poniedziałek, 27 lutego 2017

Scieżka 430 Do przodu

Taką sobie uknułem ludową mądrość, że jak się komu żyje można wywnioskować po tym jak celebruje swoje urodziny. Są ludzie dla których jest to dzień szczególny ( dzieci przede wszystkim ). Cieszą się ci ludzie i radują. Są przyjęcia, życzenia, prezenty, dużo radości. Są wyjątkowe wydarzenia, jakieś szczególne, zarezerwowane właśnie na takie wyjątkowe okazje. Ci ludzie ( dzieci przede wszystkim ) są szczęśliwi. Ja natomiast, jak się zapewne łatwo domyślić, dnia tego nie celebruję. Dzień ten jest dla mnie dniem mało wesołym. Zwłaszcza ostatnimi laty. Na wspomnienie moich urodzin wraca mi refleksja po co, właściwie, ja się urodziłem? Nigdy nie mogę sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem po co się urodziłem. No nie wiem. Nie mogę, nie umiem znaleźć w sobie i wokół siebie jakiejś szczególnej okoliczności która by mi potwierdziła potrzebę mojej tu na tym świecie obecności. Cały czas mam poczucie bezsensownej mojej egzystencji. Egzystencji która nic dobrego nie przynosi. Taki to mój dzień rocznicy urodzin był.
Jednego mnie jednak życie ostatnimi laty nauczyło. A może nie tyle nauczyło co zdałem sobie z tego sprawę. Bo kiedyś było zapewne tak samo. Tylko, że nie zastanawiałem się nad tym. Było i już. Bez żadnego szczególnego rozkminiania. Obecnie natomiast takie dni jak wczorajszy przeczekuję. Wkładam do szufladki z napisem stracone i przeczekuję. I czekam. Czekam na te dobre. Bo jak złe i smutne były by chwile wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że przyjdą i dobre. Że karta się odwróci, żal odejdzie a wróci pogoda ducha. Trzeba tylko przeczekać. Uzbroić się w cierpliwość i czekać. Jasne, że chciało by się by tych straconych nie było wcale ale jak do tej pory nie wiem jak to uczynić. I zawsze w tych złych wracam wspomnieniami do tego jednego, szczególnego dnia z kwietnia przed dwoma laty. To był dzień jakiego nie przeżyłem nigdy wcześniej i jak do tej pory, nigdy później. Mogę spokojnie powiedzieć, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Dzień w którym nic szczególnego się nie wydarzyło, żadne wyjątkowe zdarzenie a największym szczęściem było samo to , że wstałem, wyjrzałem przez okno i pomyślałem: jeny jakie to wszystko piękne, jeny chcę żyć. Sama radość życia. Radość tylko z tego, że się jest. To był naprawdę dzień niesamowity.
Dlatego też czekam. Przeczekuję te dni złe. Są momenty kiedy nie mam już siły, kiedy chcę się poddać, i kiedy dochodzę do wniosku, że nie warto. Ale zaciskam wówczas zęby, zamykam oczy i jak przystało na prawdziwego sportowca sięgam po resztki sił, no przecież nie mogę się poddać, nie mogę przegrać. Powiem szczerze, że w bieganiu odnajduję wiele z życia. Zawsze przekładam sobie chwile słabości na adekwatne kilometry biegu. To naprawdę zadziwiające jak wiele mają wspólnego. Kiedyś o tym napiszę. Tak więc biegnę dalej.
I wówczas przychodzą dni jak dzisiejszy. Wprawdzie do południa był szary, ciężki i niewyspany jak wczorajszy, jednak po południu wyszło słońce. I nie skłamałbym gdyby powiedział, że od rana coś czułem. Naprawdę czułem, wyczuwałem nadchodzącą zmianę. Już sam fakt tego, że o piątej nad ranem obudził mnie śpiew jakiegoś ptaka, nie był zwykły. A tak apropo to tydzień temu we wtorek usłyszałem pierwszy śpiew ptasi po zimie. Jak wychodziłem rano do pracy. Było jeszcze ciemno i zimnawo a ten śpiew był jak z jakiegoś innego świata. Nijak nie pasował do okoliczności. Był jednak żywym dowodem na to, że idzie ku lepszemu. Koło środy znikł śnieg. Zrobiło się cieplej, powyżej zera. I wszystko w pogodzie było by super gdyby nie wiejący wciąż silny wiatr i ciągle padający deszcz. A co gorsza na koniec tygodnia wróciła zima. Spadł śnieg ponownie, wczoraj było całkiem biało, co jeszcze bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Ale, jak już wspomniałem, przyszedł dzień dzisiejszy. Nie ma zimy. Po południu wyszło słońce i temperatura wzrosła powyżej dziesięciu. Jeny, ależ się pięknie zrobiło. Zrobiło się tak wspaniale, że nie mogłem w domu usiedzieć. Na tyle nie mogłem, że złamałem swoje postanowienie nie biegania w lutym i pobiegłem. Miałem nawet zamiar w krótkich spodenkach, aaale bez przesady. Kurde jak to świetnie biec gdy słońce mruży ci oczy. Jak to cudownie biec gdy czujesz ciepłe promienie na policzkach. A teraz gdy jeszcze wyszedłem wieczorem na pocztę, całkiem mnie rozebrało. Wieczór jest mega cudownie wspaniały. Ciepły, cichy pogodny. Są gwiazdy, Mars świeci tak, że zdawać by się mogło że to jakaś lampka na niebie. Tam gdzieś na zachodzie łuna zachodzącego słońca, pokazują się gwiazdy. Kurde jak ja dawno tego nie widziałem, kurde jak ja dawno tego nie czułem. Wróciły wspomnienia nocy na plaży. Już chcę tam być. Ten dzień był wspaniały. Dzień wolny od pracy który los mi pięknie ozdobił. Dziękuję.
I jeszcze dzisiaj przyszła odpowiedź na pisemko jakie skierowałem do Kolei Mazowieckich po tym jak przez własne gapiostwo wsiadłem do pociągu bez ważnego biletu. Napisali, że wprawdzie nie jest to zgodne z obowiązującymi przepisami ale zrobią wyjątek i darują mi karę. He. Nie spodziewałem się. A żeby było jeszcze milej. To wczoraj odebrałem dziesięć złotych w Kauflandzie. Tydzień temu mieli jakąś promocję, że jak się kupi za określoną kwotę to oddają dychę. I tak się złożyło, że załapałem się. Niestety, system komputerowy padł i z dychy nici. Napisali karteczkę i poprosili żeby przyjść później. Uznałem dychę za straconą. I tu ździwko, bo jednak nie. Wczoraj oddali. I nie ta dycha jest najważniejsza, zapewne i tak ją wrzucę do jakiejś puszki. Najważniejsze w tym jest to, że ktoś jednak zadziałał, że nie puścili tego kantem, i że pięknie przeprosili. Takie sytuacje wracają mi wiarę w ludzi i świat.
I jeszcze jedno. Zbankrutowałem. Wiedziałem, że zbankrutuję ale nie myślałem, że aż tak. Trudno, zacisnę pasa w marcu. Zwłaszcza, że wzorem amerykańskim mam nakupione po promocyjnych cenach zapasów na pół roku. Chociaż nie, muszę to powiedzieć. Dentysta mnie ograbił. Ja wiem, rozumiem, że to kosztuje ale na Boga nie aż tyle. O nie, szybko mnie nie zobaczą. nie byłem u dentysty ze trzydzieści lat ale, że aż tyle zabulę to jestem w lekkim szoku. No nic, raz się żyje.
I jedno jeszcze. Jak dożyję lata i jak nie pójdę tegoż lata gdzieś potańczyć to zwariuję, jak Boga kocham zwariuję. A do czego się teraz tańczy?
Kończę. Idę do dentysty.
I na koniec najważniejsze. Smoku i Doroto. Bardzo, bardzo pięknie dziękuję za życzenia. To nadzwyczajne, że pamiętałyście. Jesteście wielkie. To mi wraca wiarę w ludzi jeszcze bardziej. Szczególnie się z tym czuję. Gdybym mógł to bym Was wyściskał do utraty tchu.

4 komentarze:

  1. to ja Ci życzę takich dnia jak tamten czwartek jak najwięcej i to są moje życzenia urodzinowe i chociaż spóźnione ,to szczere . Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja ja nawet nie wiedziałam że ty miałeś urodzuny....

    wszystkiego najlepszego spóźnione ale szczere;)))))))))


    ja swoje urodziy celebruję samotnie. nie dlatego że mi smutno że robię się stara i coraz bliżej do śmierci.... po prostu nie mam z kim. a że ten magiczny dzień przypada w okolice mojej wypłaty więc kupuję lub zamawiam sobie coś w ramach prezentu od siebie dla siebie i jest git.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no jak to!!!???? potomków masz???!!! to się torta małego kupuje i się świętuje rodzinnie!
      w tym roku moje urodziny były inne niż zawsze - ale zawsze wyglądają tak, że zapraszam najbliższą rodzinkę na tort, owoce, kawkę. i jest fajnie. :)

      Usuń
  3. uuuffff... dobrze, że sam to napisałeś.... bo już kilka razy Ci to tłukłam do głowy - na dobre dni trzeba poczekać - przyjdą z pewnością. :)

    OdpowiedzUsuń