niedziela, 27 marca 2016

Ścieżka 383 Do przodu

Zaczęło się od tego że w sobotę tydzień temu dokładnie o 05:30 obudził mnie głos rybitwy. Otworzyłem oczy a przez zasłonięte okna przedzierała się dzienna jasność. Rybitwy przyleciały – pomyślałem z radością. Zawsze, od kiedy pamiętam były zwiastunem cieplejszych dni, przynosiły nadzieję na lepsze jutro i oznajmiały że oto już za tydzień święta. Dziwne to i nie wiem jak to wytłumaczyć bo przecież święta te są ruchome i wypadają w różnych terminach, to rybitwy zjawiały się na moim osiedlu zawsze z tygodniowym wyprzedzeniem. Tak też i teraz. Przyleciały dokładnie na tydzień przed. Uradowany i pełen pozytywnych myśli wstałem i wyjrzałem na świat. Słońce właśnie wstawało. No czyż może być coś piękniejszego niż sobotni poranek ze wschodzącym słońcem, gdy to nic cię nie goni, nigdzie nie musisz być na czas, i gdy możesz wpatrywać się i wsłuchiwać w krążące rybitwy? No przecież nie może? Włożyłem więc dres i buty sportowe i ruszyłem na poranny bieg. I mogę powiedzieć teraz jedno: otóż może być coś piękniejszego niż sobotni poranek ze wschodzącym słońcem, gdy to nic cię nie goni, nigdzie nie musisz być na czas, i gdy możesz wpatrywać się i wsłuchiwać w krążące rybitwy. Może być. Tym czymś może być poranny bieg po pustym parku, ze wschodzącym słońcem które zmusza do mrużenia oczu i z odgłosem ptaków których nie zagłusza jeszcze huk miasta. I gdy tak sobie biegłem, gdy tak sobie mrużyłem oczka w słońcu, gdy tak sobie słuchałem rybitw i innych rozśpiewanych ptaszyn naszła mnie nieoczekiwanie myśl: Kurde no, o tak, tak właśnie, właśnie tak mogłoby wyglądać moje życie! No właśnie, tak mógłbym żyć. Cieszyć się wschodzącym słońcem, słuchać sobie śpiewu ptaków, biegać i nigdzie się nie śpieszyć, niczego nie musieć. I mieć gdzieś ten huk miasta, zostawić jego sprawy, niech sobie robią co chcą. Nie obchodzi mnie to. Mi wystarczy tyle i aż tyle. I nie powiem że nie dopadły mnie te sprawy miasta później. Dopadły. Wróciło zmęczenie i złość. Ale w każdej z tych złych chwil, w każdym ze złych momentów wracało wspomnienie wrzasku rybitwy, wspomnienie wschodzącego słońca, i tego biegu o poranku. I gdy dzisiaj, po wczorajszym dniu pełnym deszczu, szarości i niepotrzebnych żali, za oknem znów ukazało się słońce postanowiłem znów pożyć właśnie tak, jak stwierdziłem że żyć chcę. Założyłem więc spodenki ( ciepło było więc spodnie dresowe stały się zbędne ), bluzę i buty sportowe i pobiegłem. A że nastawienie moje pozytywne było duże i chęć podejmowania wyzwań duża też, stanęło na tym że zrobię to, o zrobieniu czego już od jakiegoś czasu myślę. A że w ubiegłą niedzielę dziad taki jeden na rowerze co to rower miał jak w tym kawale:
- Błotnik się panu koleboce.
- Co?
- Błotnik się panu koleboce.
- Nic nie słyszę bo błotnik mi się koleboce.
ciśnienie podniósł mi jak nie wiem co. Biegnę se ja 9 kilometr, a zmęczony byłem jak cholera, no więc biegnę sobie ci ja ten 9 kilometr, dumny z siebie że daję radę, do chaty jeszcze jeden został, myślę sobie dam radę, a ten dziad wymija mnie na tym dziadoskim rowerze i pyta:
- Ile pan przebiegł?
- Teraz biegnę dziewiąty – odparłem z dumą
- Eeee, dopiero dziewiąty? - i pojechał.
Osz kurna. Ale mnie zdrzaźnił. Dziad pieprzony na dziadoskim rowerze. Jedno i drugie ledwo się kupy trzyma a ten mi tu będzie zarzucał że mało. No więc zrobię to. Pobiegnę półmaraton, znaczy się 20 km. Zważywszy że moje najdłuższe starty to dyszka, a 15 przebiegłem raptem parę razy to wyzwanie to określiłbym ogromnym. To sto procent więcej niż zwykle biegam przy okazji łykendów. No ale kiedy jak nie dziś. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. A jeżeli będzie to w dzień Wielkiej Nocy anno domini 2016, i dzień moich imienin ( teraz się wszystkim zapala lampka: o kurde, er miał imieniny! a życzeń jak na lekarstwo, ale wybaczam wspaniałomyślnie wszystkim gapowiczom, no w sumie w kalendarzu napisali Wielkanoc a nie „imieniny era” ) to szczególną tą datę łatwiej będzie w pamięci zapisać. I powiem jedno. Nie zapomnę tej daty do końca życia. Ja pierdzielę. Jak ja dobiegłem do domu to nie wiem. Moje kolana przeżyły szok psychiczny. Moje plecy nie wiedzą czy są z tyłu czy z przodu. A umysł cały czas stara się sobie przypomnieć gdzie był bo ma jakąś lukę na 2 godziny, 12 minut i 56 sekund. Ja pierdzielę. Po powrocie wypiłem 2 litry mleka, pół litra wody niegazowanej z tabletkami magnezu i multiwitamin, herbatę, wziąłem godzinną gorąca kąpiel w trakcie której powtarzałem sobie ni to śmiejąc się z siebie ni to płacząc: „ja pierdzielę, ja pierdzielę” i walnąłem się na tapczan. Masajkra na żywym organizmie. I gdy tak leżałem bez ducha refleksja mnie naszła że bieganie, sport w ogóle, to ma być zdrowie przecież, ma dawać radość i przyjemność, a ja co – umieram. Nigdy więcej dwuuuudziestu kilometrów. O co, to nie. Teraz jeszcze bardziej podziwiam tych co biegają maratony. Że o tych co biegają dłuższe dystanse to już nie wspomnę. A już ci co biegają te dłuższe dystanse po pustyni czy górach to mistrzowie i basta. Ja zostanę raczej przy skromnych, nieśpiesznych pięciu. Ale! Ale przecież dałem radę. No dałem radę. Choć na piętnastym biegłem trochę do przodu trochę na boki, choć na siedemnastym to biegłem już po omacku, choć na dziewiętnastym miałem już myśl żeby dać sobie spokój bo te 300 metrów już mnie nie zbawi to jednak dałem radę. Dałem kurde radę. Zatrzymałem się dopiero gdy na wyświetlaczu ukazała się ta upragniona 2 z przodu. I dam radę ze wszystkim. Bo to tak ma być, ja wszystko przetrzymam ( fizycznie, bo psychicznie to już gorzej ). Fizycznie jednak albo padnę trupem albo dociągnę. Tak zresztą jak w środę. W środę wybrałem się na mecz. Do zdobycia wielkiej korony zaliczenia wszystkich stadionów z euro brakowało mi tylko tego z Poznania. Dziwne to i zastanawiające bo przecież Poznań to prawie moje miasto rodzinne. Tyle dobrego mnie tam spotkało, tak wile miłych młodzieńczych wspomnień mam stamtąd w pamięci. Więc się wybrałem. I załatwiwszy rankiem ważne sprawy wsiadłem o 11:35 w pociąg jadący w tamtą stronę. Miła to była podróż ( choć babinka z naprzeciwka gadała i gadała ). Spędziłem ją na korytarzu dając się ogrzewać przez szybę intensywnemu słońcu. Ależ grzało. Moja radość wzmagała się z każdym przejechanym kilometrem. Marcowa pogoda nie była by jednak sobą gdyby nie spłatała mi figla. Otóż już na miejscu z tego słoneczka nic nie zostało. Zrobiło się szaro, ponuro i wietrznie. Co gorsza na 2 godziny przed meczem zaczął padać deszcz. Sam mecz? Masakra. Wygrali wprawdzie ale o drugiej połowie wolałbym zapomnieć. Wiec gdy o 23:35 wsiadałem do polskiego busa byłem zmarźnięty jak pies, osz kurna ale mi było zimno, byłem z meczu niezadowolony i do tego miałem jeszcze w perspektywie pięciogodzinną podróż. O rany, jakich to ja pozycji nie przyjmowałem by choć na chwilę przytulić gdzieś głowę i przymknąć oczko. I gdy już, gdy już udało mi się na chwilę zasnąć okazało się że oto koniec podróży. A Warszawa w czwartkowy ranek była ciemna i wyjątkowo zimna. Ale kurna było zimno. Tramwaj wywiózł mnie gdzieś, nie wiem gdzie tak że marzyłem już tylko o tym by znaleźć się w pracy. Tak właśnie. Można marzyć by znaleźć się w pracy, w cieple, w wygodnym fotelu, z herbatką. I gdy już się tam znalazłem, gdy przepracowałem te 8,5 godziny, zostało mi tylko jeszcze 2 godziny powrotu do domu i dokładnie o 21:15 w czwartek wróciłem. Zmęczony, zmarźnięty, niewyspany. Ale jedno zostanie mi w głowie. Co by nie było, co by się nie działo, co bym nie spotkał jedno jest pewne – dam radę ( fizycznie oczywiście bo psychicznie to już gorzej ).
P.S. Po napisaniu tej notki, a jest 21:41 czyli od zakończenia biegu minęło jakieś 5 godzin naszła mnie pewna myśl. Może jakieś 25 kilometrów walnę? A co? Kiedyś musi być ten pierwszy raz no nie?
A świątecznie życzę moim fanom by się nie dali kurwom i złodziejom. By wszystko szło po ich myśli. By było tak jak chcą by było, bo tak ma do cholery być. Bo musi być tak żeby było tak jak chcecie.
Miałem już nie wstawiać muzyki wprawdzie ale jeszcze jedną wstawię co mi się ostatnio nuci.
. ja Wisła, ja Wisła.

sobota, 19 marca 2016

Ścieżka 382 Do przodu

Czasem aż dziw mnie bierze jakie wspomnienia zostają z dzieciństwa. Dlaczego zostają właśnie te a nie inne. Co jest wyjątkowego właśnie w tych które zostały? Przecież są to takie same zwykłe sytuacje jak miliony innych. I przecież nie ma się jeszcze wówczas wyrobionych poglądów, nie odbiera się życia przez pryzmat zdobytych doświadczeń, by móc powiedzieć że tak, z tym się zgadzamy, i że nie, a z tym to się nie zgadzamy. I żeby to były jeszcze wspomnienia związane z przeżywanymi emocjami. Żeby towarzyszył im strach, lęk, radość, euforia. To mógłbym to jeszcze jakoś zrozumieć. Ale dużo z tych wspomnień to wspomnienia pozbawione tych dodatkowych doznań. No więc dlaczego zostają właśnie te a nie inne? Dlaczego zostało we mnie właśnie jedno takie? Takie, z czasów gdy rodzina była jeszcze rodziną i jadła razem dwudaniowy obiad przy wspólnym stole. Gdy ojciec był ojcem a nie raz ojcem a raz śmierdzącą kupą mięcha która raz na dzień wytaczała się ze swojej dziury w celu uzupełnienia śmierdzącej substancji. Gdy matka była matką, kobietą która czuje się bezpieczna skupiona na swoich dzieciach a nie kobietą drążącą: co będzie jutro. Tak, były takie czasy. I w tych właśnie czasach mały, może cztero, może pięcioletni erek postanowił zauczestniczyć w, do tego obiadu, przygotowaniach. A że od małego miał zamiłowanie do wszelkiego rodzaju narzędzi ostrych, scyzoryków, noży ( co mu zostało zresztą do dziś ) złapał więc za nóż i wziął się do obierania ogórka.
- Nie zaczyna się obierania ogórka od dupki - rzekła czujna mama bo mogła być jeszcze wówczas skoncentrowana na swoich dzieciach i nie musiała drżeć: co będzie jutro.
- A dlaczego? - rzekł tata który był wówczas jeszcze tatą a nie tą śmierdzącą kupą mięcha która raz na dzień wytaczała się ze swojej dziury w celu uzupełnienia śmierdzącej substancji.
- Bo będzie gorzki.
- Zaczynaj sobie od dupki synu, zaczynaj. Jak będziesz duży i zaczniesz za dziewczynami latać to ci się przyda jak znalazł.
Mały erek popatrzył do góry na tatę zdziwionymi oczkami, co też ten mądry człowiek za głupoty gada, bo zawsze tylko mądre rzeczy gadał, a teraz mówi że za dziewczynami będzie erek latał? Przecież dziewczyny nie potrafią grać w nogę!
- Nie opowiadaj mu takich głupot bo weźmie wyrośnie na jakiegoś chama jak … ( i tutaj padło chyba porównanie do jakiegoś chama co to i erka mamie i erka tacie znany był ale duży er tego już nie pamięta ). I nie pamięta jaki finał dyskusji tej był, co wówczas ustalone zostało, jakie wnioski wyciągnięte i do czego mały erek napomniany został. Nie pamięta bo i stary jest aktualnie więc pamięć mu szwankuje i bo wówczas jednak ważniejsze było dla niego rozwikłanie zagadki tej, o co właściwie chodzi z tym że dziewczyny też miały by w nogę grać, znaczy profanować święty ten sport. Przyszedł jednak i czas gdy erek zrozumiał o co chodziło natenczas mądremu ojcu. I że to nic a nic nie ma wspólnego z graniem w gałę. I gdy zaczął więcej czasu poświęcać za lataniem za dziewczynami niż za piłką wróciło do niego tamto wspomnienie. Wróciło wspomnienie zasady ogórka - jak go zaczynać by nie był gorzki. Więc latał za tymi dziewczynami. Więc szukał, wypatrywał, wzdychał, tęsknił, próbował. Ale zawsze, ale to zawsze miał w głowie to jedno hasło z dzieciństwa. Zawsze brzmiało mu w głowie: „Nie zaczyna się ogórka i dziewczyn od dupki - bo będą gorzkie”.
Dzisiaj erek nie wie czy to dobra zasada. W odniesieniu do ogórka raczej działa. Ale czy działa w odniesieniu do dziewczyn? Erek nie wie. A jak erek czegoś nie wie to się trzyma od tego z daleka. I choć zdaje sobie sprawę ile to mizerii go ominęło ( a lubi mizerię ) to jednak zdaje sobie też sprawę że to tylko mizeria, to tylko mizeria. Tak właśnie drogie dziewczyny – mizeria.
Więc aktualnie trzymam się od dziewczyn z daleka. I nie zwiodą mnie larwy choćby nie wiem jak ładne. Nie połknę haczyka dla byle stanika, podwiązki. To nie mój smak.
A polegać mogę tylko na sobie. Prosiłem ostatnio o tekst taki jeden z nowego Pitbula. Prosiłem? I co? I nic. Jak sobie sam nie pomożesz to … No jedna jedyna szemrana panienka słoneczna coś tam próbowała i nawet skombinować. No chwała jej za to. No ale to nie było pełne, i to akurat to znałem. Więc mogę polegać tylko na sobie. I jest tak, często tak jest że coś tam i puszczę w przestrzeń. Że coś tam i niby chcę, czegoś tam i szukam, i że fajnie by było, było by mi miło gdybym to coś znalazł, dostał. Podejmuję próby uzyskania tego, jednak mimo usilnych starań kończą się one fiaskiem. No i zapominam z czasem że czegoś takiego chciałem. Zapominam, ale zapominam z taką nutką goryczy, taką odrobiną zawodu. Taką myślą że szkoda. Jednak to moje zlecenie gdzieś tam w przestrzeni krąży. Ono cały czas tak tam niespełnione jest. Dopomina się rozwiązania. To tak jakby złożyć jakieś zamówienie i czekać na dostawę. Ta dostawa trwa nieraz na tyle długo że aż się o tym zamówieniu zapomina. No wiadomo. Biurokracja, kiepska komunikacja, transport, sprawy celno - podatkowe. Jest tego trochę. No więc gdy już o tym moim zamówieniu całkiem zapominam zjawia się nagle, ni stąd ni zowąd, jak grom z jasnego nieba dostawa. Wczoraj też przyjechała całkiem niespodziewanie. Oto ona:
- Skąd masz kasę?
- Rodziców bogatych mam, i alimenty.
- Od gangusa ożarowskiego.
- A co ty mnie przesłuchujesz?
- Jak cię wrzuciłem na bęben zabrakło papieru w drukarce.
- No i co z tego? Przecież ja już nie mam z nim nic wspólnego. Co ty nie masz przeszłości?
- No i?
- No i? Darek, kurwa, przecież my jesteśmy stworzeni dla siebie. Co ty nie widzisz tego? Ty kochasz dzieci – ja je mam. Ty chcesz być ojcem – ja szukam ojca. Przecież zajebiście było. To jest przeznaczenie. Ja mogłam coś innego kradzionego kupić i ktoś inny mógł do mnie przyjść. Ja cię kocham, ty może mnie jeszcze nie, ale jak się lepiej poznamy, zobaczysz jak się budzę, jak siadam na sedesie, ja zobaczę … którą ręką jesz, czy nie trzeba w domu poprzekładać klamek.
- Ty przypalasz towar – ja już nie.
- To ja też już nie.
- Olka, słuchaj, ja mam co tydzień inną dupę.
- A dupa ci nie robi kanapek do pracy
- Robi
- Ale nie z ogórkiem
- Kurwa
Pani Maja w tej senie - dla mnie mistrz.

A to prześladuje mnie od tygodni dwóch. I muza i tekst i wykonanie i teledysk też. I o ile w pierwszym tygodniu wyglądałem co nieco śmiesznie z wilgotnymi oczyma ( choć to ponoć zdrowe dla oczu ) to teraz słucham i oglądam już na sucho ( do oczu wpuszczam krople ). Taki ze mnie mięczak, płaczę nawet na piosenkach ( ale też jakby co to jak by była potrzeba to i łeb upierdolę i do Wisły wyrzucę ).
I jakieś mocne kuku by mi się dzisiaj przydało

sobota, 12 marca 2016

Ścieżka 381 Do przodu

Napisałem dwie notki temu że przegrałem. Napisałem tak bo tak czułem. Czułem tak a uczuć oszukiwać nie potrafię. Wróciły wspomnienia i żal po tym co utracone się odezwał. A że dopadło mnie dodatkowo osłabienie organizmu spowodowane przeziębieniem, to moja odporność psychiczna spadła praktycznie do zera. Spadła do zera, a nawet poniżej. Została tylko słabość. Słabość psychiczna i fizyczna. To one były powodem tego załamania. Tego że poczułem się taki słaby, taki bezsilny, taki przegrany. Ciężkie dni. Trudne do przetrwania, jakże trudne. Ale jednak do przetrwania. Bo nie byłbym sobą gdybym równie nagle jak grom z jasnego nieba nie wrócił na właściwe tory. Bo oto już kilka dni później wychodzę z tego śmierdzącego Śródmieścia, spoglądam w niebo, wsłuchuję w muzykę ze słuchawek i już wiem co chcę powiedzieć, już wiem o co chcę zapytać. Podnoszę głowę, prostuję kark, zaciskam pięści, wyrównuję krok, wciągam powietrze, patrzę ostrym wzrokiem i zadaję to pytanie. Pytanie które brzmi: „Przegrałem? Ja kurwa przegrałem? Ja? Do mnie mówisz pajacu?”. Jeżeli ktoś tu przegrał to nie ja. O nie. To nie ja przegrałem. Jeżeli ktoś tu przegrał to był to ktoś inny. Jeżeli można by tu powiedzieć o kimś że przegrał to mogę powiedzieć że przegrały ( no właśnie rodzaj żeński ), że przegrały kobiety. Otóż to. Przegrały. Straciły niepowtarzalną okazję spędzenia życia u boku faceta który uważał je za byt nadrzędny. Nie będę się teraz rozpisywał jak bardzo szanowałem kobiety. Pisałem o tym nie raz. Pisałem też nie raz o tym jak bardzo się na nich zawiodłem. Ale czy one mnie zawiodły? Chyba raczej nie zawiodły. Po prostu są inne od tego co sobie o nich wyobrażałem. Więc nie zawiodły mnie kobiety a jedynie wyobrażenie moje o nich. A dokładniej mówiąc, nie spełniły oczekiwań jakie w stosunku do nich miałem. A skoro oczekiwań tych nie spełniły postanowiłem sobie dać z nimi spokój. Ot tak po prostu. Skoro nie potrafią dać tego czego oczekuję nie ma sensu bym też miał dawać to co ofiarować bym chciał. Może po prostu jest im to niepotrzebne. No i gitara. A że za stary już jestem na to by zmieniać swoje założenia życiowe, zresztą nawet mi się nie chce, nawet mi dobrze z tym, zostaję tu gdzie jestem. Świat sobie tam pędzi po swojemu, kobiety sobie żyją po swojemu, a ja sobie będę „pędził” obok po swojemu a kobiety podziwiał ze swoich wyobrażeń. Takie to może szalone, może oderwane od rzeczywistości, ale moje i już. I wszystko było by dobrze gdyby ta moja natura nie wyłaziła jednak na wierzch. Bo niby już mam ich dość, bo niby już przekląłem je wszystkie za ten mój zawód ale jak tylko usłyszę gdzieś nawet cichutki stukot obcasów to zaraz załącza mi się ten radar wewnętrzny i uaktywnia searching. Tak właśnie. Co bym o tych babach nie powiedział, szukam, wyszukuję w tłumie. Każdą komórką, najmniejszym atomem. Wzrok wyostrzony, słuch wyczulony. I niech tylko gdzieś w tym tłumie zlokalizuję obiekt. Jakieś włosy falujące, jakieś biodra rozkołysane, jakieś nogi aż do ziemi. Jeny. Wściekły na siebie jak cholera, zły że nie dotrzymuję danego słowa podążam za obiektem jak obłąkany. Aby tylko dojść bliżej, by dostrzec więcej, by poczuć bardziej. Nacieszyć wzrok, dać pożywkę zmysłom i uśmiechnąć. Oj tak. Bo co by o tych kobietach nie powiedzieć to wywołują u mnie ten uśmiech. Gdy je tak podziwiam z bezpiecznej odległości, gdy tak cieszę się ich urodą i gracją, gdy tak analizuję styl to jest mi dobrze. Naprawdę dobrze. I lubię to. Bo co jak co ale jedną z rzeczy z tych moich wyobrażeń co powyżej o nich wspominałem a które skrzętnie ukrywam jest wyobrażenie że należy je podziwiać. I że należy je uwielbiać. I że należy prawić im komplementy. I że należy je podkreślać. Bawię się tym więc z ukrycia i bawię się dobrze. Spotkałem na swej drodze kobiet wiele. Było kilka no może nie kilka, może parę, prześlicznych, przecudnych, przepięknych. Takich przed którymi padłbym na kolana dla samej ich urody. Takich których widok był urzeczywistnieniem ideału. Było też wiele innych, równie pięknych aczkolwiek nie tak doskonałych, które mnie zachwyciły. Było też trochę takich które prezentowały sobą styl. Styl który do mnie przemawiał. Można zapewne i włożyć na siebie kreację z markowego domu mody i można w niej wyglądać zjawiskowo zapewne ale można też założyć coś zwykłego, coś normalnego, ale założyć to, tak wkomponować w całość że staje się to zabójcze. Zabójcze w takim sensie że zabija moją czujność, pozbawia zdrowego rozsądku. Sycę więc się tym pozbawieniem zdrowego rozsądku i ginę zamordowany na ulicy w biały dzień. Ale gdyby nawet pominąć te kobiety prześliczne, przecudne, przepiękne, gdyby pominąć również te zachwycające, gdyby pominąć też te stylowe, to nawet te które zostaną, wszystkie te mają coś w sobie. Każda jedna ma to coś w sobie. I to też jest jedna z moich ulubionych zabaw. Znajdź to coś. Znajdź to co czyni tą kobietę szczególną, co czyni ją niepowtarzalną, co czyni ją cudowną, i co najważniejsze – co czyni ją piękną. Bo uważam że każda to coś ma. I nie raz już zamiar taki miałem by ten mój zachwyt wyrazić werbalnie. Nie to żeby zaraz podrywać czy szukać kontaktu. O tak zwyczajnie. Powiedzieć kobiecie że jest ładna, że fajnie się rusza, czy też że fajnie się ubiera, a może że ma śliczny ton głosu, a może pochwalić za spódnicę choć za oknem ziąb. Możliwości są miliony. I mam, mam często chęć wyrazić to. Ale zawsze mam też zahamowanie. A może nie wypada, a może źle to zinterpretuje, a może pomyśli że się narzucam. Zostaję więc z tymi moimi analizami sobie sam. I bawię się dalej, i szukam dalej, i obserwuję, i podziwiam. A gdy w tym obserwowaniu i analizowaniu nie daj Bóg się zatracę, niepostrzeżenie łapię się na tym że kombinuję a nuż może warto jeszcze raz spróbować. A może warto dać sobie i im szansę. Może poszukać w tym kobiecym tłumie kogoś komu warto by znowu zaufać. I dać poczuć że mi ufać warto również. I miałem nawet taki przypadek, czy nawet i ze dwa w ostatnim czasie że zamiar miałem uśmiechnąć się do tej czy też tamtej szczególnie. Z tym że koniec końców zanim nawet zacznę coś w temacie okazuje się że dana ona ma już adoratora i zostaje mi jedynie obejść się smakiem. Bo co jak co ale w rozbijanie już istniejących związków, choćby nawet nieudanych, er się nie wdaje. To jest dla niego niedopuszczalne. Do czasu aż samo się nie rozpadnie definitywnie, er stoi z boku. Takie ma zasady. Spotkałem ostatnio w pociągu ładną dziewczynę. Nawet trochę takie magiczne było to dla mnie bo wyglądała jak taka dziewczyna jedna w której półskrycie kochałem się jako nastolatek. No dosłownie jakby ktoś czas cofnął. No i pomyślałem sobie że może, może to ma być spełnienie moich młodzieńczych niespełnień. No może to ten czas. Czas wynagrodzenia za lata oczekiwać. Może? No więc postanowiłem zacząć coś robić w tym temacie. A że talent mam, bo co by nie powiedzieć ale nawet tu, zbytnio się nie przykładając wyrwałem od paru niezłych lasek numery telefonów, aż same mi je podały na wyścigi na tacy. No więc potencjał jest. No i może ten potencjał i jest ale jakoś trafia jak kulą w płot. Bo jak już podjąłem to wyzwanie, po obiekt mój ten zawitał nadobny młodzieniec i para ta, po czułym powitaniu podreptała sobie ściskając się za rączki przodem. I gdy dzisiaj mijałem obiekt ten na mieście opuściłem wzrok. Dziwne że dzisiaj spotkały się nasze ścieżki na mieście. Dziwne, wyjątkowe. A może zwykły przypadek? Nieważne. Ważne że wracam do starej ustalonej strategii: daję sobie z nimi spokój. Raz że pecha mam, dwa że kobiety choć piękne jakieś dziwne wartości cenią. A ja, jak już wspomniałem na zmiany za stary już jestem. Z tym że tutaj znowu muszę wtrącić małe ale. Ale pojawiła się mała iskierka. Mała która daje mi dużo radości. Mała z którą zaczynam dobrze się dogadywać. I co o zgrozo, Mała której wiadomości wyczekuję. Mała która poprawia mi humor. Mała która powoduje że mi się chce, tak po prostu mi się chce. Chce mi się biegać, chce mi się oglądać mecze, chce mi się jeść, chce mi się czekać na sezon motocyklowy, chce mi się. Nie wiem gdzie to zaprowadzi. Nie ważne. Ważne że dobrze mieć takiego przyjaciela. Dobrze jest czuć się dla niego ważnym, może i potrzebnym, naprawdę dobrze. Dobrze czuję się z tą przyjaźnią. Czuje się doceniony, a to akurat jest odczucie kluczowe. Daje poczucie wartości. Nie wiem jak już wspomniałem gdzie mnie to zaprowadzi ale co by nie było popatrzę jeszcze, poobserwuję, pomilczę, poczekam, policzę ale z pewnością do tematu tu wrócę.
P.S. Z tym że jak nie można lubić niebieskich motyli??!

niedziela, 6 marca 2016

Ścieżka 380 Do przodu

Gdybym Kasiu znał odpowiedzi na pytania które mi ostatnio zadajesz, wiesz przecież, że bym ci na nie udzielił odpowiedzi. Co więcej, gdybym znał te odpowiedzi, nie siedziałbym teraz w czarnej de, i nie siedziałbym w niej wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu i hen hen temu. Niestety dla ciebie i dla mnie też, odpowiedzi tych nie znam.
A może znam?
A może jest to odpowiedź jedna jedyna, ale tak banalna, tak prosta że aż trudna do zaakceptowania. Bo proste i oczywiste trudno nam przyjąć do wiadomości. To za proste, to za oczywiste. Więc szukamy czegoś bardziej złożonego, czegoś co będzie wielką ideą. O tak. Wielką ideą można podeprzeć każdą odpowiedź. Nie to co takim czymś zwykłym, oczywistym. A ta odpowiedź właśnie taka jest: zwykła i oczywista. I znasz ją. Znasz ale nie możesz uwierzyć, w głowie ci się nie mieści że jest tak prosta. I znam ją ja. Znam ale nie mogę uwierzyć, w głowie mi się nie mieści że jest tak prosta. I dlatego szukamy właśnie tego czegoś większego, szukamy tej wielkiej idei. A odpowiedź jest prosta. Odpowiedzią na wszystkie te pytania jest miłość. A niestety ludzie już nie mają w sobie miłości. Gdyby ludzie mieli w sobie miłość widziałbym jak ktoś przeprowadza staruszkę przez ulicę. Widziałbym jak ustępuje miejsca w autobusie. Widziałbym jak podchodzi do leżącego i pyta czy wszystko w porządku. Nie widziałbym wkurwionych ludzi w sklepie. Widziałbym kobietę, która siedzi gdzieś na murku i z zamkniętymi oczami wdycha powietrze. To wszystko i więcej jeszcze właśnie bym widział. Gdyby tylko ludzie mieli w sobie miłość. Gdyby mieli choć odrobinę miłości. Gdyby mieli choć tą odrobinę nie było by głodnych, nie było by bezdomnych, nie było by samotnych. I nie było by porzuconych. Bo miłość taka jest. Miłość kocha i tyle. Nie patrzy czy masz włosy blond czy rude. Nie zagląda ci do portfela z pytaniem ile tam z tego możesz przeznaczyć dzisiaj na szoping. Nie wyciąga wizytówki z szacownym prof., dr, inż, czy też inny magister. Miłość tego wszystkiego nie widzi. Miłość widzi człowieka. Widzi go takim jakim jest. Miłość wie że to zawsze jest człowiek. Człowiek. Nawet jeżeli nie ma wykształcenia, nawet jeżeli nie ma blond włosów i niebieskich oczu, nawet jeżeli nie ma złotej karty kredytowej. I wiesz to ty. I wiem to ja. To takie proste. Takie proste a jednak takie trudne. Bo przecież i ty i ja wiemy jak być powinno, wiemy czego chcemy, za czym tęsknimy. Wiemy. Ale to tylko teoria. Teoria której ani ty ani ja nie potrafiliśmy wprowadzić w życie. I całemu światu potrafilibyśmy wytknąć jego słabości podczas gdy sami słabościami wypełniamy każdy swój dzień. Te słabości nas przytłaczają do tego stopnia że w pewnym momencie budzimy się nie wiedząc co i dlaczego robimy. I kółko się zamyka. Bo to tak jest że nas, nas dostrzegających drugiego człowieka, z jego trudnościami, jest za mało. Nie mamy siły przebicia. Bo jest coś takiego jak świadomość zbiorowa. Świadomość całego świata. Świadomość ta kieruje procesami zachodzącymi na tym świecie. Czy myślisz że bieda, głód, gwałt, smutek, płacz, wojna możliwe by były gdyby świadomość zbiorowa miała w sobie więcej z tego co i ty i ja znamy w teorii? Ja myślę że ani bieda, ani głód, ani gwałt, ni smutek, ani płacz ani żadne wojny nie miałyby miejsca. Świadomość zbiorowa naszego świata jest prymitywna. Tak prawdę mówiąc to robimy z siebie zaawansowaną cywilizację podczas gdy jesteśmy na poziomie człowieka jaskiniowego. Często o tym myślę. I często zastanawiam się czy jest tam gdzieś w tym przepastnym kosmosie jakieś inne życie. Pewien jestem że jest. I zastanawiam się czy jest życie bardziej zaawansowane w rozwoju niż my. Też pewny jestem że jest. I jak zapewne wielu na ziemi zastanawiam się czy kiedyś nas odwiedzą. Ale zastanawiam się równocześnie nad tym jak taka wizyta mogłaby przebiegać. Czego moglibyśmy się o tej innej cywilizacji dowiedzieć? A przede wszystkim zastanawiam się czy tacy to kosmici, mogliby ruszyć w kosmos, w wyprawy między gwiezdne mając u siebie biedę, głód, gwałt, smutek, płacz, wojny? Daleko nam jeszcze, nam jako zbiorowości do świadomości wysoko rozwiniętej kultury. I dlatego tacy jak my, tacy którzy nie godzą się na to by to wszystko co się obecnie dzieje miało miejsce, muszą trwać, muszą walczyć, muszą dawać przykład. I dlatego cieszę się że jesteś, że zadajesz te pytania. Całe życie myślałem że jestem sam. Dochodziłem już nawet do wniosku że może jakiś chory na umyśle jestem. Taki inny, taki dziwny, taki nie pasujący. I oto gdy już pogodziłem się z piętnem szaleńca trafiłem na ciebie. To było jak jakieś objawienie. A więc nie jestem jedyny. Są jeszcze ludzie na tym świecie którzy myślą jak ja, którzy jak ja nie zgadzają się na cierpienie, którzy jak ja zadają pytania: dlaczego, dlaczego świat jest taki durny. I ludzie ci szanują mnie, szanują moje poglądy, a nawet przyznają mi rację. I może kiedyś, za lat dawnych, ubrałbym się w tą swoją skromność. Może prosiłbym cię o opamiętanie, o to żebyś nie przesadzała. Bo przecież przesadzasz. Przecież umieszczasz mnie w prawie każdej swojej notce. I może kiedyś, za lat dawnych powiedziałbym że aż mi głupio, że czuję się zawstydzony wręcz. Ale wiesz co? Teraz tego nie powiem. Powiem ci natomiast że czuję się z tym dobrze. Bo wiesz co? Bo to tak powinno być. Powinniśmy być dla siebie wspaniali. Wszyscy dla wszystkich. Tak jak ja chcę być dla ciebie wspaniały, i tak jak ty jesteś wspaniała dla mnie. Chcę żebyś mnie pytała, nawet jeżeli nie znam odpowiedzi. Chcę żebyś mi płakała, nawet jeżeli nie potrafię cię pocieszyć. Chcę żebyś chwaliła mi się swoimi sukcesami nawet jeżeli ich nie pochwalam. Chcę być dla ciebie oparciem i ucieczką. Bo musimy być dla siebie wspaniali. Wszyscy. Wszyscy musimy być dla siebie wspaniali. I ja muszę być dla ciebie wspaniały. Muszę. Tak byś wierzyła, tak byś miała nadzieję, i tak byś nie była sama. I ucz Potfory tej wspaniałości. Ucz je ( a raczej ich ) miłości i szacunku do ludzi. Niech rosną, niech mężnieją i niech będzie nas więcej. Niech świadomość zbiorowa dzięki nam się zmienia. A może wówczas znikną te wszystkie dziadostwa i łajzy. Może będziesz mogła wówczas marzyć nie o tych marzonkach małych ale o tych największych marzeniach, najwspanialszych tych do których istnienia aż się może nawet boisz przyznać. Bądźmy więc wspaniali. Wszyscy dla wszystkich.

A dzisiaj wcale nie wstałem o szesnastej a o dziewiątej. No przecież. Do szesnastej to zdążyłem już poprasować, pobiegać i naprawić słuchawki - z czego dumny jestem niesłychanie bo lutownica i cyna to były do tej pory dla mnie czarną magią. Właśnie, były a już nie są. A przyszło to ot tak, pstryk i się stało. Tyle razy już to robiłem, tyle razy pieprzyłem i kląłem. I zawsze miałem w sobie to przekonanie że nieeee, ale lutownica i cyna to nie dla mnie. A dzisiaj? Dzisiaj siadłem sobie przed tymi szarlatańskimi narzędziami, popatrzyłem na nie, i pomyślałem, pomyślałem że skoro jakiś mądry człowiek, jakiś genialny człowiek potrafił wymyślić coś takiego, stworzyć, to czy ja, ja er, wiedząc że to możliwe nie byłbym w stanie uwierzyć że to działa, że można, że się da. Wystarczy tylko spokojnie i cierpliwie powtórzyć to co ktoś już wymyślił, przetestował. I teraz lutuję już ot tak, pstryk i się staje. I tak to już jest. Na wszystko jest pora. Uczymy się czegoś całe życie, staramy, przykładamy, poświęcamy czas i energię a sukcesu nie ma. I gdy już dochodzimy do wniosku że to jednak nie dla nas, że jednak nie damy rady przychodzi to do nas ot tak pstryk i już jest. Bez wysiłku, bez nerwów, bez stresu. Ot tak, pstryk i już jest.

I jeszcze jedno. Taki mały magiczny promyczek. Teraz, gdy już to zaistniało, jest to dla nie tak oczywiste, tak wyraźne że nie wyobrażam sobie innej opcji. I teraz, gdy to już zaistniało, śmieszne wręcz wydają się mi moje wcześniejsze próby nazwania, określenia, wyrobienia sobie wyobrażenia. Takie trudne były a tak prostym okazało się rozwiązanie. Bo jak mogłem nazywać? Dobra? Współczująca? Ciepła? Przyjacielska? Wyrozumiała? Oddana? Itp? Mogłem. Oczywistym jest że mogłem bo bez wątpienia taka jest. Ale. Ale żebym miał tak jednym słowem, jednym rzeczownikiem czy przymiotnikiem. Tak po prostu. Żeby oddać wszystko co w niej jest. To co mogłoby by to być? No co? I oto przyszło to ot tak, pstryk i już jest. I jest tak proste że aż uwierzyć nie mogę że wcześniej na to nie wpadłem. I myślę sobie że nie wpadłem bo wpaść nie mogłem. To nie mogło powstać w procesie myślowym. To nastąpić musiało w sposób cudowny, z zaskoczenia, w sposób magiczny - taki jak lubię. Bo, śmieszne to zapewne, ale dla mnie to magia. Czysta magia. Energia magiczna która krąży gdzieś tam i tylko czasami jakaś mała jej odrobinka spływa na nas niespodziewanie. Bo czy mogę nazwać to czymś innym niż magią, gdy doznaję objawienia gdy podaje mi do siebie adres a adresem tym jest SŁOŃCE?! Otóż to. Słońce! Właśnie w Słońcu zawierają się Dobro, Współczucie, Ciepło, Przyjaźń, Wyrozumiałość, Oddanie, Itp. Właśnie Słońce jest tym jednym, jedynym co oddaje wszystko. SŁOŃCE. Przecież że słońcem ją zawsze kojarzyłem!!!

Z ostatniej chwili.
Dzieją się rzeczy naprawdę niesłychane. Nie magiczne wprawdzie ale z pewnością niewyobrażalne. Otóż biała, Bialutka, najbielsza rzuca fajki. Łaaał.
Szanowna biała, Bialutka, najbielsza. Nie potrzebujesz do tego sterty wspomagaczy. Uwierz mi. To nie potrzebne. I kasy szkoda na to. Możesz rzucić fajki tak po prostu. Bez wysiłku, bez wyrzeczeń, bez cierpień, bez wspomagaczy. Pytasz jak? Ano tam u mnie na górze znajdziesz odpowiedź.
No dobra. Wiem że masz już po dziurki w nosie tych moich zgaduj zgadula i „domyśl się”. No więc powiem ci. Możesz to zrobić bardzo prosto. Ot tak, pstryk i już jest.