niedziela, 25 czerwca 2017

Ścieżka 448 Do przodu

Jak mam być szczery to nie wiem czy go już takiego kupiłem czy stało się to, jak zawsze uważałem, później. Wielce prawdopodobne, że kupiłem go już takiego. Wszak jest po glebie. Jeszcze wciąż tej gleby ślady nosi. Być może, tylko, na początku nie zauważałem, nie czułem tej niedogodności bo po prostu, tak manetki gazu, jak i dźwigni hamulca używałem delikatnie. Delikatnie z obawy i z niepewności. Cały jednak czas żyłem z przeświadczeniem, że stało się to później. Że stało się to przy okazji niefachowej wymiany przedniej opony ( tak apropo również wymiany spowodowanej uszkodzeniami podczas tejże gleby ). Jakby jednak nie było, od samego naszej znajomości początku, była krzywa. I z taką jeździłem. No rozsądne to nie było. Miałem ją, czy też je, wymienić w roku pierwszym. Jakoś jednak tak wyszło, jakoś tak a to forsy brak, a to jakoś to będzie, przejeździłem sezon pierwszy. I tak samo i drugi, i kolejny też. Bo w sumie świeże to tarcze, aż szkoda. Już kupowałem nowe, już patrzyłem używki, ale zawsze brakowało tej kropi nad i. Tak, ryzykowałem, własnym zdrowiem ryzykowałem, własnym życiem. Ale kiera w sumie trzymała się prosto. Jednak do czasu. Do czasu jak jakieś trzy - cztery tygodnie temu na zad puściłem ją sobie podczas jazdy. I do czasu jak zaczęła dygotać jak dobra galareta. Tak, tak, wystraszyłem się. To już nie były przelewki, to już nie były żarty. Z tym, że jednak nie było tego w planach budżetowych i tego roku też. A przecież i tak już byłem bankrutem. No nic, jedynym rozwiązaniem było: będziemy jeździć wolniej, nie będziemy jeździć bez trzymanki. A na razie trzeba zgodnie z planem wymienić klocki. Tak się jednak złożyło, że ani jeden, ani drugi z moich mechaniorów nie dysponowali terminem właśnie wówczas kiedy ja miałem termin. Pozostało poszukać innego. I znalazłem, i nawet niedaleko mojej pracy, więc pasowało. Koleś wymienił klocki, nawet w rozsądnej cenie ale:
- Tarcze masz krzywe. Jak z takimi jeździsz? Nie przeszkadza ci ( znaczy mi ) to? - zapytał kiedy odbierałem Rumaka od niego.
Co miałem powiedzieć? Wiem, że są krzywe, no przeszkadza. Jak jeżdżę? - szybko. No i nawet dogadaliśmy się, że zrobię, no zgodziliśmy, że trzeba zrobić tylko – jak zaznaczyłem, muszę kasy nazbierać. Bo tarcze to tak około tysiaka, tak lekko. I już miałem od niego wyjeżdżać, już się zebrałem, już byłem gotowy, i już spóźniony, bo nie wiem ale taką mam refleksję na temat mechaniorów, że to straszne gaduły. Jak już zaczną gadać to gadają i gadają tak, że ciężko od nich wyjechać. No więc już byłem spakowany, już gotowy, już nawet pożegnany gdy jeszcze na koniec jakaś myśl go tchnęła.
- Poczekaj, poczekaj. Ja znam takiego kolesia co prostuje tarcze. Zaraz dam ci ( mi znaczy się ) do niego namiar.
No więc zadzwoniłem. I kurde nie wiem. Nie wiem jak to w życiu jest, jak to się czasami układa. No żeby przecież jeden z tych moich dwóch mechaniorów miał termin wolny wtedy kiedy ja chciałem, no przecież żebym znalazł innego w necie a nie tego akurat, no i żeby się ten wówczas tak nie rozgadał, no żebym wcześniej wyjechał bo się spieszyłem przecież, no żebym te tarcze zrobił wcześniej rok czy dwa, to nigdy bym nie trafił na kolesia który je, jakimś magicznym, sobie znanym sposobem prostuje, sposobem którego nie chce zdradzić, a który kosztował mnie całe 120 polskich złotych. Nie raz myślę sobie, i nie raz już o tym wspominałem, że wszystko ma swój cel, każdy krok, każda decyzja, każde zdarzenie. Wszystko jest ze sobą powiązane, wszystko do czegoś prowadzi. Tylko nie zawsze jestem w stanie zauważyć, dostrzec do czego. Jedno wiem natomiast – wszystko, a na pewno znacząca część to kwestia przypadku. Zwykłego, najzwyklejszego przypadku. Refleksja, że planowanie, układanie zdarzeń to tak naprawdę nic nie warte jest, dopada mnie coraz bardziej. Rzeczy dzieją się czy nam się podoba czy nie. Raz tak jakbyśmy oczekiwali innym razem zupełnie nieoczekiwanie.
Tak więc Rumaka odebrałem w poniedziałek z prostymi już tarczami ( a raczej jedną bo okazało się co przyjąłem z zadowoleniem bo wydatek o połowę niższy, że tylko jedna była krzywa ) i śmigam aż miło. Nie wiem tylko czy to dobrze czy to źle. Bo, bo przecież nie będę miał teraz oporów. Z tymi, czy też z tą krzywą, miałem z tyłu głowy „zwolnij”. Miałem „uważaj, sprzęt nie do końca sprawny”. A teraz? A teraz gdy praktycznie sprzęt igła to nie ma tego, nie ma tej niedogodności która w jakiś tam sposób zmuszała do odjęcia gazu. Teraz zostało tylko korzystać. A różnicę widać, czuć naprawdę. Więc kiedy było bezpieczniej: wtedy? czy teraz? Inna sprawa, że z racji kolejnego bankructwa samą jazdę muszę ograniczać. Rumak staje się luksusem a nie codziennością. Zbytnio nie cierpię z tego powodu. Ale suma sumarum okazji do nieszczęścia mniej. Jednak, jednak im mniej jeżdżę, im rzadziej tym bardziej wychodzę z wprawy. A przecież trening czyni mistrza. Więc kiedy było bezpieczniej: wtedy? czy teraz?
Wczoraj go wymyłem, wypucowałem, wysmarowałem gdzie trzeba. Lśni teraz, błyszczy jak psu jajca. Spędziłem na tym wszystkim całe pięć godzin i powiem, że gdybym miał kolejne pięć mył bym go, czyścił i smarował gdzie trzeba i te kolejne pięć z przyjemnością dalej.
I jeszcze wracając do tego jak dzieją się rzeczy. Wszelkiego rodzaju listy, przesyłki i takie tam polecone denerwują mnie. Od czasu jak dostałem w taki właśnie sposób wezwanie na rozprawę wprowadzają niepokój i przypominają te niewesołe chwile. Więc zawsze jak tylko coś takiego znajdę w skrzynce w moim świecie pojawia się niepokój. Tym bardziej, że możliwości na odebranie tego czy innego poleconego z poczty, z racji moich całodziennych nieobecności, mam ograniczone. Jest więc często tak, że nawet tydzień chodzę z myślą co też za cholerstwo tam na mnie czeka. Tak właśnie jak w tym tygodniu. Ale jak się okazuje, są to też czasami rzeczy, niespodzianki miłe. Otóż swego czasu, rozliczając PIT stwierdziłem, że czas chyba coś od państwa wyciągnąć. Tyle wydaję na dojazdy przecież. Tak więc pierwszy raz w życiu wyliczyłem sobie zwrot z podatku. Powiem szczerze, nie liczyłem, że coś z tego będzie. Spodziewałem się tylko raczej ciągania po urzędach, wyjaśniania, pism, odwołań i całej tej papierologi. A co się okazało? Otóż w tym tygodniu, dwa polecone co na mnie czekały to zwroty za PIT z US w stylcy i z US w mojej dziurze. To barany. Dwa różne urzędy zwróciły mi za to samo odliczenie. Hehehe. I co ciekawe do zwrotu wyszło mi 405 pln a barany ze stolycy zwróciły 399,50 a z mojej dziury 397,50. Jak oni to powyliczali – nie wiem. Fakt jest taki, że leży sobie teraz 797 polskich złotych i czeka co też będzie dalej. Poczekają te polskie złote. Jak się nic nie wydarzy to wydam to na jakiś zbożny cel. Może pojadę dwa razy w tym roku nad morze, a może po prostu pójdę pierwszy raz w życiu na dziwki. Dzięki Urzędowi Skarbowemu pójdę na dziwki. No nie mogę. Kocham ten kraj.
A w codzienności? Muszę pisać więcej o codzienności. Tak dla siebie, tak na przyszłość. Ostatnio zdarzyło mi się sięgnąć w przeszłość. Kurcze, już tyle pozapominałem, tyle uleciało. Ze zdziwieniem i z rozczulaniem nawet przypominałem sobie co robiłem, co myślałem, co czułem te parę lat temu.
Dni lecą jak szalone. Przecież teraz będą coraz krótsze. Już prawie koniec czerwca. Mamy lato. Jak wczoraj wieczorem biegłem tymi łąkami, tymi polami, tymi lasami – jeny jak jest pięknie. Mógłbym tak biec w nieskończoność. Zapach zbóż, zapach łąk, chłód lasu. I ten śpiew ptaków. Było tak cudownie, było tak wspaniale. Chciałbym żeby było tak wiecznie.
W Noc Świętojańską puściłem wodze fantazji. Jeny ileż tego jest we mnie. I jeny jak dobrze móc tak sobie puścić te wodze. Poczuć ten luz, poczuć ten spokój. I czuć przede wszystkim, że nic złego się nie stanie. Że możesz, że możesz zaufać. Poczucie bezpieczeństwa. Zrozumienie, akceptacja. To naprawdę daje dużo spokoju, to naprawdę odpręża. Z tym, że jest jedno małe ale. Otóż mianowicie to takie ciastko za szybą. Ciastko za szybą dosłownie i w przenośni.
Rok temu o tej porze wróciłem z Euro. Rok temu o tej porze w noc z 23 na 24 patrzyłem na wierzę. Fajnie było. I cycki widziałem.

sobota, 17 czerwca 2017

Ścieżka 447 Do przodu

Zobacz jacy są ludzie. A raczej. Zobacz jacy ludzie są różni. Jak byłem wtedy na kazimierskim rynku w przedpołudniowy wtorek, zderzyłem się z niezliczoną ilością szkolnych wycieczek. To było jedno wielkie morze dzieciaków. Rozbieganych, roześmianych, rozgadanych. Latały od jednego straganu do drugiego niewiele zważając na otaczające je historyczne kamienice czy pobliską farę. Kupując co tylko się dało. Wszelkiego rodzaju badziewie. I w całym tym bałaganie jedno badziewie przykuło moja uwagę. Nie wiem dlaczego? To tak jakby przeznaczenie. Zainteresowało mnie. Wzbudziło ciekawość. Dlaczego właśnie to badziewie a nie inne nie wiem. Wiem jednak, że tak miało być. Wszystkie drogi, zdarzenia, decyzje podejmowane tamtego wtorkowego przedpołudnia prowadziły tylko do jednego, do tego bym to wówczas tam na tym kazimierskim rynku zobaczył. I miałem zamiar nawet to badziewie na jednym ze straganów sobie zakupić, jednak myśl by nie robić z siebie idioty wzięła górę. I nie kupiłem. Jakiś czas potem, gdy już nawet wspomnienie uleciało, rzeczone badziewie rzucił mi los przed oczy gdy szukałem czegoś tam na alledrogo. Poznałem wówczas co to jest, do czego służy, co robi i przede wszystkim jak się zwie. I miałem sobie nawet zakupić, ale ostatecznie nie kupiłem. Jakiś czas potem, bogatszy o tą wiedzą, natknąłem się na to coś w jednym ze sklepów. Natknąłem się zupełnie przypadkiem, w czasie gdy wspomnienie ponownie już uleciało. Natknąłem się na dużą, taką wielką stertę tego różnokolorowego badziewia. Badziewia otoczonego grupą podekscytowanych dzieciaków. Może nie taką jak na kazimierskim rynku ale też sporą. Tego nie mogłem już zignorować. Kupiłem jedno. Kupiłem, wsadziłem do kieszeni i … zapomniałem. Jakiś czas potem, natknąłem się na to coś w kieszeni moich spodni gdy przechadzałem się znudzony z rękoma w kieszeni u kolegów po magazynie. Wyciągnąłem i zacząłem się tym bawić. Tak bawić bez sensu.
- Oooom. Masz tą zabawkę dla głupków - powiedział jeden z kolegów na mój widok.
Stanąłęm na chwilę jak ten taki głupek.
- Dla głupków mówisz?
- Tak. Dla głupków, dla głupków. Siedzą i kręcą. Jak idioci. Zamiast zająć się czymś poważnym - potwierdził wyraźnie podekscytowany.
No cóż. Nie wiedziałem, że to dla głupków. No widocznie nie wiem wszystkiego. Ja sobie chciałem tylko tym pokręcić z nudów. Poszedłem stamtąd. Ciekawe tylko, że powiedział to najmniej rozgarnięty koleś z całej magazynowej ekipy. Idąc do siebie spotkałem jedną taką koleżankę. Zobaczyła jak idę kręcąc sobie tym czymś z nudów.
- Ooooo errrrr. Masz to fajne coś. Mój syn też to ma. To podobno szał jest jakiś na to u niego w klasie. Daj pokręcić.
Dałem. To najbardziej sympatyczna dziewczyna w firmie. Na co z fotela podniosła się druga.
- A co to? Co to robi? Nic nie robi? Zupełnie nic? Tylko się tak kręci? Łeeee, bez sensu.
Zrobiła zdegustowaną minę i siadła z powrotem. No tak. Tylko jej wyczyny, tylko jej pomysły mają sens. To taki typ co, mnie przynajmniej, zanudza ciągłymi opowieściami czego też nie robiła, czego nie dokonała. I czego to nie planuje, jakie to osiągnięcia jeszcze, wyzwanie przed nią. Przyznaję uczciwie, ma osiągnięcia, czasami mi imponuje, i chociaż drażni czasami tymi opowieściami jaka to wspaniała jest, nie zmienia to faktu, że też ją lubię. W międzyczasie nadeszła pani z produkcji. Właśnie przychodząc do pracy na drugą zmianę. Taka pani, nie koleżanka a raczej znajoma. Taka uważana przeze mnie za bardzo spokojną i za bardzo opanowaną. Taką może nawet wycofaną. Taka po prostu: dobry człowiek.
- O rany. Państwo też to mają? Już nie mogę na to patrzeć. Proszę to schować. Strasznie mnie to drażni. To mnie okropnie denerwuje. Po co to kupujecie? Nie kupujcie tego.
Powiem szczerze, byłem już tym wszystkim zniesmaczony. Ludzie, czy was już całkiem wali? Wyciągnąłem sobie to coś z kieszeni by sobie pokręcić z nudów. Kupiłem bo tak mi się napatoczyło. I to wszystko w tym temacie z mojej strony. Czy do wszystkiego musi być zaraz dorobiona jakaś ideologia? Przez niecały kwadrans byłem już głupkiem, spotkałem się z zainteresowaniem, ze zniesmaczeniem, a teraz z oburzeniem.
- Yyyyyhhhh - udała przestraszenie jeszcze kolejna koleżanka która akurat zeszła z piętra kserować jakieś papiery - Macie tą zabawkę szatana?
- Szatana?
- Tak, szatana. To podobno szatański wynalazek - uśmiechnęła się z ironią - Mój mąż ma takie dwa.
- To pozdrów męża - wypaliłem.
Ciekawe. Dziewczyna którą uważałem za dziwną, za sztywną, za zamkniętą, za taką bez fantazji. Ona najbardziej podeszła do tego na luzie. Wziąłem to coś, schowałem do kieszeni i wróciłem do swojego biurka. O co tu chodzi? Takie niby nic, taka pierdoła a jakie wzbudza emocje. I jak różne. Jedni reagują tak, jakbym się po nich spodziewał, inni tak, że ich reakcja jest zaskoczeniem dla mnie. I to w sensie tak pozytywnym jak i negatywnym.
Zobacz jacy są ludzie. A raczej zobacz jacy ludzie są różni.
W codzienności w ubiegłą sobotę miałem sobotę piłkarską. O 17 byłem na meczu ligi IV u znajomego w Piasecznie. Tamtejszy MKS pokonał KS Raszyn 5:2. Potem zaś byliśmy z kolegą M na Narodowym. Pierwsza połowa do zapomnienia. W drugiej było o wiele ciekawiej. Tak na boisku jak i trybunach. Przyszli nasi bratankowie madziarzy i zaczęła się jazda z Rumunami. Ogólnie wizyta w stolycy udana. Choć to już nie te mecze. Nic, naprawdę nic nie odda atmosfery z dawnych lat na Łazienkowskiej. Było prymitywniej, było mniej wygodnie, było skromniej, było mniej ludzi ale atmosfera była o niebo lepsza. I tak apropo jeszcze, to jeżeli chodzi o sam mecz to ten czwartoligowy o wiele bardziej ciekawy. Taki jak by tu powiedzieć … prawdziwszy?
We wtorek miałem dzień tragiczny. Jak gdyby wszystkie moce sprzysięgły się by mnie sponiewierać. Jak to już pisałem. Są dni, takie dni, kiedy nie wiesz dlaczego, nie wiesz jak, wszystko układa się tak jakbyś sobie tego życzył. Ale w przyrodzie nic nie ginie. W przyrodzie musi zostać zachowana równowaga. No więc wtorek był dniem z przeciwległej szali. Wszystko się pierdoliło. Wszystko uciekało, wszystko się opóźniało, znów wrogie spojrzenia, znów wiszące w powietrzu zło. I gdy już dotarłem po tym wszystkim do domu i gdy zastałem drzwi zamknięte do których nie miałem odpowiedniego otwieracza moja frustracja sięgnęła zenitu. Ten dzień nawet na sam koniec nie dał mi odetchnąć. Aha, i jeszcze jak nigdy, jak nigdy dotąd naparzała mnie bańka cały dzień. Szczerze współczuję tym, którzy zmagają się z takim bólem na co dzień. Poznałem co to i naprawdę, po jednym dniu już mi wystarczy.
I kurde to już połowa czerwca. Lepsze dni szybciej płyną.
Do 11 dnia tego miesiąca miałem przebiegnięte całe zero kilometrów. Natomiast dzisiaj mam ich już 42,90. I jeżeli zachowam tempo po dniu jutrzejszym powinno być ich ze 55. Może do końca miesiąca dobiję do stówy? A i wczorajsza dycha szybsza niż przedwczorajsza, a dzisiejsza szybsza niż wczorajsza. To chyba dobry powód do otwarcia wina? Dobra, to nie pytanie, wino już wypite do połowy.
I z zdziwieniem przyznaję, że przez ostatnie dni trzy odpocząłem. Tak w sensie psychicznym. Nie wiem jak to wytłumaczyć, nie wiem czym to tłumaczyć ale te trzy dni związane z przerwą świąteczną Bożego Ciała, oderwanie od tej codzienności, dały mi dużo spokoju. Jakoś tak żyję po swojemu. Mogę wstać o której chcę, mogę zrobić co chcę, mogę biegać kiedy chcę, mogę odpoczywać kiedy chcę, mogę pójść do sklepu, mogę pójść na spacer, mogę pójść do kina ( apropo, wczoraj byłem na Król Artur - fajne ale nie fajne ), mogę robić te wszystkie rzeczy swoim rytmem. To chyba jest wolność?
Aha. Czy ja już mówiłem swego czasu, że lubię pana Zbigniewa? Wydaje mi się, że mówiłem. Ale chyba nawet ja sam już zapomniałem, że mówiłem, a raczej że lubię. Smok mi na szczęście przypomniał przy okazji pani Ireny. Lubię, i panią Irenę też lubię. Tylko chyba zapomniałem, że lubię. A raczej odsunąłem w zapomnienie, bo ... bo przecież już miałem nie płakać.

wtorek, 6 czerwca 2017

Ścieżka 446 Do przodu

Nie, naprawdę nie. Nie zgadzam się. Nie jestem egoistą i zimnym draniem. Można wiele mi zarzucić, można wiele, ale nie to. Każdy, kto tak twierdzi, kto tak mówi dowodzi tylko tego, że w ogóle mnie nie zna. I albo kompletnie mnie nie zna albo świadomie działa na moją szkodę. I o ile cała reszta wypowiadanych pod moim adresem zarzutów raczej mnie nie rusza – tzn rusza – ale zdaję sobie sprawę ze swoich niedoskonałości, znam je, wiem, że jest ich wiele i jak są wypowiadane na głos - po prostu je przyjmuję. Jednak tej jednej nie przyjmuję. I stanowczo się temu sprzeciwiam. Nie jestem typem który ma w naturze wykłócanie się w takich czy innych sprawach. Nie jestem typem który ma w naturze udowadnianie swoich racji, w szczególności jeżeli chodzi o udowadnianie własnej niewinności i cnoty. Po prostu nigdy nie widziałem, i nie widzę nadal, sensu takiego działania. Jak zawsze powtarzam: nie ważne co się mówi – ważne co kto słyszy. Mógłbym teraz dodać nowe: nie ważne co się robi – ważne co kto widzi. Mógłbym to dodać - ale chyba to nie do końca było by prawdą. Jednego jednak nie dam sobie wmówić, jednego nie mogę puścić mimo uszu: nie jestem egoistą! i nie myślę tylko o sobie! I zaskoczony jestem, i oburzony, i przykro mi bardzo gdy takie to słowa padają z ust, które wydawało mi się, że znam. I z ust które uważały zupełnie co innego, z ust które same mnie o tym przekonywały. Zastanawiam się skąd się to bierze. Rozmyślam o tym. I z tych moich rozważań wychodzi mi jedno. To w sumie jest przyczyna wszystkich nieudanych związków międzyludzkich. Tą przyczyną jest oczekiwanie. Jest oczekiwanie od kogoś czegoś, czego się oczekuje. Czegoś co się sobie wyobraża, że ten ktoś może to dać, że powinien to dać. Spodziewanie się określonych zachowań, określonych reakcji na takie czy inne zdarzenia. Mi osobiście rzeczywistość skonfrontowała moje oczekiwania 21 lat temu. 21 lat temu życie oduczyło mnie oczekiwać. Ludzie są różni. I różnie reagują i różnie wyrażają swoje emocje. Od tamtej pory staram się nie oceniać ludzkich działań i zachowań swoją miarą. Zwłaszcza, że nie uważam jej za miarę właściwą. Po prostu przyjmuję to wszystko. Czy się z takim czy innym zachowaniem zgadzam to inna para kaloszy. Mogę się nie zgadzać, ale nie mogę, a raczej, nie powinienem tego krytykować. W takim przypadku mogę tylko stanąć z boku. I tak samo robię, czyli staję z boku, gdy ktoś krytykuje moje. Nie zamierzam się tłuc o swoje dobre imię. Mogę się nie zgadzać, mogę powiedzieć, że to nie tak, ale nie mam zamiaru robić z tego afery. Tak prawdę mówiąc to proszę bardzo, jeżeli ktoś chce, jeżeli ktoś ma takie zdanie, ok, mogę być tym egoistą, mogę być tym, który myśli tylko o sobie. Jego sprawa. Niech sobie tak myśli. Niech sobie tak myśli, zwłaszcza, jeżeli mu z takim myśleniem dobrze. No i dobra, niech będzie. Tak prawdę mówiąc to pieprzę to. Dosłownie. Wali mnie takie myślenie na mój temat. Wali, ponieważ wiem, tego akurat pewien jestem, że to albo niewiedza, że to ignorancja, albo, że to zwykła złośliwość. Ale to już nie mój problem. I może brzmi to zarozumiale, może to i butne jest, ale tak właśnie jest: nie jestem egoistą, nie myślę tylko o sobie. Taka opinia o mnie brać się może z innych moich cech, może one są powodem takiego myślenia. I przez ten pryzmat jestem w stanie w sumie akurat zrozumieć to, co się dzieje. W sumie można by tak pomyśleć. Jednak nie jest to cała prawda, jednak jest to obraz zafałszowany. I jest to niesprawiedliwe. Ludzi trzeba brać ze wszystkimi ich wadami i brakami, zwłaszcza, jeżeli to się deklaruje. Jeżeli chce się z nimi być w takich czy innych stosunkach. Jedne wynikają z drugich. To jednak potwierdza tylko jedno: muszę, czy raczej powinienem być sam. Nie powinienem angażować się żadne znajomości, to jest tylko i wyłącznie źródłem żali, smutku i rozczarowań. To ostatnie rozczarowanie moją osoba utwierdziło mnie, dobitne i ostatecznie utwierdziło, że nie nadaje się do ludzi. Że powinienem trzymać się z dala od nich, a oni z dala ode mnie. To zaoszczędzi nerwów i im i mi. I nie to żebym teraz biadolił czy też użalał się nad sobą. Nic z tych rzeczy. Takie są fakty i ja je tylko obiektywnie stwierdzam. Takie są fakty potwierdzone wydarzeniami ostatnich dni. Więc trzymajcie się z dala ode mnie. Zresztą powtarzałem to już nie raz, trzymajcie się ode mnie z dala. Wcale się nie obrażę, wcale nie będę miał o nikim złego zdania, jeżeli nagle zniknie. Zrozumiem, naprawdę to zrozumiem. Ja się znam, tak przynajmniej mi się wydaje. Moje oczekiwanie ostatecznego, moje jak to mawiam „dożycie” ( najlepiej w spokoju ) nie może przynieść nic dobrego. Nie może nic dobrego dać. Jestem takim jakby chwastem. Chwastem, który najlepiej żeby rósł sam. A najlepiej było by żeby całkiem znikł. Bo, po co chwast światu? Chwast nie przynosi plonu. Chwast wręcz przeszkadza. Takie są fakty. Tak to widzę. I proszę nie tłumaczyć mi, że jest inaczej. I proszę nie próbować mnie ratować czy w taki czy inny sposób pomagać. Ostatnie tego próby wcisnęły mnie jeszcze głębiej, i jeszcze przywaliły głazem extra w promocji. Więc skoro już nie dane jest mi, skoro nie umiem kochać, to zostaje mi tylko nie cierpieć.  Może jakoś to wytrzymam. Przyszły ciepłe dni, te oczekiwane. I jest łatwiej. I są momenty, gdy myślę sobie, że nawet mógłbym żyć, że nawet zaczyna mi się wydawać, że wiem jak chciałbym by życie to moje wyglądało. Ale to teraz, to aktualnie. Teraz, kiedy i słońce, i zieleń, i słońca zachody i wschody. Teraz, kiedy mogę, tak jak w ubiegłotygodniowy wtorek, posiedzieć chwilę na kazimierskim rynku. Popatrzeć w spokoju na jaskółki, na ludzi spacerujących, powspominać swoją pierwszą w tym miejscu wizytę. Powspominać towarzyszących mi wówczas Glizdona i Kuraka. Obaj już niestety odeszli. Teraz, kiedy mogę myśleć o słuchaniu fal, o grzebaniu stopą w gorącym piasku. Tak czekałem na te dni. Miało być tak wesoło. Ale i tak będzie dobrze. Bo do póki słońce, do póki słońca wschody i zachody, do póty będzie dzban wodę nosił. Co będzie potem? Tego nie wiem. Co by nie było ja bym po sobie nie płakał. Bo nie ma w sumie po czym. Jednak tego, że jestem egoistą, że myślę tylko o sobie wmówić sobie nie dam.

sobota, 3 czerwca 2017

Ścieżka 445 Do przodu

Czasami jest tak, czasami tak jest, że masz to głęboko w de. Tzn nie to, że masz to wszystko głęboko w de ale tak, że masz na to wszystko wyjebane. Wyjebane w sensie, że masz w de całe te konwenanse. Wkładasz słuchawki, włączasz muzę jak ta i jest ci wszystko jedno. A raczej nie wszystko jedno a jest ci dobrze. Dobrze z tym co jest. Walisz sobie nocą środkiem chodnika, wyginasz dłonie w tak bitów jak te i nic poza tym cię nie obchodzi. Walisz sobie nocą środkiem chodnika i myślisz: a gdybym, a gdybym ją teraz tu spotkał, spotkał ją z tym jej tym, i nawet z tymi jego tego. Jakie to mogłoby być wspaniałe spotkanie. Jak pięknie było by powiedzieć: pierdolę cię. I jak cudownie było by rozjebać i ją, i jej tego jego, i nawet tych jego. A gdyby nawet nie rozjebać, to mieć tą nieocenioną motywację by rozjebać ich kiedyś tam w przyszłości. Taki cel życiowy: wyjebać ich. Za to, że oduczyła mnie miłości. Za to, że złamała marzenia. Za to, że pokazała jak brutalne jest życie. Za to, że pokazała jak mały jestem. Nie pokazała mi co to miłość, pokazała mi za to co to obojętność. W życiu trzeba mieć cel. Nawet taki. Idziesz więc. W takt muzy jak ta i obserwujesz. Obserwujesz jak ktoś, jakiś koleś w gajerze wychodzi z podziemia z walizą pełną spraw. Obserwujesz innego co siedzi na chodniku oparty o ścianę budynku szukającego spraw w telefonie. Obserwujesz dziewczyny które na ławce omawiają spraw tysiące. I dociera do ciebie, że każdy ten pojedynczy człowiek to jakiś byt, jakaś tam historia. Nawet taka jak ta twoja pokręcona ale jednak jakaś tam historia. Idziesz między nimi. Idziesz dziwnie spokojny. Nawet mógłbyś zatańczyć. Nawet walnąć pirueta. Nawet wyciągnąć dłonie ku niebu. Bo masz to głęboko w de. Przypominasz sobie jak sam nie raz i nie dwa patrzyłeś na takich ludzi. Co wówczas myślałeś? Popierdoleńcy? Tak, jestem popierdoleńcem. Popierdoleńcem co chce walnąć pirueta, co chce wyciągnąć dłonie ku niebu, co chce rozjebać tą ją, i tego jej tego. Jestem popierdoleńcem. Zamykam oczy. Zamykam oczy, wsłuchuję się w muzę jak ta i zastanawiam się czy mam , czy raczej co mogę wspominać. Trzeba mieć co wspominać. Wspomnienia są najważniejsze. To jedyne co w życiu nam zostaje. Pieprzyć całą resztę. Naprawdę ją pierdolić. Takie wspomnienie letniej nocy nad morzem. Nocy pełnej gwiazd, ciepła piasku i szumu fal. Nocy bez słów, nocy bez niczego. Tylko samej takiej obecności. Wbrew wszystkim zakazom, nakazom, wbrew całemu nie wierz mu. Takie wspomnienie mieć. I nic więcej. Tego wspomnienia już mieć nie będę.
Tak waśnie wracałem wczoraj do domu późną nocą. Z metrem pełnym wesołej młodzieży, z pociągiem opóźnionym o godzinę. Tak właśnie wróciłem o drugiej w nocy po grilu w firmie.
A jutro może zdarzyć się cud. No może nie cud, a coś o czym jeszcze dwa tygodnie mówiono: raczej już nie możliwe. Jeszcze dwa tygodnie temu szanse oceniano tylko na 1% i były tylko jak to mówią matematyczne. Jednak jak to też mówią wierzyć trzeba do końca, trzeba mieć nadzieję. Tak mówią. Ja nie wierzyłem, ja nadziei już nie miałem. Ze wstydem, ale przyznaję, że zwątpiłem, że pogodziłem się z tym, że się nie uda. Jutro natomiast, o 12:30 może się udać. I tylko dylemat mam czy zobaczyć na żywo, czy wygodnie w tv. Mogę pojechać, mogę zostać. Niby chcę jak za dobrych starych czasów bez patrzenia na limit zysków i strat. Bez planowania, bez pewności. Czysty żywioł. I chyba to zrobię choć aktualnie czuję się fatalnie. Trawy przystąpiły do skomasowanego ataku i czuję się naprawdę fatalnie. Łzawię , kicham, leci mi z nosa. I wszystko mnie boli. Jest 23:30. Wszystkie jutrzejsze sprawy mam zrobione dzisiaj. Więc jeżeli zaraz nie położę się spać, i jeżeli nie wstanę jutro tak by o dziewiątej być już w drodze to zobaczę to wygodnie o 12:30 w tv.
W codzienności w niedzielę bylem na pewnej imprezie, takiej o której jeszcze napiszę. We wtorkowe przed i popołudnie siedziałem na kazimierskim rynku i patrzyłem na jaskółki. O tym też jeszcze napiszę. I ogólnie dobry to był tydzień. Pogodny, ciepły, słoneczny. Z podróżami motórowymi. Z beztroską. I tylko wierzyć mi się nie chce, że maj już minął, że już czerwiec.