Gdybym
tylko potrafił brać z życia to co mi daje, byłbym szczęśliwy.
Żyłbym sobie spokojnie i bez trosk. Ale czy miałbym wówczas
marzenia? Czy miałbym je? Chyba nie. A właśnie marzenia stanowią
moją istotę. Jestem marzycielem. Każdą chwilę swojego życia,
każdą myśl wypełniają marzenia. I choć często są powodem
smutku i rozgoryczenia, dochodzę do wniosku, że bez nich by mnie
nie było. To one napędzają mój każdy kolejny dzień I tak sobie
myślę, że niedaleko jest od marzeń do nadziei. To właśnie
nadzieja, że kiedyś będzie lepiej, że będzie tak jak ma być, że
się spełnią moje marzenia trzyma mnie jeszcze na tym świecie.
Gdyby nie to naprawdę palnąłbym sobie już w łepetynę. Nie uważam
tego co się obecnie dzieje w moim życiu, w kraju, na świecie za
coś wartego do przeżywania.
Podziwiam
ludzi którzy żyją bo żyją, którzy cieszą się z tego co mają
i cieszą się każdym przeżytym dniem, którzy korzystają z tego
co życie im daje, a to co daje biorą z pogodą ducha. Którzy widzą
piękno w tym co ich otacza. I choć sam potrafię i ja to piękno
dostrzec, bo co by nie powiedzieć świat jest piękny, to ja
osobiście nie potrafię cieszyć się tym swoim życiem. Nie
potrafię znaleźć w nim sensu i radości. Cały czas czuję
niedosyt. Cały czas czuję, że to powinno być inaczej. Wiem, ja to
naprawdę wiem, że świat może istnieć bez cierpienia, bólu,
przemocy. Że może być wolny od strachu i troski o kolejny dzień.
I wiem to, że ludzie powinni być szczęśliwi. Wszyscy. Wszyscy bez
wyjątku. Każdy powinien żyć tak jak tylko w najskrytszych
marzeniach ma to wymyślone. Wiem, że świat powinien być rajem.
Czuję to każdą komórką, że tym właśnie powinien być.
Niestety. Każdą tą komórką czuję również, że rajem nie jest.
I coraz bardziej odczuwam, że jest piekłem.
W
życiu trzeba mieć marzenia. Co by było, gdzie byłaby ludzkość
gdyby nie marzenia? To one pchają do szukania czegoś nowego, do
ulepszania, do doskonalenia. To dzięki nim odbywa się postęp. Będę
więc marzył. Nie pozbędę się marzeń. Choć ciężko. Choć
kolejny i kolejny dzień znowu pełen rozczarowań. Ale tak, marzenia
to nadzieja, a nadzieja każe mi za każdym razem wstać i żyć.
Każe, choć sił mam coraz mniej. Każe choć coraz bardziej mi się
nie chce. Zmęczony jestem coraz bardziej. Przychodzi coraz częściej
refleksja by się poddać, by przestać, by się pogodzić z tym co
jest, by w spokoju doczekać końca.
Rzecz
w tym największa, że nie wiem obecnie po co żyję. Tak, wiem, jest
to sprzeczność z tym, że marzę, ale marzenia to jedno, a cel,
sens życia to drugie. A nie mam celu w życiu kompletnie teraz. Już
nieraz to wspominałem, ja teraz dożywam. Dożywam tym życiem swoim
bezsensownym i mało ciekawym. A żeby mieć chęć żyć trzeba mieć
cel. Ja go nie mam. I tak prawdę mówiąc nie robię nic by go
znaleźć.
Wszystko
zaczyna się i kończy na jednym prostym określeniu poziomu potrzeb.
Gdybym dał radę żyć z nic oprócz błękitnego nieba mi już nie
potrzeba, moje życie miało by sens. Ale moje potrzeby są o wiele
większe, a raczej bardziej skomplikowane. Nie wiem kiedy i skąd mi
się to wzięło ale potrzeby mam. Męczą mnie. Kiedyś kiedyś ich
nie miałem. Kiedyś kiedyś wystarczyło mi nic. Jak to mawiał śp
Kurak ( kurcze już dawno go nie wspominałem ): Wióry nie
wyczujesz. Potrafiłem, robiłem to często, rzucić wszystko,
zostawić, zmienić. To chyba była wolność? Wióry
nie wyczujesz. Jak
kot chodziłem swoimi ścieżkami. Znikając często w swoim
wewnętrznym świecie. I nikt, naprawdę nikt, włącznie ze mną
samym, nie wiedział kiedy stamtąd wrócę. A potrafiłem siedzieć
tam długo. Uciekać przed tym wszystkim do czego wszyscy ciągnęli.
I do czego teraz i ja ciągnę. Dopadło mnie. Muszę odnaleźć od
nowa tego starego siebie.
Jadę
w sobotę pociągiem. Jak to zazwyczaj w sobotnie przedpołudnie,
raczej pustawym. Tak gdzieś w połowie drogi wsiada miła pani. I
jak tylko siada, wyciąga telefon i zaczyna nawijać. Nawija i
nawija. Ale tak nawija, że bez przesady powiem, połowa wagonu wie o
czym. Z początku ignoruję to. Wedle zasady różni są ludzie,
uszanuj to. Siedzę i szanuję jej chęć nawijania. No i przecież
zaraz pewnie skończy, ile można nawijać? Jednak gdy kończy,
zaczyna kolejną rozmowę. Zaczyna mi to przeszkadzać. Zaczynam się
wiercić. Ale dalej wytrwale w postawie uszanuj to. Zresztą - niech
sobie gada. Cieszę się, jest taka pełna energii i radości – nie
psuj tego. Zaciskam zęby. Zaczyna się we mnie rodzić jednak
odczucie, a dlaczego nie szanuje mojej potrzeby ciszy? Przecież
ludzie są różni. Może są tacy którym nie potrzebna jest w
podróży głośna relacja z czyichś dokonań? Odwracam się.
-
Przepraszam. Czy może pani mówić głośniej?
-
?
-
Czy może pani mówić głośniej
-
Nie rozumiem. Ja mam mówić głośniej?
-
Tak
-
Dlaczego?
-
Bo nie za dobrze słyszę.
Tak,
nastała cisza. Cisza która kuła w uszy. Która odbijała się
echem po pustawym wagonie. Ale z pana cham panie er. Prawdopodobnie
spierdolił pan jakiejś miłej pani ten piękny dzień. Szkoda. I
jeżeli miał pan rację, jeżeli nawet tak było, nie powinien był
pan pieprzyć tego pięknego dnia jakiejś miłej pani. Żadna racja,
żadne przekonania nie dają panu prawa do pieprzenia czyjegoś dnia.
Pociąg
wjechał na most. W dole Wisła. Brudny jej nurt unosi krę. A tam
dalej, dalej skąpana w słońcu wieża zamkowa. Jeny, ile to
pięknych dni pod tą wieżą. Uśmiecham się do jaskółek,
ławeczki, bułki z kefirem. Wrócą, wrócą te dni. Trzeba tylko
przeczekać te złe. Trzeba tylko nie psuć czyichś. I trzeba tylko
marzyć. Nie przestawaj marzyć panie er, nie przestawaj.
P.S. Pogoda zabija mnie dosłownie i w przenośni. Połowa lutego a ja jeszcze nie przebiegłem nawet kilometra.
haha tyś jest dobry brawo;))) może i spieprzyłeś jej dzień alestanąłeś godnie w obronie praw obyczajowych. i w imieniu całej reszty która nie miała odwagi się odezwać.
OdpowiedzUsuńmarzenia są do spełnienia
Ufam Ci
OdpowiedzUsuń..... Ale to żeś jej dzień spieprzyl głupie było.
Ufam Ci
OdpowiedzUsuń..... Ale to żeś jej dzień spieprzyl głupie było.