niedziela, 20 stycznia 2019

Ścieżka 540 Do przodu

Tak. Jak się nie jest Smokiem to nieważne. Nieważne, że dobro wraca jak się nie jest Smokiem. Nie wiem z czego to. Czy z zazdrości, czy może pychy. W sumie i jedno i drugie wynika z tego samego. Wynika z … Ale żeby było jasne: właśnie że ważne. Niech wraca do każdego jednego człowieka na świecie. I cieszy mnie, że, jak to niektórzy piszą, wraca. Jednego tylko pojąć nie mogę. Nie mogę pojąć mianowicie dlaczego o tym nie mówią? Jakoś tak ( może za głupi jestem ? ) ale jakoś tak nie widzę tego dobra wracającego. Nie widzę tego, poważnie tego nie widzę. Dlaczego nikt o tym nie pisze? Kurcze, jak chciałbym czytać o tym, jak chciałbym żeby notki były pełnego tego pozytywnego przekazu. Żeby aż się z nich wylewało to dobro. Te przykłady, te przeżycia, te pełne radości chwile. No kurcze dlaczego ja tego nie widzę? Nie widzę tego. Mówicie, że jest, kurcze, to piszcie o tym. To dawajcie dowody, to przytaczajcie przykłady, bo jak na razie to tylko czcze gadanie. Niech się kurde przekonam. Niech się kurde przekonam i przestanę być niedowiarkiem. Przekonajcie mnie, no weźcie mnie kurde przekonajcie, no niech ktoś mi pokaże, że się mylę. Bo, że widziano osła którego mrówka niosła i ja powiedzieć mogę. I jeszcze jedno. Dobro to nie uśmiech, to nie: dziękuję, przepraszam, proszę. Uśmiech i dziękuję to zwykłe rzeczy. Tak, to są zwykłe życia składniki. To podstawa. Takie coś co powinno być czymś naturalnym, czymś codziennym, czymś tak oczywistym, że aż właśnie zwykłym. Tylko, że niestety zrobiło się tak, że zwyczajny uśmiech staje się czymś nadzwyczajnym. Uśmiechnij się do kogoś na ulicy, a potraktuje to jak coś magicznego. Takie czasy. Jadę sobie ostatnio. W lokomotywie tłok. Wsiada pani z małym dzieckiem. Obok siedzi osiem osób. Chwila napięcia … i wstaje starsza pani. Cała reszta zatopiona w ekranikach. Patrzę na to z pewnej odległości. Wokół mnie siedem innych osób. Wstaję, robię trzy kroki i zapraszam tą panią na moje miejsce. Uśmiecha się. I czy to coś nadzwyczajnego? Jakaś niecodzienność? Takie powinno być życie. To normalna, zwykła rzecz. I można by powiedzieć, że do tej pani wróciło dobro, można by tak powiedzieć. Może ja za dużo wymagam, może za wiele chcę. Ale ja chcę więcej niż ustąpienia miejsca komuś komu bardziej jest potrzebne, ja chcę więcej niż uśmiechu. Jeżeli jednak ktoś, nie tylko Smok, ma inne zdanie to niech to słyszę. Niech słyszę, że ludzie ustępują miejsc, że nie ma problemów w urzędowych okienkach, że nie trąbią na ulicach, że nie przepychają się między sklepowymi półkami, że pomagają sobie w pracy i że wszystko to robią z uśmiechem.
A tak na marginesie, ja podróżowałem dalej na stojąco. Do mnie dobro nie wróciło. Ale w sumie wiem dlaczego. Tak stojąc, i tak patrząc na ludzi z nosami w ekranikach, dotarło do mnie, że zrobiłem to z pychy. Tak - z pychy. Patrzcie, oto ja er, lepszy od was. Taki czułem się właśnie pyszny, i tak właśnie gardziłem całą resztą. Smutne – ale prawdziwe. Inna sprawa, że tak czy inaczej, z tego czy innego powodu, i tak bym wstał, i tak miejsca ustąpił.
W rzeczywistości tydzień temu zabił jeden idiota człowieka na scenie. Zrobiło się zamieszanie, są tacy co piszą koniec świata, a ja się tak na to patrzę i dziwię. Bo śmierć zadana okrutnie, to fakt. I człowieka szkoda – wiadomo. Ale czy przez sam sposób śmierci stał się od razu święty? Dziwne to dla mnie. Ważne jak żyjesz – nie jak zginąłeś. No chyba, że zginąłeś ratując czyjeś życie, to co innego. Ale pojąć nie mogę cały czas jaka się zrobiła szopka. Przecież dziennie ginie tylu ludzi. Może i nawet lepszych niż ten pan prezydent. I dlaczego nikt o tym nie mówi? Otóż dlatego, że śmierć spowszedniała. Informację w wiadomościach, że w Syrii zginęło ileś tam osób ( w tym dzieci ) przyjmujemy szczotkując zęby w łazience. Potem wyłączamy telewizor i po sprawie. Informację, że ileś tam dzieci umiera w szpitalu na raka przyjmujemy jako daną statystyczną. O liczbie samobójstw się nie wspomina bo to temat wstydliwy. Ale czy ci ludzie są jacyś inni? Z innej planety? Nie, to są ludzie jak ja i jak pan prezydent. Z tym, że ze śmierci pana prezydenta można zrobić rzecz wielką, a ze śmierci dziecka w hospicjum już nie. Zresztą dzieci umierające w hospicjum to takie zwykłe, że nie ma o czym gadać. Za to zginąć na scenie od ciosu nożem – o to to jest coś. Zrobimy z tego święto.
Miało być o rzeczywistości, wyszło jakoś inaczej.
No więc w pracy strasznie mieszam. Robię takie błędy, że aż przerażenie mnie bierze. Nie wiem jak długo będzie mi to uchodzić płazem ale martwię się sobą. Martwię się swoimi błędami, gapiostwem, niedokładnością, brakiem czujności.
W bieganiu różnie. Generalnie warunki słabe. Pada, wieje, mokro, błoto. Dzisiaj dopiero, nie wiem od jak dawna, wyszło słońce. Strasznie za tym słońcem tęskniłem. Gdy wczoraj wyszło na chwilę zastając mnie na spacerze poczułem taką przyjemność, taką rozkosz jakby przytulił mnie ktoś ciepły i dobry. Tak więc dzisiaj pobiegałem.

I to by było na tyle. Mówiłaś mi z dedykacją dla Smoka. Niech to będzie taki promyk wracającego dobra. Dla Smoka, bo do innych wraca i bez tego.

sobota, 5 stycznia 2019

Ścieżka 539 Do przodu

Kiedy to to to było to to? Yyyy aaa w Sylwestra. No to to w Sylwestra szłem se ja tak do domu, tak bez stresa, bez strasa, że się muszę zaraz stroić, i że zaraz będę się bawić, i szampana pić bedę, no i że w ogóle. Tak se szłem ja i taka se mnie naszła myśl. Myśl mianowicie, że nie wiem li skąd ale przypomniało mnie siee, że siee mówi, że się przeciwieństwa przyciągają. No się mówi tak, ludzie ludziska tak mówią. Mówią tak w sensie temacie relacji międzyludzkiej, czy raczej damsko – męskiej, przynajmniej ja tak zawsze to odbierałem. I o ile w relacji międzyludzkiej, czy raczej damsko – męskiej zawsze z tym walczyłem, przeciwstawiałem się twierdząc, że gucio prawda, bo gucio prawda – mnie moje przeciwieństwa nie przyciągają, nawet odpychają wręcz, to pomyślało mnie siee, heeee a to może tak jest w życiu. Może w życiu dobro przyciąga zło? Im jesteś dobrzejszy tym więcej zła na cię napiera? Tak jakby chciało to dobro stłamsić, zniszczyć, wyplenić z tego świata. Świata który ma być zły. A tu dobro? Nie no, dojebać dobru. I może właśnie dlatego tak trudne życie przed tymi co dobro czynią. Tak ciężko im żyć właśnie dlatego. Taka to właśnie myśl: przeciwieństwa się przyciągają czyli dobro przyciąga zło. Czy zatem należy przestać być dobrym? Nie wiem. To już indywidualna decyzja każdego z nas. Ja po sobie wiedzę jednak jedno – coraz trudniej mi się dzielić dobrem. Coraz trudniej dobro mi czynić. Bez względu czy to rzucając grosz do puszki, czy ustępując miejsca, czy pomagając komuś. I tak prawdę mówiąc, to już coraz częściej mi to wisi. Coraz częściej jestem obojętny. Bo co też mam za dobre życie? Chyba nic. Chociaż ktoś inny oddał by wszystko by mieć to co ja. Ja jednak czekałem na więcej. Czekałem i się nie doczekałem. Bo to miało też być tak, że dobro wraca. No miało wrócić. Nie wróciło i już nie wróci, przepadło. Ale … powiem tak: jak wróci do takiego, dajmy Smoka, to uwierzę. Bez tego nie wierzę już. Nie wierzę, że dobro wraca. Można je robić, tak dla własnej satysfakcji, tak by poczuć się lepszym, ale żeby coś poza tym – to ni kuta. Dobro nie wraca. A co gorsza przyciąga zło. I pal licho mnie ale dopóki nie usłyszę od wspomnianego Smoka: ty er, ty wiesz co, ale normalnie nie wierzę, ale dobro do mnie wróciło – to żył będę w przekonaniu, że jest jak jest. I tak. I tak prawdę mówiąc pieprzyć całą resztę. Karierę, sławę, pieniądze, zdrowie. Ważne to wszystko ale w tym momencie życia jedno staje się dla mnie ważne: czy dobro wraca. Bo jak nie wraca to chuj z takim życiem. Ilu to sławnych, bogatych i zdrowych jebło se w łeb.
A w rzeczywistości wrócił grafik. Okres świąteczno – noworoczny wprowadził wiele chaosu w moim poukładanym życiu. Chaosu do tego stopnia, że gdy w ubiegłą sobotę wstałem rano, wstałem i zdałem sobie sprawę z faktu, że kurna nie muszę dzisiaj nic robić, to poczułem się, jak to Ktoś trafnie stwierdził – zakłopotany. Byłem zakłopotany autentycznie – cała sobota dla mnie? – tylko dla mnie? - tak że mogę sobie leżeć i nic nie robić? Śmiałem się sam z siebie. Ale żeby to było jeszcze lato, poszedłbym posiedzieć na ławce w parku. Albo na łąkę poszedł poleżeć w trawie. Albo Rumaka pogłaskał. A tak? A tak to niestety, w aktualnych okolicznościach przyrody, nic takowego nie mogło zaistnieć. Niech się już ta zima skończy. Niech już będzie ciepło. Niech już będzie słońce.
I taka jeszcze refleksja. Komentarz pod poprzednią ścieżką. Jak to zawsze powtarzam – nie ważne co kto mówi, ważne co kto słyszy. Pogański obyczaj. Gdybym miał z całej poprzedniej ścieżki wybrać jedno najmniej ważne zdanie, jeden najmniej ważny wyraz, czy też dwa wyrazy, to byłoby to właśnie to.

Kupiłem seee w Chinach kamerkę. Jak za dni dzieści, i o ile, do mnie dotrze to może kiedyś, jak będzie słońce, i jak dożyję to też coś takiego nafilmuję.

wtorek, 1 stycznia 2019

Ścieżka 538 Do przodu

- Gdzie się bawisz na Sylwestra?
- Nigdzie, siedzę w domu.
- Jak w domu?
- No normalnie – w domu.
- W taką noc, jedną jedyną i wyjątkową siedzisz w domu?
Tutaj, w tym momencie, mam zawsze na końcu języka: tak, siedzę kurwa w domu, co w tym kurwa dziwnego. Ale odpowiadam oczywiście: noo siedzę. Odpowiadam tak jakbym się tłumaczył, jakby mi głupio było, czy też był to jakiegoś rodzaju wstyd. No trzeba jakieś te zasady komunikacji międzyludzkiej zachować. Ale jak kiedyś już mi przestanie na tym zachowaniu zasad komunikacji zależeć to nie chcę być na miejscu kogoś kto pyta. Kurde, czy to takie dziwne, że wolę posiedzieć w domu? Że nie bawi mnie wspólne świętowanie Nowego Roku? Że nie mam się z czego cieszyć? A może jest to dla mnie dzień, czy też noc, taka jak każda inna. A może nawet gorsza do świętowania niż wiele innych? Taka mnie teraz myśl naszła jak to piszę. Jak kiedyś tam, już niedługo, będzie jakieś niebo piękne gwiaździste, jakiś księżyc piękny to tak zacznę pytać tych sylwestrobalowiczów:
- Co robisz dzisiaj w nocy?
- Nic, siedzę w domu
- Jak w domu?
- No normalnie – w domu.
- W taką noc wyjątkową siedzisz w domu?
Bo tak naprawdę pierdoli mnie i gdzieś to mam czy się bawią czy nie. A niech się bawią. I nawet niech sobie strzelają noc całą, a co mi tam. Ale dlaczego się tak utarło, że tą noc trzeba spędzić na balu czy innej imprezie? Że trzeba się cieszyć i tańczyć. A może mnie nie cieszy, że przeżyłem jakoś ten rok? Może mnie nie bawi ten pogański obyczaj? Bo to naprawdę nie jest dla mnie jakieś tam wielkie wydarzenie. Przeżyłem, to przeżyłem – no i co z tego. Może nocy kolejnej nie przeżyję i to właśnie ta dzisiejsza powinna być świętem? Większym świętem będzie dla mnie patrzenie na gwiazdy i księżyc. Gdzie oni będą wówczas – przed telewizorami? Rozumiem, że jest to data symboliczna, jakoś tam przełomowa, ale na Boga czy muszę to celebrować jak inni? Nie, nie muszę. I dajcie mi spokój. Złóżmy sobie życzenia, życzenia szczere i tyle. Zresztą, jak ktoś słusznie wczoraj napisał: życzenia zawsze można sobie składać, bez względu czy to w Sylwestra czy to w jakiś tam czwartek w roku. I nie muszę nowego roku witać hucznie. Kiedyś witałem – teraz nie witam – ale różnicy jakowejś wielkiej nie odczuwam. No może teraz głowa tylko mnie mniej boli. Życzenia przyjmuję, szczególnie te trafne o tym bym znalazł cel w życiu i tyle z tej sylwestrowej nocy. Nadziei i planów wielkich jakichś na ten rok rozpoczynający się nie mam. W tamtym miałem i jakoś nic się nie zmieniło. I ocean zobaczyłem ten który całe życie zobaczyć chciałem, i najdalej wysunięty skrawek kontynentu, i piękną plażę, i półmaraton przebiegłem poniżej 2 godzin, i 200 km w jednym miesiącu, i nad naszym polskim morzem byłem dwa razy też, i wiele wiele innych spraw się zadziało ale czegoś nadal mi brak. Czegoś szukam nadal. Więc niech się spełnią te życzenia bym znalazł czego szukam, niech się spełnią. Tylko tego oczekuję od nadchodzących dni. A jeżeli nie, to niech się już położę i nie obudzę. Zmęczony już jestem bardzo tym szukaniem. Chciałbym napisać coś wesołego, coś radosnego, coś co innych napełni nadzieją ale cały czas nie mogę. Nie jest łatwo żyć, myśleć i pisać o tym co słabe, co bez wiary, co bez radości. Już lepiej nic nie pisać. Położyć się, zasnąć i nie obudzić. To już wyraz chyba mojej bezsilności, bezsilności z samym sobą, bo nie daję sobie rady z samym sobą. I wyraz coraz większej świadomości, że już wszystko przegrane i już nic ze mnie nie będzie. Ja dobrze wiem, że muszę być sam. Kiedy nie mam w sobie tyle siły by być wsparciem, nie mogę stać się ciężarem. Ciężarem którego nikt nie udźwignie – ja sam nie jestem w stanie udźwignąć, a co mówić o kimś innym. Są ludzie którzy nie dali rady i takich już wystarczy.
W codzienności pogoda dzisiaj jest masakryczna. Wieje, pada i jest zimno. Beznadziejne rozpoczęcie nowego roku. Tak, że tylko skulić się w kulkę, wleźć pod kołdrę i leżeć tak bez kontaktu ze światem. Niestety, tak nie umiem.
Wczorajszy pociąg poranny przyjechał planowo. Trudno w to uwierzyć – ale przyjechał. To zapewne ten jeden raz w roku kiedy się to mu udało. A tyle ostatnio pisałem o jego wiecznym spóźnieniu. Przewrotny los. Zresztą zawsze powtarzam – jak tylko coś tu napiszę to zaraz się odkręca. Widać nadal to działa. Tak apropo w sumie takim pociągiem jak ten międzyświąteczny mógłbym jeździć nawet jak się spóźnia. Pusty i wygodny. Nawet gdy jest taki jakby nierealny. Bo akurat teraz jest dziwny. Ciemny, ciężki, męczący. Człowiek nie może w nim znaleźć rzeczywistości, ciągle jakby w półśnie, jakoś tak po omacku. I jak to wszystko zależy od okoliczności? Przecież już za parę miesięcy będzie zupełnie inny. Gdy podczas podróży obserwować będzie można wstające słońce, zamglone łąki, zielony las, budzące się do życia miasta i wioski. Jakie to wszystko będzie inne. Tak - w życiu dużo zależy od okoliczności.

A w Nowym Roku życzę wszystkim SZCZĘŚCIA. Bo na Tytaniku byli ... i tak dalej i tak dalej ale to już każdy wie i zna bo powtarzam to wszystkim ostatnio w kółko i w kółko. Szczęścia.