poniedziałek, 17 maja 2021

Ścieżka 631 Do przodu

 Najgorzej gdy do słabości fizycznej doczepi się i psychiczna. Jeszcze w czwartek – wracając wieczorem do domu – czułem, że mam moc. Moc do życia. Bylejakiego życia – ale życia. Jeszcze nawet wstając w piątkowy ranek czułem mocy tej ślady. Coś jednak zaczęło się psuć. Moc zaczęła mnie opuszczać. Straciłem siłę. Naszła mnie fizyczna słabość. Czy to z przemęczenia czy może jakiegoś wirusa – ale słabość fizyczna mnie naszła. Poczułem się jak flak. Jakby coś lub ktoś wyssał ze mnie energię. Pobiegałem wprawdzie i w piątek trochę i w sobotę całą dyszkę – i w niedzielę w piłkę też pokopałem – jednak wszystko to było jakby na oparach, jakby na kredyt. Nie czułem się dobrze fizycznie. Na szczęście łażąc bo łażąc, siedząc bo siedząc, nie robiąc nic bo nie robiąc, pocąc się bez przyczyny bo pocąc – spokój miałem w głowie. Było wprawdzie zniesmaczenie tym całym stanem – ale czasami tak bywa – starość przecież nie radość. Grunt że w głowie spokój. Niestety – i głowa dala o sobie znać. Tak mi się dzisiaj przeszłość przyśniła, tak namacalnie, tak wyraźnie, tak mocno – jak dawno nie. Przeszłość w wydaniu przyszłość. Coś co w sumie mogłoby się zdarzyć – a co się nie zdarzy. Coś – na co nie ma szans – czego bym pragnął – a czego nie otrzymam. Marzenie nie do spełnienia. I najgorsze w tym wszystkim, że po tym śnie miałem jakby drugi sen – a może to był sen we śnie – nie wiem – dziwne to było – ale chodzi o to że w drugim śnie, czy też śnie we śnie – miałem sen, że się obudziłem, i że się obudziłem ze świadomością że ten pierwszy sen był tylko snem, że się obudziłem z ulgą, że to wszystko było tylko koszmarem sennym. Obudziłem się z ulgą, że ten zły sen już się skończył. Obudziłem się ze spokojem, z nadzieją, że teraz będzie już tylko dobrze. Teraz będzie dobrze. Jak dobrze mi z tym, że będzie dobrze. Już teraz wiem jak żyć. Teraz się wszystko ułoży – a ja temu wszystkiemu pomogę. Z tym, że obudziłem się potem i z tego drugiego snu. Z tego snu we śnie. I to było już to obudzenie do świadomości w której żyję. I to zniszczyło mi głowę. Obudzić się – zobaczyć, że jednak nie jest dobrze. Zobaczyć, że ten cały bajzel wokół mnie trwa nadal. Nic się nie zmieniło. I nic się nie zmieni. Obudzić się – wróciła niepewność, wróciło zwątpienie, wrócił brak celu. Jeszcze chwilę temu wiedziałem , jeszcze chwilę temu miałem przekonanie że wiem czego chcę i gdzie, w którym kierunku podążę. Teraz nie wiem. Znowu jestem w stanie – nie wiem co robić. Znowu ta bezsilność, ten brak przekonania, brak chęci, brak nadziei. A wiec nic się nie wyjaśniło, nic nie uporządkowało, nic.

Minęło już 12 godzin od obudzenia. Doszedłem do siebie jako tako. Doszedłem do siebie powtarzając cały czas – niech tylko wyjdzie słońce, niech tylko wyjdzie słońce, oby dotrwać, oby dotrwać, jak wyjdzie słońce świat stanie się przyjaźniejszy, moja głowa się uspokoi. I wyszło słońce na szczęście. I głowa się też trochę uspokoiła. I siły fizyczne też chyba wracają. Więc chyba będzie dobrze? Będzie dobrze – choć gdzie, w którym kierunki podążyć nie wiem nadal. 

W codzienności – tyle razy powtarzałem sobie – nie pisz tu bo się spieprzy – tyle razy powtarzałem. Napisałem ostatnio, że dobrze mi w sumie z dala od biura, że mógłbym tak pracować z domu na wieki, że pasuje mi ten układ – napisałem … i za dwa dni wiadomość z firmy – wracamy. Kurrrrwwww

W codzienności, tydzień temu, we wtorek przyleciały jeżyki. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym rokiem przylatuje ich coraz mniej.

W codzienności maj mnie rozczarowuje pogodą.

W codzienności, przez deszczowe chmury, nie mogłem wczoraj. Dzisiaj jest szansa. Więc zamiar mam wstać o 1, zamiar mam przetrzeć zaspane oczy i mam zamiar obserwować statki na niebie.


 

sobota, 8 maja 2021

Ścieżka 630 Do przodu

 Widzę że, „ścibolisz” robi furorę.


No cóż, nie jest to określenie przynoszące chwałę ale tak mnie nazwała taka jedna kiedyś i już tak zostało. Innymi słowy – ścibolenie to po prostu cebulactwo. Swoją drogą lubię cebulę. Hm taki świeży chlebek z masełkiem i cebulką – hm pychotka. Ale wracając do tematu – tak – jestem cebulakiem. No i gitara. W czasach gdy nazywało się to ściboleniem nawet się tego wstydziłem. I jakoś tak źle się z tym czułem. Dzisiaj widzę , że ten wstyd i złe odczucie wynikało w zasadzie z opinii otoczenia w jakim wówczas przebywałem. Tamto otoczenie nie przywiązywało szczególnej troski do oszczędności. Ja – wręcz przeciwnie. Ja miałem wpojone to od dziecka. Miałem to z domu w którym się zbytnio nie przelewało. Miałem, mam i będę miał – nawet jeżeli wygram miliony w tego pieprzonego totka. Tak już mam i tyle. Mam już tak, że jeżeli miałbym do przejścia dwa dodatkowe kilometry by kupić coś taniej i zaoszczędzić 50 groszy – to przejdę. Nawet mając świadomość, że to bez sensu. Bo idąc te dwa dodatkowe kilometry – ile można iść dwa kilometry? – jakieś 20 minut – i zaoszczędzając 50 groszy co daje całe!! 1,5 zł na godzinę – to pójdę. Na taką stawkę godzinową nawet chyba w Chinach nie było by chętnych – no a ja jestem. W sumie to do tego trzeba by doliczyć jeszcze powrót, czyli kolejne 20 minut, a wówczas te 50 groszy byłoby na 40 minut. Ile to będzie na godzinę to nie chce mi się teraz liczyć. Albo gdybym miał kupić czegoś w promocji na rok czy pół roku tylko po to by zaoszczędzić 2 zł to kupię. Nawet mając świadomość, że to bez sensu. Bo ile może być warte 2 zł za rok? Albo gdybym miał do wyboru pojechać do Nadmorza do najlepszego hotelu lub pod namiot – to pojadę pod namiot. Choć w sumie to trochę nie do końca dobry przykład, bo pod namiot jeżdżę zasadniczo dla przygody, a nie z oszczędności. Zresztą – do Nadmorza jeździ się dla morza, fal, grzebania stopą w piasku, chodzenia boso, zachodów słońca i gwiazd na niebie, a nie dla uraczania dupska luksusami najlepszego hotelu. I gdybym w tym Nadmorzu miał zapłacić na ten przykład 10 zł za gałkę lodów – to nie zapłacę. To wtedy jak będę miał ochotę na loda to pójdę do biedry i kupię sobie bambino na patyku. I jakbym miał na ten przykład zapłacić za kebaba dwie – trzy dychy to nie zapłacę. To znowu pójdę do biedry, kupię bułkę i kefir i zjem sobie ze smakiem. Tak apropo – jeny – jak ja dawno już nie siedziałem na ławeczce na Starym Mieście zajadając bułkę z kefirem – jeny – jak dawno. Ale wracając do tematu. Takie to właśnie moje ścibolenie – to jest właśnie ściboleniem, właśnie takie akcje. Nie lubię wydawać forsy, nie lubię jej tracić bez namysłu. I to nie tylko własnej. Nie lubię gdy forsa jest wydawana na bzdury. Nie lubię luksusu. Strasznie mnie luksus razi. Nie wiem i nie rozumiem drogich restauracji. Zawsze miałem z tym problem. Sam tam nie chodzę, jednak zdarzało się trafić do takiej czy innej na firmową kolację. Takiej prestiżowej o której reszta towarzystwa piała z zachwytu. A mi? Mnie się najnormalniej w świecie robiło wstyd. Siedząc tam i patrząc na te cudowne dania ( swoją drogą nie powalające ani smakiem ani porcją ), i patrząc na te ceny zastanawiałem się po co? Po co komu takie rzeczy. Gdy na świecie tyle głodu – po co to? Na ki to potrzebne? Nie rozumiem myślenia pewnych ludzi, nie pojmuję jak mogę pławić się w tym luksusie gdy większa część ludzkości żyje w biedzie. Dlatego nie lubię luksusu – i może też stąd to moje ścibolenie. Może oszczędnością w moim życiu staram się w jakiś sposób solidaryzować z tymi którym jest trudniej. Nam tak łatwo wszystko przychodzi, mamy wszystko praktycznie na wyciagnięcie ręki. Jedzenia jest tyle, że aż śmietniki są ich pełne. W luksusie traci się szacunek do rzeczy i spraw. Jedno jest pewne – jak wygram już miliony w tego pieprzonego totka to i jak tak będę ścibolił. I tak naprawdę, tak naprawdę – dobrze mi z tym ściboleniem.


W codzienności nie piszę notek. Były czasy, że pisałem je pasjami. Aktualnie nie piszę. Zmieniłem się – bardzo się zmieniłem. Może poszarzałem, może spowszedniałem, może schamiałem, może się już znudziłem. Są chwile, zwłaszcza gdy przytulam głowę do poduszki, że nachodzą mnie refleksje – a napisałbym o tym czy o tamtym - ale zaraz potem zasypiam, a potem jest nowy dzień, są nowe codzienne nerwy i gonitwy – i koniec końców nie piszę. Zresztą – chyba już nie umiem pisać. I zresztą może to ogólny trend – nikt nie pisze. Smok nie pisze, Szemrząca nie pisze, Iza nie pisze – jedynie Kania i Feria wrzucą jakieś dwa zdania i to też czasami pod przymusem - i to wszystko. A myślę często – co tam u Nich.


Dobrze mi w tej pandemii. Tak dobrze, że aż martwię się tym, że się skończy. Tak – martwię się – i wiem jak to brzmi. Ale tak się przyzwyczaiłem, tak mi pasuje całe to odizolowanie, że aż wstyd. Jeny jak mi pasuje ta praca zdalna. To że nie muszę siedzieć w biurze z tymi ludźmi których może i lubię ale którzy są z zupełnie innego świata. Jeny jak mi dobrze, że mogę w pracy mówić na głos – kurwa mać. Jeny jak mi dobrze, że nie muszę się zrywać o 5 rano. Jeny jak mi dobrze, że nie muszę podróżować tymi pociągami które to podróże może i lubiłem ale które czasami doprowadzały mnie do rozpaczy. Jeny jak mi dobrze, że jestem panem swojego czasu i mogę nim dysponować wg mojego uznania. Jeny jak mi kurwa mać dobrze. I jeny coraz częściej myślę, że to się kiedyś, z każdym kolejnym dniem, coraz bliżej – skończy. I jeny będę musiał coś wówczas zrobić z tym moim życiem, będę musiał jakoś je zmienić, podjąć jakieś działania – a tego jeny ... nie lubię.