niedziela, 14 kwietnia 2019

Ścieżka 549 Do przodu

Może gdyba to był ktoś inny to przeszedłby nad tym do porządku dziennego.
Niestety to nie był ktoś inny – to byłem ja.
Z łorso pociągiem jedzie się Tam przez Katowice. Że Tam nie było fajnych miejscówek na spanie - to spanie zarezerwowałem sobie właśnie w Katowicach. Niedaleko. Zarezerwowałem ale mówię, a przyjdę po wszystkim, koło 21 i sobie zapłacę. Przelewem jakoś nie przyszło mi do głowy płacić. Zresztą – nóż widelec coś by poszło niezgodnie z planem i miałbym parę dyszek w plecy. A tak przyjadę po wszystkim i będzie najlepiej – najlepiej dla mnie oczywiście. Jadę sobie więc tym pociągiem Tam, zadowolony, słonko przygrzewa ( choć zimny nawiew psuje klimat ), jadę patrząc na mijane krajobrazy i myśląc o wszystkim i o niczym. O 14:10 pociąg przyjechał do Katowic. Stoi minutę, stoi dwie. Wyszedłem z przedziału oprzeć się o okno i popatrzeć na świat. Nagle dzwoni telefon. Numer jakiś nieznany ale odbieram. I ktoś w telefonie pyta się czy mam zamiar się dzisiaj zgłosić na ten nocleg. No mam zamiar. A o której pyta ten ktoś, bo on jest tylko do 16:00 i później już pozamiatane. Nastąpiła cisza. To ja zadziwiony stałem oparty o okno pociągowego korytarza. To zaraz, jak to, nie będzie nikogo wieczorem. Ten ktoś potwierdza. Cały mój misterny, cwaniacki plan wali się w jednej chwili. Perspektywa spania na dworcowej ławce spogląda w oczy. Oczywiście pewnie i bym coś załatwił w międzyczasie – ale kurde miało być tak bezproblemowe. Zresztą – na dworcowej ławce też bym dał radę. To jak - pada pytanie. Juuuż - odpowiadam. Rozłączam telefon, wpadam do przedziału, chwytam kurtkę, plecak, słuchawki, czapkę i co tam jeszcze było, jeszcze spoglądam na siedzenie czy coś nie zostało i lecę do drzwi. Pociąg rusza, a ja stoję na peronie z dziwnym westchnieniem – kurde nooo. Za dziesięć minut jestem już po formalnościach z zapewnionym noclegiem.
I gdy później siedzę o 23 na ławeczce w ciemnej i pustej ulicy myślę, jakież to by było moje zdziwienie i wkurwienie gdybym tu przyszedł o tej porze i zastał drzwi zamknięte na trzy spusty.
Może gdyba to był ktoś inny to przeszedłby nad tym do porządku dziennego. Niestety to nie był ktoś inny – to byłem ja. Ja siedzę i myślę. Dlaczego ten telefon nie zadzwonił wcześniej? Co by było gdyby zadzwonił 2 minuty później? Zadzwonił właśnie w tej chwili, w tym momencie. Czy to przypadek czy ktoś czuwa nade mną? Jeżeli przypadek to przyznaję – szczególny.

A przy okazji, mając już wszystko załatwione mogłem się wieczorową porą poszwędać po Katowicach. Piękne, muszę przyznać że piękne są nocą. Za dnia zresztą również – chyba się zakochałem. 

W codzienności - nadal bym potańczył.


sobota, 6 kwietnia 2019

Ścieżka 548 Do przodu

23.03.1991
Do dzisiaj przekonany byłem, że to Wielka Sobota była. A to jak pokazuje kalendarz, tydzień przed Wielką Sobotą było. Jak to hmm w pamięci ludzkiej wspomnienia się mieszają. Do dzisiaj taksamoż myślałem, że to trochę później było, tak jakoś tak jak dzisiaj – gdzieś w kwietniu. Tak ciepło było przecież. Do dzisiaj przekonany byłem, że to teraz tylko, teraz laty ostatnimi takie ciepłe te marcowe dni. A tu proszę, w 1991 też ciepłe były – tak przynajmniej pamiętam ten dzień marca 23. To już tyle minęło.
Wspomniało mi się, jakież to plany miałem na rok ten miniony. Trochę ich było. Parę się udało zrealizować, parę nie. I tak jeden z tych niezrealizowanych ruszył mnie jakoś ostatnio bardziej.
Taka refleksja mnie ogarnia. Taka, że wszystko się w kółko kręci w moim tym życiu. Ciągle te same wzruszenia, ciągle rozczarowania te same, ciągle te same nadzieje i ciągle te same wkurwienia. Już nawet nie dziwię się zbytnio gdy zdarzenia się pojawiają. Dobrze wiem, że w grudniu konkretnie odpierdzieli się coś w robocie, dobrze wiem, że w marcu spotkają mnie jakieś łajzy na ulicy i dobrze wiem, że w czerwcu złapię doła do samego piekła. Dobrze to wiem. I widzę to dobrze w tych moich tu ścieżkach. Śmieję się czasem jak widzę co pisałem w styczniu i co w maju iks lat temu. Kręcę się w kółko.
Nic więc dziwnego, że jutro, jutro o tej porze będę tam gdzie byłem o tej porze 23.03.1991. I może nie tydzień, a dwa przed świętami, i może nie na spontanie a ze wszystkim raczej ogarniętym, ale jednak tylko teraz mogło to dojść do skutku. Tylko teraz.
Jutro wybieram się tam gdzie nie byłem już bardzo, bardzo dawno. Tam gdzie raz pierwszy zawitałem 23.03.1991. Tam gdzie miałem być w planach zeszłorocznych. To jedno z moich kółek, choć to raczej koooło wielgachne, jutro się zatoczy.
Jutro ruszam jak 23.03.1991 w podróż. Myślę, że będzie to też swego rodzaju sentymentalna podróż – taką mam przynajmniej nadzieję. Może odnajdę tam gdzieś mnie sprzed lat. Samotnego jak dziś ale bez tych żądz które zatruwają mi życie dzisiaj. A może wspomnę czego wówczas szukałem? Wiem jedno – wtedy nie miałem, aż tak wielkich oczekiwań, aż tak wielkich nadziei. Po prostu sobie jechałem. I chciałbym i teraz tak sobie pojechać. Ot wsiąść do pociągu nie byle jakiego, popatrzeć na zmieniające się krajobrazy, krzyknąć coś parę razy tam gdzie krzyknąć coś mogę swobodny i wolny, i wrócić jak gdyby nigdy nic. Ot tak wsiąść i pojechać.
Kurcze ale się cieszę.

W codzienności umieram. Strasznie umieram. Słaby jestem i bez życia. Może to coś już pyli, a może to już starość. Coraz częściej muszę się położyć w ciągu dnia. Nie zasypiam wprawdzie, bo w ciągu dnia nie zasnę nigdy, ale w takim pół śnie leżę około godziny. Strasznie jestem zmęczony.
I jeszcze ta zmiana czasu. Kocham wszystko co letnie – jednego nienawidzę – letniego czasu. Mój organizm tego nie znosi, mój organizm o piątej rano wie, że jest dopiero czwarta. Mój organizm to zabija.

I to nie tak, że nie pamiętałem. Nie powiem, że myślałem o tym cały wieczór ale jakąś jego część myślałem. Jednak to już tak jest, myślę, że każdy tak ma – doszedłem do wniosku – że gdzie ja tam, przecież dobrze wie i żadne moje przypominanie potrzebne nie jest. No dobra, może nie każdy tak ma – ale ja mam – z reguły zakładam, że się nie pcham gdzie mnie nie chcą – a że z reguły zakładam, że nie chcą mnie wszędzie :) to tak to później wychodzi. Mogę powiedzieć tylko – cóż przepraszam – i na pocieszenie dodać, że już tylko dwa lata z tym przestawianiem czasu. Tylko dwa lata – ale czy mój organizm dożyje do tego?