niedziela, 8 sierpnia 2021

Ścieżka 635 Do przodują

 Nerwowym wzrokiem patrzę na zegarek. Jeszcze minuta i nie zdążę na pociąg. A następny za godzinę. I do domu wróce koło północy. Na złość Jacek jeszcze wymyśla jakieś rozciągania. Żeby było bezpiecznie powinienm był wyjść jakieś 10 – 15 minut temu. Autobus którym miałem dojechać na dworzec już odjechał a kiedy ma być następny nie wiem – bo nie sprawdziłem – bo nie brałem nawet takiej ewentualności pod uwagę. Dobra – koniec treningu. Ubrania kleją się do spoconej skóry ale nic to. Wybiegam. Pędzę na przystanek. Oby tylko przyjechał jakiś autobus oby tylko przyjechał jakiś autobus. Czerwone światło skrzyżowania które zazwyczaj jest czerwone zmienia się na zielone akurat wtedy gdy dobiegam. Ale fart. Już jestem na przystanku. Jedzie jakiś autobus. Kurde – pasuje. Ale fart. No to jadę. Do pociągu kwadrans. Autobus dojeżdża bez przeszkód. Ale fart. To jakiś cud, że udało mi się zdąrzyć na peron 3 minuty przed odjazdem pociągu. Ale fart. Trzeba podziękować Bogu – dzięki Boże. I właśnie wtedy pada z głośnika pociąg taki i taki, ze stacji takiej i takiej do stacji takiej i takiej, planowany przyjazd o godzinie – przyjedzie z opóźnieniem około 10 minut. I na koniec moje ulubione – opóźnienie może uluc zmianie. 

nacóż ja to tu opisuję. A no na tuż że naszła mnie taka refleksja – Bogu nie warto dziękować. To już nie pierwszy raz gdy doświadczam takiej sytuacji. Mógłby ktoś powiedzieć – a może Bóg chciał ci pokazać że niepotrzebnie tak się martwiłeś, tak się denerwowałeś – On miał wszystko pod kontrolą i zdążyłbyś i bez tej całej gonitwy. Może właśnie trzeba by oddać się w Jego ręce, zaufać. Może. Ale ja pewien jestem, że gdybym nie wpadł na ten peron trzy minuty przed odjazdem, a dziesięć po – to nawet nie miałbym nawet okazji zobaczyć jak mój pociąg odjeżdża. Taka jest właśnie moja prawda. Prawda która coraz bardziej do mnie dociera. Już nieraz się o tym przekonałem. Bogu nie warto dziękować.

Ten rok od początku nie miał być dobry. Nie wiem – jakieś takie mnie naszło na jego początku. Takie jakieś żeby nie spodziewać się niczego szczególnego, żeby po prostu dociągnąć w codzienności do następnego. I nie wiem czy to wynik myślenia życzeniowego ale faktycznie tak jest. Niech fakt, że od dobrych chyba dwóch miesięcy nie trafiłem nawet marnej trójczyny, o tym świadczy. A przecież nic się nie zmieniło. Gram tak samo jak grałem. Jednak o ile wcześniej zawsze trafiała się przynajmniej jedna trójka, a w ubiegłym roku o tej porze miałem już dwie piątki, tak obecnie nie mogę trafić nawet tej marnej trójczyny. Dziwne. Dlaczego tak się dzieje i co za tym stoi – nie wiem.

 


niedziela, 1 sierpnia 2021

Ścieżka 634 Do przodu

Ja bym raczej nie spodziewał się żadnych rewelacji po tym moim pisaniu. Wręcz nie spodziewał bym się żadnego pisania. No może jedynie za wyjątkiem tych takich przypadków jak ostatnio z Nadmorza. Normalnie, tak tu i teraz jestem coraz bardziej zmęczony. Zmęczony fizycznie i duchowo. Coraz mniej mi się chce i coraz mniej potrzeb odczuwam. W tym potrzeby pisania o swoich rozterkach. Rozterkach których zresztą też jest jakoś mniej. I chyba dobrze mi z tym – tzn z tym brakiem rozterek. W sumie brakiem wszystkiego. Brakiem przyszłości, brakiem planów, brakiem pomysłu na jutro. To chyba ta samotność. Gdy nie masz z kim podzielić się swoją duszą – ta dusza umiera. Powszednieje. I zostaje zwykła codzienność. Usłyszałem dzisiaj ciekawe stwierdzenie. Nie Polka, Polak już takich spraw nie widzi. Usłyszałem od Irańczyka w Polsce: Mamy już tyle rzeczy że zapomnieliśmy o słońcu. No właśnie. Zapomnieliśmy. Jednak nie tylko o słońcu. Zapomnieliśmy i o słońcu i o księżycu i o gwiazdach. Na moim ostatnim wyjeździe był przepiękny wschód księżyca w pełni. I co? Czy kogoś to zainteresowało? No raczej nikogo. No poza mną oczywiście. Był wielki i pomarańczowy. Cała reszta obozowiczów rozpalała w tym czasie grille, wyciągała flaszki. Niektórzy byli naprawdę niezwykli. Jeden był naprawdę wyjątkowy, podczas całego mojego pobytu tam nie wychylił chyba nosa za bramę kempingu. Takie klimaty. Jechać dziesiątki czy setki kilometrów by potem siedzieć, jeść i pić. Naprawdę czułem się jak kosmita wychodząc na wieczorną wycieczkę obserwowany przez liczne grona stoliczkowych biesiadowiczów. Wychodząc napić się wina na plaży słuchając fal. U nich w tym czasie grały taneczne przeboje i toczone były dyskusje o wyższości tego nad tamtym i tamtego na tym. To właśnie oddają słowa Irańczyka: ludzie mają teraz tyle dobra i tyle spraw że zapominają o słońcu. Słońcu które – temu nikt nie zaprzeczy – jest NAJWAŻNIEJSZĄ – rzeczą na świcie. O ile słonce można określić mianem rzeczy. I zapominają o księżycu. I to nie tak że ja nie myślę o tych codziennych sprawach. Pamiętam o nich, dbam o nie, zabiegam – jednak dla mnie, w każdej chwili każdego dnia rzeczą najważniejszą jest słońce. A najważniejszą rzeczą nocy jest księżyc. W tym właśnie jestem samotny. Czy też może raczej osamotniony. Bo samotny nie jestem. Mam rodzinę, ma kolegów z pracy, mam kolegów z boiska, mam kolegów z treningów – no generalnie ludzi wokół mnie trochę jest. Nie mam jednak niestety osoby z którą podzielić mógłbym się swoją dusza. Kiedyś, kiedy jeszcze myślałem, że taka osoba się znajdzie dawało mi to jakąś motywację. Motywację do działania czy też do życia w ogóle. Teraz już tej nadziei nie mam. Już na sto procent pogodzony jestem z faktem że do końca moich dni zostanę w swoim osamotnieniu. A przez to coraz mniej mi się chce. Samo to że Rumakiem pierwszą jazdą zaliczyłem dopiero w dniu pierwszego meczu Polaków na euro niech o tym świadczy. I to tylko dlatego, że zostałem wyciągnięty – zaproszony na wspólne oglądanie kilkanaście km od mojej nory. Niech świadczy o tym też fakt że nie czekałem wcale na tegoroczne Nadmorze. To pierwsze, jeszcze w czerwcu zaliczyłem bo … no bo taka tradycja. Nie było odliczania dni, nie było ekscytacji, nie było podniecenia. Po prostu miałem pojechać bo tak. Inna sprawa, że koniec końców było super – ale w Nadmorzu nie może być inaczej. Tam zawsze jest super. Nawet będąc osamotnionym. To drugie Nadmorze też było super. Już Rumakiem i już bez wygód. Takie niskobudżetowe. Ale to nie z braku, jak to przypuszcza Smok ( swoją drogą komentarz Smoka… kto by się spodziewał ) braku kasy, a po prostu niskiego budżetu. O ile większość, a przynajmniej spora część wakcjowiczów puszcza w tym czasie wodze i robi wszystko by przyćmić innych fotkami na fejsie czy insta oraz czarować opowieściami po powrocie jak to było och i ach – ja w tym czasie lubię pospać w namiocie, zjeść kiełbaske z ogniska na plaży, napić się taniego wina. I wcale nie czuję się z tego powodu gorszy. To nie wydane pieniądze czynią wakacje. Wakacje czy też Nadmorze czynię JA.