany, bardziej szanowany, bardziej podziwiany, bardziej bla bla bla. Ciągle siedzi we mnie niezadowolenie z samego siebie. I co kurde najgorsze – ciągle chcę coś komuś udowodnić. I to nie tylko coś komuś ale wszystko wszystkim. Wszystko wszystkim chcę udowodnić. Życie w sumie na tym upływa – na udowadnianiu swojej wartości. Może i to nie jest nic odkrywczego. Może to jest proste i oczywiste. Jednak czasami jest tak, że i niby się coś wie, niby i coś jest oczywiste i nawet się sobie z tego zdaje sprawę, a jednak przychodzi moment, że nagle wie się to naprawdę. Że się poznaje oczywistość oczywistą. To coś jak z moimi wysokimi padami. Uczyłem się ich od jakiegoś roku. Nauczyciele udzielali porad, podglądałem, wzorowałem się, a jednak ciągle nie było to to. Mój Mistrz Mamarek powtarzał – przeeeeerzuć rękę daleko za siebie, niech ona pierwsza dotknie maty. Więc przerzucałem rękę daaaleko za siebie tak żeby pierwsza dotknęła maty. I im bardziej ją przerzucałem tym bardziej nie dotykała. Niby wszystko wiedziałem, niby nawet jako tako wychodziło, jednak ciągle czegoś brakowało. Aż pewnego dnia, przerzuciłem rękę daaaleko za siebie tak, że dotknęła maty zanim jeszcze zdążyłem o tym pomyśleć. To był bajeczne. Gdy się podniosłem stałem jak zauroczony. I spróbowałem jeszcze raz. Przerzuciłem rękę daaaleko za siebie i znowu wyszło. Teraz wychodzi ot tak – pstryk. Rzekłbym – prościzna. Bez bólu, bez wysiłku, bez myśli. I gdyby teraz ktoś mnie zapytał – ej eru jak zrobić wysoki pad?  - co bym odpowiedział. Odpowiedziałbym bym – jak to jak, weź przeeeeerzuć rękę daleko za siebie, niech ona pierwsza dotknie maty – proste. Tak to właśnie jest. Niby rzeczy, sprawy są proste, oczywiste i znane, a jednak dopóki nie pękną w głowie są li tylko teorią. Więc tak sobie myślę by próbować odpuścić. Nie wiem na ile się uda – bo co jak co ale cholernie ambitna i zacięta ze mnie bestia. Tak wziąć i odpuścić? To trochę jakby przegrać. Nie chcieć być lepszym, mądrzejszym, bogatszym, piękniejszym, szybszym, silniejszym itd.? A może to właśnie w tym tkwi sęk? Może właśnie na tym to polega? Być zwykłym, prostym człowiekiem. Nie mieć super bryki, willi z basenem, pięknej leidi przy boku i kupy przydupasów wychwalających zalety. I może jeszcze na tym, żeby dać sobie pozwolenie na błędy. Zezwolić sobie je popełniać, zaakceptować swoje słabości, niedoskonałości. Przestać być perfekcjonistą. Przestać zabiegać tym perfekcjonizmem o uznanie świata. Może to już czas odpuścić. Może czas zwolnić. Walka i zaangażowanie może i były potrzebne. Ambicja i wytrwałość może i miały swoje uzasadnienie. Ale może nadszedł czas odpuścić? Nie wiem co się z tego urodzi. Jak się znam – ławo nie daruję. Jednak widzę jakieś światełko. Jakąś drogę którą mógłbym podążyć. Wydaje się być trochę przerażająca, wydaje się być drogą przegranego ale jeżeli to ma mnie doprowadzić do tego spokoju który ostatnimi dniami mnie spotykał - to czyż nie warto. Jak się tak głębiej pochylić to to w sumie byłby stan permanentnego grzebania stopą w piasku w Nadmorzu podczas słuchania fal i patrzenie gdzieś tam hen.

W codzienności mróz nareszcie puszcza. Niby jeszcze straszą, niby coś tam mówią, że wróci jednak zupełnie inaczej się żyje – mi żyje – gdy termometr jest na plusie. Zupełnie inaczej się żyje – mi żyje – gdy jest więcej słońca, światła, gdy słychać wróble i sikorki, gdy zaczyna być czuć wiosnę. Nienawidzę zimy i zimna – oby do wiosny.

I tak na koniec – co bym chciał teraz ? – tak naprawdę, tak najbardziej tak –  teraz to chciałbym się do kogoś przytulić.

 Weź er no wyluzuj


wtorek, 16 lutego 2021

Ścieżka 623 Do przodu

 Lubię takie dni. Tak je lubię, że aż - mając dzień taki dzisiaj – zdecydowałem się o nim napisać. Dzień spokoju. To są dni rzadkie, wręcz unikalne. Nie wiem skąd się biorą i dlaczego. Niby wszystko jest tak samo, te same schematy, te same czynności, ten sam świat, a jednak dzień jest inny. Dzień jest spokojny. To taki dzień w którym wszystko jest właściwe, wszystko jest takie jak być powinno, wszystko jest na swoim miejscu. I to wszystko jest takie jak wczoraj, jak tydzień temu czy rok temu – a jednak inne. Dzisiaj jest właściwe. Dzisiaj jest bez spiny. Jeżeli dzisiaj się coś wydarzy to się wydarzy – dobrze. Jeżeli się nie wydarzy, to się nie wydarzy – też dobrze. Nie to żeby mi nie zależało, czy żebym nie chciał tego czy owego. Ale jeżeli dzisiaj tego czy owego nie będzie – nie będę z tego powodu zły czy też smutny. Ot po prostu. Tak generalnie można by rzec, że srał wszystko pies – no może nie tak dosadnie – ale mam to gdzieś. Mam gdzieś całą tą spinkę. Mam gdzieś, że coś muszę, że coś powinienem, że szkoda tracić czas. Taaaak, codziennie coś trzeba robić. Trzeba się udoskonalać, trzeba podnosić swoją wartość, zdobywać nowe kwalifikacje, gromadzić nowoczesne technologie, trzeba dobrze wyglądać. I trzeba dbać o swoje dobre imię, o swój image. Codzienne zabieganie o akceptację, o szacunek. A dzisiaj akceptacja i szacunek przychodzą same – bez zabiegania. Przychodzą choć wcale mi na nich nie zależy – a może właśnie dlatego przychodzą? Dzisiaj każde słowo, każde zdanie ma sens. Wyraz ma swój wyraz, cechuje go pewność i zwięzłość. Dzisiaj mówię ja. Dzisiaj mówię ja, ja mający świadomość każdego wypowiadanego słowa. Nie wypowiadam ich dużo, nie kluczę, nie dobieram słów by dobrze zabrzmiały. Po prostu mówię, spokojnie i zwięźle. Te słowa są moimi słowami, słowami które mówię dla przekazania treści – nie jak zazwyczaj słowami które mówię dla przypodobania się otoczeniu. Dzisiaj te słowa są prawdziwe – nie fałszywe jak zazwyczaj. Dzisiaj każdy czyn jest świadomy. Czy to gdy otwieram butelkę by zaczerpnąć wody, czy to gdy trę swędzące oko. Dzisiaj czuję i zakrętkę butelki i strukturę powieki. I dzisiaj czuję tę czynność. Nie jest to czynność robiona jakby mimochodem, jakby robiona beznamiętnie, bez świadomości samego czynu. Ostatnimi czasy wszystko mi leciało z rąk. Leciało z rąk jak nigdy wcześniej. Ostatnimi czasy czegoś zapominałem, coś przeoczałem, a na klawiaturze chcą napisać 6 pisałem 8. Dziwiąc się później skąd te cyfry w tym co napisałem, zastanawiając się o czym myślałem pisząc. Ostatnimi czasy sporo rozmyślałem po co w sumie żyję. Jaki cel i sens jest tej mojej egzystencji, zwłaszcza w tym dziwnym czasie gdy wszystko zabronione , a kontakt ze światem mam tylko przy pomocy światłowodu. Ostatnimi czasy moje życie było dziwne. Dzisiaj też jest dziwne – jednak dzisiaj uśmiecham się na tą myśl. Generalnie srał to pies czy żyję czy nie żyję. Srał to pies czy to ma sens czy go nie ma. Gdyby nawet teraz ziemia pękła na pół i pogrzebała cały ten zgiełk – oki zapewne tak miało być. Co było to było – co miało by być już nie będzie – koniec, kropka skończyło się. Dzisiaj patrzę na to co piszę i właściwie nie zależy mi na tym co piszę. Piszę bo piszę. Kurcze nawet nie wiem jak to ująć. Dzisiaj właściwie, to tak jakbym był w danej chwili. Nie gdzieś we wspomnieniach przeszłości, czy też w przyszłości w którą wybiegam planując kolejne minuty, dni, miesiące. Dzisiaj, teraz, klikając w te literki, jestem w tych literkach. Dokładnie je widzę. Można by też powiedzieć, że dzisiaj mam czysty umysł. Tak, to jest umysł nie skażony rozpamiętywaniem tego co było, nie skażony strachem o jutro. Może to efekt tego dziwnego czasu w moim życiu. Czasu gdy nie miałem panowania nad tym życiem moim. Nie miałem panowania nad myślami, nad słowami, nad czynami. Teraz nastąpiło przesilenie. Dzisiaj położę się spać spokojny. Ciesząc się samą możliwością położenia się spać. Możliwością dania wytchnienia zmęczonemu ciału. Możliwością wtulenia się w miękką poduszkę, możliwością przykrycia się ciepłą kołdrą. Dzisiaj położę się spać bez myśli – obym jutro nie zaspał do pracy. Dzisiaj po prostu położę się spać, położę się dla samego spania – bez myślenia, że jutro muszę wstać. I jeżeli nawet zaśpię, i jeżeli nawet ktoś się będzie pytał co się stało – odpowiem bez zażenowania, bez zawstydzenia, bez poczucia że zawiodłem, odpowiem zwyczajnie – yyyy zaspałem. Bo czyż nie można zaspać? Można zaspać. Z tym, że w moim życiu wczoraj, tydzień temu, rok temu, wtedy nie można było zaspać. Więc idę spać, dla samego spania. Może mi się dzisiaj wreszcie motyl przyśni – oby. Dobranoc moi mili sąsiedzi.





niedziela, 7 lutego 2021

Ścieżka 622 Do przodu

 Odzieranie z mitów. Tak mógłbym nazwać dzisiejsze pisanie. Świadomość, że odzieranie z mitów boli i wkurza mnie bardzo naszła mnie jakieś parę minut temu. Naszła mnie jak jakieś objawienie w momencie gdy już odpaliłem monitor z myślę, że czas najwyższy coś napisać. A pisać miałem zamiar o czymś zupełnie innym. Odzieranie z mitów. Hmmm. Takie oczywiste a jak odkrywcze. Zdałem sobie sprawę, że odzieranie z mitów strasznie mnie wkurza i warunkuje moje nieudane życie. Odzieranie z mitów wytycza myśli, wyznacza ścieżki. Wpływa na postrzeganie świata i jego odbieranie. I co najciekawsze - to odzieranie z mitów jest ze mną od lat najmłodszych. Towarzyszy mi od kiedy to zacząłem jako tako kojarzyć fakty. Pierwsze odarcie z mitów osoby ojca. Kiedy wspaniały, silny i mądry mężczyzna stał się słabym i nieodpowiedzialnym facetem. Tak – dla małego szczeniaka – utrata wzoru do naśladowania była chwilą która zawarzyła mocno na dalszych jego losach. Już później odzieranie z mitów księżniczek. Równie bolesne i odbijające piętno jak poprzednie. Świadomość, że istoty pełne wzniosłych cech, te które dzierżą w swojej mocy ład świata, te które swoją czystością serca i moralnością czynów utrzymują ten zepsuty świat w równowadze - są równie okrutne i zepsute jak ta gorsza jego część – to było przygnębiające. Kto miał chronić ten świat przed całkowitym zepsuciem jak nie one – kto miał stanowić nadzieję na lepsze jutro. Z odarciem księżniczek z mitu skończyło się chyba tak naprawdę wszystko. To nie ważne, że po drodze odarci z mitu zostali waleczni rycerze, odarci zostali honorowi westernowi kowboje. Nie ważne że i patrioci i bohaterowie walczący o Niepodległą również z mitu odarci zostali. Nie ważne, że odarta z mitu została piłka kopana i sport ogólnie. W sumie - to chyba fragment ostatniego filmu o Bulls który napatoczył mi się właśnie po tym jak teraz monitor włączyłem - filmu który odarł z mitu największego idola z największych. Tego którego plakat i dziś, choć starym dziadem już jestem, wisi w moim pokoju nadal. To właśnie ten fakt natchnął mnie do tego co teraz piszę. Piszę więc teraz, że cały ten syf, cały ten bajzel, i cały ten smutek który mi aktualnie towarzyszy wynika z jednego – wynika z odarcia z mitów wszystkiego w co wierzyłem. Piszę, teraz, że nawet Bóg Wszechmogący odarty z mitu jest. Bóg w którego bardzo wierzyłem, ten któremu oddawałem wszystko – radość, smutek, prośby i dziękczynienia – ten to oto Bóg również odarty został z mitu. Jeny, kiedy ja ostatni raz z Nim rozmawiałem? Dawno temu to było. I zdałem sobie sprawę, że to wszystko, te wszystkie rozczarowania których świadkiem się stawałem z każdym kolejnym krokiem odarły z mitu i mnie. Stoję teraz, czy raczej siedzę i piszę to wszystko w świadomości, że nie ma już we mnie nic. Nic z romantycznego, wierzącego, pełnego wzniosłych idei, pełnego honoru i nadziei młodzieńca. Nie ma już człowieka wrażliwego na ludzkie cierpienie. Nie ma człowieka szukającego miłości. Nie ma tak praktycznie nic. Jeny – ależ ten świat zrobił się dziwny. Wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Liczy się tylko kariera, pieniądz, sukces. I najgorsze w tym wszystkim, że widzę, że odarty ja, nie mający już nic z wielkich celów, staję się uczestnikiem tego całego syfu. Stałem się niewolnikiem. Straciłem wolność i niezależność. Straciłem uczciwość i sprawiedliwość. Straciłem miłość – chociaż nie jestem - czy ją akurat kiedykolwiek miałem. Jeżeli nie miałem – to straciłem poszukiwanie miłości. Straciłem za nią tęsknotę. W tym odartym ze wszystkiego świecie siedzi we mnie przygnębiające przekonanie – że jej nie ma. Że nie ma czego szukać.

W rzeczywistości kładąc się spać, zamykając oczy wyrażam chęć snu z motylem. Niestety – choć trwa to czas już dłuższy żaden motyl mi się jeszcze nie przyśnił. Za to wiele innych głupot – a jakże.

W rzeczywistości zrobiła się zima. W styczniu był tydzień z siarczystym mrozem i śniegiem. Potem na chwilę odpuściło, by po chwili przywalić z całą mocą. Na przełomie stycznia i lutego przyszło zimno. Temperatura w ciągu dnia ponad minus 10, do tego wiatr – nie jest przyjemnie. Z całym szacunkiem dla zimy – nie lubię jej. I cały czas myślę o tych żurawiach co je słyszałem na początku stycznia. A może nie tyle myślę – co wręcz się o nie martwię.

W rzeczywistości zostałem członkiem związku przeciągania liny – ze wszystkimi tego konsekwencjami.

W rzeczywistości małymi kroczkami realizuję motórowe cele. Jedne z sukcesem – inne nie. Na ten przykład wczoraj parę godzin walczyłem o karbon na jednym z plastików jednak ten plastik na chwilę obecną nadal jest plastikiem – nie karbonem. Za to po prawie trzech miesiącach dotarł wreszcie nówka sztuka nieśmigany chiński interkom. Będzie grane w przyszłym sezonie.

P.S. I tak na koniec choć MJ odarty z mitu – to nic mi nie odbierze tych nocy zarwanych na oglądaniu jego gry. Nic, naprawdę nic – ależ to były piękne chwile.

P.S. I będzie dobrze - jeszcze wrócę, jeszcze uwierzę – niech tylko zaświeci słońce, niech tylko spojrzę w rozgwieżdżone niebo, niech wsiądę na Rumaka, niech pojadę w Nadmorze, niech pogrzebię stopą w piachu, niech posłucham fal, niech spojrzę gdzieś tam hen, niech to wszystko się stanie – a głupi, romantyczny, tęskniący za miłością er – wróci. Jeszcze tu wróci – i rozjebie system.