sobota, 25 grudnia 2021

Ścieżka 640 Do przodu

 To ciekawe, zastanawiające czy może raczej przerażające co się dzieje z sercem które zbyt długo pozostaje w samotności. Co się dzieje z takim sercem jak moje. Dzieje się chyba właśnie coś przerażającego. Ja, czy też moje serce, nie umiem już kochać. Twierdzę wprawdzie, że nigdy nie mów nigdy, jednak mam już przekonanie, pewny jestem, że ja, czy też moje serce, nikogo nigdy już nie pokocham. Nigdy nikogo nie pokocham. Przerażające co nie. I straszne. Nie wiem ile tego życia mi jeszcze zostało, połowę przeżyłem już na pewno, ale to straszne, że ile by mi tego życia nie zostało to do samego jego końca żył już będę bez miłości. Czy życie takie ma jakiś sens? Mogę powiedzieć z pełną świadomością – nie, nie ma sensu. Życie bez miłości nie ma absolutnie żadnego sensu. Jest puste. Jasne – w zwykłe codzienne dni, gdy wiele spraw zaprząta uwagę, gdy nie ma czasu na refleksję, żyje się i nie zdaje się sobie z tego sprawy. Tak i ja. W zwykły, powszedni dzień funkcjonuję jakoś wśród ludzi. Jem, piję, rozmawiam, śmieję się. Wszystko to robię. Raz jest lepiej, raz gorzej ale jakoś jest. Lecz gdy przychodzi wieczór, gdy przychodzi chwila bez codzienności, a zwłaszcza gdy przychodzi taki dzień jak ten, gdy mam dużo czasu dla siebie, gdy mam dużo czasu na przemyślenia, gdy mam dużo czasu na rozmyślania, wówczas przychodzi refleksja, że smutne to moje życie. Życie bez miłości jest smutne. Szkoda i żal mi siebie. Jedni żyją by poznawać, uczyć się kochać – ja żyję by zapominać jak się kocha. Wyzbywać się wiary, wyzbywać się nadziei, wyzbywać się marzeń. A przede wszystkim wyzbywać się magii. Już nic jej we mnie nie ma. Myślę, że to akurat było potrzebne. Wyzbyć się nadziei, marzeń i magii. Potrzebne by poradzić sobie w tym świeci. Żeby jakoś funkcjonować. Przeżywać każdy kolejny dzień. Jasne – nazywając to po imieniu – po prostu wegetować. Ale jakoś przecież trzeba żyć. Gdyby nie to już dawno niewątpliwie palnąłbym sobie w łeb. Tęsknię. Tęsknie za miłością. Tęsknię za bliskością. Tęsknię bardzo. I tęsknię za Kingą. Mogę to powiedzieć wprost – tęsknię za nią. Nie wiem czy to z miłości, czy to z żalu ale tęsknię za nią. I to jest też przerażające. Już tyle lat a ja nadal nie potrafię się z tym pogodzić. Jeny jak to głęboko we mnie siedzi, jeny jak głęboko. Może gdybym się tego pozbył, może gdybym zapomniał dałoby się jeszcze coś we mnie uratować. Jest jeden problem – nie pozbędę się tego. Dramat. Totalny dramat jak to wszystko się układa. Nie mam żadnej kontroli, nie mam żadnej świadomości gdzie zmierzam. Spadam, coraz bardziej spadam w pustkę. Nie mam czego się chwycić i w sumie nie wiem czy chciałbym się czegoś chwycić. Nie no, chciałbym się mieć czego chwycić z tym, że tylko pod warunkiem że nie pociągnąłbym tego ze sobą w pustkę. A takiej gwarancji nie mam. Nie wiem ile mi tego życia pustego zostało, jedno jest pewne – jest coraz bardziej puste. Tak jak pusta jest moja tutaj obecność.

Ale przecież to nic nowego. W moim życiu zawsze była hujnia. Zwłaszcza w tym czasie. Teraz nawet, gdy wyzbyłem się tej nadziei, wiary i magii to może i łatwiej. Nie, nie lepiej – po prostu łatwiej. Pustka może mniej boli. Tak, jest ciężka, jest trudna ale jest łatwiejsza do egzystowania. Mniej boli. Wystarczy mi już w życiu bólu. Zresztą, jest go w świcie wystarczająco. Tydzień po Wszystkich Świętych mój chrześniak rozpierdolił się z kolegami samochodem na drzewie. I mój chrześniak jako jedyny zginął w tym wypadku. Jakie moje podejście do zagadnienia śmierci jest wiadomo, ale to co się stało z jego mamą to nie da się tego opisać. Ola, czyli jego mama, była w naszej rodzinie osobą najbardziej pozytywną, zawsze uśmiechniętą, zawsze otwartą do pomocy. Tego bólu jaki w niej siedzi opisać się nie da. Więc jest na tym świecie wystarczająco bólu i bez tego mojego. Zawsze go było pełno i będzie na zawsze.