Wychodzę
z pracy. Lubię wychodzić z pracy ze świadomością, że nic mnie
nie goni, że nigdzie się śpieszyć nie muszę. Spoglądam tam
gdzie zmierzam. Tam gdzie zmierzam gęste siwo bure chmury. W jednym
necie tam gdzie zmierzam deszcz, w innym bez deszczu. Co robić?
Jechać? Nie jechać? Leję benzynę. Duszno i parno jak
przed niezłą burzą. Jechać? Nie jechać? Nie za bardzo mi się
uśmiecha moknąć. Dobra – jadę. Gdzieś w połowie drogi myśl –
kurcze lepiej było nie jechać. Wzdycham. Wzdycham nad swoim
niezdecydowaniem. Ale w sumie co tam, będzie co będzie, najwyżej
zmoknę. Dojeżdżam tam gdzie zmierzałem. Na asfalcie ślady
deszczu, dużego deszczu. Siadam z przyjaciółmi, piję herbatę,
oglądam ich zdjęcia z wakacji. Jadę dalej. Jadę wciąż suchy.
Patrzę na noc nadciągającą ze wschodu. Patrzę na cudnie barwne
niebo. Czyli jednak dobrym było posunięciem pojechanie. Wracam do
rozterek z drogi, wspominam myśl gdy jakoś tak stały się one nie
ważne. Myśl gdy pomyślałem by nie myśleć. By zdać się na
łaskę i niełaskę losu, zaufać swojemu szczęściu, zapomnieć o
groźnych, gęstych siwo burych chmurach i po prostu jechać. I
teraz, gdy jadę wciąż suchy, gdy patrzę na cudnie barwne niebo
zastanawiam się, że to jest sposób, sposób chyba na życie. Nie
myśleć, nie przewidywać, nie martwić się. I co najważniejsze –
się nie bać. Tak naprawdę szczerze i sercem oddać się losowi.
Posłać swoje marzenie gdzieś w niebo i już więcej nic. Tak po
prostu ruszyć do przodu.
A
potem jeszcze pojechałem przez stare śmiecie. A zobaczyć co tam na
znanych z poprzedniego życia miejscach. I spotkałem nawet kogoś z
poprzedniego życia bliskiego. Siedzą sobie w altance którą sam
stawiałem, piją piwko, rozmawiają, śmieją się. I w sumie
dobrze, w sumie tak być powinno. Ja jednak do tego nie pasuję.
Patrzę na tych moich przyjaciół co ich właśnie pożegnałem,
patrzę na bliskich ludzi z poprzedniego życia i widzę w nich coś
czego nie mam. A może widzę w nich raczej coś co mi nie jest
potrzebne. Miałem ostatnio okazję pogadać z ludźmi, tak pogadać
bardziej osobiście i jedno mnie uderzyło – nie mogłem pogadać o
nich. Coś mi się jakoś tak wydaje, że ludzie nie chcą, czy może
nie potrzebują, czy może już raczej nie umieją rozmawiać o swoim
sercu. O obawach, strachu, nadziejach, marzeniach, rozczarowaniach.
Tak jakby chcieli o tym nie wiedzieć, chcieli to zapomnieć, chcieli
nie pokazywać, że mają uczucia. Zresztą na blogach, przypadek to
czy nie, też to dostrzegłem. Nie ma co czytać, nikt nie pisze. Nie
to, że nie spotkam się z przyjaciółmi, nie to że nie pogadam z
kimś bliskim. Nie to, że nie pooglądam zdjęć, nie posłucham
opowieści, nie to że nie wymienię poglądów ale tak prawdę
mówiąc czy w tym wszystkim poznam człowieka? Poznam jego marzenia
i obawy? Takiej prawdziwej, szczerej rozmowy mi brakuje. Tego szukam.
A takie tam gadki o wakacjach, polityce, sporcie to tylko takie
zapychacze dla ciszy która mogłaby w sumie być lepsza. Właśnie,
ciekawe ile czasu wytrzymalibyśmy siedząc w ciszy?
W
codzienności cały dzisiejszy dzień przeleżałem. Trochę
podsypiając, trochę patrząc się w telewizor, nic nie robiąc.
Dzisiaj jestem cholernie zmęczony. I nie wiem czy zmęczony jestem
bardziej tym leżeniem, czy leżę bo taki zmęczony jestem.
I Nie wiem kto igra ze mną ale igra ktoś z pewnością.
długo...
OdpowiedzUsuńa ja oczywiście weekend miałam zajęty :) - w pracy byłam tym razem. po pracy, w domu nie nadaję się do niczego innego niż leżenie. co też czynię bardzo starannie ;) te upały mnie dobijają.
OdpowiedzUsuń