poniedziałek, 27 lutego 2017

Scieżka 430 Do przodu

Taką sobie uknułem ludową mądrość, że jak się komu żyje można wywnioskować po tym jak celebruje swoje urodziny. Są ludzie dla których jest to dzień szczególny ( dzieci przede wszystkim ). Cieszą się ci ludzie i radują. Są przyjęcia, życzenia, prezenty, dużo radości. Są wyjątkowe wydarzenia, jakieś szczególne, zarezerwowane właśnie na takie wyjątkowe okazje. Ci ludzie ( dzieci przede wszystkim ) są szczęśliwi. Ja natomiast, jak się zapewne łatwo domyślić, dnia tego nie celebruję. Dzień ten jest dla mnie dniem mało wesołym. Zwłaszcza ostatnimi laty. Na wspomnienie moich urodzin wraca mi refleksja po co, właściwie, ja się urodziłem? Nigdy nie mogę sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem po co się urodziłem. No nie wiem. Nie mogę, nie umiem znaleźć w sobie i wokół siebie jakiejś szczególnej okoliczności która by mi potwierdziła potrzebę mojej tu na tym świecie obecności. Cały czas mam poczucie bezsensownej mojej egzystencji. Egzystencji która nic dobrego nie przynosi. Taki to mój dzień rocznicy urodzin był.
Jednego mnie jednak życie ostatnimi laty nauczyło. A może nie tyle nauczyło co zdałem sobie z tego sprawę. Bo kiedyś było zapewne tak samo. Tylko, że nie zastanawiałem się nad tym. Było i już. Bez żadnego szczególnego rozkminiania. Obecnie natomiast takie dni jak wczorajszy przeczekuję. Wkładam do szufladki z napisem stracone i przeczekuję. I czekam. Czekam na te dobre. Bo jak złe i smutne były by chwile wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że przyjdą i dobre. Że karta się odwróci, żal odejdzie a wróci pogoda ducha. Trzeba tylko przeczekać. Uzbroić się w cierpliwość i czekać. Jasne, że chciało by się by tych straconych nie było wcale ale jak do tej pory nie wiem jak to uczynić. I zawsze w tych złych wracam wspomnieniami do tego jednego, szczególnego dnia z kwietnia przed dwoma laty. To był dzień jakiego nie przeżyłem nigdy wcześniej i jak do tej pory, nigdy później. Mogę spokojnie powiedzieć, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Dzień w którym nic szczególnego się nie wydarzyło, żadne wyjątkowe zdarzenie a największym szczęściem było samo to , że wstałem, wyjrzałem przez okno i pomyślałem: jeny jakie to wszystko piękne, jeny chcę żyć. Sama radość życia. Radość tylko z tego, że się jest. To był naprawdę dzień niesamowity.
Dlatego też czekam. Przeczekuję te dni złe. Są momenty kiedy nie mam już siły, kiedy chcę się poddać, i kiedy dochodzę do wniosku, że nie warto. Ale zaciskam wówczas zęby, zamykam oczy i jak przystało na prawdziwego sportowca sięgam po resztki sił, no przecież nie mogę się poddać, nie mogę przegrać. Powiem szczerze, że w bieganiu odnajduję wiele z życia. Zawsze przekładam sobie chwile słabości na adekwatne kilometry biegu. To naprawdę zadziwiające jak wiele mają wspólnego. Kiedyś o tym napiszę. Tak więc biegnę dalej.
I wówczas przychodzą dni jak dzisiejszy. Wprawdzie do południa był szary, ciężki i niewyspany jak wczorajszy, jednak po południu wyszło słońce. I nie skłamałbym gdyby powiedział, że od rana coś czułem. Naprawdę czułem, wyczuwałem nadchodzącą zmianę. Już sam fakt tego, że o piątej nad ranem obudził mnie śpiew jakiegoś ptaka, nie był zwykły. A tak apropo to tydzień temu we wtorek usłyszałem pierwszy śpiew ptasi po zimie. Jak wychodziłem rano do pracy. Było jeszcze ciemno i zimnawo a ten śpiew był jak z jakiegoś innego świata. Nijak nie pasował do okoliczności. Był jednak żywym dowodem na to, że idzie ku lepszemu. Koło środy znikł śnieg. Zrobiło się cieplej, powyżej zera. I wszystko w pogodzie było by super gdyby nie wiejący wciąż silny wiatr i ciągle padający deszcz. A co gorsza na koniec tygodnia wróciła zima. Spadł śnieg ponownie, wczoraj było całkiem biało, co jeszcze bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Ale, jak już wspomniałem, przyszedł dzień dzisiejszy. Nie ma zimy. Po południu wyszło słońce i temperatura wzrosła powyżej dziesięciu. Jeny, ależ się pięknie zrobiło. Zrobiło się tak wspaniale, że nie mogłem w domu usiedzieć. Na tyle nie mogłem, że złamałem swoje postanowienie nie biegania w lutym i pobiegłem. Miałem nawet zamiar w krótkich spodenkach, aaale bez przesady. Kurde jak to świetnie biec gdy słońce mruży ci oczy. Jak to cudownie biec gdy czujesz ciepłe promienie na policzkach. A teraz gdy jeszcze wyszedłem wieczorem na pocztę, całkiem mnie rozebrało. Wieczór jest mega cudownie wspaniały. Ciepły, cichy pogodny. Są gwiazdy, Mars świeci tak, że zdawać by się mogło że to jakaś lampka na niebie. Tam gdzieś na zachodzie łuna zachodzącego słońca, pokazują się gwiazdy. Kurde jak ja dawno tego nie widziałem, kurde jak ja dawno tego nie czułem. Wróciły wspomnienia nocy na plaży. Już chcę tam być. Ten dzień był wspaniały. Dzień wolny od pracy który los mi pięknie ozdobił. Dziękuję.
I jeszcze dzisiaj przyszła odpowiedź na pisemko jakie skierowałem do Kolei Mazowieckich po tym jak przez własne gapiostwo wsiadłem do pociągu bez ważnego biletu. Napisali, że wprawdzie nie jest to zgodne z obowiązującymi przepisami ale zrobią wyjątek i darują mi karę. He. Nie spodziewałem się. A żeby było jeszcze milej. To wczoraj odebrałem dziesięć złotych w Kauflandzie. Tydzień temu mieli jakąś promocję, że jak się kupi za określoną kwotę to oddają dychę. I tak się złożyło, że załapałem się. Niestety, system komputerowy padł i z dychy nici. Napisali karteczkę i poprosili żeby przyjść później. Uznałem dychę za straconą. I tu ździwko, bo jednak nie. Wczoraj oddali. I nie ta dycha jest najważniejsza, zapewne i tak ją wrzucę do jakiejś puszki. Najważniejsze w tym jest to, że ktoś jednak zadziałał, że nie puścili tego kantem, i że pięknie przeprosili. Takie sytuacje wracają mi wiarę w ludzi i świat.
I jeszcze jedno. Zbankrutowałem. Wiedziałem, że zbankrutuję ale nie myślałem, że aż tak. Trudno, zacisnę pasa w marcu. Zwłaszcza, że wzorem amerykańskim mam nakupione po promocyjnych cenach zapasów na pół roku. Chociaż nie, muszę to powiedzieć. Dentysta mnie ograbił. Ja wiem, rozumiem, że to kosztuje ale na Boga nie aż tyle. O nie, szybko mnie nie zobaczą. nie byłem u dentysty ze trzydzieści lat ale, że aż tyle zabulę to jestem w lekkim szoku. No nic, raz się żyje.
I jedno jeszcze. Jak dożyję lata i jak nie pójdę tegoż lata gdzieś potańczyć to zwariuję, jak Boga kocham zwariuję. A do czego się teraz tańczy?
Kończę. Idę do dentysty.
I na koniec najważniejsze. Smoku i Doroto. Bardzo, bardzo pięknie dziękuję za życzenia. To nadzwyczajne, że pamiętałyście. Jesteście wielkie. To mi wraca wiarę w ludzi jeszcze bardziej. Szczególnie się z tym czuję. Gdybym mógł to bym Was wyściskał do utraty tchu.

niedziela, 19 lutego 2017

Ścieżka 429 Do przodu

Zaczynam się trochę sobą martwić. Zaczynam być nawet lekko przerażony. Ze zdziwieniem, ale i z zniesmaczeniem zaczynam odnajdywać w sobie myśl, że chyba jeszcze bym pożył. Nie wiem po co, nie wiem dlaczego, ale chyba chcę. To jest takie malutkie, takie mało słyszalne, takie gdzieś głęboko ale takie dające o sobie znać. Drażni, podrażnia, swędzi, wierci. Martwi mnie to. I z jeszcze większą siłą wmawiam sobie, że tego nie chcę. Odpycham, odsuwam, zagłuszam. Ale to nie odchodzi. I już nie tak beztrosko przechadzać mi się ciemnymi ulicami, i już nie tak łatwo podróżować pustym pociągiem, i już nie tak odważnie mijać podejrzane typy. To mnie martwi, to zaczyna napawać mnie strachem. I o ile jeszcze jakiś czas temu nie wykluczałem nawet ewentualności śmierci na zamówienie, to obecnie nie jest już to takie oczywiste. Tak swoją drogą to zastanawia mnie dlaczego samobójstwo odbierane jest jako coś złego? Dlaczego społeczeństwo odbiera to jako coś niewskazanego? Doprecyzuję – nasze społeczeństwo. Że niby co? Przecież w takiej Japonii, no może nie w tych czasach, ale jeszcze jakiś czas temu był to najwyższy akt honorowego wyjścia. I myślę, że w mojej sytuacji takie rozwiązanie mogłoby być właściwe. Jeżeli mam tak dożywać, jak to dożywam, to może lepiej by było zabrać się i nie marnować, zatruwać cennego powietrza? Niech inni, lepsi ode mnie, ciągną to wszystko dalej, w lepszym stylu. Ja się nie sprawdziłem. Może, a może nie może tylko na pewno, w przyszłym życiu będzie wszystko inaczej, tzn lepiej. Będzie, bo to wiem, bo mam to już dogadane. Bo będzie mi łatwiej realizować swoje założenia, realizować je mając wsparcie, i co najważniejsze, mając zrozumienie. Zrozumienie, to słowo klucz. Bez zrozumienia nic udać się nie może. Zrozumienia drugiego człowieka dodajmy. O ile mniej rozstań, zawodów miłosnych, czy rozwodów mielibyśmy w tych naszych porąbanych czasach gdybyśmy potrafili zrozumieć drugiego człowieka. Wiem, wiem bo sam doświadczyłem tego na własnej skórze, że gdybym znalazł, gdybym dostał tylko odrobinę zrozumienia, wszystko byłoby inaczej. Wszystko dałoby się wyprostować, wyprowadzić na prostą i doprowadzić, naprawdę w to wierzę, do fajnego rezultatu. Bo głupotą jest dla mnie, i marnotrastwem wielkim, zapominać o trudnych chwilach, przeciwnościach które udało się pokonać i zostawiać to wszystko tylko dlatego, że ..., no właśnie, że co? Że się kogoś nagle przestało rozumieć, rozumieć jego zachowanie? Że nie wiadomo co się z nim dzieje? Powtarzałem to wielokrotnie, i powtórzę po raz kolejny, przeżywam bardzo, i smutkiem napawa mnie wielkim każde rozstanie. Naprawdę każde jedno. Zawsze w takich chwilach zastanawiam się gdzie są ci szczęśliwi ludzie którzy kiedyś dostawali gęsiej skórki na samą myśl o spotkaniu. Gdzie są ci ludzie oczekujący z niecierpliwością momentu pierwszego spaceru, pierwszego pocałunku, pierwszego bara bara? Gdzie są ci ludzie których łączyło tyle a teraz tyle dzieli? Anita Lipnicka ma taką piosenkę, taką akuratną właśnie. Leci tam coś, że jak to być mogło, że ona i on żyli osobno przez tyle lat po czym kończy się, że jak to być mogło, że ona i on razem przez tyle lat, żyli ze sobą lecz całkiem obok. Genialny tekst, i super piosenka. Ale wracając do mojej rodzącej się chęci życia. Myślę, że wynika po trochu ze zmian w przyrodzie. Dni coraz dłuższe, cieplejsze, a że w tym roku nie wiem dlaczego, ale miałem mega niską tolerancję na chłód to zadowolenie z cieplejszych dni daje jako taką radość. No i coraz bliżej, już to prawie czuję, wiosna. Zazieleni się, wrócą ptaki, będzie więcej słońca. To wszystko budzi we mnie chęć dotrwania przynajmniej do tego czasu. Trzeba jeszcze trochę wytrzymać, jeszcze tylko trochę. Choć jak dzisiaj wyszedłem na ulice, jak spojrzałem na to wszystko co na nich to aż żal było patrzeć. Brud i smród. Śnieg się topi i odsłania sterty śmieci. Jest wszystko. Puszki, butelki, szklane i plastikowe, pełno petów, paczek po papierosach, kartonów, opakowań po rożnego rodzaju słodyczach a to wszystko w towarzystwie niezliczonej ilości psiego gówna. Zdaję sobie sprawę, że to pozostałość po nielicznych przedstawicielach naszego społeczeństwa jednak martwi bardzo. I jak jeszcze wrzucając opakowania szklane do odpowiedniego pojemnika zobaczyłem co tam jest to całkiem mnie zdołowało. Śmieci wszelkiego rodzaju. Ludzie to jednak straszne świnie. I jak widzę ten cały syf to odechciewa mi się tego dalszego życia. Bo skoro w tak błahych aspektach funkcjonowania można robić takie rzeczy to czy w innych będzie się innym? No oczywiście że nie. A ten cały syf razi moje wrodzone dążenie do piękna, mój estetyzm. Razi moje przeświadczenie, że wszyscy za ten świat odpowiadamy, że odpowiadamy za drugiego człowieka. Niestety, część ludzi, ma to głęboko gdzieś. Część dba tylko o własną dupę.
I jeszcze jedna refleksja. Apropo tego śniegu co to zaczyna, radość mi tym sprawiając, znikać. Otóż jest tak, że chłopcy rzucają śnieżkami w dziewczynki. Taki zaloty burackie. Większość chłopców. Ale są też chłopcy którzy, jest ich niewielu, nie robią tego, a wręcz w obronie tych dziewczynek stają. I olśniło mnie. To się tak wszystko zaczyna. To z takich to zachowań biorą się te wszystkie późniejsze perypetie. Bo. Ci stający w obronie zostają wykluczeni z koleżeńskiej grupy, stają się napiętnowani, z reguły na całe życie. To staje się ich naturą, i jeżeli tylko sami w to uwierzą, będą już zawsze tak postrzegani. Jako ci inni, nazwijmy to szlachetni. Tym będą żyli i tym kierowali się w podejmowanych decyzjach. A przecież, wiadomo, to oczywista kolej rzeczy, i w jednych i drugich zabuzują kiedyś hormony, i i jedni i drudzy będą chcieli te dziewczynki gdzieś na osobności zaciągnąć i dostać to co chcą. I teraz, w sumie sprawa kluczowa. Ci szlachetni, jako szlachetni wzbudzać będą w tych dziewczynkach szlachetne, wzniosłe odruchy. Te dziewczynki nie będą się mogły przy nich tak ot po prostu puścić. Nie, ponieważ będzie to poniżające dla nich samych. Co innego z tymi od burackich zalotów. Oni NIE są pełni szlachetnych, wzniosłych idei więc i pozwolić sobie przy nich na płytkie, czysto zwierzęce zachowanie, poniżające nie będzie. Nie przyniesie ujmy. Przy nich nie trzeba będzie myśleć czy wypada czy nie wypada, nie trzeba myśleć. Tak więc, o ile, pomimo ostrzeżenia wyświetlającego się przed wejściem na moją tu stronę, zajrzą tu jacyś chłopcy, chłopcy którzy mają problem z podjęciem decyzji jaką drogę obrać, ja, wujek er, z własnego doświadczenia mówię wam, rzucajcie w dziewczyny śnieżkami. Rzucajcie i nie przejmujcie się tym, że was znielubią. Gucio prawda. Dziewczyna to żadne tam cudo, żaden wspaniały, wyniosły anioł. To też człowiek, zwykły człowiek, jak to mawiał Franz to też ... córka psa, … suka. I jak by na to nie patrzeć ostatecznie wszystko i tak zmierza do jednego, tego żeby się dobrze zabawić w łóżku. Dziewczynki też mają to w głowie. I jeżeli kiedyś przyjdzie im zdecydować z którym to zrobić to wybiorą tego od tych burackich zalotów. Bo z nim jest to łatwiejsze, z nim jest prostsze, z nim nawet jeżeli okaże się to pomyłką, nie będą miały po wszystkim moralnego kaca. A wam, jeżeli chcielibyście sobie zobaczyć dajmy na to takie cycki, ot tak po prostu, po ludzku zobaczyć, to zostaną jedynie jakieś tam balony.com. Bo wy jesteście napiętnowani, wam tak po prostu się cycków nie pokazuje, a może nie to, że się nie pokazuje, a raczej nie powinno się. Dla niej to, że jesteście napiętnowani szlachetnością, będzie się wiązać, będzie ją to zobowiązywać do jakichś wznioślejszych zachowań. Przecież wy jesteście obrońcami, wy jesteście szlachetni, przy was nie należy ot tak podciągać bluzki do góry. Choćby się to robiło wcześniej setki razy przy byle okazji, przy was po prostu nie wypada. Przy was staje się to wówczas cereminią, a ceremonia jak wiemy to sprawa niezwykła. Rzeczy niezwykłe przychodzą natomiast bardzo trudno, wymagają niezliczonej ilości czasu a ostatecznie i tak nie zawsze dochodzą do skutku. A więc chłopcy, zależy co chcecie robić, a raczej co osiągnąć w relacjach z dziewczynkami, wiedzcie jedno, szlachetna droga zaprowadzi was jedynie na balony.com.
A w lutym nadal nie przebiegłem nawet kilometra. Ani pogoda ku temu sprzyja, ani moje samopoczucie. Może to i dobrze. Trochę kości mi odpoczną. Choć nie zapeszając powiedzieć aktualnie mogę, że i kolano dziękować Bogu już od dłuższego czasu nie dokucza, i plecy nie bolą. Więc jest dobrze.
I jeszcze jedno. W lutym zbankrutuję. Wiedziałem, że zbankrutuję ale nie myślałem, że aż tak. to info tylko dla mnie →2xdentysta, spodnie, koszula, plecak, apteka, bilet, kara za jazdę bez biletu ;), urodziny Księżniczki. Trudno, zacisnę pasa w marcu.
I jedno jeszcze. Jak dożyję lata i jak nie pójdę tegoż lata gdzieś potańczyć to zwariuję, jak Boga kocham zwariuję. Tylko przy czym się teraz tańczy?

środa, 15 lutego 2017

Ścieżka 428 Do przodu

Gdybym tylko potrafił brać z życia to co mi daje, byłbym szczęśliwy. Żyłbym sobie spokojnie i bez trosk. Ale czy miałbym wówczas marzenia? Czy miałbym je? Chyba nie. A właśnie marzenia stanowią moją istotę. Jestem marzycielem. Każdą chwilę swojego życia, każdą myśl wypełniają marzenia. I choć często są powodem smutku i rozgoryczenia, dochodzę do wniosku, że bez nich by mnie nie było. To one napędzają mój każdy kolejny dzień I tak sobie myślę, że niedaleko jest od marzeń do nadziei. To właśnie nadzieja, że kiedyś będzie lepiej, że będzie tak jak ma być, że się spełnią moje marzenia trzyma mnie jeszcze na tym świecie. Gdyby nie to naprawdę palnąłbym sobie już w łepetynę. Nie uważam tego co się obecnie dzieje w moim życiu, w kraju, na świecie za coś wartego do przeżywania.
Podziwiam ludzi którzy żyją bo żyją, którzy cieszą się z tego co mają i cieszą się każdym przeżytym dniem, którzy korzystają z tego co życie im daje, a to co daje biorą z pogodą ducha. Którzy widzą piękno w tym co ich otacza. I choć sam potrafię i ja to piękno dostrzec, bo co by nie powiedzieć świat jest piękny, to ja osobiście nie potrafię cieszyć się tym swoim życiem. Nie potrafię znaleźć w nim sensu i radości. Cały czas czuję niedosyt. Cały czas czuję, że to powinno być inaczej. Wiem, ja to naprawdę wiem, że świat może istnieć bez cierpienia, bólu, przemocy. Że może być wolny od strachu i troski o kolejny dzień. I wiem to, że ludzie powinni być szczęśliwi. Wszyscy. Wszyscy bez wyjątku. Każdy powinien żyć tak jak tylko w najskrytszych marzeniach ma to wymyślone. Wiem, że świat powinien być rajem. Czuję to każdą komórką, że tym właśnie powinien być. Niestety. Każdą tą komórką czuję również, że rajem nie jest. I coraz bardziej odczuwam, że jest piekłem.
W życiu trzeba mieć marzenia. Co by było, gdzie byłaby ludzkość gdyby nie marzenia? To one pchają do szukania czegoś nowego, do ulepszania, do doskonalenia. To dzięki nim odbywa się postęp. Będę więc marzył. Nie pozbędę się marzeń. Choć ciężko. Choć kolejny i kolejny dzień znowu pełen rozczarowań. Ale tak, marzenia to nadzieja, a nadzieja każe mi za każdym razem wstać i żyć. Każe, choć sił mam coraz mniej. Każe choć coraz bardziej mi się nie chce. Zmęczony jestem coraz bardziej. Przychodzi coraz częściej refleksja by się poddać, by przestać, by się pogodzić z tym co jest, by w spokoju doczekać końca.
Rzecz w tym największa, że nie wiem obecnie po co żyję. Tak, wiem, jest to sprzeczność z tym, że marzę, ale marzenia to jedno, a cel, sens życia to drugie. A nie mam celu w życiu kompletnie teraz. Już nieraz to wspominałem, ja teraz dożywam. Dożywam tym życiem swoim bezsensownym i mało ciekawym. A żeby mieć chęć żyć trzeba mieć cel. Ja go nie mam. I tak prawdę mówiąc nie robię nic by go znaleźć.
Wszystko zaczyna się i kończy na jednym prostym określeniu poziomu potrzeb. Gdybym dał radę żyć z nic oprócz błękitnego nieba mi już nie potrzeba, moje życie miało by sens. Ale moje potrzeby są o wiele większe, a raczej bardziej skomplikowane. Nie wiem kiedy i skąd mi się to wzięło ale potrzeby mam. Męczą mnie. Kiedyś kiedyś ich nie miałem. Kiedyś kiedyś wystarczyło mi nic. Jak to mawiał śp Kurak ( kurcze już dawno go nie wspominałem ): Wióry nie wyczujesz. Potrafiłem, robiłem to często, rzucić wszystko, zostawić, zmienić. To chyba była wolność? Wióry nie wyczujesz. Jak kot chodziłem swoimi ścieżkami. Znikając często w swoim wewnętrznym świecie. I nikt, naprawdę nikt, włącznie ze mną samym, nie wiedział kiedy stamtąd wrócę. A potrafiłem siedzieć tam długo. Uciekać przed tym wszystkim do czego wszyscy ciągnęli. I do czego teraz i ja ciągnę. Dopadło mnie. Muszę odnaleźć od nowa tego starego siebie.

Jadę w sobotę pociągiem. Jak to zazwyczaj w sobotnie przedpołudnie, raczej pustawym. Tak gdzieś w połowie drogi wsiada miła pani. I jak tylko siada, wyciąga telefon i zaczyna nawijać. Nawija i nawija. Ale tak nawija, że bez przesady powiem, połowa wagonu wie o czym. Z początku ignoruję to. Wedle zasady różni są ludzie, uszanuj to. Siedzę i szanuję jej chęć nawijania. No i przecież zaraz pewnie skończy, ile można nawijać? Jednak gdy kończy, zaczyna kolejną rozmowę. Zaczyna mi to przeszkadzać. Zaczynam się wiercić. Ale dalej wytrwale w postawie uszanuj to. Zresztą - niech sobie gada. Cieszę się, jest taka pełna energii i radości – nie psuj tego. Zaciskam zęby. Zaczyna się we mnie rodzić jednak odczucie, a dlaczego nie szanuje mojej potrzeby ciszy? Przecież ludzie są różni. Może są tacy którym nie potrzebna jest w podróży głośna relacja z czyichś dokonań? Odwracam się.
- Przepraszam. Czy może pani mówić głośniej?
- ?
- Czy może pani mówić głośniej
- Nie rozumiem. Ja mam mówić głośniej?
- Tak
- Dlaczego?
- Bo nie za dobrze słyszę.
Tak, nastała cisza. Cisza która kuła w uszy. Która odbijała się echem po pustawym wagonie. Ale z pana cham panie er. Prawdopodobnie spierdolił pan jakiejś miłej pani ten piękny dzień. Szkoda. I jeżeli miał pan rację, jeżeli nawet tak było, nie powinien był pan pieprzyć tego pięknego dnia jakiejś miłej pani. Żadna racja, żadne przekonania nie dają panu prawa do pieprzenia czyjegoś dnia.
Pociąg wjechał na most. W dole Wisła. Brudny jej nurt unosi krę. A tam dalej, dalej skąpana w słońcu wieża zamkowa. Jeny, ile to pięknych dni pod tą wieżą. Uśmiecham się do jaskółek, ławeczki, bułki z kefirem. Wrócą, wrócą te dni. Trzeba tylko przeczekać te złe. Trzeba tylko nie psuć czyichś. I trzeba tylko marzyć. Nie przestawaj marzyć panie er, nie przestawaj.
P.S. Pogoda zabija mnie dosłownie i w przenośni. Połowa lutego a ja jeszcze nie przebiegłem nawet kilometra.

sobota, 4 lutego 2017

Ścieżka 427 Do przodu

Od porządku ludkowie moi jest Pan Bóg. On pilnuje żeby wszystko szło jak trzeba i było jak na początku, teraz, zawsze i na wieki wieków amen. A diabeł chce zmieniać, ulepszać. Słyszycie? Ulepszać. Już jemu mało, że krowa cieli się, gdzie tam, on chce żeby się źrebiła. Ooo, do czego idzie… Krowy będo się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!
A Pan Bóg? Co na to Pan Bóg?
W tym bieda…, że pan Bóg coraz starejszy…, co raz częściej odpoczywa. A diabeł nachalnieje z roku na rok. Wojny jedna za drugą, jak nie tu to tam. Strasznie dziś ludzie zaczepne, biją się i biją.
A mniej więcej o co?
Tego za bardzo nie wiadomo. Krew sie w ludziach gotuje. Jeżdżą, wyjeżdżają, przyjeżdżają. Oszukaństwo, złodziejstwo, kurestwo, Sodoma, Gomora.

No właśnie. Słyszycie? Ulepszać. To właśnie mam. Gdybym tak się skupił na tym co mam, na tym co mnie otacza byłoby super i ekstra. A tak? A tak ciągle chcę ulepszać. I o ile chodziłoby tylko i wyłącznie o to by drzwiczki nie skrzypiały, kran nie kapał a talerze były sterylnie czyste też byłoby super i ekstra. Niestety to wszystko nie wystarcza. Mi cały czas trzeba czegoś lepszego. A może nie to, że mi trzeba czegoś lepszego, a że ja mam być coraz lepszy. I nie to, że lepszy, a raczej to, że mam być najlepszy. Właśnie to. Mam być najlepszy. Ostatnio złapałem się na basenie. Tak apropo - chodzenie na basen wychodzi mi bokiem. Być może to zbieg okoliczności ale co nie pójdę na basen to zaraz łapie mnie jakieś przeziębienie rujnując pozostałe dziedziny aktywności fizycznej. Ale. Wracając do tematu. Ostatnio złapałem się na basenie. Otóż od jakiegoś czasu zacząłem zauważać pozytywne zmiany w jakby tu rzec – swojej figurze. No nie mogło być inaczej skoro nad tym pracuję. I nawet zadowolony z siebie byłem, i nawet dumny. Jednak gdy ostatnio spojrzałem na basenie w lustro ( całkiem przypadkiem ) zauważyłem za sobą przechodzącego kolesia. I ta perspektywa rozwaliła całe to moje i zadowolenie, i całą tą dumę. Taka myśl od razu przemknęła mi przez głowę jaki to ja mizerny jestem, jaki malutki. I z czym do ludzi, i z czego to taki zadowolony jestem? I zaraz potem zacząłem się rozglądać po okolicy. I jak na zawołanie pojawiło się sto tysięcy kolesi którzy prezentowali się o wiele korzystniej. A już taki jeden z zaczętym tatuażem na całe plecy rozwalił mnie kompletnie. Z czym ja startuję? Er z czym do ludzi? Mizerota z jakąś tam plamką bohomaza na łapce. I już nie byłem zadowolony, i już nie byłem dumny. Pisałem kiedyś o tym jak to jest pocieszać się faktem, że są ludzie którzy mają w życiu gorzej. Pocieszać się to może zbyt mocno powiedziane ale cieszyć się tym co się ma, bo mogłoby się mieć mnej. I pisałem, że niby to nie etyczne ale jednak pomaga dostrzegać pozytywne aspekty własnego położenia. Niestety jest też tak, że działa to również w drugą stronę. Patrząc na otoczenie można zobaczyć jak mało się ma, jak mizernym się jest. Wiem, że to głupie, wiem że to niemądre ale tak mam. Patrzę i dochodzę do wniosku, że też tak chcę, znaczy się - lepiej. Bo czyż nie na tym ma polegać życie? Często łapię się na myśli, że świat, że życie nie tak powinno wyglądać. Łapię się na myśli, że każdy powinien żyć w pełni szczęśliwy, w pełni zdrowy i w pełni spełniony. I wcale nie uważam, że to niemożliwe. Możliwe jak najbardziej. Jak by to miało wyglądać? Nie wiem. Wiem jedno, życie w niedostatku, biedzie, strachu jest bez sensu. Są ludzie którzy są chorzy, są niepełnosprawni, są biedni a jednak są szczęśliwi, a jednak twierdzą, że żyć warto. Ja widocznie nie dojrzałem jeszcze do takiego wtajemniczenia. Ja czegoś takiego pojąć nie mogę. Mnie do totalnej rozpaczy doprowadza nawet to, że przez pobasenowe przeziębienie nie mogę sobie pobiegać. A co by było gdybym nagle nie mógł biegać już nigdy? Mnie do totalnej rozpaczy doprowadza siedem miesięcy bez możliwości jeżdżenia motórem. A co by było gdybym stracił tą możliwość na zawsze? I do totalnej rozpaczy doprowadza mnie brak słońca, brak wschodów i zachodów, ciągła ciemność, permanentny chłód. Ja się na to wszystko nie godzę. Ja tego wszystkiego nie chcę. To mnie doprowadza do rozpaczy. I ciągle zadaję sobie pytanie po co komu to potrzebne? Po co komu ciemność, zimno, brak słońca, bieda, cierpienie, choroba? No po co? Gdzieś tam kiedyś wyczytałem, że bez tego nie potrafilibyśmy zauważać dobra. Tzn że tylko w kontraście zła widać to dobro. Bo gdyby było tylko dobro - nie wiedzielibyśmy co to dobro. A gówno prawda. A nawet jeżeli. To ja już wolałbym, nie wiedzieć co to dobro ale niechby tylko ono było. Niechby tylko wszyscy byli zadowoleni, szczęśliwi, bogaci, syci, zdrowi. Niechby tylko zawsze było słońce, ciepło, radość. A dopóki tak nie jest, dopóki tak nie mam ciągle chcę ulepszać. W szczególności siebie, swoje życie. Często zastanawiam się również gdzie jest kres, granica, moment, że poczułbym, że to już, że to mi wystarczy. Wiem, wiem. Masz mieszkanie, chcesz mieć dom. Masz samochód, chcesz mieć szybszy. Masz piękną kobietę, chcesz żeby miała większy rozmiar biustu. Ale ja wiem, ja pewny jestem, że to też gówno prawda. Przekonany jestem, że jest, że mam ten limit gdzie mógłbym powiedzieć, że więcej mi nie trzeba. I myślę, że ludzi tak myślących jest wielu. I, że nawet mógłbym zrezygnować z tego bycia najlepszym. Że miałabym, a raczej że mam, taki moment gdzie mógłbym powiedzieć już mi wystarczy, że już mam, dziękuję, więcej mi nie trzeba. Taki spokój. Taki spokój, że mógłbym usiąść na ławeczce na starówce i siedzieć w słońcu i patrzeć na niebo, na jaskółki, na wróble. Patrzeć na zadowolonych, szczęśliwych ludzi. Słuchać śmiechu dzieci. Życie powinno być pełne szczęścia i radości. Pełne zadowolenia - dla wszystkich. Wszystkich bez wyjątku. I dla mnie też. I pewny jestem, że wówczas nie zmieniło by tego nawet spojrzenie w lustro na basenie ( przypadkowe ). Żadna perspektywa by tego nie zmienia. Bo wiem, że mam limit, wiem co mi wystarczy. Dajcie mi wreszcie tą główną wygraną w lotto bym mógł to udowodnić.