sobota, 22 kwietnia 2017

Ścieżka 439 Do przodu

Tak wziąć i zmienić swoje życie. Zmienić sposób postrzegania rzeczywistości i swój stosunek do słów i zdarzeń. Tak wziąć i zmienić. Wszyscy, wszyscy mądrzy i wielcy tego świata to mówią, wszyscy to powtarzają. Wziąć i zmienić. Zerwać ze starymi nawykami, porzucić co znane i oczywiste, skierować energię gdzie indziej. Tak wziąć i zmienić to życie. Kurde, jak ja często o tym myślę. Ostatnio coraz częściej. Częściej bo coraz częściej dociera do mnie refleksja, że w tym które aktualnie toczę nic dobrego mnie już nie spotka. A może raczej nie to jak je toczę, a jaki mam do niego stosunek. Moje stare zasady ciążą mi coraz bardziej. Moje zasady i przekonania. Dzisiaj znowu całkiem przypadkiem dopadł mnie gdzieś nius jak to rośnie krzywa statystyczna rozwodów. No właśnie, cały czas rośnie. I niby to nie moja sprawa ( chociaż sam tą krzywą podniosłem ), niby co mnie obchodzą decyzje innych a jednak. Moje stare przekonania i stare wartości nie zgadzają się na taką rzeczywistość. One są tym faktem ranione. Powiem szczerze, gdyby nie decyzja tej onej, i gdyby nie jej o tym przekonanie, ja osobiście nie rozwiódł bym się nigdy. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co tak myślę, ale nie rozwiódł bym się nigdy. Wprawdzie powtarzam zawsze: nigdy nie mów nigdy ale tutaj, w tym temacie jednak powiem – nigdy. Czym jest dla mnie rozwód? Rozwód. Rozwód to porażka, to przegrana. To jakby stracenie wiary w człowieka. I tak jakby utracenie człowieczeństwa w sobie. A tak naprawdę, bez zabawy w jakieś tam mądrości, jakieś tam wyszukane frazesy, to jest to tylko oczywisty brak miłości. Po prostu nie potrafimy już kochać. I to chyba boli mnie najbardziej w tym całym patrzeniu jak rośnie ta krzywa. Bo gdzieś podświadomie dociera do mnie, że to rośnie statystyczna braku miłości, braku człowieczeństwa. To rośnie statystyczna obojętności i egoizmu. Wiem, wiem. Podniesie się zaraz oburzenie i sprzeciw. Zdaję sobie sprawę. Ale zaznaczam, wyrażam tylko swoją opinię, swoje przekonania. Moje przekonania są takie i tyle. Weźcie ludzie się zdecydujcie. Weźcie albo dajcie sobie spokój całkiem ze związkami i małżeństwami – bo po cholerę to wam, albo weźcie te związki i małżeństwa z całym ich syfem, gównem i trudnościami. Bo to nie jest tak, że jest tylko słodko, że jest tylko fajnie. I to nie jest tak, że to tylko my czegoś w tym związku oczekujemy, i to nie jest tylko tak, że to my wiemy jak ma być. I mówię to przede wszystkim do siebie. To nie jest panie er tak, że to tylko ty czegoś w tym związku oczekujesz, i to nie jest tylko tak, że to tylko ty wiesz jak ma być. Prawdę mówiąc zawsze do tego dążyłem, do tego by wg takich zasad funkcjonować ( ciekawe co na ten temat powiedziała by ta ona ? ). Ale co by nie powiedziała, zawsze jest ten kolejny dzień, i kolejny, i jeszcze jeden, dzień w którym po raz kolejny spróbuję żyć wg tych zasad. Zawsze trzeba wierzyć, że w końcu, gdzieś kiedyś się uda. Zawsze. Trzeba wierzyć z miłości, z zaufania, z nadziei. Bo nie ma ludzi którzy nie kochają, po prostu nie ma. Trzeba tylko poznać, ich poznać. Poznać co kochają. I gdy nawet jeszcze oni sami tego nie wiedzą, nie zdają sobie z tego sprawy – poczekać aż to w sobie odkryją. Bo każdy chce kochać i kochanym być. A takie te coraz częstsze ogłaszanie wszem i wobec, że nie potrzebuję miłości, że nie potrzebuję jej to, to nic innego jak wołanie: chcę miłości, chcę jej, potrzebuję, pragnę. A jak tak dalej pójdzie, jak tak dalej będzie się to układać to już niedługo nie tylko rozwody staną się zwykłą częścią ludzkich relacji ale i porzucanie dzieci, porzucanie rodziców, porzucanie przyjaciół. Bo nie są tacy jak mają być, bo się zmienili, bo już nie spełniają naszych oczekiwań. Bo mają wady, bo trzeba poświęcić im czas, zainteresowanie, uwagę. Bo trzeba ich rozumieć. To jest chyba najtrudniejsze, nie umiemy rozumieć, że mogą mieć inne spojrzenie, że mogą inaczej. We łbach nam się przewraca, to wszystko. A jeżeli już tak ma być to lepiej zostać samym. Samotnym jak palec. Nie szukać, nie poznawać, nie brać odpowiedzialności. Ja tak mam. Jestem samotny, nie biorę odpowiedzialności za drugiego człowieka, odpowiadam sam za siebie i tylko przed sobą. Z tym jednak minusem, że przy okazji tracę serce. Tracę swoje serce. Tak jakby jakiś wewnętrzny kwas trawił mi je od środka kawałek po kawałku. Niezauważalnie i nieodczuwalnie. I tak pewnego dnia budzi się człowiek, staje przed lustrem i wie, że jego serce niby jeszcze bije, jeszcze tłoczy tą krew, ale już nie spełnia tej swojej funkcji podstawowej – nie kocha. I rodzi się myśl, rzucić to, zerwać, tak wziąć i zmienić. Wziąć i zmienić. W moim przypadku było by tym porzucenie starych przekonań, zasad którymi się kierowałem. Może nawet przyjęcia za oczywisty faktu, że krzywa rośnie, i że rosła będzie. I może pozbycia się tej nieprzyjemnej myśli, że to złe jest. Bo może jest dobre? I pomyślenie sobie a srał to pies, trzeba żyć. Jednak ciężko mi to zrobić. Jednak wciąż brak mi siły. I przede wszystkim to cały czas jest / byłoby przyznanie się do porażki tego starego era. To byłoby poddanie się, kapitulacja. I to byłoby tak jakbym uległ trendowi, modzie, otoczeniu i nie wiem jeszcze czemu. Trudno mi się poddać, trudno mi zmienić swoje spojrzenie. Trudno zmienić mi mój ogląd rzeczywistości. Tak czy inaczej, zawsze dopada mnie refleksja: tak czy inaczej, co bym nie zrobił, jakiej decyzji obecnie nie podjął – przegrałem.
To nie jest i nie miała być notka smutna. To taka tylko refleksja.
A w codzienności są dni pełne energii i dni kompletnie jej pozbawione. Tak jak w przypadku dni pełnych dobrego nastroju, i kompletnego braku zastanawia mnie skąd i dlaczego się biorą. Niby robię wszystko tak samo, niby tak samo się odżywiam, i tak samo śpię a jednak są różne. Apropo snu. Odczuwam jego chroniczny brak. Nie mam jak i nie mam kiedy się wyspać. To mnie kiedyś zabije.
Dzisiaj rozpoczął się na ulicach którymi spaceruję sezon motórowy. Ja wprawdzie w wydarzeniu tym osobiście nie uczestniczyłem, ale rozpoczęty jest. Chociaż jak się dzisiaj obudziłem po szóstej, i jak spojrzałem za okno na tą wichurę i ten deszcz to wątpliwości miałem wielkie czy się rozpocznie. A jednak. Pogoda się porawiła i wyszło słońce. Dali więc radę, a niebo chyba, tak jakby im sprzyjało. A pogoda w tym tygodniu zmusiła mnie w środę do wyciągnięcia rękawiczek. I niby sezon motórowy otwarty więc i wiosenny można by odtrąbić jednak ta wiosna jakaś taka kapryśna. Oby się poprawiła bo już za tydzień o tej porze zamiar mam być po pierwszej tego roku przejażdżce.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Ścieżka 438 Do przodu

Jako że czas świąteczny, wypadało by napisać coś pozytywnego. I chociaż jak wiadomo świąt nie lubię to chyba dam radę. Bo tych świąt nie lubię mniej. Te są nawet do przyjęcia. Mniej tej całej pompy, mniej zamieszania, jakoś tak spokojniej. I co najważniejsze cieplej, widniej, tak po prostu wiosenniej. Pora roku w której wypadają te święta czyni je zdecydowanie przyjaźniejszymi. Już można wyjść na spacer, już można więcej cieszyć się słońcem. Przez samą tą pogodę to te święta kojarzą mi się nawet pozytywnie. Zawsze po nich zaczynał się ten lepszy czas, czas słoneczny, czas ciepły. I to w Wielką Sobotę przecież zaliczyłem swój pierwszy wyjazd na Roosvelta. Tak, te święta dobrze mi się kojarzą. Chociaż nie zmienia to wcale faktu, że je lubię. Bo jak już nie raz wspominałem świąt nie lubię. Nie cieszą mnie, nie napełniają ciepłem rodzinnym, nie wywołują uczucia radości. Nie lubię tych przygotowań, nie lubię pogoni, nie lubię udawanych życzeń. Może całej reszcie ludzkości jest to potrzebne – mi nie. Może całej reszcie ludzkości jest potrzebny odwieczny problem z kim, gdzie, jak święta spędzać – mi nie. I nie cierpię ciągłego zaskoczenia, zdziwienia i niezrozumienia, że ktoś chciałby spędzać święta bez całego tego zamieszania. Może i święta są potrzebne. No pewnie są. Zawsze to jednak jakaś odmiana od codzienności. Takiego tego ciągłego dzień za dniem, tydzień za tygodniem, tej rutyny upływającego czasu. Zawsze to jakieś takie może i oderwanie. Jakaś odmiana. Zapewne tak jest. I zapewne jest to potrzebne. I jeżeli tylko pozwolili by mi spędzać święta po mojemu to nawet bym je, te, polubił. Nie muszę chodzić z koszyczkiem. Kiedyś chodziłem, i nawet sprawiało mi to radość. Teraz jednak nie muszę, czy raczej nie chcę. To taka rodzinna tradycja. Z koszyczkiem powinno chodzić się z kimś za rękę, dużym czy małym nie ważne, z kimś. I dla kogoś. Dla siebie samego nie muszę, czy też raczej nie widzę sensu. I nie muszę zasiadać do rodzinnego śniadania. Do rodzinnego śniadania można zasiadać z kimś kogo się naprawdę kocha, tak naprawdę. Zasiadanie z którąś tam ciotką czy innym krewnym, których niewątpliwie szanuję, lubię i na swój sposób cenię nie jest aż tak ważne. Dlaczego odmienność jest taka szokująca? Dlaczego chęć spędzenia tego czasu na swój indywidualny sposób wywołuje takie zniesmaczenie? Jeżeli ja czuję, że tak chcę to niech tak będzie. Tak teraz mam, taką odmienność od przyjętych standardów, od przyjętych obyczajów. I kurczę dobrze mi z tym. Dobrze mi z myślą, że nie będę siedział sztywno za stołem i udawał, że interesuje mnie ta czy inna rozmowa, ten czy inny temat, nie daj Bóg gdy na dodatek zejdzie na politykę, a przecież zawsze schodzi. Ja sobie spędzę święta po swojemu. Jakoś tak dobrze się z tym czuję. Już od czwartkowego powrotu do domu. Kiedy zmęczony walnąłem się w gorącą wannę ze świadomością, że teraz całe cztery dni wolnego. Że jutro nie muszę zrywać się skoro świt. Nie muszę się zrywać bo w ramach nie wiem jakiej to idei dostaliśmy od naszego ludzkiego pana wolne w Wielki Piątek. I dobry to był piątek. Jako, że w sklepie do kupienia miałem tylko te podstawowe jak chleb artykuły nawet mnie ten cały szał nie przeraził. Nawet mi się podobało jak ze spokojem i dystansem na to wszystko spoglądałem. I nie denerwowały mnie zapchane wózkami alejki, nie drażnili przepychający się ludzie. A może i ludzie jacyś tacy inni byli? Jacyś tacy bardziej zwracający uwagę na innych obok? I nawet czas miałem przepuścić kogoś, i pomóc nawet. Podobało mi się to. I nawet ta długa kolejka do kasy nie stanowiła powodu do złości. I nie wiem czy to w nagrodę czy co ale gdy już stanąłem w tej długiej kolejce otworzyła się kasa obok tak, że nie musiałem już stać w kolejce. I gdy jeszcze po południu, po tym jak po raz kolejny przeszła ulewa, i po raz kolejny wyszło słońce ukazała się tęcza tak wielka, tak kolorowa, tak intensywna jakiej nigdy wcześniej nie widziałem mogłem powiedzieć, że dobry to był piątek. Tak dobry, że bez żadnej żenady i skrępowania zrobiłem komuś niezłą jak sądzę niespodziankę na poprawę humoru. I choć sobota nie była już tak wolna od nerwów, chociaż miała swoje napięcia to wieczorne atrakcje sprawiły, że to chyba najatrakcyjniejsza Wielka Sobota jak do tej pory ( no porównywalna tylko do tej z pierwszą wyprawą na Roosevelta ). I teraz gdy piszę te słowa, gdy jeszcze jeden dzień świąt przede mną mogę powiedzieć szczerze: takie święta mogę spędzać. Nie wiem co przyniesie Wielkanocny Poniedziałek, wiem jedno – odpocząłem. A co najważniejsze, odblokowałem, puściłem diabła z uwięzi, ego co jest w każdym, a którego nie ma zazwyczaj komu pokazać. Komuś komu można zaufać. Dla własnej psychicznej równowagi.
W ciągu ostatnich trzech dni, w słonecznych przerwach między kolejnymi deszczowymi chmurami, przebiegłem kilometrów 28 z hakiem. I kiedy dzisiaj dnia trzeciego, w jednej ze słonecznych przerw, a padał nawet śnieg, wychodziłem na bieganie przeświadczony byłem, że będzie ciężko. Bo tak, położyłem się spać późno, jak na mnie to nawet bardzo późno, tak naprawdę to dzisiaj. Obudziłem w sumie rano. Do tego to jednak już dzień trzeci, więc jako takie zmęczenie w nogach też jest. Więc zważywszy na powyższe nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego. A jednak. Są sprawy które, nie ukrywajmy, dodają przeciętnemu facetowi dodatkowych sił. I choć zawsze uważałem, że byłem, że jestem wciąż, ponad to, to jednak nie da się ukryć – jestem przeciętnym facetem. Ta Sprawa popędziła mnie do przodu. Każde przymknięcie oczu, każde wspomnienie pobudzało, dodawało energii. Skończyło się na tym, że dzisiejsza dycha okazała się najlepszą dychą ostatnich czasów. Nie najlepszą w historii ale taką z której jestem naprawdę zadowolony i naprawdę szczerze zaskoczony. Każdy kilometr biegłem poniżej 5:30 a to jest jak dla mnie wynik który chcę osiągać za każdym razem. Tak więc kończąc. Są na tym świecie Sprawy które z przeciętnego faceta czynią supermena i cały sęk w tym by Sprawy te szanować, dbać, święcić, znać ich wartość i nie szastać nimi na lewo i prawo. Bo są to Sprawy wyjątkowe i wyjątkowego traktowania wymagają. I co najważniejsze są piękne.
Wesołych Świąt. Zdrowia i Bogactwa.


sobota, 8 kwietnia 2017

Ścieżka 437 Do przodu

Biegnę sobie biegnę. Dobrze się biegnie. Z wiatrem zawsze się dobrze biegnie. Trasa dobrze znana, mógłbym biec nawet z zamkniętymi oczami. Biegnę jednak z otwartymi - tak jest bezpieczniej. Gdy zbliżam się do strefy przykościelnej, na chodniku przed, dostrzegam starszą osobę. Stoi skierowana przodem w kierunku kościoła ze złączonymi przed sobą dłońmi tak, jakby coś w nich trzymała. Pierwsze skojarzenie - nawiedzona babuleńka odmawiająca różaniec. Mijam ją bezdusznie. Nagle słyszę, jak mnie woła tradycyjnym proszę pana. Zatrzymuję się, robię dwa kroki w tył. „Proszę pana czy może mi pan odwinąć tego cukierka z papierka, bo ja sama nie mogę.” W jej ręku zielona landrynka. Biorę, odwijam. „Bardzo panu dziękuję. Miłego dnia.” Biegnę dalej.
Biegnę sobie biegnę. Inną razą. Wcześniej kiedyś. Wtedy kiedy jeszcze był i mróz i śnieg. Kręcąc kółka biegnę po parku. Takich kółek żeby dobić do standardowej dychy to muszę nakręcić z osiem, osiem i pół. Na drugim zauważam, tak z boku, miedzy drzewami, parę. Stoją i dyskutują. Trochę dziwna pora jak na parkowe dyskusje, no ale miłość nie zważa przecież ani na mróz ani na śnieg. Szczęśliwcy myślę kręcąc trzecie, i czwarte, i piąte, i szóste też. Jednak przy siódmym już ich nie widzę. Mijam natomiast tą dziewczynę kawałek dalej, zmierzającą samotnie w kierunku bramy wyjściowej. A gdy kończę ostatnie ósme, z bardzo dobrym czasem biegu, widzę jak stoi przy wyjściu i płacze. Biegnę dalej. Czas, czas, czas. Teraz liczy się tylko czas, zwłaszcza, że jest dobry. Jednak po przebiegnięciu kolejnych paru metrów zapala mi się lampka, że właśnie minąłem płaczącego człowieka. Zakręcam, zawracam, skracam kółko i choć zmęczony, zaciskam zęby i biegnę jak najprędzej spowrotem tam, gdzie widziałem tą zapłakana twarz. Niestety, już jej tam nie ma. Nigdzie jej nie ma. Wyszła z parku, poszła, znikła. Śnieg już znikł, po mrozie zostało tylko niemiłe wspomnienie, a ja nie mogę zapomnieć tej zapłakanej twarzy przy której się nie zatrzymałem, której nie pocieszyłem, której nie wsparłem dobrym słowem. Czas, czas, czas. Ale czas miałem dobry.
Biegnę sobie biegnę. Też tak kiedyś jak jeszcze był i śnieg i mróz. Ale inna razą niż ta poprzednia. Niedziela. Godziny popołudniowe, znaczy się bezpieczne, choć o tej porze roku już ciemne. Więc nie biorę pieprzowego, co też może złego mnie spotkać o tak bezpiecznej porze. Pusty chodnik. Z naprzeciwka pies z kolesiem. Pies z gatunku tych karków, koleś też. Mijam ich lekko ostrożnie. Nie, nie to, że się boję. Nie boję się, nie chcę tylko wybić się z rytmu biegu. Przecież liczy się czas. Czas, czas, czas. Koleś przesuwa się w moją stronę. Mijamy się o milimetry. Ewidentnie dążył do starcia. Co też może złego mnie spotkać o tak bezpiecznej porze w centrum, teoretycznie, miasta?
Biegnę sobie biegnę. Ciepło, lato, wieczór, widno. O tej porze roku biega się najlepiej. O tej porze roku najlepiej biega się wokół zalewu. Nawet pomimo tłumu spacerowiczów. Jakoś sobie dajemy radę, i oni, i ja. Doganiam panią, taką panią przed którą beztrosko jedzie mały rowerek. Taki rowerek z rodzaju tych małych rowerków z czterema kółkami. Rowerek, gdy się ogląda i dostrzega mnie biegnącego, zapomina o beztrosce spokojnej jazdy i mocniej naciska na pedały. Naiwny rowerek, przecież nie da rady. Jestem większy, silniejszy, szybszy. Po chwili jestem już tuż za nim. Ogląda się jeszcze raz i z niedowierzaniem, zaskoczeniem i rozczarowaniem stwierdza, że nie dał rady być szybszym. Łapię głębszy oddech, wszak to piaty kilometr więc zmęczenie daje o sobie znać, i delikatnie acz zdecydowanie popycham rowerek do przodu. Ogląda się z jeszcze większym niedowierzaniem, po czym z radością stwierdza, że jest nadal przede mną. Pcham go jeszcze dobrą chwilę, dzięki czemu nabiera coraz większej prędkości, wiary w swoje możliwości. Gdy jest już nieźle nakręcony, tak nakręcony, że pedały kręcą jego nogami a nie nogi pedałami rzucam krótkie: ścigamy się do tamtych huśtawek? Uśmiecha się przytakująco i mocno pochyla do przodu. Był pierwszy.
I tak sobie myślę. Przecież ja tylko biegłem, ja tylko biegłem, a ile się wydarzyło. Ile ważnych chwil się wydarzyło. Ilu ważnych ludzi spotkałem. I tak jest w każdym momencie tego mojego pieprzonego życia. Nie tylko wtedy gdy biegnę. Wtedy gdy nie biegnę, wtedy kiedy idę, wtedy gdy siedzę też. I żebym tylko miał wolną głowę. Żebym tylko nie miał jej zaprzątniętej milionem codziennych ważnych spraw. Ważnych? Nie, nie ważnych. Spraw nieważnych. Spraw głupich, spraw niepotrzebnych, spraw błahych. Spraw w których nie ma człowieka, spraw w których jest tylko czas. W których jest pośpiech, w których jest strach o to co będzie. Ach kurede jakbym chciał mieć taką wolną głowę. Jakbym chciał móc zauważać te ważne chwile, i zauważać, spotykać tych ważnych ludzi. Widzieć to co mnie spotyka. Widzieć ile się w życiu dzieje. I umieć się zatrzymać na tą chwilę. Zatrzymać się.

W codzienności nie dzieje się nic. Kompletnie nic. Dni są takie same. Choć ładne i z dużą ilością słońca. To jedno jedyne odróżnia je od tych dni najgorszych. Poza tym nie dzieje się nic szczególnego. Rutyna standard, taka zwykła powszedniość. A gdy przychodzi jeszcze taka ta niewiadomego pochodzenia złość robi się dosyć nieprzyjemnie. Dziwne to jest. Są takie dni, są, nie wiem skąd i po co ale są. Takie dni gdy wszystko idzie nie tak. Rozlewa się to co rozlać nie powinno, przewraca to co przewrócić nie może. Rzeczy z rąk lecą, a każda zaczęta czynność kończy się niepowodzeniem. Sam nie wiem jak napisałem tą notkę, choć jak myślę, ostatecznie jest beznadziejna. Nienawidzę takich dni. Nie cierpię. I nie lubię siebie takiego z tą niewiadomego pochodzenia złością.
P.S. A tak naprawdę to w codzienności dzieje się dużo. Niestety – jak zauważyłem - nie zauważam tego.


niedziela, 2 kwietnia 2017

Ścieżka 436 Do przodu

Tydzień temu ruszył sezon Moto GP. Całe to Moto GP ostatnimi czasy fascynuje mnie bardzo. Bardziej nawet niż futbol czy kosz NBA. No a skoro ruszył sezon Moto GP, to lada chwila ruszy i sezon motóra. Choć wszyscy pytają już od kilku tygodni er, er kiedy ruszasz? Kiedy? Tak jakby to miało być już? Tak jakby to musiało być od razu jak tylko nadarzy się okazja. Tak jakby to miało być wówczas gdy ruszy cała ta zgraja. Pytają tak jakby to ich dziwiło, że ja jeszcze nie. Bo wszyscy już – a ja jeszcze nie. A ja tymczasem zachowuję powściągliwość. I faktycznie niektórzy od kilku tygodni już jeżdżą, może nawet wszyscy, ja spokojnie czekam. Czekam. Tak mam w naturze. Bo choć pokusa jest duża, bo choć już by się chciało, bo zazdrość lekka chwyta na widok tych co już, to ja mam swoje podejście. Spokojnie, powoli. Na wszystko przyjdzie czas. Na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Zawsze tak miałem. Zawsze nie na hura, nie na „bo wszyscy już”. Tak jak na ten przykład z kobietami. Podczas gdy całe męskie towarzystwo pędziło do jak najszybszego zaliczenia, jak najprędzej, nawet na byle jak ale żeby już, żeby to już, ja sobie spokojnie patrzyłem na to z boku. Ja sobie spokojnie czekałem na swój moment. Nie zależało mi na czasie. Zależało mi na momencie. Na zdobyciu pewności, że to jest właśnie ten moment. I że to nie będzie byle co. I chyba nawet samo to czekanie było też samą w sobie przyjemnością. Tak jak jest i teraz. Tak jak teraz czuję już, że lada chwila dotknę dźwigni sprzęgła, że wrzucę bieg, że odkręcę gaz i pojadę. Pojadę gdzieś przed siebie. W ciepły, letni dzień. Tak będzie. Ale póki co czekam. Czekam i bawię się tym czekaniem. Delektuję oczekiwaniem. Wyobrażam ten moment kiedy już nadejdzie czas, kiedy już będzie ta chwila. Przygotowuję, planuję, poprawiam, udoskonalam i, i czekam. Cierpliwie czekam. Czekam na ten moment. Tak, żeby to było wszystko dopracowane, dopieszczone, wyczekane i wręcz doskonałe. Takie naprawdę wyczekane. Choć chwilami zastanawiam się dlaczego tak robię. Po co? Bo przecież w taki dzień jak dzisiaj, taki dzień jak wczoraj, była do śmigania pogoda wręcz idealna, najidealniejsza z idealnych. Pierwsze naprawdę ciepłe dni tego roku. Więc dlaczego nie? Może ja jestem jakimś masochistą? Może muszę sobie zadawać takie cierpienia? A może w ten sposób się sprawdzam? Może w ten sposób testuję swoją wytrzymałość, swoją silną wolę? No nie wiem. Nie wiem dlaczego czekam zamiast wsiąść i pojechać. Nieraz takie pytania mnie dopadają, taka analiza swojego dziwnego postępowania. Tego takiego nie korzystania gdy jest okazja. A może ja w ten sposób chcę pokazać, że jestem inny? Podkreślić tą swoją odmienność, wręcz nawet wyjątkowość? Może to tak być. To by nawet pasowało do tej mojej przeogromnej pyszałkowatości. A więc to o to chodzi. Moja pycha i chęć bycia innym niż wszyscy, chęć nie pędzenia , chęć pokazania, że jestem ponadto, sprawia - że mój sezon jeszcze nie ruszył. Sprawia, że ja jeszcze czekam. Sprawia, że jeszcze sobie siedzę i tym czekaniem się delektuję. Ja sobie jeszcze poczekam i tym czekaniem się popieszczę. I popieszczę Rumaka. Tak jak wczoraj. Pół dnia się do niego przytulałem. Umyłem go, bo wstyd się przyznać nie umyłem go po zakończeniu poprzedniego sezonu i zostawiłem straszliwie brudnego ( co ciekawe zaczął pleśnieć, no normalnie pleśń wyłaziła i co jeszcze bardziej ciekawe na elementy metalowe ). Wyczyściłem łańcuch, bo wstyd się przyznać nie wyczyściłem go po zakończeniu poprzedniego sezonu. I zamontowałem nowy stelaż pod kufer, bo mam nowy wielki kufer ( choć będę musiał zrobić to od nowa bo jak to zwykle podczas tego typu robót pojawiające się przeszkody i poprawki wymuszają nieoczekiwane zmiany koncepcji ). Tak więc czekamy sobie z Rumakiem. Czekamy na ten odpowiedni moment i tyle.

A w codzienności jest różnie. Są dni takie jak na przykład wtorek kiedy kładąc się do łóżka mogę powiedzieć, że była zajebiście. I są dni takie jak na przykład piątek kiedy tracę swoją pewność w samotności. O tym piątkowym traceniu pewności w samotności będę musiał jeszcze pomyśleć i pewnie coś napisać bo to kolejny już raz i zaczyna mnie to chyba trochę martwić.
Od kilku czy nawet kilkunastu dni wraca do mnie sen. Wraca do mnie w snach moje poprzednie życie. Moje poprzednie miejsce zamieszkania, mój poprzedni związek. Sen w którym w to wracam. Nie wiem dlaczego mam takie sny, bo wcale o tym nie myślę. Nie wiem dlaczego. Być może to moja podświadomość?
Dzisiaj nie dałem rady walnąć dyszki jednym ciągiem, kolano mi nie dało.
Tydzień temu o tej porze nasi obegrali Czarnogórców. I wiedziałem to już wcześniej ale teraz pewny jestem jak nic, Lewy to piłkarz najdoskonalszy w tej chwili. I gdybym miał teraz lat te kilkaset mniej to jego plakat wisiałby u mnie w pokoju nad łóżkiem bezapelacyjnie. Jest po prostu zarąbisty. Podziwiam go.
I jeszcze jak to napisała Izu u siebie tydzień temu napiszę i ja choć u mnie już to dawno za mną. Wszystkiego najlepszego, twoje zdrowie, ktoś się przyłączy?
A gdyby komuś było za mało do czytania to, jak i dla ciekawskich, poniżej znaczenie mojego imienia zerżnięte słowo w słowo z interneta. Cytuję nieskromnie:
To człowiek niezwykły, którego można podziwiać z powodu wielu jego czynów i cech. Przede wszystkim jest bardzo szczery, zdolny do wielkich uczuć i równie wielkich poświęceń. Nigdy nie rzuca słów na wiatr i można na nim polegać w każdej sytuacji, a przy tym jest skory do pomocy i szczodry. Lubi działać na rzecz innych i potrafi czerpać radość, widząc, że sprawił komuś przyjemność. Osoby z jego otoczenia chętnie słuchają jego rad albo nawet pozwalają mu w danej sprawie pokierować swoim życiem, ponieważ swym niewzruszonym spokojem budzi zaufanie i sprawia wrażenie, że zawsze wie, co robi, co właściwie jest w pełni zgodne z prawdą. W ogóle człowiek ów jest bardzo uczciwy i ma silnie zarysowane poczucie sprawiedliwości, co przejawia się we wszystkich jego działaniach. Można mieć pewność, że nigdy nikogo świadomie nie oszuka ani nie zachowa się nie fair, bo nie pozwala mu na to wrodzone poczucie godności oraz sumienie.
Lubi być niezależny
Ceni sobie niezależność i tajemnicę, dlatego zwykle nie odkrywa się nawet przed najbliższymi ze wszystkimi swymi planami i nikt nie wie nigdy do końca, co mu tak naprawdę w duszy gra. Nawet jeśli jest z kimś blisko, musi pozostawić sobie pewien margines, do którego nie dopuszcza nikogo, a przy tym często zamyka się w sobie i rozmawia sam ze sobą, zagłębiając się w swoje wnętrze i tam szukając odpowiedzi na dręczące go pytania. Ma nawet skłonność do typowo filozoficznych rozmyślań, dlatego ludzie nieraz biorą go za człowieka małomównego czy nawet mało ciekawego, oceniając go powierzchownie i nie zdając sobie sprawy z tego, jak bogate jest jego życie wewnętrzne. On jednak nie zraża się do ludzi i ma do nich wielką cierpliwość.
Błyszczy na tle otoczenia
Jest inteligentny, bystry i zwykle posiada wielką wiedzę ogólną, którą imponuje swojemu otoczeniu, gdyż jego zainteresowania są bardzo szerokie, ale stale chce ją zgłębiać, gdyż ma wysokie aspiracje i dąży do osiągnięcia jak najwyższego poziomu rozwoju wewnętrznego. Jest wielkim zwolennikiem zmian i reform, zwłaszcza społecznych, bo na sercu leży mu dobro ludzi i chce, by żyło się im choć trochę lepiej. O swoje cele potrafi walczyć bardzo cierpliwie i wytrwale, nie okazując znużenia ani nie zniechęcając się drobnymi niepowodzeniami, a nawet poważniejszymi porażkami. Doskonale potrafi połączyć w swym życiu postęp z poszanowaniem dla tradycji, wykazując się ogromną tolerancją i sprawnością. Na próżno jednak ludzie starają się go naśladować, gdyż wszystkie jego cechy istnieją w nim niezależnie od niego i jego zachowania są niewymuszone, więc nie można nauczyć się być takim człowiekiem jak on.
Kochliwy i romantyczny
Jeśli chodzi o jego życie uczuciowe, to przeważnie jest ono bardzo intensywne, gdyż człowiek noszący to imię charakteryzuje się silną zmysłowością. Jednak folguje swym instynktom tylko do pewnej granicy, której nigdy nie pozwala sobie przekraczać i nie wchodzą tu w rachubę żadne okoliczności łagodzące.

Muzycznie dzisiaj ze specjalną dedykacją dla Smoka. To piosenka dla Ciebie. Jesteś najlepszym Siewcą jakiego w życiu spotkałem. Tzn może nie to, że spotkałem, a raczej gdzieś przeczytałem, usłyszałem. Poczułem?