sobota, 25 września 2021

Ścieżka 638 Do przodu

Nadmorze pierwsze

Dzień raczej pochmurny. Nie przeszkadza mi to. Nawet dobrze. Jakiś skopany i bezsilny jestem. Kładę się za kłodą która będzie osłaniać od lekkiego wiatru. Zamykam oczy. Zmęczenie – prawie zasypiam. Plaża raczej pusta jednak nieopodal pani z małym chłopcem. Puszczają latawiec. W pewnym momencie dzwoni telefon. Wszechogarniające komórki. Chwilę potem widzę jak latawiec odfruwa beztroski w niebo a pani wrzeszczy na małego chłopca coś w stylu – na chwilę nie można cię zostawić samego … nie widziałeś że rozmawiałam przez telefon … - takie tam. Latawiec leci wolny, szczęśliwy. Jednak jego beztroska nie trwa długo. Nad lasem zostaje pochwycony przez jedno z drzew. Mały chłopiec jakby tylko na to czekał. Zaczyna spoglądać to z tej, to z innej perspektywy. Dyndający na wietrze latawiec ewidentnie go kusi. Obserwuję to zmęczonym, półsennym wzrokiem zza swojej kłody. Nie ma jednak na tyle odwagi by samemu pokonać wydmę, pokonać krzaki i udać się samemu do pobliskiego lasu. Mały chłopiec wierzy, że można by go jeszcze odzyskać. W przeciwieństwie do pani która w swoim dorosłym analitycznym umyśle rozważyła już wszystkie za i przeciw ustalając, że nie ma szans i nie ma sensu. Tak zresztą jak i ja za swoją kłodą. W swoim dorosłym analitycznym umyśle ustaliłem, że nie ma co się wygłupiać, i że to w sumie nie moja sprawa. A przecież jakiś taki zmęczony jestem na dodatek. Tak pomyślałem i … i wstałem, wdrapałem się na wydmę, przedarłem przez krzaki i udałem do pobliskiego lasu. Jednak jak dostrzec cienką żyłkę trzymającą na uwięzi próbujący się uwolnić latawiec. Nie da się. Próbowałem i próbowałem ale nie było szans. Gdy już pogodziłem się z tym że analityczny dorosły umysł miał rację, gdy już ośmieszony wykręcałem się do powrotu za kłodę, kontem oka dostrzegłem dziwną rzecz na jednej z sosen. To była rączka od latawcowej żyłki ostatkiem sił próbująca utrzymać go w ryzach. Wróciłem do małego chłopca. – Chcesz go odzyskać? – zapytałem wpatrującego się w niebo tęsknym wzrokiem. Acha – odparł. To chodź. Ruszył z miejsca bez namysłu jakby był pewny że to wcześniej czy później musiało się stać. Puści go pani ze mną? Zapewniłem, że wszystko jest ok i wszystko bezpieczne – ale przedzierając się z małym chłopcem przez krzaki i znikając pani ze wzroku za wydmą naszła mnie myśl, że jednak pewnie teraz zastanawia się jaką jest idiotką, że zgodziła się zaufać jakiemuś zupełnie nieznanemu samotnemu facetowi na plaży. Na dodatek facetowi z moją twarzą. Jak ja wlazłem na tą sosnę nie wiem, jak z niej nie spadłem też nie wiem. Jak to rozplątałem z gałęzi? Wiem jednak, że chłopiec odzyskał swój latawiec, latawiec z namalowanym delfinkiem. Wierzył że go odzyska. Na odchodne rzekł – Dostałem go od taty.

 

Nadmorze drugie.

Leżę sobie po śniadanku czyli kiełbasce z ogniska w takim jakby obozowisku. Ktoś zbudował coś takiego z kłody i patyków. Dobra miejscówka bo daje osłonę przed wiatrem i przed wzrokiem nielicznych współplażowiczów. A parawanu niestety nie mam. Żeby było jasne – nie mam nic przeciw parawanom – jestem wręcz ich fanem. Leżę więc tak sobie w swojej kryjówce wygrzewając stare kości na gorącym słońcu. Jest mi dobrze. Nagle słyszę takie jakby chrząknięcie. Otwieram oczy i patrzę w stronę z której nadeszło. Stoi dwóch. Łyse glace, czarne okulary – tak na pierwszy rzut oka jacyś siedmio, ośmio letni. – To nasz teren – rzuca jeden. 



środa, 15 września 2021

Ścieżka 637 Do przodu

 Bóg mnie nie słucha. Imam sie różnych środków - alkohol narkotyki - i nic. Tak jakby go nie było. Ale skąd się to wszystko wzięło? Gwiazdy, fale, morze? Ostatnio jak szedłem plażą po paleniu to dopadła mnie myśl - jakie to piękne - jak perfekcyjnie dopracowane. Nawet pomyślałem wówczas że na tym będzie polegać niebo. Wtedy wszystko nabierze sensu, jak te fale stanie się mające sens, stanie się piękne. Ale Bóg mnie nie słucha - tak jakby go nie było. Wierzę w Niego. Wiem, że jest. Zastanawiam się tylko dlaczego mnie nie słucha. I dlaczego do mnie nie mówi. Mógłby coś w końcu powiedzieć. Z każdym kolejnym dniem i z każdym kolejnym pobytem w Nadmorzu coraz trudniej mi z tą świadomością. I coraz bardziej bolą pobyty w Nadmorzu. Takie samotne. Takie puste. Przyjeżdżam tu od lat. Ostatnio kilka razy w roku. Szukam tu siebie, szukam jakiejś odpowiedzi i ciągle nic. Szukam spokoju dyszy i nic. Nic się nie zmienia. Jak jestem sam w swoim osamotnieniu tak jestem, jak się nie odnalazłem tak nie odnalazłem. I zaczyna mnie to irytować. Zamiast wracać spokojny, zamiast wracać wypoczęty, zamiast wracać zadowolony - wracam z ciągłym niespełnieniem. I to niespełnienie wywołuje złość. Ciągła złość, czy wręcz wściekłość. Ciężko z tym żyć. Ciężko zwłaszcza że ciągle trzeba ją maskować. Ciągle udawać że wszystko jest w porządku. Nie jest kurde w porządku. W moim życiu ciągle mi brak ... brak ciepła. Właśnie - jakbym to miało nazwać to mogę powiedzieć - w moim życiu nie ma ciepła. W moim życiu ciągle panuje chłód. No właśnie - żeby coś rozgrzało - rozgrzało moje serce. Żeby rozgrzało. Inna sprawa że wiem że to nie zależy od tego co wokół mnie. To zależy ode mnie. I najgorsze że wiem o tym, że wiem, że się to nie zmieni. Już dobrze wiem że tak zostanie do dni ostatnich. Bo ani Bóg do mnie nie przemówi ani nie znajdę swojego spokoju w Nadmorzu.

wtorek, 7 września 2021

Ścieżka 636 Do przodu



 Skończy się tym że notki będą tylko z plaży. Er znowu tu jest. Ale to już ostatni raz w tym roku. Co mogę powiedzieć? Mogę powiedzieć dużo. Jednak jak bym tego nie ujął jak tego nie nazwał jak tego nie starał się pięknie przedstawić udając kogoś kim nie jestem to jedyne co mogę powiedzieć to powiem: jest zakurwiście. 

I nie ma co udawać że to nie mój poziom nazywania rzeczy. Tak. Tak mówię. Prostacko - jest kurwa zakurwiście. To trzecie Nadmorza w tym roku a dopiero pierwsze z nocą na plaży. A powodem tego jest wiatr. A dokładnie jego brak. Dzisiaj, teraz, tu - go 
nie ma. I teraz tu siedzę na coraz ciemniejszej plaży i rozkoszuję się spokojnymi falami. Czerwone niebo ( Kania właśnie je zobaczyła ), spokojne morze, zaraz na bezchmurnym niebie pokażą się gwiazdy - czegóż chcieć więcej. Jest też oczywiście drobny wiśniowy wspomagacz nastroju. Jednym słowem jest pięknie. Jest jednak coś co psuje mi ten pejzaż. Moja samotność czy też raczej osamotnienie. Siedzę tu sam, samiutki. Wczoraj na paleniu wylazło ze mnie strasznie. Aż się trochę wystraszyłem. Mocne to było i straszne też jak wspomniałem ale kurde prawdziwe. Zaczyna mnie moja samotność czy też osamotnienie dopadać w sposób dołujący. I zaczynam się go trochę obawiać. Wczorajsze palenie pokazało jak bardzo to osamotnienie buduje we mnie złość. Złość która im dłużej trwa tym gorsze zostawia ślady w głowie. Złość z której nie zdaję sobie sprawy. Tzn nie zdawałem do wczoraj. Od wczorajszego palenia już zdaję. Moja złość jest potworna. Aż straszna. Brak mi bratniej duszy. Strasznie brak. Myślałem że ma mam to pod kontrolą. Myślałem że już to oswoiłem. Że już umiem z tym żyć. Ale tam, gdzieś głęboko siedzi ta złość. Siedzi wściekłość że nie mam nikogo. Siedzi wściekłość że się marnuje, marnuję dla samego siebie. Z tego nie może być nic dobrego. Tutaj mały przerywnik. Tak dla samego siebie. Żebyś pamiętał mały erku. Jest 20:24, na zachodzie ostatnie czerwienie, na wschodzie ciemność, pierwsze gwiazdy na niebie, fale spokojnie szumią o brzeg, niby chłodno ale jeszcze nie zimno, pół wiśni jeszcze zostało, siedzisz na plaży oparty o kłodę i piszesz notkę - czy może być piękniej. Nie. Jest zakurwiście. Jutro to nie bo jest mecz. Ale pojutrze jaram tu w tych warunkach. Jaram aż do odlotu. Nie chce mi się wracać. Nie chce mi się kurde wracać. Zrobiło się miło. Nawet mimo tego że morze się lekko rozszalało. A może właśnie dlatego? Powiem teraz coś co czuję w tej chwili. Właśnie teraz gdy dokładnie to piszę - ja pierdolę - ale jest kurwa zarąbiście. Że też nie ma tu ze mną mojej bratniej duszy. Że też nie ma. Kończę. Skupiam się na niebie, gwiazdach, morzu, falach i w ogóle.