piątek, 26 lutego 2016

Ścieżka 379 W miejscu

Notka jest.
No właśnie dzisiaj.
Naszły mnie jakieś refleksje, przemyślenia. Zbierały się one, te refleksje, przemyślenia od dni paru. Przemyśleń i refleksji mam w każdej sekundzie miliony wprawdzie ale te, które mnie naszły od dni paru, takie jakieś wyjątkowe jakieś takie, takie jak zawsze a jednak wyraźniejsze, mocniejsze. I jakieś takie smutne. Może nie smutne? Może raczej pełne żalu. Jakiegoś takiego żalu, jakiegoś takiego niespełnienia, jakiejś takiej tęsknoty. Przykre. Tak się nad sobą zamyśliłem. Co mam? Co miałem? Co robię? Co zrobiłem? Co miał będę i zrobię co? Tak prawdę mówiąc to zamyśliłem się właśnie nad tym co mnie czeka, co mnie spotka, co przede mną? I z zamyślenia tego wyszło mi jedno wielkie, ogromne – NIC. Takie wielkie NIC. Niby to mówią że facet to w życiu dom ma zbudować, syna spłodzić ma i drzewo zasadzić też. No a ja? A ja z tych rzeczy ważnych nie zrobiłem żadnej. I zrobić już nie zrobię. I refleksja mnie naszła że chyba całe życie to miałem to właśnie w zamiarach, a ostatecznie nie mam nic. Czy mogę powiedzieć więc już - że przegrałem? Chyba mogę? Bo cóż może powiedzieć facet który żadnej z tych trzech rzeczy nie osiągnął a wszystko co osiągnął, wszystko co usłyszał po latach to: „wiesz co, nie mogę, nie chcę już tak z tobą żyć”. Cóż ja teraz mogę o sobie myśleć? No kompletny nieudacznik, maksymalna pierdoła i do tego beksa. Tak właśnie – beksa. Niby mówią też że prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze. Że prawdziwy mężczyzna nie wie co łzy. Ktoś też kiedyś powiedział że należy uważać, by kobieta nie płakała, ponieważ Bóg liczy jej łzy. A czy toś liczy moje? Czy liczy te moje których być nie powinno? Jak to w ogóle wytłumaczyć że mogłem płakać cały dzień? I jak wytłumaczyć że potem mogłem płakać dzień drugi? I jak wytłumaczyć że dnia trzeciego byłem tak tym płaczem wyczerpany że płakać już nie miałem sił. I nie miałem już łez. Czy Bóg policzył te moje łzy, łzy mężczyzny? Bardzo, ale bardzo wstydzę się tych łez. Niewyobrażalnie mi wstyd. Ale suma sumarum to to jest właśnie podsumowanie mojego życia. To łzy. Żałosne. Wstydzę się łez. Wstydzę się płaczu. Wstydzę się o tym pisać. To takie żałosne. I jak ja wyglądam ze łzami? Jak?
I jak tu trzymać fason? No bo przecież muszę trzymać fason. Nie mogę marudzić, nie mogę okazywać słabości, nie mogę się poddawać i przecież nie mogę płakać. Nnniiiee mo-gę. To nie wypada, to nie przystoi. Co zatem mogę? Mogę się wkurwić zatem. I wkurwiam się. Sam na siebie. Tak właśnie. Że taki przegrany jestem. I że nie zrobiłem w życiu tych trzech rzeczy które każdy facet zrobić powinien. I że płaczę. I że nic, wielkie nic przede mną. Jak tak sobie pomyślę, to aż się boję. Nie wiem ile mi tych lat tego życia zostało ale jak to ma tak dalej być to nie warto. Najzwyczajniej nie warto, nie ma po co. Nie ma na co. Nie ma dla kogo. Nie ma. I to mnie wkurwia. I wkurwia mnie że nie panuję nad tym wkurwieniem. Że tracę cierpliwość. Że robię się chamski. Że porzucam rycerskość. Że na niczym mi nie zależy. I myślę, coraz częściej myślę ile jeszcze mam wytrzymać? Ile ścierpieć mam nim wybuchnę? I myślę też, czego kurwa ten świat ode mnie chce? Czy on chce żebym całkiem schamiał, żebym całkiem porzucił rycerskość? Czy ten świat chce mi udowodnić że moje zasady nic warte są. I że nie dam rady się z nimi utrzymać. I że na nic moje wspaniałe marzenia, moja wiara, nadzieja, ufność, moje szlachetne wyobrażenia. Że na nic. Że nic już z nich nie będzie. Kurna, jakby to fajnie było się ich pozbyć! Kurna, jakby to fajnie było zrzucić z siebie ten ciężar moralności. I pytam sam siebie: po co? po co z tym walczę? No po co? Świat stawia przede mną proste rozwiązanie, olej to mówi, zostaw, a ja nie, a ja cały czas swoje. I niby chcę żyć swobodnie, lekko, bezproblemowo, bezstresowo a jednak się przeciwstawiam, przeciwstawiam się temu co świat tak wyraźnie, tak dobitnie podaje mi na każdym mym kroku. Pozbyć się zasad. Takie proste. Zapomnieć o regułach. Wyzbyć się skrupułów. Myśleć tylko o sobie. I odrzucić te szczenięce wyobrażenia, te marzenia, te ideały.
Świat chce mnie pokonać. Chce żebym się upodlił. Chce mi udowodnić że nie dam rady. To właśnie jest celem świata. To jest celem życia które mnie otacza. Czy ja się poddam? W takie dni jak dzisiaj, gdy jest mi wszystko jedno, gdy jestem zmęczony, trudno jest nie przegrać. Nie wiem czy to jakaś niemoc nad światem zapadła. Czy to jakieś siły nieczyste się zebrały ale jakoś tak zwątpienie mnie naszło. W sens, sens dalszej walki, w sens chcenia. Ale i u białej, Bialutkiej, najbielszej ostatnio to spotkałem, i u szemranej panienki też chyba. No więc o co chodzi? Skąd się nagle we mnie, w nas takie złe nastroje znalazły. Co lub kto nam je zsyła? Jeszcze miesiąc temu, jeszcze trzy tygodnie temu, dwa tygodnie temu wyczekiwałem z utęsknieniem lata, ciepła, słońca. Wyobrażałem sobie jak to w słoneczne dni siadam na motóra i jadę gdzieś tam przed siebie. Jak to podziwiam zachody słońca, moje ukochane zachody słońca. Jak to leżąc na nadmorskim piasku i nie myśląc o niczym wpatruję się w rozgwieżdżone niebo. Jak cieszę się szczęściem spotykanych ludzi. Jak cieszę oczy widokiem zakochanych par. I jak zamykam oczy wypowiadając im w duszy życzenia pomyślności. A dzisiaj? Dzisiaj myślę jaki to samotny będę. Jaki to zagubiony. Jak to zamiast cieszyć się, śmiać, tańczyć i śpiewać siedział będę i patrzył na to słońce zachodzące i na to niebo rozgwieżdżone. Niespełniony, niezrozumiany, zawiedziony, z żalem w sercu, przegrany. Samotny ja.

Czasem mówię sobie, że na pewno nic się nie stało. Mały Książę przykrywa różę na noc szklanym kloszem i dobrze strzeże baranka … Wtedy jestem szczęśliwy. I wszystkie gwiazdy śmieją się pogodnie. A czasem mówię sobie: „Od czasu do czasu zapomina się o obowiązkach – i to już wystarczy. Zapomniał wieczorem zakryć różę szklanym kloszem albo baranek cicho wyszedł ze skrzyni w nocy ...” I wtedy gwiazdy toną we łzach … Tu kryje się wielka tajemnica. Dla was, którzy jak ja kochacie Małego Księcia, nie ma na świecie poważniejszego zagadnienia niż to, czy gdzieś – nie wiadomo gdzie – baranek, którego nie znacie, zjadł różę czy nie ...”

Er ma dzisiaj urodziny. I te całe jakieś refleksje, przemyślenia to z tego pewnie powodu. Pewnie tak. Dziękuję za życzenia które pewnie się pojawią ale tu nie ma co życzyć. Jest tylko jedna, jedyna rzecz która może, jeśli się spełni, zmienić moje życia mego podsumowanie. Życia mojego ocenę. I dać mi poczucie spełnienia, poczucie że warto było, i poczucie że jeszcze może być przepięknie, że może być wspaniale. I że jeszcze tyle dobrego zrobić mogę. Tego sobie życzę.
No a ile er ma lat od dzisiaj? No ile?
P.S. Miała być notka na to co u ciebie ostatnio się naczytałem. Ale wiesz. Ale rozumiesz. Takie mnie jakieś refleksje, przemyślenia … Ale jeszcze napiszę, napiszę jeszcze, wkrótce. O ile nie spełni się inne takie życzenie jedno, co je mam, co to niby żeby zasnąć i nie, nie obudzić się. A tymczasem muzyka dla ciebie specjalnie. Nie moje klimaty wprawdzie i nie lubię Axela w szczególności ale czego nie robi się dla przyjaciół.
i jedno jeszcze, miało być wprawdzie Do tyłu ale jakoś tak wyszło że W miejscu jest.

sobota, 20 lutego 2016

Ścieżka 378 Do przodu

Walentynki minęły i gdyby mi szemrana lala nie przypomniała tydzień temu w komentarzu to nawet bym tego wyjątkowego święta nie zauważył. Po prostu go nie celebruję i nigdy nie celebrowałem. Tak samo zresztą jak nie celebruję też tego drugiego amerykańskiego zaciągu. Mamy swoje jak to sama szemrana lala ( chociaż szemrana lala zaczyna ewoluować ostatnio w stronę szemranej panienki ) też słusznie zauważyła. A to nasze, prasłowiańskie, swojskie jest takie i co najważniejsze wypada w zdecydowanie przyjaźniejszych warunkach przyrody niepowtarzalnej do konsumowania tegoż że święta. Ściągnęli te amerykańskie wynalazki jakbyśmy swoich nie mieli. I nakręcają małolatów na serduszka i misie jakby to w tym wszystkim najważniejsze było. Ja jak już wspomniałem po prostu nie celebruję i nigdy nie celebrowałem. No bo czyż miłość może mieć swoje święto? Dzień w którym się miłość tą święci? Jak dla mnie to miłość, miłość świętuje się co dzień. I jeżeli miłość ta występuje, jeżeli ma miejsce to każdy dzień jest świętem. I nie trzeba do tego specjalnych serduszek i pluszowych misiaczków. Miłość to każdy dzień. I o tym zapominać nie można. A jeżeli nawet się zapomni, bo co jak co ale świat mamy jaki mamy i zapomnieć nie trudno, to można mieć w sobie nawyki które o miłości tej, na każdy dzień przypominają. Ja miałem na ten przykład róże które przynajmniej raz w miesiącu miałem w nawyku przynosić. Swoją drogą nigdy nie mogłem się nadziwić, nigdy zrozumieć nie potrafiłem jak tak piękne, jak tak doskonałe kwiaty mogą sprzedawać tak wredne baby jak te przekupy z Placu Wilsona. No bekę miałem za każdym razem nieziemską. Piękno i delikatność kwiatu kontra grubiaństwo i totalna olewka. W swoim podejściu do klienta i towaru który sprzedawały kwiaciarki z Wilsona były niesamowite:). Ale lubiłem je odwiedzać. Bo lubiłem te róże i lubiłem je kupować, zresztą nadal lubię choć już nie kupuję. I odwiedzę jakoś na wiosnę te kwiaciarki z Wilsona, i kupię tych ślicznych róż parę i wręczę je potem bez słowa zaskoczonej jakiejś pani która właśnie pędziła do metra. A potem pójdę sobie w swoją stronę pewny najpewniejszy tego że nawyk wręczania róż kobietom to dobry nawyk. Ale najszlachetniejszy nawet nawyk może przecież spowszednieć. Trzeba mieć więc nawyk większy. Na ten przykład nawyk kulturalny. Są osoby dla których jest to opera, są osoby dla których jest to filharmonia, są takie dla których jest to teatr, a dla mnie było to zwykłe kino. Widać kulturowo jestem jeszcze na niskim poziomie rozwoju. No ale nawet to kino, zaplanowane, zaaranżowane, przygotowane choćby dwa razy w roku może być takim nawykiem. To wspólne wyjście, to oderwanie od codzienności, te emocje związane z oglądanym obrazem ale przede wszystkim fakt że ktoś coś robi dla ciebie, dla ciebie bo o tobie pamięta. Ale i to kino czy też teatr, filharmonia czy opera mogą wydać się ostatecznie zbyt powszednie, oklepane, zwyczajne. Trzeba wówczas mieć nawyk wyjątkowy. Nawyk jeden jedyny w roku. Nawyk na który czeka się jak na urlop czy długi weekend majowy. Taki można by rzec nawyk odświętny. Dla mnie tym nawykiem odświętnym była kaczka. Nie tam żadna kaczka dziwaczka a zwykła kaczka domowa, no może tylko podana ( przez pana w kitlu ) w buraczkach i z ziemniaczkami. I z nastrojową muzyką w tle i ze świeczką i w przytulnym kąciku za filarem na końcu sali. Ale i to wszystko może stracić znaczenie gdy nie jest robione z serca. Gdy staje się tylko odegraną sceną. Tak jak te zwykłe, codzienne czy umyć ci plecy, czy rozmasować dłonie, szyję, stopy, czy podać ci śniadanie do łóżka, czy daj te siatki ja je wezmę bo są ciężkie, czy przywieźć ci kebab do pracy bo dziś dłużej pracujesz. To wszystko traci sens gdy robione jest bez serca. Czy jednak można robić to wszystko i więcej jeszcze bez odrobiny serca, odrobinki, najodrobinniejszej odrobinieńki. Wg mnie nie. A jeżeli nawet tak to trzeba być niezłym aktorem, niezłym fałszerzem, niezłym zwyrodnialcem. To wówczas tego serca po prostu nie ma. Po prostu go w tobie nie ma. Jest się człowiekiem bez serca. Czy jednak coś takiego jak człowiek bez serca jest w ogóle możliwe? To wówczas nie jest już człowiek. To nawet nie jest kamień. To jest jakiś twór którego nazwać nawet nie potrafię. Więc jeżeli nie da się tych wszystkich nawyków, tych codziennych, i tych niecodziennych, jeżeli nie da się ich robić bez odrobiny serca, odrobinki, najodrobinniejszej odrobinieńki i jeżeli ktoś tego nie docenia to niech spada na bambus. Bo trzeba to doceniać. Trzeba umieć to widzieć. Trzeba umieć widzieć te drobne rzeczy. Trzeba umieć dostrzegać ich ważność. Trzeba widzieć troskę w tych codziennościach. Czy większym dowodem miłości byłoby słyszeć codziennie „kocham cię”, czy zastać ciepły obiad po powrocie do domu? I o ile winę, odpowiedzialność za to co się z życiem moim stało biorę z pełną świadomością na siebie to przyznać muszę też że było we mnie trochę tych nawyków. I co by nie powiedzieć to powiem – trudno. Powiem też – szkoda. No ale cóż. Jeżeli tej mojej poprzedniej miłości to nie odpowiadało, jeżeli to było za mało, jeżeli tego nie doceniała niech spada na bambus. Mógłbym powiedzieć też niech spierdala, niech się wali, niech ją szlag. Mógłbym wylać na nią kubeł pomyj. Mógłbym przekląć i życzyć huja w dupę ( tylko czy w świetle ostatniej białej, Bialutkiej, najbielszej literatury to jest złe życzenie? ). Niech więc zostanie tylko zwykłe spadaj, spieprzaj, spierdalaj, wal się. Bez szczegółów. I nie będę się wypierał że tak nie myślę, że tak nie mówię. Z tym że ostatnio rzadko, coraz rzadziej. Teraz coraz częściej po prostu, tak zwyczajnie daje tym wspomnieniom odejść. Puszczam je jak te statki co je w dzieciństwie składałem z gazety i puszczałem na wodę a one odpływały lekko spokojnie, niespiesznie. Nieraz tylko jeszcze dołożę pstryczka delikatnie paluszkiem gdy odpływają za wolno i tyle. Niech odpływają. Niech płyną w swoją stronę.

A dzisiaj pobiłem swój dziesięciokilometrowy rekord życiowy. Nowy wynik to 00:55:57 gdzie 00 to nie dni a godziny.
Do koleżanki Kani. Widać od razu żeś humniastka a nie umysł ścisły. Nie jesteś trzynasta a jedynie twój wpis jest trzynasty. Niestety ale co poniektóre elemanta wpisują po parę komentarzy i wówczas ilość komentarzy nie równa się ilości komentujących. Zresztą szemrana panienka już opierdol za to swego czasu wyhaczyła. Nic to jak widać nie pomogło. Taki widać wasz babski urok. Tłumaczysz, prosisz, zaklinasz a wy ostatecznie i tak swoje. Ale … Ale to dobrze. Bo z czasem to się staje urokliwe. Taki widać urok szemranej panienki. I ja to akceptuję, i ja to biorę z całą zawartością inwentarza. Bo czyż można wybierać sobie z kogoś jedne jego cechy a innych nie? Nie, nie można. Trzeba brać takimi jacy są. I ja szemraną panienkę taką biorę. Zresztą jak i was wszystkich. I mógłbym powiedzieć że już was w jakiś tam sposób znam ( przynajmniej znam jak i o czym piszecie ). Rozpoznaję. I z zamkniętymi oczyma nawet, nawet gdyby wpisy były anonimowe poznałbym że to, to pisała biała, Bialutaka, najbielsza, a to to pisała szemrana panienka, to zaś pisała Kania a to z kolei to Dor ota. I cieszę się z tego. Cieszę się że was mam i że was znam i odróżniam. I cieszę że wy mnie znacie, poznajecie, oswajacie. Widać to po komentarzach z ostatniej notki. No przecież nikt, nikt kto era zna nie przypuszczał by że zaczyna pisać o jakimś tam prezesie czy też prezydencie. No przecież wiadomo wszem i wobec że eru polityką się nie interesuje, nie pasjonuje, nie dotyka. Er politykę a w szczególności polityków ma głęboko w dupie. Allle dosyć o tem bo się druga nota tworzyć zaczyna a dbamy przecie o ty by nie było zbyt długie.
Jeszcze tylko muszę odpisać do kogoś kto poczuł się dotknięty tym że napisałem mu że jest Bogiem. Nie nie miałem najmniejszego zamiaru cię obrazić, dotknąć czy zniesmaczyć. Jak poznamy się lepiej, jak poznasz mnie lepiej zobaczysz że er, eru, eruniek nikogo nie obraża i nikomu nie robi przykrości ( tzn nikomu kto u er, era, erunia bywa bo cała reszta może dostać i dostaje prawdę mówiąc zdrowo ). No więc jeżeli uraziłem to przepraszam a dla pełnego wyjaśnienia sprawy to powiedz mi: wierzysz w Boga?
A dzisiaj pobiłem swój dziesięciokilometrowy rekord życiowy. Nowy wynik to 00:55:57 gdzie 00 to nie dni a godziny.
A piosnka poniższa ma być na „szczęście za zakrętem”. Mam nadzieję że melodia jak i tekst przypadną ci do gustu. Trzymaj się. I może już czas zacząć robić papierowy statek z tego pe?



sobota, 13 lutego 2016

Ścieżka 377 Do przodu

Ludzie. Czy was już całkiem po... No właśnie. Powinienem zachować klasę i ograniczyć się do: czy was już całkiem porąbało? Ale. Ale oburzenie czy raczej zdziwienie moje jest tak duże że żeby to wyrazić dobitnie, mocno, tak jak czuję muszę zapomnieć o trzymaniu klasy i posunąć się do: czy was już całkiem pojebało? Ludzie! Ludzie, ludzie, ludzie! Czy was już całkiem pojebało? Tak całkiem? Do czego to dochodzi? Czym się to skończy? Czy wy nie widzicie? Czy nie zdajecie sobie sprawy z jak wielkim zagrożeniem się stykacie? Czy nie potraficie realnie oceniać tego? Czy się nie boicie? Czy trzeba wam to tłumaczyć? Chyba tak. Więc słuchajcie. Słuchajcie bo ważne to jest i nie będę powtarzał. Jesteście zagrożeni. Tak. To jest ostrzeżenie. Ostrzeżenie przed człowiekiem zdziwaczałym i szalonym. Człowiekiem który często sam nie wie co robi, a już na pewno tego co robi nie rozumie. Człowiekiem którego wyobraźnia jest tak pokręcona że nie potrafi realnie odczytywać rzeczywistości. Człowiekiem który żyje w swoim innym świecie. Przebywanie z tym człowiekiem na dłuższą metę grozi trwałym uszkodzeniem funkcji myślowych. A w skrajnych przypadkach może doprowadzić do zatrzymania potrzeby działania. A gdyby tego jeszcze było mało to człowiek ten jest kompletnie nieprzewidywalny i nie panuje nad swoimi emocjami. Jest dla was dużym zagrożeniem więc posłuchajcie mojej przestrogi i strzeżcie się. Strzeżcie się. Strzeżcie się. Strzeżcie się. Strzeżcie się. Strzeżcie się – MNIE. Strzeżcie się mnie bo przeżyłem szok i zdumienie gdy na liczniku komentarzy odnotowałem astronomiczną cyfrę 12 osób komentujących. To szok. Szok dla mnie i zaskoczenie. Czyli aż 12 osób przeczytało tą poprzednią notkę? Czyli aż 12 osób dotknąłem swoim chorym postrzeganiem życia. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę ale każde, ale to każde słowo, każde zdanie z którym się stykacie zostawia w was swój ślad. Czy to większy, czy to mniejszy ale zostawia. Gdzieś tam tkwi, gdzieś tam może uwiera, może coś otwiera a może coś zamyka. Poczujcie to. Zdajcie sobie z tego sprawę. Stańcie się świadomi. I strzeżcie się mojej chorej psychiki bo co jak co ale sam się jej boję. Boję się siebie. Zdaję sobie sprawę jak wielki potwór drzemie we mnie choć wcale nie śpi. I zrywa się jak dziki zwierz gdy najmniej się tego spodziewam. ( ooo właśnie biała, Bialutka, najbielsza mnie pogania ). Tak właśnie jak zerwał się w czwartek. Niby nic. Niby tylko ochlapał mnie samochód. Niby tylko zgubiłem rękawiczkę na ulicy. Wiem gdzie ją zgubiłem, wróciłem tam po chwili, i obszedłem to miejsce tysiąc razy, i do końca życia nie zrozumiem co się z nią stało. Niby tylko przez te poszukiwania spóźniłem się na pociąg. Niby tylko pojechałem następnym za godzinę. Niby tylko pociąg ten przyjechał do celu spóźniony tyle, że dogonił go następny. Niby tylko jedząc kanapkę ugryzłem się w dolną wargę. I niby tylko pomyślałem „kurwa jak się można ugryźć w dolną wargę jedząc kanapkę?”. I niby zaraz potem ugryzłem się ponownie. I niby już to miałem gdzieś gdy ugryzłem się po raz trzeci. I niby tylko mój poranny pociąg spóźnił się 20 minut. I niby tylko metro przyjechało napchane po brzegi. I niby tylko w autobusie jak w puszce sardynek. I niby tylko ktoś uciskał nerkę łokciem. I niby tylko staruszka z staruszkowym wózkiem na zakupy gramoli się gdy już i tak spóźnienie na ósmą do roboty. I niby to nic te wszystkie niby ale jak się dziki mój zwierz zerwał to przekleństw, bluzgów, złorzeczeń i wściekłości końca nie było. Niepohamowana agresja i złość. Złowroga chęć niszczenia. BÓG. Dostał tyle hiu i kutasów, i niech spierdala ode mnie jak najdalej. Huj z nim i jego polityką. Taka we mnie drzemie bestia. I boję się tej bestii. Nie wiem do czego się posunie następnym razem. Bo są dni, jest czas że mimo najszczytniejszych myśli, najwspanialszych myśli, najszlachetniejszych intencji włazisz w gówno, sra na ciebie ptak a mijający cię samochód trafia w kałużę. I gdy myślisz sobie, dobra jest, to tylko gówno, to tylko srajptak, to tylko kałuża na moich spodniach to włazisz w kolejne gówno, kolejny ptak sra ci na głowę i kolejna kałuża ląduje na twoich spodniach. Bestia jest we mnie. Gotuje się we mnie i przeklinam gdy nikt nie słyszy. Ale tak jest. Lepiej żeby tego nie było. I lepiej trzymać się ode mnie z daleka.
A ty Bialutka w takim czasie dokładasz jeszcze swoje. No ale jak się pierdoli to już wszystko. Po co? Po co piszesz takie notki? Po co zamieszczasz takie fotki? Może sobie dodaję ważności i źle odczytuję ale ten fajek to mi na złość? Masz tyle pięknych zdjęć. Na wielu tak ślicznie wyglądasz. Po co niszczysz swój obraz we mnie? Co chcesz przez to osiągnąć? Chcesz zaprzepaścić to co tak ładnie i konsekwentnie tyle czasu budowałaś? Mój szacunek dla ciebie. Mój podziw dla ciebie. Moją radość gdy piszesz. Piszesz teraz że masz zamiar sobie wpaść w tarapaty. Odbić sobie to za co tak cię podziwiam i za co tak cię lubię. Piszesz o braku moralności i takich tam. No cóż. Twoja to głowa i życie i nie mi wtrącać się i oceniać. Ale nawet twoja najlepsza przyjaciółka pyta: po co? Po co włazisz w to gówno? Chcesz sprawdzić na ile możesz liczyć na przyjaciół? Chcesz sprawdzić kiedy się od ciebie odwrócą? Sprawdzaj. Ale pomyśl. Jak się oni czują. Pomyśl o nich. Pomyśl że może i robisz im kuku. Nie wiem, bo nie napisałaś co też za szaleństwa ci do głowy przychodzą ale czy myślisz że brak opamiętania to jest wolność? Brak opamiętania to nie wolność. I lubieżność to nie namiętność. Twoja sprawa też, w jakich startujesz konkursach i o czym w nich piszesz ale perspektywa ciebie jako recenzentki takiej literatury jakoś mnie nie powala. Wolałbym żebyś recenzowała naszego „Małego Księcia”. Powiem ci a raczej przypomnę:
- Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu.
- Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu … - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie – rzekł lis. - Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę.
Pamiętaj więc że mnie oswoiłaś. I pamiętaj. Lubieżność to nie namiętność. Brak opamiętania to nie wolność.
I wyszło znowu tyle że kończyć powinienem a jeszcze słowo chciałem jeszcze. Tak więc niech komu już starczy idzie spać a Wielką Szu, Kanię i I prostą za zakrętem zapraszam na ciąg dalszy.
1. Ostatni będą pierwszymi. Wiesz? Bardzo cię rozumiem. Wiesz że na komputerze mam hasło dostępowe o treści „itakciekocham” - to do mojej byłej. Rozumiem cię. Trudno zapomnieć kogoś z kim się tyle przeżyło, tyle. I trudno zapomnieć że przeżyło się z tym kimś tyle miłych chwil. Rozumiem cię. A to że piszę że ten pe to taki i owaki to tylko dlatego że mu zazdroszczę. Zazdroszczę mu że ma takiego kogoś jak ty. Kto mimo krzywdy jaką wyrządził kocha nadal i ma nadzieję że wróci. I że przyjmiesz go z otwartymi ramionami, i wybaczysz i zrozumiesz. Zazdroszczę mu. Pisałem już u ciebie i powtórzę u mnie. Taki to ma wszystko. A taki jak ja to ma …...nic. Ale ile by w tym nie było zazdrości to jednak ten twój pe to niezła łajza. A może to już to tak jest że wy kochacie drani? Może to tak jest że kochacie nieodpowiedzialnych? Może to tak jest że kochacie niebezpieczeństwo? I może pociąga was ta męska zdrada? Pozdrawiam cię mocno i mimo wszystko trzymaj się. A spać chodzę raczej około dziesiątej więc jakby co to dobranoc mam na dzień dobry.
2. Pitbul pani koleżanko mnie zawiódł. No może poza początkiem gdzie uśmiałem się jak mało na którym filmie, ale to przecież nie komedia miała być. I zawiódł mnie nie dlatego że naczytałem się różnych pochlebnych opinii i komentarzy. Zawiódł mnie bo za mało było w nim mojego Pitbula. Za mało Gebelsa, za mało Barszczyka. I reklamowanie filmu osobą Królikowskiego gdzie pojawia się na pięć minut w epizodzie nie wiadomo nawet po co zagranym zalatuje mi tandetą. A Majami też mnie nie zachwycił. Może w przeciwieństwie do ciebie dlatego że nie patrzyłem na jego świetną fryzurę, wyrzeźbione ciało z mnóstwem tatuaży iiii przyrodzenie. Swoją drogą to pierwszy film gdzie nie ma gołej baby a jest za to goluśki facet. Świat, a raczej kino schodzi na psy. A jedynie godną odnotowania wg mnie jest postać grana przez Maję Ostaszewską. I kto jej te teksty pisał to – mistrz. Przytoczyłaś tam u siebie jeden, swoją drogą skąd go wzięłaś bo że zapamiętałaś nie uwierzę. Ale jak masz jakieś dojścia szemrana laleczko to mi tu podrzuć taki tekst jeden jak to tłumaczyła swojemu wybrankowi przy stoliku w knajpce co to miłość jest, bo mnie tekst ten rozwala swoją prostotą i trafnością. No a z tym co wiesz to trafiłaś idealnie. Ja już gotowy i skoncentrowany a tu mi coś wibruje. Na szczęście jako osoba kulturalna i obyta wyciszyłem zawczasu urządzenie. Ale o tym oczywiście cichoSZA.
3. Wiesz że wziąłem się przez ciebie za siebie i postanowiłem przeprosić się z angielskim. Tak więc ostatnimi dniami spędzam chwile w podróży z książką w dłoni i tak na ten przykład dowiedziałem się że set znaczy też zachód w odniesieniu do zachodu słońca. Czyli moja najukochańsza chwila, której tak bardzo mi ostatnio brakuje to sun set mówiąc twoim językiem. Widzisz. Dzięki tobie znam zachód słońca w dwóch językach. Ale że Kalibra wcześniej nie obczaiłaś to zdziwiony jestem niesłychanie. I pytasz czy dam wiarę? Nie dama. W co jak w co ale w to że nie wiedziałaś nie uwierzę. Aaaa i powiedz mi jeszcze czy tam na dole to leci: see you again my best friend, i czy to znaczy że widzę cię teraz mój przyjacielu najlepszy, czy raczej że zobaczymy się ponownie mój najlepszy przyjacielu czy może coś zupełnie innego. Bo to uuuuuueeeeeeaaaaaa które podoba mi się najbardziej to zapewne nic nie znaczy?
I tyle.
P.S. Jak jutro pójdę na basen z ponownie mocnym postanowieniem żeby sobie popływać dla relaksu i jak się znowu zacznę ze wszystkimi ścigać tak że po pół godzinie wyjdę wykończony do cna to jakem er, obiecuję, już więcej na ten cholerny basen kurwa nie idę.

sobota, 6 lutego 2016

Ścieżka 376 Do przodu

Stwierdzam z satysfakcją że jest dobrze. Jest dobrze, a nawet dobrze bardzo. Jest tak dobrze jak dawno nie było. Nie jest to wprawdzie stan jakiegoś niebiańskiego uniesienia a tylko stan w którym mogę powiedzieć: jest dobrze, i jest to stan w którym da się żyć. Myślę że wielu jest takich dla których taki stan to nic wyjątkowego. Może nawet i beznadzieja. Ale … Ale dla mnie, po tym co przeżywałem przez ostatnich kilka, czy nawet kilkanaście miesięcy, jest to coooś! Coś dobrego. Coś gdzie czuję że oddycham. Coś gdzie chce mi się coś. Coś co kiedy rano wstaję to nawet chce mi się wstać. Coś co kiedy się wieczorem kładę spać to zamykam oczy ze spokojem. Wiem, zdaję sobie sprawę że jest to stan podstawowy. Niezbędne minimum do życia. Ale … Ale niech przynajmniej takie minimum będzie a będę mógł mówić: jest dobrze. I co by nie powiedzieć to powiedzieć muszę, chcę, że moje to zmartwychwstanie to w dużej mierze, bardzo dużej mierze dzięki wam – mam. Dziękuję. Naprawdę bardzo wam dziękuję że jesteście. Że tu zaglądacie. Że czytacie. Że czytacie chociaż jak słusznie zauważono, długie to tu czytanie. Wiem o tym. Sam wiem. Trzeba czasu. Trzeba skupienia. A świat goni. Tyle do zrobienia. A jednak. Jednak czytacie, jednak zostawiacie swój ślad. I z reguły jest to ślad wspierający mnie w mojej walce z samym sobą. Bo co? Bo dobrze jest usłyszeć dobre słowo. Bo dobrze jest usłyszeć że jest się coś wartym. Choćby za samo to tu pisanie - ale że jest się coś wartym. Gdy brak pewności siebie, takie sygnały z zewnątrz, są jak życiodajna woda. Daję siłę. Dają wsparcie. Podtrzymują nadzieję. Bo gdy przychodzą dni gorsze. Gdy dopadają człowieka demony przeszłości mogę zajrzeć tu, i zajrzeć też tam do was, i znaleźć coś, co pozwoli mi stanąć ponownie na nogi, i ponownie się uśmiechnąć. Bo jest dobrze ale i są też dni złe. Gdy wspomnienia popełnionych błędów, gdy świadomość zaprzepaszczonych szans napełniają smutkiem, wzbudzają wściekłość. A. No właśnie. Bo pisać to tu se mogę. Teoretyzować. A jakie to wspaniałe wizje snuć. I jak wspaniałego siebie tworzyć. Ale. Ale przecież gdybym taki wspaniały był to pewnie nie stało by się z moim życiem to co się stało. No właśnie. Teoria teorią - życie życiem. I w tym życiu już taki ten er wspaniały nie jest, nie był. Już tam nie jeden, a zapewne ona jedna, dużo mogli by na ten temat powiedzieć. Wstyd. Wstyd panie er. I mógłbym pisać o tym w nieskończoność. Ale to co napisać bym mógł znalazłem wczoraj u białej, Bialutkiej, najbielszej. Tak to idzie ( oczywiście formę żeńską należy zamieniać na męską, a męską na żeńską ):
- I tu o dziwo po ochłonięciu z tej całej sytuacji obwiniam siebie. …. Zapomniałam o nim.
wydawało mi się że jest i już zawsze będzie .
Zaniedbałam ten związek.
Byłam wiecznie zła, niezadowolona, z ciągła pretensja. Nie rozmawialiśmy.
Nie byliśmy dla siebie.
Nie było czasu na przyjemności, na miłość.
Byłam zajęta ….
….
Byłam chłodna, wyniosła, inna niż ta jaką mnie pokochał.
Czego szukał?
Zainteresowania! Poczucia że jest potrzebny, ze jest atrakcyjny, dobrego seksu, odskoczni od problemów i ciągłego niezadowolenia.
Uśmiechu, radości inności.
Czegoś o czym ja kompletnie zapomniałam.
Bolało. Bo nagle dostajesz strzał prosto w twarz.
O ile masz mój charakter i potrafisz przyznać się do błędu, zauważyć w tej sytuacji swoją winę.
Dzięki Bialutka. Zaoszczędziłaś mi pisania. Wystarczyło skopiować ( no i poprawić parę ł, ś, ć, ż na które ty nie zwracasz uwagi a które u mnie muszą być równe, równiutkie, równiuteńkie ). Ale dzięki. Napisałaś to co napisać miałem ja. Aż mi się oczy spociły jak to kopiowałem i tu wrzucałem. Dlatego też powtórzę jeszcze raz i powtarzałbym w nieskończoność gdyby nie ograniczenia zawartości: Dziękuję, bardzo dziękuję że jesteście, że czytacie, że wracacie z dobrym słowem.
I jeszcze słowo dla pani z za zakrętu.
Powiedz mi, powiedz czy ten twój P zasługuje na to byś go tak wyczekiwała. Powiedz mi, powiedz czy czegoś mu u ciebie, z tobą brakowało. Powiedz mi, powiedz czy nie starałaś się dla niego, czy nie dbałaś o makijaż, strój, czy nie dbałaś by twoje towarzystwo dodawało mu splendoru. Powiedz mi, powiedz czy nie dbałaś o wasze gniazdko ( nie chodzi o gniazdko elektryczne ). Powiedz mi, powiedz czy uciekałaś od niego w swój świat, w swoje sprawy. Powiedz mi, powiedz czy dawałaś mu do zrozumienia że jego towarzystwo jest ci, czasami, ciężarem. No weź i mi to powiedz. Wiesz co, nie musisz. Zresztą już uprzedziłaś te moje pytania i odpowiedziałaś ostatnio u siebie ( swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności ). No więc dlaczego tak go idealizujesz? Coś ci powiem i może cię to zaboli, może nie powinienem używać takich określeń w stosunku do kogoś kogo nie znam, i w sumie w sprawie która mnie nie dotyczy ale, ale powiem ci że to jest GŁUPEK. Po prostu głupek. Czy jego decyzja wydaje ci się racjonalna? Czy możesz powiedzieć że tak postępuje zdrowy na umyśle? No powiedz. Ja ci mówię. To głupek jest. I leczyć się powinien. Więc nie szukaj odpowiedzi na „dlaczego”. Odpowiedzią jest głupota. I nie szukaj winy u siebie. Bo co byś nie robiła, jak się nie starała chory kieruje się swoją chorą logiką a tego zdrowy nie pojmie. A ty jesteś zdrowa. Jesteś uczciwa, dobra, kochająca, oddana. Jesteś wartościowa. I wiesz o tym. Przecież o tym wiesz. I nie potrzebne jest ci szukanie potwierdzenia własnej wartości u kogoś takiego jak P. P który jest chory, chory na głupotę. Więc trzymaj się i nie poddawaj. I KURNA NIE PIJ! Alkohol to zguba ludzkości. Alkohol nie pomoże, i tak jak mleko nie jest dla kotów tak alkohol nie jest dla ludzi. Organizm ludzki nie jest przystosowany do przyjmowania alkoholu. Ja ci to mówię. Ja który alkoholu tego przepuściłem przez organizm swój całe rzeki. I wierz mi, z każdym kolejnym dniem będzie coraz lepiej. Pan anestezjolog śpiewa w takiej jednej piosence że to niby jest z miasta, i że to niby widać i że to niby słychać i niby czuć, i śpiewa tam też takie coś „mówią, po jednym roku, przychodzi spokój”. Wiesz co? Sprawdziłem na samym sobie. Doświadczalnie. To działa. Po jednym roku przychodzi spokój. U ciebie przyjdzie tym bardziej, że w przeciwieństwie do mnie, nie masz sobie nic do zarzucenia. A to dużo, uwierz mi, bardzo dużo. Najgorsze jest poczucie winy. Trzymaj się. Nie my pierwsi, nie ostatni :)

I jeszcze na koniec dla siebie parę liczb, faktów, ciekawostek.
W styczniu przebiegłem 131 kilometrów z czasem 13 godzin 16 minut.
Po jednym z losowań stwierdziłem że w sumie ciekawe by było, a na pewno wkurwiające choć też równie nieprawdopodobne trafienie szóstki w lotto ale tak, że wszystkie trafione liczby są obok tych wylosowanych. Refleksja tak naszła mnie po jednym z losowań

wylosowane
8
13
15
22

32
42
moje
8

15
21
26
33
43

Pogoda jest wyśmienita jak na tę porę roku. W ubiegłą sobotę nawet motóra widziałem a swoje bieganie uskuteczniłem w krótkich spodenkach. I ciekawostka. Wstałem chmury. Wychodzę do sklepu słońce. Wracam do domu chmury. Wychodzę do drugiego sklepu słońce. Wracam do domu z drugiego sklepu chmury. Wychodzę biegać słońce. Wracam z biegania do domu chmury. Kooochane słoneczko. Wprawdzie potem w poniedziałek zaśnieżyło. Padało też i w czwartek ale jedno i drugie szybko znikło bo temperatury plusowe i śniegu mi tu nie trzeba. Choć jak w czwartek wieczorem biegłem i te wielkie płaty śniegu spadały mi pod nogi, i jak tak wirowały w świetle latarni to zrobiło się, co by nie powiedzieć, baśniowo tak.
Tydzień temu kupiłem se 30 butelek popitki izotonicznej do biegania więc zapas na jakieś pół roku jest. Dzisiaj za to poddałem się masażyście. Jutro natomiast poddam się Pitbulowi. Fala tych „najzagorzalszych” kinomanów już się zapewne przewaliła więc będzie można se w spokoju zerknąć. Wprawdzie niestety bez Despera ale ten nowy podobno daje radę.
I Kaliber wraca. I mimo początkowego sceptycyzmu zaczynam się przekonywać. Stary, dobry Kaliber. Mój stary dobry Kaliber.
Będzie dobrze, jest dobrze.
... i znowu długie wyszło