sobota, 30 listopada 2019

Ścieżka 579 Do przodu

Moje życie zawodowe dzieli się na to przed tym tygodniem jak co roku i to po tym tygodniu jak co roku. Dzisiaj jestem już w tej drugiej części - tak mi się przynajmniej wydaje. Ostatnie cztery dni miałem delikatnie rzecz ujmując przejebane, z tak zwaną kulminacją w piątek. Z tym, że w piątek wydarzyła się rzecz dziwna, a raczej był to slot rzeczy. Splot rzeczy które same się rozwiązywały, kończyły pozytywnym finałem wcześniej niż myślałem i następowały po sobie w tak idealnym uporządkowaniu jakby jakaś siła nadprzyrodzona nad tym czuwała. I gdy już mocno zaskoczony, że tak się wszystko udało, siedziałem szczęśliwy w moim ulubionym padło hasło, że jest wypadek i nie wiadomo kiedy odjedziemy. Stare przysłowie nie chwal dnia przed zachodem słońca … I gdy postój zaczął się przedłużać, gdy z niezdecydowania nie poszedłem na inny, a potem na jeszcze inny, cała moja radość obróciła się w pył. Całe to wcześniejsze uporządkowanie rzeczy, szczęśliwe ich zakończenie stało się nic nie warte – koniec końców i tak jestem w tym miejscu jak bym był normalnie – a może i w gorszym. Siadłem, przekląłem jebane życie, machnąłem rękę i było mi już wszystko jedno. I właśnie w tym momencie padło hasło kolejne: honorują bilety i za chwilę z sąsiedniego peronu odjeżdża pośpiech. Pośpiechami podróżować co tu gadać – uwielbiam, zwłaszcza nocą. To mi chyba zostało z młodzieńczych eskapad na Górny Śląsk i w Wielkopolskę. Przesiadłem się więc do pośpiecha, do pierwszej klasy i zaśmiałem szyderczo. Ile kurde emocji. Móc, mieć kurde taką niewzruszoną wolę, brać rzeczy takimi jakie są, nic nie oczekiwać. Być spokojem i opanowaniem. Niestety nie umiem tak. Wszystkie sprawy, dobre i niedobre, wywołują moją reakcję, dobrą i niedobrą. Jestem szczęśliwy by zaraz, za chwilę kląć z nerwów. Nie dobrze mi z tym, męczy mnie to. Chciałbym zachować spokój, chciałbym, z tym, że nie wiem czy jest to możliwe przy tym trybie życia. Ja się ciągle gdzieś śpieszę, ciągle czegoś oczekuję. A przypadki to, czy jakaś siła nadprzyrodzona, ale ciągle stają mi na drodze zwroty sytuacji. Gdy już coś wiem, okazuje się, że jest inaczej, gdy już coś zdecyduję okazuje się, że decyzję muszę zmienić, gdy w coś uwierzę wiara moja zostaje zachwiana. Nie wiem już co i jak, nie wiem co robić, nie wiem gdzie to wszystko zmierza i jakoś tak żyję, miotany tymi podmuchami raz w jedną raz w drugą stronę, bez celu.

W rzeczywistości tak jak wspomniałem jestem już w tej drugiej, lepszej części życia zawodowego.
Od miesiąca biegam po bieżni na siłowni. Idzie mi to dość dobrze. A że przy okazji zrobię coś na mięśnie moje samozadowolenie wzrasta.
Pogoda ( teraz ją pochwalę i się zaraz spierd... ) jest dobra. W miarę ciepło jak na tę porę roku, nie ma śniegu i nawet słońce się pokazuje.
W tygodniu parę razy rano pojechałem sobie wcześniejszą lokomotywą, a raz moja codzienna przyjechała zgodnie z rozkładem – i to był szok.

środa, 20 listopada 2019

Ścieżka 578 Do przodu

Dane mi dzisiaj było przechodzić przez takie jedno osiedle. Osiedle z lat szczęśliwych. To osiedle to to samo co moje osiedle tylko tzw drugi etap. Moje to etap pierwszy. Choć to w sumie ten sam rejon, choć miałem tam wielu kolegów w czasach szczęśliwych to jednak rzadko się tam zapuszczałem. I choć to byli dobrzy koledzy, choć chodziliśmy do tej samej szkoły, choć kopaliśmy tą samą piłkę zapuszczałem się tam rzadko. Praktycznie wcale. I choć to byli dobrzy koledzy, choć chodziliśmy do tej samej szkoły, choć kopaliśmy tą samą piłkę to byli to koledzy jacyś tacy inni. Inni znaczy – lepsi. Jacyś tacy jakby z wyższej półki. Tacy jacyś jakby do przodu. Tak jakby tam powiało już klimatem zachodu gdy u nas jeszcze wszystko było w klimacie starej, dobrej komuny. Może nawet im zazdrościłem, może nawet podziwiałem. I dzisiaj właśnie dane mi było przechodzić przez to osiedle. Bo choć czasy szczęśliwe już dawno minęły, bo choć minęło lat naście, dziesiąt a może i dzieści na to osiedle nie zapuszczałem się nadal. To osiedle jest nie po drodze do sklepów, banków, przystanków, dworców, sklepów, banków, przystanków, dworców itd. No ale dzisiaj dane mi było przechodzić przez to osiedle. I przechodząc przez to osiedle zwrócił moją uwagę kiosk. Kiosk jak z czasów starej, dobrej komuny. Buda taka jak jakiś relikt przeszłości. Nawet chyba mi się miło zrobiło na ten widok. Wróciły wspomnienia walki o Świat Młodych po to tylko by poznać dalsze losy Tytusa, Romka i Atomka czy Kajko i Kokosza. I gdy wracałem już do domu, wracałem przechodząc ponownie przez to osiedle i gdy mijałem ponownie ten relikt przeszłości zdziwił mnie fakt, że jeszcze jest otwarty. Z zainteresowaniem spojrzałem do środka. A w środku obok pani która była zapewne właścicielką tego interesu ujrzałem dziewczynę. Poznałem ją od razu. To była Sylwia – moja koleżanka ze szkoły. Sylwia była inna niż wszyscy, Sylwia delikatnie rzecz mówiąc nie nadążała rozwojem za średnią – lecz nadążała na tyle, że mogła chodzić do szkoły z nami. I czy to było dobre dla Sylwii? - nie wiem. Wiem jednak, że z tego powodu spotykała się z powszechnym odrzuceniem. I co tu ukrywać, była obiektem wyzwisk, uszczypliwości, poniżeń, była wiecznie wyśmiewana. Wiemy jak okrutne może być szkolne gówniarstwo. I gdy dzisiaj ujrzałem już dorosłą Sylwię, Sylwię która stała z tym swoim mimowolnym uśmiechem obok pani która była zapewne właścicielką reliktu z przeszłości wróciło wspomnienie małego era. A jaki dla Sylwii był mały er? Myślę, że duży er powinien się wstydzić za tamtego małego. I wstydzi się, oj wstydzi. Mały er nie dokuczał Sylwii, mały er jej nie wyśmiewał, mały er jej nie poniżał, mały er może nawet raz stanął w jej obronie aleeee mały er trzymał się z boku. Mały er może i ją lubił, może i było mu jej szkoda, może i jej współczuł ale mały er zachowywał bezpieczny dystans. Mały er schowany był za bezpieczną gardą, mały er się nie wychylał, małemu erowi zależało tylko na tym by nie podpaść dokuczającej Sylwii większości. Mały er za cenę spokoju sumienia kupił spokój istnienia. Mały er był spoko gość. Mały er był w trzymającej władzę większości. Myślę, że kiedyś, może jeszcze za tego życia, a może już w wieczności przeproszę Sylwię. Wypadało by chyba nie. Bo teraz wiem, że należało zachować się inaczej. Dzisiaj pewien jestem, że gdyby znalazł się wówczas ktoś, ktoś odważny, śmiały i mocny i przeciwstawił się tym wszystkim prześmiewcom, tak odważnie, tak z mocą, i z siłą, i nieugięcie, i konsekwentnie to z czasem większość trzymająca władzę dały by spokój Sylwii. Pewnie próbowali by jeszcze, pewnie i mały by dostał niemało ale z czasem dali by spokój. I jakże inne by było dzieciństwo małej Sylwii. O ile mniej smutku by doświadczyła. Jakże inne by miał wspomnienia szkolnych lat …
tak – nie jestem Rycerzem – nie nie nie

Przepraszam Sylwia.

poniedziałek, 11 listopada 2019

Ścieżka 577 Do przodu

Wydaje mi się, że już kiedyś to było. Wydaje mi się, że już kiedyś o tym pisałem. Napiszę jednak ponownie, bo znowu mnie naszła refleksja. W sobotę zagościłem jak co roku na Ł3. I mówię szczerze, mam już tych wizyt na Ł3 serdecznie dosyć. To nie była złość, to nie była wściekłość, to nie był nawet smutek – to była bezsilność. Taka rezygnacja jakaś. I refleksja po wszystkim, refleksja … jakie życie jest proste. Życie jest naprawdę proste. Proste jak drut. Samochód stary / znudził się / zawodzi – wystarczy zmienić, telefon stary / znudził się / zawodzi– wystarczy zmienić, meble stare / znudziły się / zawodzą - wystarczy zmienić, spodnie stare / znudziły się / zawodzą – wystarczy zmienić, no i dziewczyna / chłopak starzy / znudzili się / zawodzą – wystarczy zmienić, co za tym idzie żona / mąż starzy / znudzili się / zawodzą – wystarczy zmienić. Życie naprawdę jest bardzo proste – wystarczy zmienić. Wystarczy zmienić. I moje wizyty jakże inne by były na Ł3. Przecież praktycznie wszyscy moi znajomi, przecież grono moich znajomych powiększyło by się niebotycznie. Przecież czułbym się niebotycznie bezpieczniej. Przecież byłoby mi niebotycznie wygodniej. I co najważniejsze nie miałbym tej wracającej bezsilności. Kurcze jakie życie byłoby proste, jakie fajne. Wystarczyłoby przesunąć obiekt mojego zainteresowania na bliżej centrum.

W codzienności dnia 3 listopada zakończyłem sezon.
Za tydzień koniec sezonu GP i to będzie definitywne pożegnanie z motórami na pół roku.
Listopad w jakimś tam stopniu podtrzymał piękno października chociaż wygląda, że pomału nadchodzi koniec ładnej pogody.
Z bieganiem różnie, jednak nie jestem zadowolony, daję wprawdzie radę jednak to nie to czego bym oczekiwał.
Lokomotywa spóźnia się dzień w dzień, mam już tego naprawdę dosyć. I ciężko mi to zrozumieć. Tak wszystko rozwinięte, tak skomputeryzowane, tak wszystko zbadane, a biedna lokomotywa jednego dnia nie może przyjechać zgodnie z rozkładem. JEDNEGO DNIA.

Dzisiaj na spacerze przechodząc przez pewne osiedle zachwycił mnie pewien blok. Zwykły taki, nieduży ale ileż na nim było wywieszonych biało – czerwonych flag. Jak na innych flagi można było policzyć na palcach jednej ręki, tak na tym jednym nie starczyłoby palcy dłoni obydwu. To naprawdę był piękny widok.

niedziela, 3 listopada 2019

Ścieżka 576 Do przodu

Może tak przy okazji święta moje spojrzenie na problem. Dobrze mówię – problem. Bo ludzie mają cholerny problem z umieraniem. Ja natomiast problemu tego nie mam. I nawet próbowałem to przedstawiać w szerszym kręgu, i nawet próbowałem dzielić się moimi przemyśleniami z otoczeniem – jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie ma to sensu. To znaczy sens może i jest, jednak moje przemyślenia zrażały ludzi do mojej skromnej osoby. Fakt, wszyscy wizjonerzy nie byli rozumiani za swoich czasów, ja jednak nie mam w sobie tyle samozaparcia, tyle odwagi by moje spojrzenie na problem przedstawiać mimo przeciwności. Taka już moja natura – nic na siłę. A i chyba czasami dochodzę do wniosku, że może i nie warto? Może ludziom dobrze z tym w co wierzą? Może tak się już tego wyuczyli, tak w to uwierzyli, że moje na problem patrzenie zburzyło by ich cały świat. A i przecież nie mam pewności, że to w co ja wierzę jest prawdą najprawdziwszą. Pewności przecież nie mam. Wszystko co mam to przypuszczenia, to wiara w coś, to gdybanie. Mam jednak jakieś takie silne przekonanie w sobie, jakieś takie uczucie, że to co tutaj to nie jest nasz świat. Nie wiem skąd mi się to wzięło? Czasami myślę, że może moja świadomość nie do końca została zresetowana zanim tu przyszedłem. Że gdzieś tam we mnie, gdzieś głęboko siedzi jakieś wspomnienie tego lepszego świata. Tego lepszego świata z którego przyszliśmy i do którego trafiamy po śmierci. I stąd moje nieprzystające do obowiązujących standardów postrzeganie umierania. Ja, er, na pogrzebach to najchętniej byłbym wesoły, byłbym uśmiechnięty. I najchętniej w ostatniej drodze nieboszczyka puszczałbym jakąś radosną nutę, i śpiewał radosne piosenki. I nie płakałbym bym, i nie żałował. Bo czegóż żałować? Tego świata żałować? Niech pogrzeb będzie radosnym pożegnaniem bliskich, niech będzie wesołym odprawieniem na tamten świat. Wspominajmy ich, wspominajmy ze wzruszeniem i przejęciem. Pamiętajmy o nich, pamiętajmy dobrze i z szacunkiem. Ale nie płaczmy – oni są szczęśliwi. Miliardokrotnie szczęśliwsi od nas. No ale jak mój uśmiech i zadowolenie może być odebrane na pogrzebie? Jak moje tłumaczenie komuś kto stracił bliską osobę by się nie martwił może być zrozumiane? Mogę być tylko odebrany jako głupek. Ale prawda jest taka, że ludzie nie płaczą nad tymi co odeszli – ludzie płaczą nad sobą. Płaczą bo pozostaje pustka, bo pozostaje tęsknota, bo pozostaje brak. Ludzie są po prostu samolubni. Ja uważam, że ktoś odszedł bo to był jego czas. Jeden wcześniej, inny później. Przeżył to co miał przeżyć i wszystko. Wspominam zmarłych często, bardzo często. Wspominam co by powiedzieli w danym momencie, wspinam jak by się zachowali. Wspominam chwile z nimi spędzone, wspominam zdarzenia z nimi związane. I każdego, nawet największego wroga wspominam jakoś sympatycznie. Nie wiem, nie umiem myśleć o zmarłych w sposób negatywny. Ale naprawdę nie robię tragedii, że ich już nie ma. Widzę ich tam szczęśliwych, zdrowych, radosnych i się cieszę. Bo oni już niczym nie muszą się martwić – oni mają wszystko.
P.S. Czasem mnie tylko taka refleksja nachodzi – czy ta moja wiara w szczęśliwe życie pozagrobowe to nie wynik li tylko niespełnienia w tym życiu.
P.S. A na moim pogrzebie poproszę orkiestrę dętą, niech grają radosne trąbki, niech będzie wata cukrowa, lody, gofry, piwo, niech przed trumną idzie Kubuś Puchatek, Tygrysek i reszta ferajny, niech wszyscy ubiorą ubrania kolorowe, niech się wyściskają najmocniej jak tylko dadzą radę i niech będą uśmiechnięci.
P.S. W sumie Szustak też mówi to samo - z tym że po swojemu he he :)