piątek, 25 grudnia 2015

Ścieżka 370 Do przodu

Popadam w coraz większe odosobnienie. Coraz bardziej dostrzegam u siebie wyobcowanie. Coraz więcej we mnie przekonania że nie pasuję. Robię coraz więcej dziwnych rzeczy. I coraz częściej dochodzę do wniosku że już tak zostanie. Że zostanę sam ze sobą. Że zostanę z tymi dziwnymi rzeczami. Że tam, w tym nazwijmy to normalnym świecie, będę udawał nazwijmy to normalnego obywatela, ale tu, we mnie, będę coraz bardziej nienormalny. I coraz bardziej odosobniony. Z każdym dniem doświadczam mocniej i mocniej że nie ma na tym świecie obywatela z którym mógłbym dzielić swoje dziwne rzeczy. Moje wyniesione, nawet nie wiem skąd, przekonania, zamykają mi definitywnie dostęp do kobiet. Ten rozdział mam już zamknięty. Miało być inaczej. Niestety wyszło jak wyszło i tego już zmienić się nie da. Moje wyniesione, nawet nie wiem skąd plany i oczekiwania nie spełniły się tak jak się spełnić miały. I zmienić tych planów i oczekiwań nie potrafię. Tak jakbym pogodził się już z porażką. A znowu zmiana tych planów była by brakiem konsekwencji. Tak więc konsekwentnie trwam przy tym co kiedyś tam wymyśliłem, co zawiodło, i co z dnia na dzień pogrąża mnie w coraz większym odosobnieniu. Cały dzisiejszy dzień spędziłem samotnie. I gdyby nie liczyć tych paru rozmów telefonicznych to nie wypowiedziałbym nawet jednego słowa. I takie dni, kiedy nie wypowiadam nawet jednego słowa, zdarzają się coraz częściej. Najchętniej to usiadłbym na morskim brzegu i wpatrywał się w zachodzące słońce. Na szczęście słońce się ostatnio pojawia. Wczoraj świeciło cały dzień aż miło, a tak ciepłej Wigilii nie pamiętam jak żyję. I księżyc był. Wczoraj gdy po Wigilii u dziadka na wsi wracałem do domu biegnąc te dzielące nas 11 kilometrów księżyc świecił niesamowicie. I stworzyła się magiczna sceneria. Noc, gęsta jak mleko mgła, ten niesamowity jasny i wielki księżyc i ja, gdzieś tam samotny w lesie. I myślałem nawet że w tym dniu wyjątkowym, w tej niesamowitej scenerii weźmie i wydarzy się coś magicznego. Niestety. Nic magicznego się nie wydarzyło. Przybiegłem do domu, wziąłem kąpiel i najnormalniej w świecie poszedłem spać. Męczyło mnie wprawdzie coś całą noc, a o 2 nawet obudziłem się na godzinę, co nigdy się wcześniej nie wydarzyło, ale więcej w tym niestrawności pewnie niż magii. Pogapiłem się do 3 na księżyc i poszedłem dalej spać. Nic. Kompletnie nic. A tak czekam na jakieś wydarzenie. Na coś czego nie da się wytłumaczyć rozumem. Na coś, co udowodni mi, że oprócz tego normalnego świata, istnieje jeszcze ten inny świat. Świat duszy, świat magii, świat cudu. Tak bardzo tego chcę. I już zaczyna mnie męczyć to czekanie i czekanie. Nie chcę na razie o tym myśleć ale jeżeli okazać by się miało że świat ten nie istnieje to życie to tutaj straci dla mnie kompletnie sens. Podpuszczony ostatnio przez Bialutką tematami damsko-męskimi zapomniałem napisać jak to idąc 7 grudnia rano do pracy zobaczyłem na niebie coś, coś podobnego do tego co już tu raz opisywałem. Z tym że tamto coś poruszało się pionowo z góry na dół natomiast to coś spadało po skosie. Chciałbym żeby była to ta spadająca gwiazda która spełnia życzenia. Ale spadająca gwiazda o tej porze roku? Ale spadająca gwiazda o tej porze dnia/nocy? No i nie raz już widziałem spadające gwiazdy i wyglądały zupełnie inaczej. Były o wiele mniejsze, mniej jasne, zostawiały za sobą smugę, poruszały się szybciej a w miejscu gdzie znikały zostawiały na chwilę mały punkcik. To coś zaś było większe, było śnieżno białe, nie zostawiało za sobą żadnego śladu, poruszało się raczej wolno i znikło niespodziewanie jak się pojawiło. A może był to tylko refleks reflektorów samochodowych na moich okularach? Ech, tak bardzo chciałbym żeby była to ta spełniająca życzenia spadająca gwiazda. Minęło już trochę czasu a moje życzenia nadal zostają niespełnione. Czy czekać dalej? Nie wiem. Wiem jednak że bardzo czuję się samotny. I że bardzo czuję się oszukany i zawiedziony. Nie, nie czuję się gorszy, słabszy czy bardziej złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Czuję się dobrym człowiekiem. Dobrym i pełnym wszystkiego co najlepsze. A jednak czuję się taki zawiedziony. Ciężko z tym żyć. Każdego wieczoru gdy układam się do snu myślę, marzę, o tym by następnego ranka obudzić się takim jak obudziłem się tego szczególnego kwietniowego dnia. Kiedy to otworzyłem oczy i pierwszą myślą była myśl że jest cudownie. Następną myślą była myśl że jestem szczęśliwy. Tak bardzo szczęśliwy że z radością wstaję z łóżka. I nie jestem zmęczony, i jestem wypoczęty i się uśmiecham. I wyglądam przez okno na świat i mówię sobie że jest piękny. I pamiętam jak spacerując po mieście niczego się nie boję. Nie obawiam się tego co może stać się za chwilę na przejściu przez ulicę czy też spotkać mnie za rogiem w bramie. To było nie ważne. Ważne było tylko to że jestem szczęśliwy i że jest pięknie. To było wspaniałe uczucie. I teraz, każdego wieczoru proszę Boga by się powtórzyło. Całymi dniami rozmyślam, analizuję co też takiego wydarzyło się tamtego dnia, poprzedzającego ten szczęśliwy dzień, że ten następny tym szczęśliwym dniem się stał. Analizuję wydarzenia, przypominam słowa. Zastanawiam się i szukam odpowiedzi. I na moje utrapienie ani odpowiedzi ani drugiego takiego dnia nie znajduję. Kurde no. O co chodzi? Zostało mi pokazane, zostało mi udowodnione że można, że da się szczęśliwie żyć, że można się śmiać i nie martwić. I co? Tylko po to by rozbudzić moje pragnienia? Tylko po to by się ze mną podrażnić? Jeżeli tak, to dziękuję bardzo bo dzień ten był tak wyjątkowy jeżeli chodzi o pozytywne uczucia że nawet doświadczenie tylko jednego jest wspaniałe i warte przeżycia ale, na Boga, ja chcę więcej, ja chcę tak zawsze. Wiem. Wiem że jest możliwe takie życie. Wiem bo doświadczyłem tego na własnej skórze. Ale tak bardzo chcę poznać tą tajemnicę jak to osiągnąć. Ale tak bardzo chcę tego więcej, chcę tego na zawsze.
I przy okazji świąt życzę wszystkim tu zaglądającym ( tym niezaglądającym zresztą też ) takich dni. Życzę szczęści i radości. Życzę spokoju i odwagi. Życzę zdrowia i pomyślności. Życzę bogactwa i dobrobytu. Może to i banalne życzenia ale czy nie tego nam właśnie trzeba.
Trochę smutny.
Er
P.S. Skubany księżyc znowu świeci na niebie jasny i wielki. Wyjrzyj przez okno, popatrz na ten blask i pomyśl że gdzieś tam siedzi w oknie er i też właśnie w tej chwili patrzy.

sobota, 19 grudnia 2015

Ścieżka 369 Do przodu


I już.
Po tym co napisałem tydzień temu zostało jeno wspomnienie. Czasem myślę sobie, patrząc wstecz, tak właśnie tydzień wstecz, czy nawet dzień wstecz, czy nawet patrząc wieczorem na ranek, jak wiele może się zmienić, jak bardzo może się różnić. Tydzień temu zwątpienie i bezsilność, dzisiaj, no może nie nadzieja i entuzjazm, ale przynajmniej – spokój. Dzisiaj jest spokój. Spokój czyli to takie zwykłe – a jebać to wszystko, a może raczej – co się będę przejmował. I zastanawiam się nad tym, zrozumieć próbuję, a dlaczego tak, a po co. Widocznie tak to już musi być. Musimy nieustannie doświadczać smutku i radości, zwątpienia i wiary, siły i bezsilności. Tydzień temu potrzebowałem pocieszenia dzisiaj mogę się nim dzielić. Tak na marginesie dziękuję za słowa otuchy. Dziękuję za słowa które są wsparciem. Za słowa przez które płynie przekaz że nie jesteś sam, nie jesteś taki obojętny, że ktoś tam gdzieś, ktoś kto cię nawet nie zna, łączy się z twoim bólem ( ciekawe czy było by tak nadal gdyby cię poznał - no ale to w tej chwili nie ważne ). Dziękuję więc, szczególnie Wielka Szu i Kania, za wasze wsparcie ( i dzięki Kaniu za Mobiego, też myślalem że gdzieś to musi być przecież napisane ale chyba jakaś gapa ze mnie albo po prostu nie miałem wtedy tego zobaczyć ) . A bo tak to już jest. Er to nieraz taki mały, chłopczyk. I gdy mu wszystko z rąk leci, gdy nic mu się nie udaje zaczyna płakać i wówczas potrzebuje by go ktoś przytulił, by go pogłaskał po główce i powiedział „nie płacz erku, wszystko będzie dobrze, a tak w ogóle erku to fajny z ciebie chłopczyk”. I wówczas erek ociera łezki, patrzy czerwonymi oczkami na tego kogoś, chwilkę łączy odpowiednie zwoje w swojej główce, drapie się w łepetynkę i stwierdza ze zdziwieniem - „no przecież!, no przecież że będzie dobrze, i no przecież że jestem fajny”. I wstaje z kolan, wychodzi na świat i wówczas klękajcie narody. Bo co by nie było, jak by człowiek nie był twardy czasem potrzebuje kogoś by mu przypomniał o tym że nie jest taki beznadziejny jak się mu właśnie wydaje. Potrzeba nam wsparcia, potrzeba nam bliskości. I tu mogę zwinnie przejść do tematu u Bialutkiej. Ale zanim przejdę to jeszcze raz ją opierdolę za takie tam u niej pisanie. Kobieto! Opamiętaj się. Walisz tyle w jednym poście że po przeczytaniu go, człowiek, przynajmniej ja, aż się trzęsie z emocji. I chęć człowiek ma, przynajmniej ja, komuś - najchętniej Bogu – przypierdolić. Ale. Wracając do tematu. Poprosiłaś mnie, jako rodzynka, do wyrażenia swojej opinii. Otóż taki ze mnie rodzynek jak z koziej dupy trąba. A poza tym to wiadomo wszem że temat ten to mój konik i tyle już o tym tu się rozpisywałem że jeżeli ktoś tylko uważnie czytał, zdanie moje zna doskonale. No ale skoro zostałem poproszony to postaram się je tu w kilku słowach streścić. Wracając więc do koziej dupy i trąby to taki ze mnie właśnie facet. Wiadomo, temu nie ma co zaprzeczać, potrzeby mam jak każdy. Teraz z racji wieku może już mniejsze. Ale zawsze, jak pamięcią sięgam, czy to za małolata czy w czasach bardziej współczesnych, przelecenie kobiety nie było sprawą pierwszorzędną. Pewnie że były chwile że chciałem zaliczyć je wszystkie, ale to były tylko chwile. Zawsze wracała ta myśl przewodnia że kobietę trzeba szanować, trzeba ją poznać zanim do czegoś ma dojść, i że kobieta to w sumie gatunek nadrzędny. Wyobrażasz więc sobie moje zaskoczenie gdy coraz to z różnych stron zaczęły docierać do mnie sygnały że kobieta to i sama się nie szanuje i tak w ogóle to żaden z niej gatunek nadrzędny a jedynie taki sam osobnik jak cała reszta populacji ( czytaj chłop ). I z czasem wezbrała w mnie złość na taki porządek. Prysły nadzieje i wierzenia. I zły byłem na kobiety, a może raczej na siebie że tak się oszukałem. To był długi okres w moim życiu. Długi i mroczny. Dałem sobie spokój z kobietami. A teraz? Teraz chyba już dojrzałem. I odpowiadając na twoje pytania. Jak się jakaś chce puszczać – niech się puszcza. Jej sprawa. Może to robić na ławce w parku a ja jedynie popatrzę chwilę, poanalizuję technikę i pójdę dalej. Ani nie potępiam ani nie pochwalam, jej sprawa. Każdy robi to ile razy chce, z kim chce i gdzie chce i chodzi tylko o to by na końcu gdzieś tam nie miał do siebie wyrzutów. Ja żyje sobie po swojemu a takie, jak ty to nazwałaś, zaraz zaraz muszę sprawdzić …lotną to nie mój świat. Ten świat istnieje sobie, ja istnieję sobie. I wówczas tylko gdy tamten świat wtargnąć chciał będzie do mojego mogę go zacząć analizować jak pasuje do moich zasad. I jeżeli różnił się będzie, a różni się w każdym doświadczonym przeze mnie do tej pory przypadku, ciężko będzie mu się przebić. Jeszcze raz powtarzam, nie potępiam tych tam, ale jeżeli spotykam kogoś kto w swoim życiu miał więcej niż jednego partnera to chciałbym przynajmniej znać powody dla jakich to się stało. Ciężko zrozumieć mi ładną, inteligentną dziewczynę która rozkłada nogi na lewo i prawo. No jeśli to lubi – ok. Ale czy się szanuje. Wg mnie nie. No może ma jakieś ku temu powody. Może ma jakieś trudne przeżycia, szuka akceptacji. Może dąży do osiągnięcia jakiegoś celu? A może po prostu jest za często pijana i jakoś tak samo, z wiatrem, wychodzi. No ale towarzystwo też trzeba sobie umieć dobrać. Ja osobiście nie przeleciałbym pijanej panienki za żadne skarby świata. Zresztą miałem w swojej karierze przypadki gdy nagie i pijane dziewczyny właziły pod kołdrę. No cóż przykrywałem je wówczas kołdrą i życzyłem spokojnych snów księżniczce. Ale miałem też kumpli co takie dziewczyny objeżdżali jeden po drugim. Dlatego widzisz jaki ze mnie rodzynek. Tak. U mnie liczy się głowa. No nie dam rady przespać się z kobietą z którą nie łączy mnie coś więcej niż samo pożądanie ciała. Takie coś to mogę porównać do obcowania z gumową lalą. Albo do zwykłego zwalenia sobie konia. Z zastrzeżeniem że to drugie może być o wiele bardziej przyjemne. Przecież sam wiem wówczas kiedy ma być wolno, kiedy delikatnie a kiedy ma być koniec. Zresztą. To ma polegać na tym by nie brać samemu a brać i dawać. To nie ma być zwykłe dymanie a doznanie. Doznanie na poziomie duchowym. Takie tam te numerki na boku to nie dla mnie. To takie płytkie i przyziemne że mnie nie pociąga. A jeżeli ma mieć to wymiar wyższy i jeżeli mam mieć poczucie bliskości to mam zarazem poczucie odpowiedzialności. Już tak mam że jak się w coś angażuję to z sercem. I przywiązuję się. Łączę się. Zresztą. Ileż razy to już czytałem a dopiero ostatnio u ciebie mnie olśniło. Bo to nieraz tak jest że niby coś znamy, niby coś wiemy a dopiero dostrzeżone to z innej perspektywy nabiera wyrazu i sensu. Wiesz o czym mówię. Oczywiście o „Małym Księciu”. Wspomniałaś kiedyś o lisie.
- Żegnaj – powiedział.
- Żegnaj – odpowiedział lis. A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu.
- Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu … - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie- rzekł lis – Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś.
I na tym mógłbym w sumie zakończyć te moje parę słów. Parę słów – dobre sobie. O tym akurat to mógłbym pisać i pisać. I jak tylko coś pociągnie mnie za język to się nakręcam jak jakieś perpetum mobile. Może to i masło maślane. Może i nie do końca takie jak miało być – noż za mało po porostu czasu i miejsca. Tyle. Może jeszcze, a tam, na pewno jeszcze wrócę do tego tematu.
Aaaa. I zapomniał bym. Oralny jest super.
P.S. W sprawie doprecyzowania odpowiedzi jestem do dyspozycji z tym że jak już wspomniałem taki ze mnie rodzynek jak z koziej dupy trąba więc moje zdanie nic Ci nie da.
A teraz idę oglądać mecz Górnika. Z tym większym zadowoleniem że znam już wynik i wiem że wygrali. I to też jest dowód na to że warto wierzyć, że warto trwać, że nie trzeba od razu porzucać, odchodzić. Jeszcze kilka tygodni temu pisałem jak bardzo dobija mnie to że mój klub dostaje w dupę z meczu na mecz. I co? Warto wierzyć, warto trwać. Wygrywa i to w jakim stylu 5:2, 3:2 a teraz 4:2. I tak trzymać.
A bilety na Ukrainę we Francji już mam.
A I jeszcze apropo pójścia i oglądania meczu. Przez ostatnie dwa tygodnie to tak. Dwa tygodnie temu w niedzielę obejrzałem mecz, choć nie do końca w spokoju bo ktoś mi w tym nieustannie przeszkadzał, tydzień temu obejrzałem mecz, w tygodniu to jakoś tak ze dwie godziny popatrzyłem w tiwi i to wszystko. Wiadomości nie słucham, newsów nie czytam. Nie wiem co się na świecie i w naszym pięknym kraju dzieje i wiecie co – dobrze mi z tym.
I JUŻ.

sobota, 12 grudnia 2015

Ścieżka 368 Do przodu

Oto dzisiaj był dzień z serii tych dni co to już po przebudzeniu wiesz że nic nie chcesz. Jeszcze dobrze nie otworzysz oczu, jeszcze nie zdążysz zerknąć przez okno a już widzisz tą szarą chujnię na zewnątrz. I jeszcze zanim ci zaiskrzy „to którego to dzisiaj mamy” wiesz że mógłby to być ten twój ostatni. I zanim się podniesiesz czujesz że lepiej było by się dzisiaj nie budzić. I jeszcze zanim na dobre się ockniesz szukasz z nadzieją na dobre wspomnienia strzępów nocnych marzeń. Ale nic jakoś się nie pojawia, i myślisz że może to i dobrze bo cóż to mogło ci się tej nocy śnić – nic. A jeżeli już to pewnie jak zwykle jakaś popieprzona historia bez składu i ładu, bez kolorów, bez radości. Tak. Co jak co ale sny to jest to coś na czym zawiodłem się bardziej niż na kobietach. Sny są największym rozczarowaniem mojego tu życia. Zawsze uważałem je za coś magicznego. Coś nie z tego świata. Coś czego najtęższe nasze umysły pojąć nie potrafią. Coś nad czym zapanować nie mogą najpotężniejsi z potężnych na tej ziemi. Ileż to razy szukałem w nich radości. Ileż to razy szukałem w nich odpowiedzi. Ileż razy. Tyle razy że policzyć nie zdoła największy z największych cyfrowych umysłów. I nigdy, ale to nigdy nie otrzymałem tego czegom oczekiwał. Tylko szarość i nieład. I straciłem z czasem wiarę w ich nadprzyrodzoną moc. Uwierzyłem że są tylko przypadkową plątaniną impulsów mózgowych. Ot taki błąd systemu. I gdy już się zwleczesz z wyra, i gdy już staniesz przed tym lustrem zmywając z twarzy ostatnie ślady nocy, i gdy spojrzysz w tą zmęczoną twarz myślisz „po co”. Po co masz wstawać. Po co masz ten dzisiejszy dzień. Po co ci ten dzień. Dzień bez niczego. No po co. Bo wiesz że ten nadchodzący dzień będzie dniem w którym będziesz doświadczał swojej niemocy. Będziesz się przekonywał jak słaby jesteś i jak mało ważny. Będziesz czuł że zawiodłeś wszystkich, a przede wszystkim siebie. I będziesz widział swój smutek, swój brak wszystkiego. I będzie ci brak wiary, i będzie ci brak nadziei, i będzie ci smutno. I będziesz patrzył na tych którym wesoło, i będziesz się do nich porównywał. I będziesz zazdrościł im sukcesu i powodzenia. A potem pobiegniesz na ten dziesięcio kilometrowy jogging i będąc na trzecim kilometrze dopadnie cię rozpacz jaki bezsilny jesteś. I pomyślisz że biegasz i biegasz i nic ale to nic nie posuwasz się do przodu. I porównasz się do tej z tej twojej pracy która też biega i która po dwóch latach biegania zaliczyła już kilka maratonów a w ostatni wtorek oznajmiała wszystkim w około jaka to szczęśliwa jest że udało jej się wylosować udział w Biegu Rzeźnika. A ty? Ty zdychasz na trzecim kilometrze. Nic ci się w tym życiu nie udaje. A potem rykoszetem wróci do ciebie wspomnienie piątku w pracy kiedy to szef twoją prośbę o lepsze docenienie olał moczem ciepłym. Pincet złoty, pincet złoty dla ciebie nie ma a sam forsą sra. I stanie ci przed oczami cała armia twoich współpracowników co może i lepiej nie działają ale z pewnością są lepiej docenieni. I co masz? Kim jesteś? Jakie perspektywy na przyszłość? Nic, kurna, ale to nic nie idzie zgodnie z twoją myślą. Nic nie idzie tak jak sobie marzysz. Nawet niespodzianka. Wiesz dobrze, bo masz z tym do czynienia na co dzień, że wysyłka paczki kurierem to wieczne ryzyko. Zawsze mogą nawalić. A już ten okres przedświąteczny to wieczne problemy. Ale wysyłasz tą paczkę, bo cóż innego możesz zrobić, z nadzieją że może nie nawalą i dostarczą ją planowo na poniedziałek. Bo taki masz plan. Bo poniedziałek jest dniem w którym ma być niespodzianka. I o czym dowiadujesz się na siódmym kilometrze swojego dzisiejszego joggingu. Otóż o tym że paczka jest już dostarczona. Już dzisiaj, w sobotę, choć wiesz że wysyłka na sobotę wymaga specjalnej usługi i dodatkowej opłaty. Dlaczego dotarła dzisiaj? Nie wiesz. Wiesz jednak jedno. Nic, ale to nic nie idzie zgodnie z twoimi oczekiwaniami. Nic z twoich planów nie będzie zrealizowane tak jakbyś chciał. Tak jakby jakaś siła czuwała nad tobą. Siła która nie daje ci poczuć że uda się, że może się udać. I siła ta, choć wiesz że zasługujesz na całe szczęście tego świata, choć wiesz że czynisz dobrze i spodziewasz się dobra w zamian, siła ta nie da, nie dopuści do tego byś to otrzymał. Ona nie da ci poczuć że coś od ciebie zależy. Ona ci pokarze to twoje miejsce gdzieś tam z tyłu, gdzieś tam na końcu stawki. Nie pozwoli by było tak jak TY chcesz. I nie da ci kolorowych snów.
Nieraz czuję się taki przegrany. Nieraz czuję się taki bezsilny. Nieraz czuję że nic nie mogę.
Dzisiaj mieszkam w wysokiej wierzy.




Kasiu. Wszystkiego Najlepszego. Zdrowia - bo z pewnością potrzebne Ci jest jak mało komu. Niech Ci Potfory rosną na pociechę. Niech Ci radość dają i wyrękę coraz większą. Księcia na białym koniu co Cię z wierzy uwolni i bronił Cię będzie i walczył za Ciebie byś już mogła skupić się na tym tylko by być wyłącznie Kobietą. Życzę Ci szczęścia i radości i innych takich banałów bez których żadne życzenia obyć się nie mogą. Życzę Ci spełnienia marzeń bo na to również zasługujesz jak mało kto. Sto lat! A może nie sto. Może mniej. Nie ważne ile, ważne by tylko tych samych radosnych.

Wielka Szu. Cały czas czekam na wyjaśnienie co to są te Biedronki.

Dor oto. Wróżka napisała o Tobie to samo bo to o Rybkach było a Ty jak kojarzę też nią jesteś. No ale co do Ciebie nie ma obaw bo im dłużej Cię znam tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu że albo kłamiesz co do dnia urodzenia albo nie wszystkie Ryby takie same na szczęście są.

Ognista. A Ty jakim znakiem jesteś? Pytam w celach czysto badawczych.

Edenlas. Witaj.
P.S.
Dzisiaj było losowanie Euro we Francji
Mecze Polski:
12 czerwca Irlandia Północna (Nicea) – 18:00 – chcę tam być, czy będę zobaczymy, przeciwnik idealny, oddamy im za Belfast 2009
16 czerwca Niemcy (Paryż) – 21:00 – nie muszę tam być, przeciwnik – kurna jak ja bardzo chciałem angoli, jak bardzo, wygrać z nimi wreszcie na wielkiej imprezie, ehhh
21 czerwca Ukraina (Marsylia) - 18:00 – tam jestem na pewno z moim ER na biało-czerwonej, tylko przeciwnik do dupy, najmniej atrakcyjny z atrakcyjnych, a mogła być Szwajcaria, jak ja nie cierpię Szwajcarów
Ale jeżeli chodzi o miasta meczów lepiej być nie mogło. Naprawdę jest tak jak być miało. Iiiii. I kurwa mać ma tak być. Ma być tak jak chcę. Jak ja chcę. I to jest to czego spodziewam się w przyszłym roku. Spodziewam się że wszystko się ułoży po mojej myśli. Spodziewam się że zła karta się odmieni. Że poznam co to szczęście i przeżyję przynajmniej rok tak jak przeżyć pragnę. A mecze naszych w Marsylii i Nicei to tylko tego zapowiedź. Los tak chciał – ja tak chciałem.

sobota, 5 grudnia 2015

Ścieżka 367. Do przodu.

Oto co wyczytałem na swój temat w ostatniej Wróżce:

Duchowość jest ich cechą charakterystyczną, może jednak przybrać ciemną stronę, jeśli połączona będzie z brakiem rozsądku i lekceważeniem świata materialnego. Często nie wiedzą, kim są i czego chcą. Bez tego nie potrafią sobie radzić ze sprawami codziennymi. Żeby jakoś przeżyć, uciekają w rolę ofiary, stają się bezradne. Są jak kameleon: fałszywe i zmienne. Z braku poczucia bezpieczeństawa wchodzą w dziwne relacje. Podatne na zranienia, mają słabą wolę, są depresyjne. Wykazują skłonności masochistyczne i podświadomie pragną śmierci. Życie nie bardzo je interesuje.                                           
I aż zamarłem z przerażenia. Jak to możliwe? Przecież to nie możliwe! Co to ma znaczy! Czytałem to i czytałem po raz kolejny a moje zdziwienie rosło z każdym kolejnym czytaniem. Jak to możliwe? Przecież to niemożliwe! To niedopuszczalne. Potem przyszło oburzenie. Przyszła złość. Przecież to niemożliwe, przecież to niemożliwe żeby tak dobrze mnie znali. Skąd oni to wszystko wiedzą. Jakaś niesamowita historia. Nadziwić się cały czas nie mogę jak to wszystko idealnie pasuje. No normalnie wypisz wymaluj – ja.
Tak więc Książę jest nagi.
Jest nagi i intensywnie rozmyśla o tym by, jak napisali w ostatniej Wróżce: … brakiem rozsądku i lekceważeniem świata materialnego, z nowym rokiem rzucić robotę. Lubi „te robote”, i ludzi z którymi robi też lubi ale pomału zaczyna mieć już dość. Zaczyna mieć już dość tego ciągłego pośpiechu, tych ciągłych wymagań, tych ciągłych oczekiwań. Zaczyna mieć dość tego wstawania przed piątą i powrotu o dwudziestej. Robota zabiera mu czas. Zabiera mu czas który przeznaczyć mógłby na różne inne sprawy. Mógłby patrzeć jak rośnie drzewo. Mógłby oczekiwać i nasłuchiwać śpiewu ptaków. Mógłby wypatrywać samoloty na niebie. Mógłby z poziomu swojej ławki śledzić przechadzające się dziewczęta. I mógłby robić miliard innych pasjonujących rzeczy ale ich nie robi ponieważ ma robotę i wstaje przed piątą i wraca o dwudziestej. I co jeszcze bardziej godne politowania za swoją robotę nie dostaje godziwego wynagrodzenia. Tzn godziwe dostaje, i owszem, jednak inni dostają godziwsze. Dużo godziwsze, nawet ci co dopiero zaczynają. Więc rośnie w nim frustracja. I czuje się frajerem. A tego nie lubi i dlatego zamiar ma rzucić „te robote” w cholerę.
I napisali we Wróżce: ...nie potrafi sobie radzić ze sprawami codziennymi. A jak sobie radzić gdy wokół tyle cierpienia. Ale pal licho te cierpienia. Jak zrozumieć fakt że pociąg którym jeździ wciąż się spóźnia. Taka pierdoła – spóźnienie. Wychodzi 10 minut wcześniej by zdążyć, jest przygotowany, a autobus na który czeka spóźnia się minut 15. Taka pierdoła – spóźnienie. Ale o co w tym chodzi? Kto lub co tym steruje. Taka pierdoła a rozwala kompletnie. I pierdół takich miliardy powoduję że życie takie, życie gdzie nic pewne nie jest, gdzie w każdym momencie spotkać możne rozczarowanie, jak napisali we Wróżce: ...nie bardzo go interesuje.
A co dalej?
Co dalej nie wie. Ale zbytnio się tym nie przejmuje. Nie przejmuje się tym ponieważ zaczyna mieć tego wszystkiego już dosyć. I podobnie jak to wyczytał na zaprzyjaźnionym blogu, nie to żeby się poddawał, nie to żeby składał broń, co to to nie. Nie czuje się też przegrany, nie ma do nikogo żalu. Tak po prostu – już wystarczy. To tak jakby z np. z jedzeniem. Siedzi się sobie przy stole i się sobie je. Trochę tego trochę tamtego, jedne smaczne, dobre i zdrowe inne mniej smaczne, mniej zdrowe czy po prostu nie lubiane. I tak się je i je i w pewnym momencie staje się już pełnym. Przychodzi moment że więcej się już nie zmieści. Przychodzi moment że spróbowało się już wszystkiego, poznało wszystkie smaki. Przychodzi moment że jest się już pełnym. Taki właśnie moment przyszedł. Jest już pełny. Już mu wystarczy. Przyszedł czas na odpoczynek. Przyszedł czas na pożegnanie tego istnienia. Bo przecież napisali w ostatniej Wróżce że: podświadomie pragnie śmierci. Bez żalu, bez urazy, ot tak po prostu, przyszedł czas. No może z odrobinką rozczarowania ale tylko odrobinką. I żeby tylko nie było płaczów czy smutków. Ma być wesoło. Nie wie tylko jak to zrobić. Sznur, trutka, żyletka, skok w przepaść czy pod pędzący pociąg wydają mu się zbyt banalne. No i bolą, a bólu nie lubi. Najchętniej to zasnąłby sobie, chodźby i dziś i już się nie obudził. I chciałby żeby zagrała mu orkiestra, żeby ludzie pili, tańczyli i się śmiali. Bo śmierć to nic złego. Śmierć to jedyna sprawiedliwa sprawa. A życie? Życie jak napisali we wróżce: Życie nie bardzo go interesuje.
Tak to ja. To ja: er.
A dzisiaj była śliczna pogoda. I było wreszcie słoneczko. I choć w tych ciemnych dniach księżyc stara mi się jak tylko może zastąpić na niebie brak słońca to nie ma jak słońce. I nie ma jak zachód słońca. Uwielbiam zachody słońca. A dzisiejszy był cudowny.
Powoli zrozumiałem, Mały Książę, twoje smutne życie. Od dawna jedyną rozrywką był dla ciebie urok zachodów słońca. Ten nowy szczegół twego życia poznałem czwartego dnia rano, gdyś mi powiedział:
- Bardzo lubię zachody słońca. Chodźmy zobaczyć zachód słońca.
- Ale trzeba poczekać.
- Poczekać na co?
- Poczekać, aż słońce zacznie zachodzić
Początkowo zrobiłeś zdziwioną minę, a później roześmiałeś się i rzekłeś:
- Ciągle mi się wydaje, że jestem u siebie.
Rzeczywiście, wszyscy wiedzą, że kiedy w Stanach Zjednoczonych jest godzina dwunasta, we Francji słońce zachodzi. Gdyby można się było w ciągu minuty przenieść ze Stanów do Francji, oglądałoby się zachód słońca. Niestety, Francja jest daleko. Ale na twojej planecie mogłeś przesunąć krzesełko o parę kroków i oglądać zachód słońca tyle razy, ile chciałeś...
- Pewnego dnia oglądałem zachód słońca czterdzieści trzy razy – powiedział Mały Książę, a w chwilę później dodał – Wiesz, gdy jest bardzo smutno, to kocha się zachody słońca.
- Więc wówczas, gdy oglądałeś je czterdzieści trzy razy, byłeś aż tak bardzo smutny? - zapytałem.
Ale Mały Książę nie odpowiedział.
Dzisiaj było tak ładnie i tak, jak na tę porę roku, ciepło że pojawiły się motóry. I zatęskniłem. I żeby nie było że smutno tu dziś, bo smutno nie jest:

Do Bialutkiej: tych fajek to Ci nie daruję. Powiedz - jak mam Ci dać buziaka na przywitanie?
Aaaa i z drugą Kasią nie trafiłaś. Ta którą podejrzewasz jakoś ostatnio zamilkła i jakoś tak odległą się stała.
Do Sza: ale jakoś tak mam chęć zwracać się do Ciebie: Szu. No więc droga Szu, a raczej droga Wielka Szu chodziło o coś takiego 53° 34′ 52″ N, xxxxxxxx tę część zaszyfrowałem, no ale tamto też się przyda.
Do Ferii: pewnie że pisz sobie, nawet wskazane, tylko wiesz, jak napisali w ostatniej Wróżce: Podatne na zranienia … więc sama rozumiesz. Jak tak sobie pojeździsz to wyłazi ze mnie. Ale pisz, pisz co Ci w serduchu gra, czy jak to tam ostatnio pisałaś bulgocze czy bulboni, to miejsce jest tu po to. Tak sobie ostatnio pomyślałem że może podświadomie odnajdujesz we mnie i w moich poglądach swojego ex i stąd ta potrzeba. Nie przejmuj się, moja podświadomość odnajduje w Tobie moją ex więc pewnie dlatego tak mnie nie to rusza.
I na koniec do Kani co to pojawia się i znika, tylko dlaczego znika częściej niż się pojawia. Specjalnie dla Ciebie posiedziałem, poklikałem i się udało. A czy warto było sama oceń. Jedno pewne – cieszę się że się dało. Mam w robocie takiego kolegę. Gość inteligentny niesłychanie. Każdy problem z systemem rozwiąże. I jak się go zapytać jak to zrobił zawsze odpowiada: Poklikałem i się dało. Więc i ja też, poklikałem i się dało, specjalnie dla Ciebie. Ale jakbyś jako znawca pomogła mi ustalić co jest w podkładzie tego tam powyżej to będę Ci zobowiązany niezmiernie.