sobota, 24 października 2015

Ścieżka 360 Do przodu

Uprzedzam od razu że to co teraz napiszę jest li tylko moim pojmowaniem sprawy. Li tylko moją życiową wykładnią którą się kieruję. Nie jest ani lepsza ani gorsza od innych życiowych wykładni. Jeżeli ktoś żyje wg wykładni innych, wykładni wręcz przeciwnych, jest to li jego i wyłącznie sprawa i nic mi do niej. I ani jej nie potępiam ( tej wykładni przeciwnej ) ani nie twierdzę że jest gorsza od mojej, czy też zła i grzeszna. Jak zresztą wspominałem już wcześniej zła i grzechu nie ma. Wszystko ale li wszystko dobre jest. O ile nie rani innych.
Moją życiową wykładnią w sprawach damsko – męskich jest monogamia. I choć miałem okres w swoim życiu że chciałem zaliczyć wszystkie laski świata, zaznaczam – chciałem - a to znaczy że nie zaliczyłem nawet jednej :), to tak naprawdę zawsze zakładałem że moim życiu będzie tylko jedna kobieta. I tylko z jedną kobietą spędzę życie. Całe życie.
Czy trzeba mi wszystkich lasek świata by poczuć siłę seksu? Czy ilością zaliczeń podniosę swoją wartość? Może tak może nie. Jednak w mojej wykładni króluje przeświadczenie że z jedną, ale za to tylko moją, kobietą, mógłbym siłą seksu, naszego seksu, tylko naszego, zadziwić świat. Bo czy to o ilość idzie? O krótkie, przelotne doznanie? A może i dłuższy romans? To się zawsze, prędzej czy później skończy. Może nawet zostawi wstyd czy żal. W moim monogamicznym świecie moja kobieta byłaby tylko moja a ja tylko jej. I bylibyśmy dla siebie wszystkim i nie musielibyśmy szukać rozrywki na boku. I nie potrzebowalibyśmy się na boku sprawdzać. Nie potrzebowalibyśmy niczego na boku udowadniać. Mielibyśmy siebie i to by wystarczyło. Tylko i aż tylko ja i ona. Tylko my ale aż my a to więcej niż wszystkie laski świata.
A co w razie gdyby pojawiły się rysy? No wg współczesnych standardów jedyne rozsądne rozwiązanie: rozstanie. Bo jednak nie pasujemy do siebie, bo jednak nie spełniamy oczekiwać, bo jednak mamy inne potrzeby. Po pierwsze primo, jeżeli już zdecydowałbym się na bycie z kimś to nie z kimś przypadkowym. A to samo z siebie wyklucza już brak poznania. W tych czasach zbyt łatwo wchodzimy w związki. Nie wiem skąd się to bierze ale chyba stąd że obecnie już w gimnazjum, a może i wcześniej, ma się chłopaka czy dziewczynę. I nie rzadko nie tylko do chodzenia. I potem ma się inną/ego, a potem jeszcze inną/ego i tak dalej i tak dalej. I zabawa trawa i jest wesoło. Ale mnie to nie bawi i nigdy nie bawiło. To takie dziecinne. W moim świecie liczy się wierność. Nie zostawiłbym bym li tylko dlatego że ktoś mi się znudził lub bo już nie jest tym kim był. Ludzie się zmieniają, nie można być w wieku dziestu lat nastolatkiem. I im dłużej bym z kimś był tym bardziej nie chciałbym go zostawić. Bo co też z tymi wszystkimi przeżytymi wspólnie latami. Trudnymi latami. Tymi przeciwnościami które razem pokonaliśmy. Tymi kłopotami przez które razem przebrnęliśmy. Może i było ciężko, może i były łzy, może i było zwątpienie ale czy nie tak kuje się żelazo? Czy prawdziwie trwały związek nie rodzi się w bólu? I co? Tak to zostawić po pięciu, dziesięciu, piętnastu, dwudziestu i czy ilu tam latach? Szczęście jedynie jak nie ma potomstwa a przynajmniej jak jest już odchowane. W moim związku nie zostawię nigdy tylko dlatego co powyżej. Zawsze będę pamiętał chwile radości i chwały, bo przecież w każdym takie istnieć muszą. Zawsze pamiętał będę pierwsze spotkanie. Zawsze będę też pamiętał te chwile złe, z tym że pamiętał je będę jako coś czemu daliśmy radę, razem.
Powie ktoś – są sytuacje extremalne. Zgadzam się. Ale czy te sytuacje wpływają na moje widzenie relacji damsko – męskich? Nie.
Moja mam ostanie dwadzieścia lat swojego związku z moim tatą często cierpiała. Przez te lata był alkoholikiem. Sam osobiście miałem go dość. Były momenty że nawet życzyłem mu śmierci. Że myślałem że łatwiej nam będzie bez niego. Będąc jeszcze dzieckiem nie mogłem pojąć dlaczego mama z nim jest. Dlaczego z nim jest podczas gdy inne mamy zostawiają swoim mężów i odchodzą. Sam jej radziłem by postąpiła podobnie. I mimo tego że cały świat nie mógł pojąć dlaczego z nim jest – ona była z nim do końca. I korzystała z chwil dobrych, i opiekowała się nim w chwilach złych. A gdy już umarł powiedziała mi: „Wiesz synu, ja go naprawdę kochałam”. Czyż to nie piękne? Czyż to nie wspaniałe? Czyż moja mama nie wygrała? Wygrała. A mi brakuje obecnie taty. Nawet tego pijanego.
Łatwiejsze jest obecnie na topie. Wybieramy najprostsze rozwiązania. Nie chcemy się poświęcać. Nie chcemy walczyć. Liczy się wygoda, nasze dobre samopoczucie. I tylko my mamy rację. A jak ci się nie podoba to droga wolna. Słabych i przegranych zostawiamy samym sobie. „Wiesz co? Już mi się nie podobasz.” Wiesz co? Już do siebie nie pasujemy.” I kurwa najlepsze co można usłyszeć. No rozpierdala mnie ten tekst: „Wiesz co? Rozstańmy się w spokoju i zostańmy przyjaciółmi.” No samo jak to piszę to wywołuje u mnie śmiech. „Zostańmy – kurwa – przyjaciółmi.” Ja pierdolę, leżę na glebie i trzymam się za brzuch ze śmiechu.
To Ania Dąbrowska śpiewała swego czasu: „Już się popsułeś, i wiem co zrobię, zamienię cię na lepszy model” ? Nie ważne czy ona czy nie ale tekst trafiony. Zamieniamy na lepszy model. Wszystko obecnie zamieniamy na lepszy model. Telewizor, telefon, samochód to i tak samoż i partnera. Bo się popsuł. A może i się popsułem. A może i mam obecnie gorszy okres. A może i mam smutne dni. A może i jestem przygnębiony. A może i nie wiem sam czego chcę. A może i jestem nerwowy. A może i to a może i tamto. Ale czy to powód by mnie zamieniać na lepszy model? Fakt, popsułem się. Ale do cholery jasnej nie po to jesteś przy moim boku? Nie po to jesteśmy razem by się wspierać w takich chwilach? Więc nie zostawiaj mnie jak psa gdy jestem smutny, przygnębiony, gdy sam nie wiem czego chcę, gdy jestem nerwowy. Bądź ze mną i mnie wspieraj. Bądź ze mną, zaopiekuj się mną nawet gdy powodów brak, nawet gdy sam nie będę chciał. A gdy sama wpadniesz w gorzkie dni ja zaopiekuję się tobą. Jakoś tak osobiście zabrzmiało to ostatni jak teraz na to patrzę.
No ale taka jest prawda. Ale co by nie było to tym co mi sprawia największą radość. Tym co mnie najbardziej cieszy. Tym co za każdym razem wywołuje uśmiech na twarzy jest widok zakochanej pary ( z zaznaczeniem że są odmiennej płci ). Nie wyrażę słowami jak bardzo poprawia mi nastrój właśnie ten widok. I nie ważne czy są młodzi czy starzy. Nie ważne gdzie i kiedy ich widzę. Ważne że widzę jak razem spacerują. Ważne jak widzę jak się trzymają za ręce. Ważne jak widzę jak razem siedzą. Ważne jak widzę jak rozmawiają. Ważne jak widzę jak na siebie patrzą. Ważne jak widzę jak się uśmiechają. Ważne że widzę. Wprowadzają w moje życie radość. I gdy ich widzę zawsze, ale to zawsze życzę im by byli tacy zawsze. By byli szczęśliwi. By dali radę być razem nawet gdy jest źle. By zawsze pamiętali jak byli szczęśliwi, jak się trzymali za ręce, jak się uśmiechali gdy mijał ich jeden taki dziwny gość co się im przyglądał i jakoś tak podejrzanie uśmiechał.

      

sobota, 17 października 2015

Ścieżka 359 Do przodu

Mam ci ja jeden temat który to mam zamiar poruszyć tu od dawna i który poruszyć miałem dzisiaj zamiar ale jakowaś wena na podsumowanie minionego tygodnia mnie naszła.
Zacznę więc od początku czyli niedzieli. Nasi grali mecza. Nie jak ostatnimi czasy mecza o nic a mecza który mógł zadecydować o awansie na euro. I mecz ten postanowiłem obejrzeć na dużym ekranie w którymś z okolicznych pabów. Jeny jak ja dawno nigdzie nie byłem. Ot tak żeby wyjść gdzieś do jakiegoś lokalu ( poza wyjściami firmowymi ) i napić się przysłowiowego browara. To było tak dawno że już nawet nie pamiętam czy w ogóle kiedykolwiek w moim niekrótkim już życiu fakt taki miejsce miał. No więc po popołudniowym przebiegnięciu w tę chłodną acz piękną słoneczną niedzielę dyszki, i po zażyciu odprężającej kąpieli wieczorem ruszyłem na miasto. Sam. I już to samo że byłem sam odrobinę mnie krępowało. No bo tak przynajmniej to odczuwałem samotny facet w pabie wygląda co nieco żałośnie. Taki albo nieudacznik albo taki niespełniony maczo albo dziwak taki. Jakby na to nie patrzeć – dobrze się nie prezentuje. Druga sprawa to myśl że w takich pabach to zazwyczaj towarzystwo wzajemnej adoracji i takiemu przybyszowi daje się odczuć że łatwo mieć nie będzie. Zwłaszcza przy takim wydarzeniu jak publiczne oglądanie mecza. No i jeszcze na koniec sprawa finansowa. Założyłem sobie że walnę ze dwa browary i mi wystarczy. Nie spodoba się to zapewne barmanowi vel kelnerowi. No więc argumentów na nie było dużo. Jednakże był jeden ale za to jakże znaczący argument na tak. Argument ten przeważył szalę. Argument : „a jebać to wszystko!”. Włażę – pab pełny – oczy skierowane – udaję że nie robią na mnie wrażenia – stoliki zajęte – idę dalej – jestem tu pierwszy raz więc ciężko z orientacją w terenie – kręcę się – udaję ważniaka – przy barze między dwoma bykami wolny taboret – zapytać kurwa czy wolne czy siadać na chama – piją łyski więc nie byle jakie typki – wybieram opcję drugą – oczy skierowane – barman udaje oczywiście że mnie nie widzi – siedzę spokojnie udaję bywalca – jakie tu kurna mają piwo myślę – w końcu przychodzi barman – zamawiam piwo. I taki był początek. Nie będę opisywał co było w trakcie meczu bo było wiele. Sam mecz to już sam w sobie był wielki. Dumny jestem z naszych. I dumny jestem z Lewego. I tylko wkurza mnie fakt że tych kibiców co mi sprzątnęli bilety sprzed nosa nie było jak naszym nie szło. Takie kurna czasy – jest sukces – jesteśmy, nie ma sukcesu nie ma nas. Ja byłem zawsze a teraz kurna zamiast na stadionie muszę zadowalać się transmisjami telewizyjnymi. Ale, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Jak już wspomniałem nie będę opisywał co się działo w trakcie meczu, napiszę jedynie na podsumowanie że po meczu z bykiem z lewej co pił łyski byłem na ty a z bykiem z prawej co pił łyski byłem też na ty, wyściskałem się, wypiłem parę kolejek czegoś dziwnego, co sam zaproponował, barmanowi zostawiłem kasy więcej niż za dwa browary, dużo więcej a dzisiaj to nie pamiętam czy pamiętam jak wróciłem do domu czy nie pamiętam. Fakt jest taki że w poniedziałek do południa byłem w pracy na fleku. A jutro też tam pójdę. I choć lepiej byłoby dać tą forsę biednym to myślę że nie zbiednieją. Starczy i dla nich i dla mnie.
Potem jakoś w środku tygodnia podczas jazdy autobusem do pracy mojej rano. Autobusem nie napchanym po brzegi może ale jednak z zajętymi wszystkimi siedzącymi i sporą ilością stojących taki typek jeden ustąpił starszej pani miejsca siedzącego. No powiem szczerze zatkało mnie. Z twarzy podobny był zupełnie do nikogo ale z pewnością nie wyglądał na kogoś kto ustępuje miejsca starszym. I pomyślałem sobie że uścisnąłbym mu dłoń. I jakby zapytał dlaczego to powiedziałbym że miło jest spotkać człowieka. I jakby zapytał jakto to powiedziałbym że człowieka w autobusie pełnym grzybów. Nie uścisnąłem jednak mu dłoni bo pomyślałem że uzna mnie za jakiegoś namolnego głupka. Teraz jednak żałuję. Trzeba było to zrobić. I obiecuję sobie że od dzisiaj uścisnę doń, że pogratuluję każdemu kto to postąpi jak on. I w ogóle pogratuluję każdemu kto zachowa się jak człowiek. Może uznają mnie za dziwaka. Ale mam jeden argument : „a jebać to wszystko!”. W świecie pełnym grzybów jeden taki dziwak jak ja też się może uchować.
Był naprawdę bardzo rozgniewany. Potrząsał złotymi lokami, rozsypującymi się na wietrze.
- Znam planetę, na której mieszka pan o czerwonej twarzy. On nigdy nie wąchał kwiatów. Nigdy nie patrzył na gwiazdy. Nigdy nikogo nie kochał. Niczego w życiu nie robił poza rachunkami. I cały dzień powtarza tak jak ty: „Jestem człowiekiem poważnym, jestem człowiekiem poważnym”. Nadyma się dumą. Ale to nie jest człowiek, to jest grzyb.
- Co?
- Grzyb! - odpowiedział Mały Książę.
A na koniec tygodnia czyli dzisiaj wstałem rano zmęczony. Oż kurna jakiż byłem zmęczony. Cały ten tydzień był męczący a na dodatek i dzisiaj jeszcze musiałem iść do pracy. Cały tydzień wstaję o piątej by pociągiem o szóstej, by metrem i autobusem zdążyć do pracy na ósmą. A potem do osiemnastej trzydzieści ciągły wyścig bez przerwy. A potem powrót w odwrotnej kolejności by być w domu spowrotem o dwudziestej pierwszej. I już mnie to zmęczyło. Tak że w tym tygodniu przebiegłem tylko dwa razy raptem dziewięć kilometrów w sumie. Nieraz myślę sobie że ja to stworzony jestem do roboty. Co bym nie robił zawsze mam kupę roboty. Koleś który przyszedł na moje poprzednie stanowisko na którym nigdy nie miałem czasu i na którym nigdy nie mogłem wyjść z pracy o czasie – snuje się teraz po firmie całymi dniami a z firmy wychodzi zawsze punktualnie najpierwszy ( zegarki można normalnie synchronizować ). Może ja taki niezorganizowany jestem? Nie wiem. No ale wracając do tematu. Wstałem dzisiaj rano zmęczony niemiłosiernie. I nie pisz Kaniu droga że dziwny jetem że wstaję rano i się zachwycam. Gdybyś czytała uważnie poprzednie ścieżki wiedziała byś, a pisałem o tym nie raz i nie dwa, że nie cierpię wstawać rano i że nie cierpię budzika. Nie cierpię wstawać, zrywać się, być wyrywany ze snu tym cholernym porannym dzwonkiem. I dzisiaj też mnie zerwał. Doczłapałem się do pociągu. Pogoda szara i deszczowa. W robocie pościg. Potem drobne zakupy i powrót do domu. Pomyśleć by można że wieczorem padnę. Ale gdy tak wracałem, w ten ciemny wieczór, mglisty, mglisty mgłą która osiada – nie wstaje. Wieczór tajemniczy. Tajemniczy jesienny bezwietrzny wieczór to poczułem moc. Poczułem siłę. Wpadłem do chaty pełen werwy i ruszyłem, śmignąłem pobiegać. I czuję się dalej silny. Nie moży mnie sen, pisze mi się gładko, a samotność nie doskwiera. I pomyślałem sobie że lubię takie wieczory. Ciepłe, wilgotne, ciemne jesienne wieczory. Można sobie spacerować pustymi ulicami. Nikt cię nie widzi, nikt cię nie poznaje. Jesteś sobie samotnym wędrowcem. Tylko ty i twoje myśli tzn tylko ja i moje myśli. I nawet ta samotność nie rzuca się tak w oczy. W takie wieczory czuję się nieskrępowany. Czuję się niezauważany. Jestem tylko ja. Ja i tyle. Ja er niezrozumiany acz wspaniały. Bo jestem.
P.S. Co nie zmienia faktu że za słońcem i takimi klimatami niewątpliwie tęsknię.

     

sobota, 10 października 2015

Ścieżka 358 Do przodu

Nie to żebym miał odmówić śmierci jej wyjątkowości. Nie to. Jest najwspanialszą sprawą jak może mnie spotkać. Jest jedynym na co czekam. Ale są nieraz takie chwile, takie obrazy że myślę sobie że dobrze by było żeby jeszcze chwilę zaczekała. Chwilę, chwilunię. Tak jak przez te parę minut o piątej nad ranem gdy to wstając do pracy wyglądałem przez okno. Widok wręcz magiczny. Na granatowym niebie sierp księżyca i towarzyszące dwie jasne jak reflektor gwiazdy. Nie dziwi mnie już wcale że parę narodów tego świata obrało sobie ten obraz za symbol. I choć dzisiaj nie musiałem już tak rano wstawać, wstałem również. Wstałem gdyż natura rządzi się swoimi prawami. Wstałem i wyjrzałem. Obraz na niebie mnie nie zawiódł. Piękny, urzekający jak prze cały poprzedni tydzień. A że czas mnie dzisiaj nie gonił siedziałem sobie tak oparty o parapet i podziwiałem. No nie mogłem się wręcz napatrzyć. Tam na ziemi, ruch się wzmagał, nawet zaskoczony byłem że jest aż taki w sobotę o wpół do szóstej, a ja siedziałem sobie wpatrzony w niebo. I myślałem sobie jakiż dziwny ze mnie gość. Ludzie o tej porze albo śpią smacznie, albo gonią za forsą albo jeżeli już ani śpią ani gonią to najzwyczajniej w świecie gapią się w telewizor albo komputer. A ja gapię się w niebo. Dziwny się sobie wydałem. Jakiś nie pasujący do reszty. Czy jest na ziemi jeszcze ktoś na tej planecie kto o wpół do szóstej zachwyca się księżycem i gwiazdami na granatowym niebie? Myślę że nie. I gdy tak siedziałem zamyślony wydarzyła się rzecz dziwna. Poniżej tego co tak podziwiałem pojawił się duży, bardzo jasny punkt. Pojawił się, przeleciał w dół i zniknął. Co to mogło być? Spadająca gwiazda? Spadająca gwiazda w październiku o szóstej rano? Nie znam się na terminach spadających gwiazd ale chyba to nie czas na nie. Zresztą jak przypomnę sobie sierpniową noc spędzoną na plaży gdy to widziałem największą w swoim życiu spadającą gwiazdę – była zupełnie inna. Miała bardziej żółtawą barwę i zostawiała smugę. A do tego spadał szybciej. Ta była dużo większa i śnieżno biała. I poruszała się wolniej. Pomyślałem też że może to był sputnik który na chwilę został oświetlony wschodzącym słońcem. No ale sputnik poruszał by się w poziomie, a ponadto nie mógłby być tak nisko. Inną myślą było też to że może ktoś puścił lampion. Ale znowu mi to nie pasowało. Bo któż mógłby, chociaż różne się rzeczy dziać mogą, puszczać lampion tak rano, a po wtóre lampion też miałby inną barwę no i nie leciałby z góry na dół a chyba raczej z dołu do góry. Tak więc nie wiem co to mogło być. Najbardziej to chciałbym oczywiście żeby to była ta spadająca gwiazda która spełni wszystkie moje życzenia, a przynajmniej to jedno życzenie. Jednak wiary mi trochę brak by dane mi było dostąpić takiego cudu no i ta pora jakaś taka nie na spadające gwiazdy. Chociaż czego ja chcę? Chcę cudu który dałoby się wytłumaczyć rozumem? Wmawiam sobie że spadającą gwiazdę mogę zobaczyć tylko wówczas gdy jest na to pora. Toć to nie byłby cud. Zamiast wierzyć sercem, zamiast przyjąć to bez analizy, ja próbuję znaleźć racjonalne wytłumaczenie, włączam myślenie, włączam rozum który opierając się na twardych twierdzi że to niemożliwe. Bo cóż jest możliwe a co nie? Co takiego ma na ten przykład Robert Lewandowski czego nie mają inni piłkarze, czego nie mam ja że strzela ostatnio bramki jedną za drugą. Zachwycają się i mówią że to niemożliwe by strzelić ich pięć w 9 minut. A jest to jednak możliwe. Co takiego ma Robert Lewandowski czego nie mają inni piłkarze, czego nie mam ja że obśmiewany i prowokowany przez Szkotów przed meczem, że wybuczany i wygwizdany w trakcie meczu strzela niemożliwą do strzelenia bramkę w 94 minucie meczu wywalając tychże Szkotów za burtę eliminacji. Strzela gdy wszyscy, ale to wszyscy Polacy stracili już nadzieję. Czy to możliwe? Czy to da się wytłumaczyć, przewidzieć? Swoją drogą oddałbym wszystkie pieniądze świata, sprzedałbym duszę diabłu by móc taką to bramkę strzelić. To jest / było raczej, moje marzenie. A tak na marginesie to granda jest że ja, ER!, ja który na reprezentację i za reprezentacją byłem zawsze, nawet gdy w rankingach FIFA spadała za kraje trzeciego świata, nawet gdy wszyscy ją obśmiewali, nie mógł kupić biletu ani na Szkocję, ani na Irlandię. Gdzie byli ci wszyscy co się teraz tak do tego sukcesu przytulają? Gdzie byli gdy sukcesu nie było. Wkurza mnie to. Nie, nie bronię nikomu że się teraz zainteresował nagle, ale dlaczego ja przez to zostaję wypchnięty na aut. Pewnie, gdybym miał kupę forsy, lub gdybym był ważną figurą miejsce pewnie by się znalazło. Niestety. Ani kasy ani figury. Jedyne co mam do zaoferowania to wierność ale to we współczesnym świecie wartości nie ma. I tak oto przeszedłem od cudu do życia prozy. Kończę bo późno już się robi a wiem że ktoś tam czeka i zawieść go nie mogę. Kończę również dlatego że za niedługo na TV Polonia druga część mojego kultowego filmu. Tydzień temu po napisaniu notki załapałem się na końcówkę części pierwszej. Dzisiaj się nie spóźnię. Nie to żeby był to film z moich najlepszych ale jest to obraz który niewątpliwie ukształtował mój światopogląd w czasie kiedy to wchodziłem w dorosłość. No i jest to film z którego czerpię niezliczoną wręcz ilość cytatów ( choć w części pierwszej jest ich więcej ). I choć poszczególne dialogi znam na pamięć, obejrzę go po raz milion pierwszy. Jeżeli ktoś obejrzy go ze mną polecam przede wszystkim sam początek z kultową już wręcz spowiedzią, moment gdzieś tam w środku gdy Franz z charakterystycznym chrząknięciem pyta „ z takim ryjem kim on może być – Tajem?” no i samą już końcówkę. Taką scenę to chciałbym przeżyć bardzo. Usiąść nad oceanem i rzucić sobie kamykiem. A więc kto chce nich ogląda nocny seans, kto chce niech ogląda poranne niebo. Ja oglądał będę oba.
A jutro pobiegam w słońcu, piękna pogoda ostatnio że aż żal siedzieć w domu. Nie biegałem przez ostatnie dwa tygodnie bo niestety szlachetne zdrowie i teraz muszę nadrobić zaległości. Potem poleniuchuję a potem obejrzę mecz a jeszcze potem pojadę do Francji bo choć do Szkocji nie udało mi się za naszymi dostać to Francji już nie daruję.
- Gwiazdy są piękne, ponieważ na jednej z nich istnieje kwiat którego nie widać.
Odpowiedziałem: - Oczywiście – i w milczeniu patrzyłem na wydmy w poświacie księżyca.
- Pustynia jest piękna – dorzucił.
To prawda. Zawsze kochałem pustynię. Można usiąść na wydmie. Nic nie widać. Nic nie słychać. Ale mimo to coś promieniuje w ciszy.
- Pustynię upiększ to – powiedział Mały Książę – że gdzieś tam kryje w sobie studnię.



sobota, 3 października 2015

Ścieżka 357 Do przodu

Nawet nie wiesz jaki kłopot uczyniłaś mi Kasiu tym wpisem swoim ostatnim nieprzemyślanym. Nawet nie wiesz jak ciężar wielki rzuciłaś na me ramiona. A czy udźwignąć go zdołam pewny nie jestem. A rozczarowaniem być więcej już nie chcę, nie zniosę. Co ja pocznę? Co?
Póki co trzymam się jednak. Trzymam się ale tylko z racji tego że na niczym mi już nie zależy. Czy obudzę się rano, czy nie? Czy rozbiję się za zakrętem? Czy spotkam ludzi dobrych czy złych? Nie zależy mi już. Nie zależy mi już na niczym. Nie mam co i nie mam o co martwić się. Bo i po co? Po co się martwić? Po co zabiegać i walczyć o coś? No po co? Ot jedynie co to rzucić biedniejszemu parę złotych. Pisałem ostatnio że ludzie nie dostrzegają cierpiących na ulicy i że cywilizacja ta nasza to ciemnota jedynie i swołocz. A tu jak na zawołanie zawstydziła mnie pani jedna w niedzielę ubiegłą gdy to na starówkę zmierzając, na oczach moich rzuciła dziewczynie żebrzącej pod wejściem na schody ruchome 50 zł i pogłaskała ją po głowie. Taka pani zwykła. I zadziwił mnie gość taki jeden, co na rzut oka pierwszy na cwaniaka mi wyglądał, jak też rzucił coś takiemu nieszczęśnikowi co niedaleko metra Centrum klęczy dniami całymi. Taki gość cwancykier jeden. Życie zawsze gra mi na nosie. Zawsze robi mi na złość. Gdy wczoraj w pogodę tą piękną zaplanowałem sobie bezpośrednio po pracy połazić po Krakowskim, pokorzystać z tych dni słonecznych może ostatnich w tym roku, gdy już metrem jadąc, gdy już o beztrosce myśląc przypomniało mi że szczepionki do odbioru mam i że czas dobry by odebrać je i do przychodni zawieść to się znowu na nie zdenerwowałem. I miast się beztrosce dać porwać, miast się Krakowskim w słońcu przespacerować kierunek zmieniłem i pojechałem do tej apteki pieprzonej ( widać nie tak mi wszystko jedno jednak jak pisałem wcześniej ). Ale jak się okazać miało nie apteka celem była. Gdy wychodziłem z metra na schodach siedział młody człowiek. Człowiek smutny. Przed nim stał plastikowy pusty kubek. Coś mi rzekł ale przez słuchawki na uszach nie usłyszałem co. Jedno co to na tą krótką chwilę spojrzałem na jego twarz. Nosiła ślady ran, świrze ślady. Nie była zniszczona używkami jak to wiele takich twarzy ale widać było że wiele, o wiele ostatnio przeszła. I ujrzałem jego oczy. Smutne oczy. Zły że zamiast spacerować beztrosko po Krakowskim czas na aptekę marnuję zignorowałem go. Oczywiście jak tylko go minąłem skląłem się w duchu że tak go minąć nie mogę i że minąć tak to może go może ktoś inny, ale nie er. Szkopuł jeden tylko był niestety. Nie miałem kasy. W dobie kart kredytowych nie miałem po prostu gotówki. Tzn miałem jakieś tam moniaki ale głupio mi było rzucać mu te grosze. Nim jednak do apteki doszedłem stwierdziłem że dobre i te moniaki. Dam je jak będę wracał. I gdy wracałem wysypałem je wszystkie do tego kubka plastikowego. Zapłakał. Zapłakał a mnie zrobiło się dziwnie. Dla mnie to nic nie znaczące grosze a on płacze. Znowu spojrzałem mu w oczy. Powiedział łamiącym się głosem „dziękuję” ale w oczach tych ujrzałem coś więcej. Ujrzałem: „Zobacz, zobacz człowieku do czego życie mnie doprowadziło”. Ujrzałem wstyd. On się wstydził. On się wstydził położenia w jakim się znalazł. I ujrzałem też wdzięczność że go zauważyłem. Ujrzałem zdziwienie że nie jest już nic nie znaczącym odrzutkiem. Kiedy mijałem go pierwszy raz wątpliwość taka mnie naszła że oto kolejny naciągacz proszę. Teraz jednak wstydziłem się że wątpliwość tą miałem. I wstydziłem się tych moniaków moich. Pobiegłem do metra, odszukałem bankomat, wyjąłem kasę, złożyłem ją tak by nominału nie widział, wróciłem do niego, rzuciłem stłumionym głosem: „Masz może przynajmniej przez chwilę poczujesz się lepiej” odwróciłem się i uciekłem. Uciekłem bo nadal głupio mi było. Głupio mi było że tylko tyle. Że rzucam te parę złoty i z zagłuszonym sumieniem wracam do swojego wygodnego świata. Ale nie zdążyłem uciec. Za rogiem dopadł mnie jego płacz, płacz łkający i krzyk pełen zdziwienia i niedowierzania zarazem: „Boże! Pieć dych!?”. Rozpłakałem się. Oczy pełne łez a wzrok w ziemię – by nikt zauważyć nie zdołał. Kurcze dla mnie to tylko pięćdziesiąt złotych a on wzywa Boga na świadka. Może i mógłbym „fajniej” spożytkować te 5 dych np. kupić 10 litrów wachy i poszaleć dzisiaj na motórze. A może kupić 20 browarów i pooglądać pornole. Może? Może i inne jeszcze „fajne” przeznaczenie znalazłbym dla tych pięciu dych. Ale myślę że zrobiłem z nich użytek najlepszy. Lecz nie czuję się lepszy czy wartościowszy przez to. Czuję tylko że tak trzeba. Ludzie! Ludzie dostrzegajcie tych słabszych. Nie mijacie ich obojętnie. Jasne że nie wszyscy proszący o pomoc robią to z biedy ale ludzie! przecież możecie się zatrzymać, może spojrzeć, spojrzeć sercem – nie rozumem i poznać. Wiem że macie w sobie dobroć, wiem że macie w sobie współczucie. Macie w sobie serce. Poznacie co dobre co złe. Dla nas to tylko parę złotych, może jakaś mała związana z tym przyjemność, ale dla tych biedaków to jedyna nadzieja. I może nie same te pieniądze są najważniejsze? Może ważniejsza jest dla nich świadomość że ich dostrzegamy. Że nie zostawiamy ich samych sobie. Ludzie! Nie bądźmy obojętni.
W ubiegłą sobotę zamiar miałem polatać na motórze. Niestety życie złośliwe sprowadziło deszcz i chłód. Wsiadłem wprawdzie na motóra i zrobiłem wprawdzie parę kilometrów ale nie było to to czego oczekiwałem. Na dodatek we wtorek wylazło mi to bokiem przeziębieniem. A co gorsze w niedzielę nie było ani zimno ani deszczowo. I dylemat miałem czy motór czy kino. Do kina miałem już dawno plan iść. Poszedłem ostatecznie do kina. Choć gdy jadąc pociągiem patrzyłem na dziesiątki motyli fruwających sobie w słońcu to pewności nie miałem czy wybór mój słusznym był.
-Dzień dobry – rzekł Mały Książę.
-Dzień dobry – odrzekł Kupiec.
Kupiec ten sprzedawał udoskonalone pigułki zaspokajające pragnienie. Połknięcie jednej na tydzień wystarcza, aby nie chciało się pić.
-Po co to sprzedajesz? - zapytał Mały Książę.
-To wielka oszczędność czasu – odpowiedział Kupiec – Zostało to obliczone przez specjalistów. Tygodniowo oszczędza się pięćdziesiąt trzy minuty.
-A co się robi z pięćdziesięcioma trzema minutami?
-To co się chce...
„Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu – powiedział sobie Mały Książę – poszedł bym w kierunku studni ...”
Tak, w kinie byłem na Małym Księciu. Film dla dzieci a ja wśród nich. I choć film raczej o małej dziewczynce był a nie o Małym Księciu to popłakałem sobie trochę. I choć popłakałem sobie trochę to jednak więcej mogło być w nim z Małego Księcia.
Aaaa a jeszcze jak w ubiegłą niedzielę wracałem ze sklepu to na niebie usłyszałem to wołanie charakterystyczne. To żurawie. Ujrzałem je wysoko wysoko – odleciały do ciepłych krajów. Dlatego też choć od wtorku męczy mnie i kaszel i katar i poty to nie mogłem dzisiejszego dnia sobie darować i na motórze nie polatać. To już zapewne ostatnie latanie. I choć na starówkę ukochaną daleko obecnie mam i marną wodą naszą zadowolić się muszę to jutro też polatam. I kasztany sobie pozbieram w parku. I choć nie wiem jaki to na moje zdrowie niedoleczone wpływ mieć będzie ale tak naprawdę to wszystko mi jedno. Ważne jest jedno – polatać se jutro.
Aaaa i jeszcze dla pamięci sobie tu dodam na koniec że księżyc mnie w tym tygodniu minionym oczarował. Już od poniedziałku kiedy to zaćmienie jego czerwone obserwowałem o 5 nad ranem. I potem też gdy w chowanego bawił się ze mną gdy wielkiego i jasnego wypatrywałem z okien pociągu. I w kolejne też dni gdy pojawiał się na niebie i wieczorem i rankiem. Ależ był wielki! Ależ był jasny!