sobota, 28 lipca 2018

Ścieżka 515 Do przodu

Było tak jak się spodziewałem i dokładnie nie tak jak miało być. Najlepiej w życiu, w robieniu rzeczy nastawić się na obie opcje. Przyjąć obie za możliwe, pogodzić się z obiema i spokojnie czekać którą czas przyniesie. Bo życie przyniesie, co przyniesie. I choćby nieraz marzyło się coś innego, choćby człowiek starał się, trudził, czasami i tak przychodzi nie to co chcemy. Przychodzi to niespodziewane. Tak więc tym razem nastawiłem się na obie opcje. Na spodziewane spodziewane, i spodziewane niespodziewane. I choć liczyłem po cichu na jakiś wyjątkowy tydzień - tydzień ten był niewyjątkowy tak jak się spodziewałem. Nie jestem jednak ani rozczarowany, ani rozżalony, ani zawiedziony. W sumie to nawet dużo dobrego wyniosłem z tego tygodnia. Dobrego w sensie, że inaczej spojrzałem na miejsce w którym obecnie przebywam. Bo szczerze mówiąc nie lubiłem tego miejsca. To miejsce wydawało mi się moją porażką. Takim jakby zesłaniem. Miejscem w którym jestem nie z przyjemności, nie z wyboru, a miejscem gdzie znalazłem się z musu. Miejscem do którego nie wracałem z radością. A wczoraj wróciłem z radością. Naprawdę. Wróciłem późno, wróciłem przy zaciemnionym księżycu, wróciłem bez pośpiechu ale wróciłem z chęcią. Bo to miejsce wydało mi się takie moje. Takie moje małe skrzypiące łóżko, taka moja wanna, takie moje okno, taki mój sklep na zakupy i takie ścieżki do biegania. To wszystko stało się moje. Tak moje jak te które zostawiłem w poprzednim życiu, te o których ostatnio pisałem. Tak więc dużo dał mi ten tydzień. Miał być niby inny, pełen Starówki, pełen wolnego czasu, pełen spokoju, a okazał się ciężki. Niby i była ta Starówka, i wolny czas był i spokój a jednak nie było tego czegoś. Może to przez zmęczenie, może przez przeziębienie, ale chyba jednak ja po prostu nie czułem się tam u siebie. I przez to i Starówka nie dawała radości, i czas wolny odpoczynku, i spokój relaksu. Ja się chyba po prostu starzeję. Kiedyś kiedyś, kiedy byłem jeszcze piękny i młody potrafiłem zmieniać miejsca, otoczenia, ludzi z dnia na dzień. Potrafiłem bez mała po prostu wstać i wyjechać, tak oo i już. I potrafiłem się dostosować, odnaleźć, zaaklimatyzować. Teraz już przychodzi mi to trudniej. Zapewne gdyby ten tydzień trwał dłużej też bym się odnalazł, zresztą od czwartku już nawet zaczynałem to czuć, ale teraz, gdy już jestem nie taki młody i nie taki piękny zdecydowanie bardziej wolę rzeczy, miejsca znane. Te poukładane, to przewidywalne, te sprawdzone. Nie przypadkiem przecież na wakacje jeżdżę ciągle na tą samą miejscówkę. Tak – w życiu to chyba o to chodzi. Znaleźć swoje miejsce. Nie twierdzę, że to obecne takim jest, bo nie jest ale przynajmniej jako to, powiedzmy tymczasowe, nabrało jakiejś takiej innej barwy, takiej jakby bardziej mojej. Może nawet dzięki temu za tamtymi z tamtego życia, tamtymi w które ostatnio trafiłem nie tęsknię już tak bardzo?

W rzeczywistości ciężki to był tydzień. O niezmiernie ciężkiej niedzieli już pisałem. Ale ogólnie cały tydzień byłem słaby. Słabo spałem, słabo chodziłem, leciało mi z nosa, słabo się czułem. Nie wiem czy to z przewiania na Rumaku czy alergii na nowe mieszkanie, na psa. A może to klima? Nie ważne już. Dziś też niby wstałem ciężko i z katarem ale już jest w porządku. Pobiegałem sobie z czasem który przed biegiem wziąłbym w ciemno. Byłem a Rumakiem na myjni, wyczyściłem go, nasmarowałem, jest lśniący i gotowy do drogi. Żałuję trochę, że nie jestem teraz nad morzem. Pogoda zwrotnikowa. Jak już się miałbym pocić to wolałbym tam. A pocę się strasznie. Powiedzieć by można, że jestem non stop wilgotny. I jak się takim wilgotnym na Rumaka wsiada to … Dzisiaj to wręcz w krótkich spodenkach wsiadłem. A tak być nad morzem, poczuć bryzę, wskoczyć do wody – eh. I wczorajsze księżyca zaćmienie obejrzeć na plaży. I w gwiazdy popatrzeć. Się pojawiły wreszcie. Bo nie było ich. Bardzo mnie to zastanawiało i irytowało, ten gwiazd na niebie brak. Wczoraj je jednak zobaczyłem jak dawniej. Pełne niebo, tysiące, miliony jasnych punkcików. I już jest lepiej i już jest piękniej. I świerszcze cykają. Eh, tak wrócić przy tych świerszczach patrząc w gwiazdy z nocnego spaceru brzegiem morza. Mam nadzieję, że to w tym roku jeszcze nastąpi. Sam bo sam - ale nastąpi.

A i jeszcze kurde przegapiłem live u Cześka w środę. Jak tak to kurde zerkam co chwila do netu, a w środę jakby coś mnie odcięło. No była cholerna okazja. I na miejscu byłem, i po mieście się nawet kręciłem poświęconym u Dominikanów Rumakiem. I co zrobić ze sobą nie wiedziałem. I Starówka jakaś tak nie ta była. A można było polatać. No kurde ależ żałuję. 

poniedziałek, 23 lipca 2018

Ścieżka 514 Do przodu

- Beeerni, Beeerni – zaczepiła go dwukrotnym zdrobnieniem dla nadania delikatności gdy przechodził obok jej biurka.
Zatrzymał się.
- Nie pomieszkał byś u mnie przez tydzień? – dokończyła okraszając uśmiechem numer trzydzieści trzy z przepastnego zbioru jej uśmiechów widząc w jego oczach to dobrze znane „co też znowu?”.
Przez chwilę stał w ciszy. Zresztą to nie była żadna odmiana. On często stawał w ciszy. Tym razem nie myślał jednak o zagadce istnienia. Tym razem zamyślił się nad jej pytaniem. Cóż, niby i by mógł ale przecież tyle już razy wtopił na dziwnych jej pomysłach. Czy mu się chce?
- To jak? - przerwała mu ciszę.
Nigdy ich nie rozumiał, zawsze oczekiwały odpowiedzi natychmiastowych. To być może był, czy też jest, jego błąd. One oczekiwały, oczekują, odpowiedzi natychmiastowych – on – nigdy takich nie udzielał.
- Zastanowię się – odparł.
W sumie to jej zależało, co więc miał się śpieszyć.
- Beeerni, Beeerni. I co zastanowiłeś się – zaczepiła go dnia następnego.
- Dobra, może być.
W sumie to może i byłoby ciekawie. Może i na stare Old Town jak za starych czasów by pojechał wieczorem. Może i ze starymi, dawno nie widzianymi kompanami od kopania szmacianki by pokopał jak za czasów starych. To może być ciekawa odmiana. Zgodził się więc.
- A psy? - dopytał.
- Kadafiego ci zostawię, Husajn pojedzie do mojej cioci.
- Jak chcesz możesz oba zostawić – rzucił pochopnie nie wiadomo po co. Chyba chciał być znowu zbyt miły. Na tym zbyt miły przejechał się już niejednokrotnie.
- Nie, gryzą się, możesz sobie nie dać rady.
Ja sobie nie dam rady? Ja nie dam rady? Dziewczyno! - przeleciało mu przez myśl.
- Dobra. Spoko – odparł szybko. Szybko bo jednak zrozumiał, że błąd popełnił, że nie ma co się oferować. Już tyle razy sparzył się oferując się za szybko.
Siedzi więc teraz na Starym pięknym Mokotowie. Prowadza się z Kadim po urokliwych uliczkach. I chyba nawet zabawnie wygląda z tą drobiną na końcu smyczy. Przynajmniej tak się czuje dostrzegając uśmiech na mijanych twarzach. Stary piękny Mokotów mu się podoba. Może nie tak jak Stare piękne Bielany ale podoba. Zresztą starą Warszawę kocha bez względu na dzielnicę. Nie wie dlaczego ale w każdym z tych starych domów, kamienic, zaułków, ulic szuka śladów powstania. Niby wie, że tamte domy, kamienice, zaułki, ulice już nie istnieją ale jakiś taki duch tamtych czasów w nim bije.

W codzienności zmarnowaną miałem wczoraj niedzielę. Tak słaby, tak wykończony nie czułem się już dawno. Sobotnia jazda Rumakiem bez chusty pod szyją, ze smagającym mokre plecy wiatrem odbiła się na zdrowiu mym dobitnie. To już jednak nie ten organizm. Chyba starość mnie dopada. Trzeba zrewidować swoje do siebie podejście. Dbać bardziej. Do tego od piątku boli mnie brzuch, brzuch który boli nigdy. Strasznie szkoda mi tej zmarnowanej niedzieli. Dodajmy niedzieli pięknej, niedzieli słonecznej. Tej pierwszej w pełni słonecznej od początku wakacji. A słaby byłem tak bardzo, że nawet nie biegałem. Może sobotni, wieczorny, czy też nocny, bieg też dołożył swoje? Cholernie żal mi tej niedzieli zmarnowanej. Tyle planów miałem. Pojechałem wprawdzie na Starówkę, i nawet do kościoła na 18 poszedłem jak za dawnych dobrych lat, ale to wszystko z atrakcji. Większą część niedzieli spędziłem w domu, w łóżku ni to śpiąc, ni to nie śpiąc.

Ale wracam powoli do siebie. Aklimatyzuję się i myślę, że jeszcze trochę skorzystam z tej w tym tygodniu odmiany. I ciągle gapię się na na kamerę live w Jantarze. 
Dziś rano, w samym centrum tego kochanego miasta, zbudził mnie krzyk mew. Sen to czy jawa? 


sobota, 7 lipca 2018

Ścieżka 513 Do przodu

W takich chwilach można współczuć, można wspierać ale można się też denerwować i mieć dość. Chwilach jak ta dwa tygodnie temu. Nie wiem jak ludzie reagują na takie chwile. Czy współczuciem i wsparciem czy nerwowością i politowaniem. Ale myślę, że każdy je ma. Myślę, że każdy je ma tylko nie każdy się do nich przyznaje. Ja się przyznaję. Dopadła mnie słabość dwa tygodnie temu . Szkoda, że przy okazji wyjazdu, bo skutecznie wyjazd ten popsuła ale cóż – takie chwile nie wybierają. Przychodzą, są i tyle. Przynajmniej u mnie tak to działa. Wstaję rano, spoglądam przez okno na świat i już wiem, że jest pojebany. To się po prostu dzieje. Boli przeszłość, boli przyszłość, boli teraz. Gadanie weź się w garść nic nie daje. Takie chwile trzeba po prostu przeczekać. I o ile nie palniesz sobie w łeb – przeżyjesz. Tego się już nauczyłem. Czy potrzebnie przeżyjesz czy nie to już inna sprawa. Ale przeżyjesz. Wrócisz do tak zwanej normalności. Ja wróciłem w ubiegłą niedzielę o 18:30 kiedy to wyszedłem pobiegać. Pobiegłem i już wiedziałem. Czułem to biegnąc, czułem, że jest inaczej, że jest lepiej. Niby dzień jak poprzedni, niby bieg jak poprzedni, a i jakość, a i przyjemność zupełnie inna. Tego to akurat nigdy chyba nie pojmę, skąd ta zmiana, skąd ta różnica. I nie napiszę, że już jest dobrze, nie napiszę bo i pewności nie mam, a i przecież wiadomo, że jak coś tu napiszę, to ten złośliwy Ktoś na górze zaraz to zmienia. I nie podpalam się zbytnio. Zdaję sobie sprawę, że takie chwile dopadną mnie jeszcze nie raz. Czy współczucie i wsparcie, czy nerwowość i politowanie wzbudzą nie wiem? Jeśli ktoś tego nie rozumie jego sprawa. Jeśli sam nie przeżywa – no cóż – szczęściarz. Ale czy szczęściarz? Może raczej potwór – człowiek bez uczuć. Bo to wszystko za sprawą uczuć – tak myślę. Im ich więcej tym ciężej nieraz przygniatają. I tak sobie myślę na koniec, że zaskoczeni byśmy byli, gdybyśmy mogli zajrzeć w nasze umysły. Bardzo zaskoczeni. 


Dzisiaj biegało się dobrze. Taka myśl mnie naszła podczas biegu tego. Przecież takie bieganie jak w tych złych chwilach, kiedyś przyjąłbym jako dobry wynik, a teraz? Teraz marudzę. Fakt, apetyt rośnie. Fakt jest też i taki, że muszę zacząć biegać więcej. Już za niecałe dwa miechy półmaraton przecież. I to taki co mam go zamiar w dwie godziny zrobić. Ale czy jutro pobiegam czy Rumaka odpalę po tygodniu bezczynności zobaczymy. Zobaczymy po prostu co zobaczę jutro za oknem po wstaniu rano.