niedziela, 30 czerwca 2019

Ścieżka 558 Do przodu

Od pół a może i nawet od roku nie mam na co pójść do kina. Nie wiem czy to już takie czasy i się w tym nie łapię ale straszne dno jak dla mnie. No ale skoro trzeba było pójść to trzeba. Jako że dawno już nie płakałem, po poczytaniu trochę w necie, poszedłem na coś na czym podobno można popłakać. Chociaż w sumie mi nie trzeba na filmie dużo do płakania. No ale faktycznie – było do płakania, ktoś tam na sali nawet pochlipywał. I taka myśl mnie ogarnęła już po filmie. Myśl taka, że ta śmierć, którą tak wychwalam i lansuję, ma w sobie jeszcze jedną pozytywną sprawę. Myślę sobie, że na łożu śmierci ludzie potrafią zrozumieć, rozumieć zaczynają co jest w życiu najważniejsze. I myślę sobie też, że człowiek z piętnem śmierci potrafi mówić prawdę. Bo w sumie niczego już nie musi udawać, niczego już nie musi się wstydzić, i za niczym nie musi gonić. I pomyślałem sobie jeszcze jak często zostajemy z tym niewypowiedzianym słowem. Z takim prostym, dobrym słowem. Słowem które powinniśmy byli powiedzieć, i nawet to wiedzieliśmy ale coś nas ciągle powstrzymywało, coś nas ciągle blokowało. Aż do czasu gdy było już za późno. Nie odkrywam, wiem, Ameryki, to jest prawda stara jak świat, ale zbyt często zostajemy z tym niewypowiedzianym słowem, zbyt często … ja zostaję.
A potem pomyślałem sobie komu bym powiedział gdybym tak, dajmy na to, złamał sobie nogę. Wyobraziłem sobie wszystkich tych których bym o tym poinformował i tych przed którymi bym to ukrył. Nie ważne czy chwaląc się z przekąsem – heja ludzie patrzcie co mi się przytrafiło, czy przyznając ze wstydem – jeny patrzcie jaka ze mnie pierdoła. I spojrzałem na tych którym bym jednak nic nie powiedział. I smutne to ale teraz dopiero dotarło do mnie kim jestem. Teraz dopiero tak dosadnie zrozumiałem wszystko wcześniejsze. No cóż, generalnie szkoda, ale to konkretny finał.

A w codzienności upały. Ludzie jęczą i stękają a ja … promienieję. Czuję się wyśmienicie.
I kocham te długie gorące wieczory. Tuż po zachodzie słońca. Jeszcze widne, jeszcze ze śpiewem ptaków, jeszcze ze świerszczami, pachnące skoszoną trawą. I wówczas budzi się we mnie tęsknota za kimś bliskim, wówczas myślę, że nikt, ale to nikt nie powinien spędzać takich wieczorów samotnie. Takie wieczory nie powinny zasypiać. Takie wieczory powinny przeciągać się w ciepłą, gwiaździstą noc i kończyć o rosie poranka.
Czerwiec minął szybko i znienacka.
Biegałem mało.
Dzisiaj odstawiłem motóra. Ten tydzień odpoczywa. Odpoczywa również mój kark i nery bo, trochę dostały w kość ostatnimi czasy na motórze.
Jak pogoda dopisze za tydzień ruszymy nad morze.
I dopiero teraz przeszedł mi katar przywleczony dwa tygodnie temu z Mazur.

czwartek, 20 czerwca 2019

Ścieżka 557 Do przodu

Wychodzę z pracy. Lubię wychodzić z pracy ze świadomością, że nic mnie nie goni, że nigdzie się śpieszyć nie muszę. Spoglądam tam gdzie zmierzam. Tam gdzie zmierzam gęste siwo bure chmury. W jednym necie tam gdzie zmierzam deszcz, w innym bez deszczu. Co robić? Jechać? Nie jechać? Leję benzynę. Duszno i parno jak przed niezłą burzą. Jechać? Nie jechać? Nie za bardzo mi się uśmiecha moknąć. Dobra – jadę. Gdzieś w połowie drogi myśl – kurcze lepiej było nie jechać. Wzdycham. Wzdycham nad swoim niezdecydowaniem. Ale w sumie co tam, będzie co będzie, najwyżej zmoknę. Dojeżdżam tam gdzie zmierzałem. Na asfalcie ślady deszczu, dużego deszczu. Siadam z przyjaciółmi, piję herbatę, oglądam ich zdjęcia z wakacji. Jadę dalej. Jadę wciąż suchy. Patrzę na noc nadciągającą ze wschodu. Patrzę na cudnie barwne niebo. Czyli jednak dobrym było posunięciem pojechanie. Wracam do rozterek z drogi, wspominam myśl gdy jakoś tak stały się one nie ważne. Myśl gdy pomyślałem by nie myśleć. By zdać się na łaskę i niełaskę losu, zaufać swojemu szczęściu, zapomnieć o groźnych, gęstych siwo burych chmurach i po prostu jechać. I teraz, gdy jadę wciąż suchy, gdy patrzę na cudnie barwne niebo zastanawiam się, że to jest sposób, sposób chyba na życie. Nie myśleć, nie przewidywać, nie martwić się. I co najważniejsze – się nie bać. Tak naprawdę szczerze i sercem oddać się losowi. Posłać swoje marzenie gdzieś w niebo i już więcej nic. Tak po prostu ruszyć do przodu.
A potem jeszcze pojechałem przez stare śmiecie. A zobaczyć co tam na znanych z poprzedniego życia miejscach. I spotkałem nawet kogoś z poprzedniego życia bliskiego. Siedzą sobie w altance którą sam stawiałem, piją piwko, rozmawiają, śmieją się. I w sumie dobrze, w sumie tak być powinno. Ja jednak do tego nie pasuję. Patrzę na tych moich przyjaciół co ich właśnie pożegnałem, patrzę na bliskich ludzi z poprzedniego życia i widzę w nich coś czego nie mam. A może widzę w nich raczej coś co mi nie jest potrzebne. Miałem ostatnio okazję pogadać z ludźmi, tak pogadać bardziej osobiście i jedno mnie uderzyło – nie mogłem pogadać o nich. Coś mi się jakoś tak wydaje, że ludzie nie chcą, czy może nie potrzebują, czy może już raczej nie umieją rozmawiać o swoim sercu. O obawach, strachu, nadziejach, marzeniach, rozczarowaniach. Tak jakby chcieli o tym nie wiedzieć, chcieli to zapomnieć, chcieli nie pokazywać, że mają uczucia. Zresztą na blogach, przypadek to czy nie, też to dostrzegłem. Nie ma co czytać, nikt nie pisze. Nie to, że nie spotkam się z przyjaciółmi, nie to że nie pogadam z kimś bliskim. Nie to, że nie pooglądam zdjęć, nie posłucham opowieści, nie to że nie wymienię poglądów ale tak prawdę mówiąc czy w tym wszystkim poznam człowieka? Poznam jego marzenia i obawy? Takiej prawdziwej, szczerej rozmowy mi brakuje. Tego szukam. A takie tam gadki o wakacjach, polityce, sporcie to tylko takie zapychacze dla ciszy która mogłaby w sumie być lepsza. Właśnie, ciekawe ile czasu wytrzymalibyśmy siedząc w ciszy?


W codzienności cały dzisiejszy dzień przeleżałem. Trochę podsypiając, trochę patrząc się w telewizor, nic nie robiąc. Dzisiaj jestem cholernie zmęczony. I nie wiem czy zmęczony jestem bardziej tym leżeniem, czy leżę bo taki zmęczony jestem.

I Nie wiem kto igra ze mną ale igra ktoś z pewnością.

niedziela, 16 czerwca 2019

Ścieżka 556 Do przodu

A ja mam lęk wysokości ...



Ileż to już razy zastanawiałem się i ileż razy jeszcze zastanowię dlaczego jedni dostają coś co mogą robić i robią to na chwałę świata, a inni nie dostają i choć szukają usilnie ciągle są z niczym.



Są tacy podobno co wolą namiot od czegoś takiego.

Pograłem w piłę. Nie grałem lat z sześć ale, że aż tak stracę poziom to jestem zaskoczony i wręcz załamany.
Popływałem, poskakałem na główkę, potańczyłem, popiłem i teraz wszystko mnie boli, mam przecholernie zapchany nos i rozczarowanie.

P.S. A jak wlazł i jak ludzie zaczęli klaskać i wiwatować to się wzruszyłem autentycznie.

sobota, 8 czerwca 2019

Ścieżka 555 Do przodu

Metro mnie cholernie wkurwia ostatnio. Dla jasności to poranne – popołudniowe jest spoko. Strasznie mnie wkurwia. I jadę tak zaciskając zęby, jadę tak muzyką zagłuszając wściekłość. Trudne to jest i wyzwanie wielkie. Wiem, że gdzieś kiedyś wyjdzie. No cóż – nic nie mogę jednak na to poradzić. To jest silniejsze aktualnie niż moja silna wola. I wyrzuty sumienia mam z tego powodu. Jakiś taki gorszy się czuję, jakiś taki nienormalny. Że nie umiem powstrzymać tych nerwów, że tak nie umiem z ludźmi żyć, że się wściekam nie wiadomo o co. I gdy wsiadłem w piątek, gdy wsiadłem wpychając się wprawie na siłę znowu to poczułem. Gdy na dodatek w ostatniej chwili jakimś niesamowicie zwinnym ruchem wskoczyła jeszcze jedna dziewczyna pomyślałem – no ładnie, zapowiada się kolejna wspaniała podróż. I gdy już ruszyliśmy, i gdy jeszcze postanowiłem spojrzeć na nią z wyrzutem naszła mnie myśl – a w sumie co. Przecież ona też chce jechać jak ja, i pewnie też się śpieszy jak ja, i pewnie tak samo cierpi. I w sumie szacun za te zwinne kocie ruchy. I nawet sympatią zapałałem do niej, i jakoś tak stała mi się towarzyszką niedoli. I spojrzałem na innych, już bez tej wściekłości. I zacząłem dostrzegać jakieś dziwne sytuacje. A to jakaś pani z pretensją w głosie oznajmiała: ludzie tu jest dziecko ( choć gdy potem ujrzałem to dziecko, to parsknąłem że nie ze śmiechu, dziecko – chłopczę dziesięcioletnie a może i więcej ). A to ktoś komuś tłumaczył żeby zdjął plecak. A to jakiś pan przepychał się do wyjścia przy grubej pani za co potem dostał butelką po plecach. I stał taki na peronie niezdecydowany czy wrócić jednak do wagonu i pociągnąć dalej tą wojenkę. I zacząłem się uśmiechać pod nosem, zacząłem się nawet zastanawiać o co im chodzi. O co chodzi mi? I chyba o nic nie chodzi. Po prostu już nie ma w nas empatii, nie ma wyrozumiałości, nie ma życzliwości. Każdy patrzy na siebie, każdy broni własnej przestrzeni, każdy myśli tylko o sobie. I to dlatego wkurwia mnie metro. To jest to. Nie jestem inny, nie jestem nienormalny, nie to że nie umiem żyć wśród innych. Stałem się swój, normalny, nauczyłem się tego świata. Nie ma już tego romantycznego era. Nie ma era czekającego na cuda, szukającego magii, wierzącego w ideały. Nie znalazł Pięknej i już nie szuka. Skończył się, odszedł, uleciał do gwiazd, umarł. Jeździ metrem wkurwiony i wcale już go to nie dziwi.

W codzienności ludzie cierpią – ja nie cierpię. Ja chodzę nawet w bluzie. Ciepło, ciepło, więcej ciepła. I tylko klima mnie dobija, bo jak tak zawieje, a wieje rozkręcana bez zastanowienia, to cierpią potem moje kości, cierpią moje stawy, cierpią moje ścięgna.
Wczoraj wieczorem gdy wracałem z pracy wreszcie do tego doszło. To wisiało w powietrzu już od roku. Wreszcie skoczyliśmy sobie do oczu z takim jednym co się czasami tu po osiedlu kręci. Co będzie dalej, nie wiem, ale gdy dzisiaj wracałem ze sklepu myśl mnie naszła, że czas już chyba najwyższy wyjść z tej strefy komfortu. Czas porzucić strefę bezpieczeństwa i nadepnąć na odcisk to temu to tamtemu. Czas sięgnąć po adrenalinę, czas zacząć się bać. Bać bardziej, bo przecież i tak boję się cały czas.
Dziś wyciągnąłem Rumaka. Przeszedł badania i chyba będziemy w tygodniu jeździć.

No i dzisiejsza dyszka dobra. 5,25 to wynik jakiego oczekuję zawsze, choć koszulka po wszystkim była tak mokra jak jeszcze nie była w tym roku.

niedziela, 2 czerwca 2019

Ścieżka 554 Do przodu

Przez jakiś czas miałem takie mniemanie, że ciepłe piątki mnie przygnębiają. Smutne myśli miałem w piątkowe ciepłe popołudnia. Bo gdy w ciepłe piątkowe popołudnia wszyscy myśleli już tylko o spędzaniu czasu, wesołym spędzaniu, z rodzinami, ze znajomymi, z przyjaciółmi – ja zostawałem sam. Jakiś taki smutek mnie dopadał, jakiś bezsens mojego istnienia, jakiś taki żal. W ostatni piątek coś się jednak zmieniło. Bo gdy wszyscy pouciekali co prędzej do rodzin, znajomych, przyjaciół ja wyszedłem spokojnie ostatni bez żadnego żalu. Jakoś tak czując wolność. Bo jakoś tak nic mnie nie goniło, nic na mnie nie czekało, nic nie było ważniejsze niż ta moja chwila. I gdy wracałem około 23 ciepłą nocą do domu, gdy tak sobie szedłem zmęczony, jakoś tak uśmiechałem się do tej mojej drogi. Nic mnie nie goniło, nic na mnie nie czekało, nic nie było ważniejsze niż ta moja chwila. W każdej chwili mogłem usiąść na ławeczce, w każdej chwili mogłem zmienić drogę. Zdałem sobie sprawę jak jestem wolny. Jak ja jestem wolny w te piątkowe popołudnia, wieczory, noce. Samotny – ale wolny.

Czy pogodziłem się z losem? Tak – pogodziłem się z losem. A może bardziej z tym co mam. Chyba coraz bardziej akceptuję to co mnie otacza, to co w moim życiu się dzieje. Może coraz bardziej umiem dziękować za to co mam? Nie twierdzę, że nie chcę więcej, że nie marzę o czymś innym – ale skoro taki mój los, ten aktualny – niech już tak będzie. Oby nie było gorzej.

Od jakiegoś czasu gdzieś w okolicy, gdzieś w bliskiej okolicy, może wręcz pod moim oknem pojawił się Piecuszek. Ależ on mi przypomina beztroskie dni dziecięcych wakacji spędzanych na wsi. Jak w gorące dnie, jak w ciepłe wieczory słychać go było gdzieś w zaroślach łąk. Ależ on mi teraz przypomina te beztroskie lata, ależ przypomina.

Co i raz przypomina mi się taki jeden rym z piosenki Kalibra. Ni z tą ni zowąd zjawia się w głowie i siedzi nie dając spokoju. Dzisiaj zjawił się na drugim kilometrze. Skąd i dlaczego – nie wiem. Rym: ..to mężczyzna robi forsę, a nie forsa mężczyznę … To może dlatego, że jakoś tak cały czas mam wrażenie, że w moim przypadku jest raczej odwrotnie.

I na koniec jeszcze jedna myśl z tego tygodnia. Mój ulubiony temat rozmyślań – śmierć. Chyba zaczynam żyć - a może żyję tym od dawna tylko teraz zdałem sobie z tego sprawę – oczekiwaniem na śmierć z ciekawością: co też po niej. I chyba się doczekać nie mogę by poznać odpowiedź, by przekonać się na własnej skórze co tam jest. Co też kurna tam jest? - to pytanie nurtuje mnie od zawsze. Teraz jednak silniej, mocniej. I tylko śmierć może umożliwić poznanie odpowiedzi. A może przy okazji poznam odpowiedź na inne nurtujące pytanie: o co w tym wszystkim chodzi.

Jak to mawiał mój tata: wszyscy jesteśmy dziećmi, jesteśmy dopóty, dopóki żyją nasi rodzice, a gdy umrą?, a gdy umrą zostajemy sierotami.


To już za chwilę, to już niedługo postawię stopę na piasku. Już niedługo moja stopa poczuje chłód morskiej fali. Już niedługo, już niedługo.