Widzę że, „ścibolisz” robi furorę.
No cóż, nie jest to określenie przynoszące chwałę ale tak mnie nazwała taka jedna kiedyś i już tak zostało. Innymi słowy – ścibolenie to po prostu cebulactwo. Swoją drogą lubię cebulę. Hm taki świeży chlebek z masełkiem i cebulką – hm pychotka. Ale wracając do tematu – tak – jestem cebulakiem. No i gitara. W czasach gdy nazywało się to ściboleniem nawet się tego wstydziłem. I jakoś tak źle się z tym czułem. Dzisiaj widzę , że ten wstyd i złe odczucie wynikało w zasadzie z opinii otoczenia w jakim wówczas przebywałem. Tamto otoczenie nie przywiązywało szczególnej troski do oszczędności. Ja – wręcz przeciwnie. Ja miałem wpojone to od dziecka. Miałem to z domu w którym się zbytnio nie przelewało. Miałem, mam i będę miał – nawet jeżeli wygram miliony w tego pieprzonego totka. Tak już mam i tyle. Mam już tak, że jeżeli miałbym do przejścia dwa dodatkowe kilometry by kupić coś taniej i zaoszczędzić 50 groszy – to przejdę. Nawet mając świadomość, że to bez sensu. Bo idąc te dwa dodatkowe kilometry – ile można iść dwa kilometry? – jakieś 20 minut – i zaoszczędzając 50 groszy co daje całe!! 1,5 zł na godzinę – to pójdę. Na taką stawkę godzinową nawet chyba w Chinach nie było by chętnych – no a ja jestem. W sumie to do tego trzeba by doliczyć jeszcze powrót, czyli kolejne 20 minut, a wówczas te 50 groszy byłoby na 40 minut. Ile to będzie na godzinę to nie chce mi się teraz liczyć. Albo gdybym miał kupić czegoś w promocji na rok czy pół roku tylko po to by zaoszczędzić 2 zł to kupię. Nawet mając świadomość, że to bez sensu. Bo ile może być warte 2 zł za rok? Albo gdybym miał do wyboru pojechać do Nadmorza do najlepszego hotelu lub pod namiot – to pojadę pod namiot. Choć w sumie to trochę nie do końca dobry przykład, bo pod namiot jeżdżę zasadniczo dla przygody, a nie z oszczędności. Zresztą – do Nadmorza jeździ się dla morza, fal, grzebania stopą w piasku, chodzenia boso, zachodów słońca i gwiazd na niebie, a nie dla uraczania dupska luksusami najlepszego hotelu. I gdybym w tym Nadmorzu miał zapłacić na ten przykład 10 zł za gałkę lodów – to nie zapłacę. To wtedy jak będę miał ochotę na loda to pójdę do biedry i kupię sobie bambino na patyku. I jakbym miał na ten przykład zapłacić za kebaba dwie – trzy dychy to nie zapłacę. To znowu pójdę do biedry, kupię bułkę i kefir i zjem sobie ze smakiem. Tak apropo – jeny – jak ja dawno już nie siedziałem na ławeczce na Starym Mieście zajadając bułkę z kefirem – jeny – jak dawno. Ale wracając do tematu. Takie to właśnie moje ścibolenie – to jest właśnie ściboleniem, właśnie takie akcje. Nie lubię wydawać forsy, nie lubię jej tracić bez namysłu. I to nie tylko własnej. Nie lubię gdy forsa jest wydawana na bzdury. Nie lubię luksusu. Strasznie mnie luksus razi. Nie wiem i nie rozumiem drogich restauracji. Zawsze miałem z tym problem. Sam tam nie chodzę, jednak zdarzało się trafić do takiej czy innej na firmową kolację. Takiej prestiżowej o której reszta towarzystwa piała z zachwytu. A mi? Mnie się najnormalniej w świecie robiło wstyd. Siedząc tam i patrząc na te cudowne dania ( swoją drogą nie powalające ani smakiem ani porcją ), i patrząc na te ceny zastanawiałem się po co? Po co komu takie rzeczy. Gdy na świecie tyle głodu – po co to? Na ki to potrzebne? Nie rozumiem myślenia pewnych ludzi, nie pojmuję jak mogę pławić się w tym luksusie gdy większa część ludzkości żyje w biedzie. Dlatego nie lubię luksusu – i może też stąd to moje ścibolenie. Może oszczędnością w moim życiu staram się w jakiś sposób solidaryzować z tymi którym jest trudniej. Nam tak łatwo wszystko przychodzi, mamy wszystko praktycznie na wyciagnięcie ręki. Jedzenia jest tyle, że aż śmietniki są ich pełne. W luksusie traci się szacunek do rzeczy i spraw. Jedno jest pewne – jak wygram już miliony w tego pieprzonego totka to i jak tak będę ścibolił. I tak naprawdę, tak naprawdę – dobrze mi z tym ściboleniem.
W codzienności nie piszę notek. Były czasy, że pisałem je pasjami. Aktualnie nie piszę. Zmieniłem się – bardzo się zmieniłem. Może poszarzałem, może spowszedniałem, może schamiałem, może się już znudziłem. Są chwile, zwłaszcza gdy przytulam głowę do poduszki, że nachodzą mnie refleksje – a napisałbym o tym czy o tamtym - ale zaraz potem zasypiam, a potem jest nowy dzień, są nowe codzienne nerwy i gonitwy – i koniec końców nie piszę. Zresztą – chyba już nie umiem pisać. I zresztą może to ogólny trend – nikt nie pisze. Smok nie pisze, Szemrząca nie pisze, Iza nie pisze – jedynie Kania i Feria wrzucą jakieś dwa zdania i to też czasami pod przymusem - i to wszystko. A myślę często – co tam u Nich.
Dobrze mi w tej pandemii. Tak dobrze, że aż martwię się tym, że się skończy. Tak – martwię się – i wiem jak to brzmi. Ale tak się przyzwyczaiłem, tak mi pasuje całe to odizolowanie, że aż wstyd. Jeny jak mi pasuje ta praca zdalna. To że nie muszę siedzieć w biurze z tymi ludźmi których może i lubię ale którzy są z zupełnie innego świata. Jeny jak mi dobrze, że mogę w pracy mówić na głos – kurwa mać. Jeny jak mi dobrze, że nie muszę się zrywać o 5 rano. Jeny jak mi dobrze, że nie muszę podróżować tymi pociągami które to podróże może i lubiłem ale które czasami doprowadzały mnie do rozpaczy. Jeny jak mi dobrze, że jestem panem swojego czasu i mogę nim dysponować wg mojego uznania. Jeny jak mi kurwa mać dobrze. I jeny coraz częściej myślę, że to się kiedyś, z każdym kolejnym dniem, coraz bliżej – skończy. I jeny będę musiał coś wówczas zrobić z tym moim życiem, będę musiał jakoś je zmienić, podjąć jakieś działania – a tego jeny ... nie lubię.
i właśnie też zobaczyłam Ciebie na ławeczce z bułą i jogurcikiem :D
OdpowiedzUsuńja to teraz więcej na FB zaglądam. jak mnie na studiach przymusili do założenia - tak mi zostało.
i nie powiem, mam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję mój blogowy kawałek internetu.
No to powiem Ci, że z tą cebulą to jednak poleciałeś. Ja cebuli nie jem, zawsze sprawdzam, czy gdzieś w czymś jest cebula, a jak już zjem niechcący, z rozpędu, to dwa dogorywam. To taka moja historia.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wyczerpujące wyjaśnienie ścibolenia - jestem usatysfakcjonowana Twoją odpowiedzią.
Co do pisania notek, no to wszyscy wiemy, jak jest. Ale na Ciebie jednak zawsze można było w tym temacie liczyć, mam nadzieję, że chęci i wena jeszcze powrócą.
A jeśli chodzi o pandemię... To mam trochę jak Ty. Chciałabym, żeby się skończyła, żebym nie musiała się martwić o bliskich i żebym mogła gdzieś pojechać bez lęku, że ktoś mi za moment zamknie granice. Z drugiej strony powrót do rzeczywistości jednak mnie przeraża i to momentami bardzo. No ale co zrobisz, oka se nie wyjmiesz. Jak będzie trzeba wrócić, to wrócimy. I Ty. I ja.