niedziela, 22 marca 2020

Ścieżka 591 Do przodu

Generalnie to w sumie, by być na czasie powinienem napisać coś o tym tam wirusie. Generalnie to w sumie wiem, że nie napiszę. Generalnie to w sumie wiadomo, że pójdę w przeciwną stronę. Bo ja zawsze idę w przeciwną stroną. Zawsze. Generalnie w sumie to może prawdę mówiąc - nie narzekam na całą tą sytuację. Tzn nie nie narzekam na to, że ludzie chorują czy umierają, ale nie narzekam na sytuację swoją, Moja natura introwertyka doskonale się w tych zaistniałych okolicznościach przyrody odnajduje. I wreszcie mam czyste sumienie przy nic nie robieniu. Wreszcie mogę się bez sumienia wyrzutów byczyć cały dzień na kanapie. Odpoczywam. Naprawdę odpoczywam. Odpoczywam od pociągu, odpoczywam od ulicy, odpoczywam od sklepu, odpoczywam od pracy, odpoczywam od ludzi których wszędzie tam pełno. Nie to, że jakoś ich nie lubię. Jednak czuję się spokojniej, czuję się lepiej. Odpoczywam od ciągłego pędu, pośpiechu, obowiązku. Odpoczywam od muszę, powinienem, należy, trzeba. Czy to normalne czy chore – nie wiem. Wiem jednak, że potrzebne mi to było. To totalne odizolowanie od świata. To oderwanie od rutyny, od codzienności, od powtarzalności. Jestem sam, naprawdę sam i nikogo mi nie trzeba. I zastanawiam się czy kiedyś jeszcze poczuję potrzebę czyjeś obecności. Czy jeszcze kiedyś zechcę o kogoś zadbać. Zastanawiam się czy jeszcze kiedyś komuś zaufam. Nachodzi mnie refleksja, że w sumie ufałem w życiu tylko jednej osobie. Krótko bo krótko, ale ufałem. Ufałem jej. Ufałem jej wprawdzie tylko te kilku ostatnich latach naszego związku – ale ufałem. Nie wiem czy da się jeszcze coś takiego z kimś zbudować. Czy komukolwiek, zwłaszcza mi, starczy czasu i chęci. Nie wiem, ale żyję w jakimś takim przeświadczeniu, że w życiu jest rzecz / sprawa którą trzeba przeżyć i nic poza tym nie ma już znaczenia. Ja tą rzecz / sprawę już mam za sobą. Dlatego wątpię bym poczuł jeszcze kiedyś potrzebę zaopiekowania się kimś. Poczuł potrzebę - mieć kogoś przy sobie. Dzielić z nim radości i rozterki. Zresztą ja chyba nie umiem się wystarczająco dobrze zaopiekować. Tak zaopiekować by czuć się przy mnie bezpiecznie. W sumie sam chyba tej opieki potrzebuję. Tak więc raczej sam jak teraz już zostanę. I nie cierpię nawet z tego powodu. Złapałem się ostatnio na tym, że już nie płaczę. Złapałem się na tym, że nie ciągnie mnie jakaś ta tęsknota na ławeczkę w parku. Złapałem się na tym, że nie czuję pustki. Patrzę w lustro i nie wiedzę już tej romantycznej twarzy. Widzę zwykłą twarz faceta po przejściach, zmęczoną i zrezygnowaną może, ale z pewnością bez tej tęsknoty w oczach. Tak, ta tęsknota była najgorsza. To ona powodowała ten ciągły brak, żal, smutek. To ona ograniczała. Dzisiaj już nie tęsknię. No może czasami, gdy spojrzę na Monikę z Przyjaciół lub Lusi z Rancza zaświta myśl – eh a może by tak jeszcze raz – jednak zaraz przychodzi opamiętanie, że to tylko fikcja i tak naprawdę w prawdziwym życiu nierealna.
W rzeczywistości zostaję w domu. Niby to mam swoje zdanie, i lubię być przeciw ale i mam ogromne poczucie odpowiedzialności. Zostaję więc w domu. Zostaję w domu tak – że nawet nie biegam.
W rzeczywistości zmarł ksiądz Pawlukiewicz. Niby zawsze mówię, żeby nie martwić się śmiercią – jednak w tym przypadku szkoda.

sobota, 14 marca 2020

Ścieżka 590 Do przodu

Życie to jednak przewrotne jest. Mam tego świadomość dlatego zdaję się na to co przyniesie los chyba od kiedy stałem się dużym chłopcem, a od pięciu lat z pewnością. Gdy pewnego ubiegłorocznego listopadowego wieczoru pakowałem do szafy bluzę z kapturem, długie legginsy, kominiarkę i kilka bluz z długim rękawem nie powiem, że zakręciła mi się łezka w oku ale jako taka refleksja zagościła. Ta oto bluza z kapturem, te legginsy i ta kominiarka też, eh ile to kilometrów w nich przebiegłem. Ile to potu w nie wsiąkło. Służyły mi wiernie w miesiącach zimnych, miesiącach mokrych, miesiącach ciemnych, miesiącach złych. I oto tamtego listopadowego wieczoru powędrowały do szafy z przeświadczeniem – już są niepotrzebne. Zacząłem biegać na bieżni. I czy tamtego listopadowego wieczoru pomyślałbym, że już za niecałe 5 miesięcy sięgnę po nie z powrotem? Pewnie tak, bo jak powiedziałem wcześniej świadomość tego, że życie to jednak przewrotne jest mam. Może nie pomyślałbym tylko, że tak szybko. Oto właśnie teraz, na kilka czy kilkanaście dni przed wyjściem na zewnątrz bieżnia się zamknęła. Oto właśnie teraz, gdy już praktycznie odliczałem godziny do dnia kiedy to opuszczę tę bieżnię i z krótkim rękawem pobiegnę nad zalew czy do parku, korzystanie z bieżni stało się niemożliwe. Sięgnąłem więc do szafy, wyjąłem starannie poskładane bluzę z kapturem, legginsy i kominiarkę i pobiegłem jak za dawnych czasów. I co ciekawe, nawet mi się ta nagła zmiana planów spodobała. Jak miło było pobiec starymi parkowymi ścieżkami. Jak miło było zobaczyć znajome drzewa. I jak wspaniale było słyszeć kosa podczas pokonywanie kolejnych kilometrów. I jak ciekawa była refleksja. Refleksja co tego kosa obchodzi jakiś tam wirus. Refleksja, że stare drzewa i tak się zazielenią za chwilę, bez znaczenia jest dla nich czy zamkną sklep i restaurację czy nie. Podoba mi się. Z całym szacunkiem do powagi sytuacji czy niepowagi podoba mi się. Mam ten jak to nazywają górnolotnie homeoffice, wstaję rano bez pośpiechu, robię sobie co trzeba w spokoju i skupieniu, biegam sobie pustymi ścieżkami i naprawdę jest mi dobrze. Gdzieś tam te pandemie, gdzieś tam odwoływanie, zawieszanie, ograniczanie, zamykanie i Bóg wie co jeszcze, a ja sobie biegnę. Biegnę sobie i jak ten kos co śpiewa nie mając zważania na to co powiedzą w tiwi, jak to drzewo co lada moment tak czy inaczej się zazieleni. I mam to wszystko gdzieś. Ważne to czy nieważne – i co z tego. Wezmę co przewrotne życie przyniesie. A, że od kiedy stałem się dużym chłopcem, a od pięciu lat na pewno żyję praktykując minimalizm, zadowolę się praktycznie wszystkim. Tak, będzie co będzie. Stosuję oczywiście zasady i zalecenia ale czy jak się Bogu czy nie wiem czemu tam co życiem naszym kieruje zechce, to czy nie wykończy nas tak czy inaczej. Podoba mi się. I podoba mi się bardzo, że ludzie, ważne to czy nieważne jakby dostali olśnienia. To można umrzeć? Tak normalnie umrzeć? I nie ma nad tym życiem, tym co się dzieje kontroli? Przecież świat, przecież los należy do nas i tylko do nas. No właśnie. Można umrzeć. Ja akurat zdaję sobie z tego sprawę, a śmierć nie jest dla mnie niczym złym. I nie jest końcem – wręcz przeciwnie - jest początkiem. Podoba mi się to aktualne wyłącznie świata. Szkoda tylko, jak sądzę – że tylko chwilowe.
W codzienności miło było parę dni wracać do domu z bratem księżycem.
I miło, że gwiazda do której się kiedyś modliłem świeci nadal na zachodzie.
I miło też, że tydzień temu obudziły mnie rybitwy.

Tak, jest miło.

niedziela, 1 marca 2020

Ścieżka 589 Do przodu

Kiedyś, kiedy byłem jeszcze piękny i młody, jak jechałem na mecz, na mecz do takiego Zabrza czy Chorzowa, nie miałem nic. Nie miałem telefonu z którego mogłem zadzwonić, nie miałem internetu w którym mogłem wszystko sprawdzić, nie miałem GPS-u który mógł mnie poprowadzić. Nie wiedziałem gdzie jest dworzec, nie wiedziałem gdzie stadion, nie wiedziałem jak na stadion z dworca trafić. Nie miałem biletu, nie wiedziałem czy na mecz wejdę, nie wiedziałem czy będę miał jak wrócić. Nie wiedziałem co będę jadł, nie było kebabów, nie było barów, nie było sklepów ( tzn były ale czynne tylko w tygodniu i jak podejrzewam, bo nie pamiętam, tylko do 18:00 ), nie było nocnych, nie było stacji benzynowych. Nie miałem wcześniej załatwionego noclegu, a dworce były śmierdzące i brudne z poczekalniami w których lepiej się było nie zatrzymywać. W pociągu nie było ciepło, na stadionie nie było wygodnie i nowocześnie. Kiedyś, kiedy byłem jeszcze piękny i młody, jak jechałem na mecz, na mecz do takiego Zabrza czy Chorzowa, było dziadostwo. Jeny jakie to było dziadostwo. Teraz jak na to patrzę, zastanawiam się jak to było możliwe, że się żyło. Przecież to się nie dało żyć. To było niemożliwe by żyć z tak totalnym brakiem wszystkiego. I teraz, jak na to patrzę myślę sobie – kurde, ależ było pięknie. Tak, żyję wspomnieniami. Dobrze, że są. I dobrze, że mam je pozytywne. Bo może i było niebezpiecznie, może i było strasznie ale już tego nie pamiętam. Jak biorę to teraz na rozwagę to wiem, że było szalone. Nie pamiętam jednak strachu, nie pamiętam niepewności – pamiętam przygodę. I cieszę się, że potrafię, że mam takie spojrzenie na przeszłość – takie które pamięta minione lata, nawet jeżeli były smutne czy niebezpieczne – w sposób dobry. Może nawet z łezką w oku. Pewnie, że nie ma co i nie da się żyć wspomnieniami. Pewnie, że jestem dzieciny i dużo we mnie chłopca. Pewnie, że nie dorosłem. Ale jeb to pies. Dobrze mi z tym, dobrze mi z niedojrzałością, dobrze z dziecinnością, dobrze mi i tyle.
W codzienności wychodzi na to, że wcale nie potrzeba wujak gógla, wystarczy ciocia … czy raczej – siostra Kania, i już wiem jak to z tymi kosami.
W codzienności jest ciepło. I gwiaździście. Coraz częściej mogę spoglądać w górę i podziwiać piękno nocnego nieba. I jak ten Mars świeci ( bo to chyba Mars ), jeny jak on świeci.
W codzienności się biega już dobrze.

A zamiaru potańczenia na plaży ciemną nocą nie porzucam.