sobota, 4 marca 2017

Ścieżka 431 Do przodu

Tak osobiście to uważam, że szczęśliwym tak do końca, tak bez żadnego smutku, bez żadnego cierpienia to na tym świecie być nie można. A jeżeli ktoś tak może to dla mnie, delikatnie rzecz ujmując, jest niespełna rozumu. Lub ewentualnie bez serca. Sam nie wiem co gorsze, brak serca czy brak rozumu? Może to to samo? Nie powiem, żebym miał jednego i drugiego w nadmiarze. Nie powiem też, żebym miał jednego i drugiego wystarczająco. Powiem natomiast z pełną świadomością, że i jednego i drugiego mam bardzo mało. Mam jednak na tyle dużo by stwierdzić, że nie da się być wiecznie zadowolonym, wiecznie radosnym w tym co nas otacza. Można raz, można dwa, można i dziesięć, i sto można też, ale za którymś razem ktoś, kto ten rozum, a serce przede wszystkim ma, nie przejdzie obojętnie obok cierpienia. Cierpienia które otacza nas ze wszystkich stron. Ileż można beznamiętnie patrzeć na chorobę, biedę, brak nadziei? Ile można nie zauważać łez, samotności, odtrącenia? No nie da się. Przynajmniej wg mnie się nie da. A jeżeli ktoś jednak da, to dla mnie jest bez rozumu delikatnie rzecz ujmując, a na pewno bez serca. Dopadają nas te smutki. Dopada bezradność, dopada bezsilność. Dopada sprzeciw na to co złe. I dopadają niespełnione oczekiwania. Ja mam tego miliony. I jakoś wierzyć mi się nie chce, choć uważam siebie za dziwadło wyjątkowe, że inni tego nie mają. Myślę, że mają. Może mniej ale mają. Może sprytnie to ukrywają, może się do tego nie przyznają. Bo nie ma chyba na to przyzwolenia w naszym świecie? To taka oznaka słabości, a słabym być przecież nie można. Sam nie raz się dobitnie o tym przekonałem. Tutaj w szczególności. W miejscu gdzie mogłem, jak mi się wydawało, sobie na to pozwolić, gdzie jak mi się wydawało, mogłem liczyć na zrozumienie. Nie to żebym miał o to żal czy pretensje. Każdy pisze co myśli i takie ma prawo. Nie lubię tylko jednego. Nie lubię oceniania własną miarą. Nie lubię stwierdzeń wynikających z własnych, osobistych doświadczeń. Ludzie są różni i każdy każdą sytuację przeżywa inaczej, każdy reaguje tak jak w danej chwili czuje. Dlatego, od jakiegoś czasu, dosyć długiego czasu ( a może było tak zawsze? ) staję z boku. Staję w cieniu i czekam. Patrzę, obserwuję, mam swoje przemyślenia, jednak nigdy nie mówię co należy robić, gdzie był błąd a gdzie nie. Wszystkich rozumów nie zjadłem. A gdybym kiedyś komuś tak zaczął udzielać mądrych rad, gdybym kiedyś tak się wziął i zapomniał to proszę mi dosadnie przypomnieć bym się nie zapędzał. Bo, takie mam zdanie, nikt nie może wczuć się w duszę drugiej osoby. Nikt nie jest w stanie poznać głębokich uczuć jakie w niej tkwią. Uczuć wynikających z pasma wyjątkowych, jedynych, niepowtarzalnych ścieżek. Każdy doświadczał w życiu tylko jemu znanych wzlotów i upadków. I każdy inną ma, na te wzloty i upadki, wytrzymałość. Inne predyspozycje. Takie te swoje wewnętrzne. Każdego inaczej to wszystko ukształtowało. Więc staram się, i starał się będę, nie mądrzyć, nie udzielać rad, i nie oceniać. I jak sam robić tego nie mam zamiaru i nie lubię, tak od innych tego nie oczekuję i tego u nich nie lubię też. Jedno, jedno co chcę, i co robić mogę to być. Być gdzieś, stać, powiedzieć że jestem, że posłucham, że posiedzę, że pomilczę, że popatrzę, że popłaczę, że obetrę łzę. Bo, i mówię to z całą stanowczością wracają mi siły. A raczej wraca to, o czym zapomniałem, a co miałem kiedyś, kiedyś dawno temu. To było dawno temu. Gdzieś to zatraciłem. Chyba w tym całym pędzie, w tym zatraceniu, w tej obowiązkowości zapomniałem o tym. Ale teraz, teraz gdy sobie przypomniałem mam zamiar wrócić do tego. Powiedziała mi ostatnio Eliza, była szwagierka, że tyle ciepła we mnie. Ona, ta z którą tyle wojen stoczyłem, tyle nerwów. Jakie to przewrotne, ona mi zwróciła uwagę na moje ciepło. A więc moje ciepło wraca. To ciepło którego tyle kiedyś, kiedyś miałem. Ciepło nie wynikające z jakichś tam mądrości życiowych, jakichś wielkich dokonań. Takie proste, zwykłe ciepło. Takie proste bycie, po prostu. Wiem, czuję to, doświadczam coraz częściej, że wraca. Zwalniam tempo, wyciszam się, odsuwam na bok, schodzę z pierwszej linii. Ale to wszystko zaczyna sprawiać, że ludzie do mnie zaczynają lgnąć. Może właśnie tego szukają? Może tego zwolnienia tempa? Może tego spokoju i ciszy? I może tego ciepła? Jeżeli tak, to proszę bardzo. Niech biorą, niech zabierają ile chcą. Cieszy mnie to. Odnajduję się w tym. Tym takim nic na siłę, takim nic na chama, tym takim spokojnym chcesz to bądź,to bierz, nie chcesz, dobrze, nie bierz. I obym tylko dał radę. Może tak trochę to właśnie dlatego o tym piszę. Po to by dać pretekst, by rzucić hasło, dać słowo którego nie będę mógł złamać? Po to by rzucić samemu sobie wyzwanie, wyznaczyć zadanie? A że nie zwykłem rzucać słów na wiatr … Więc tak będzie, tak ma być. Ciepło rośnie we mnie. Rośnie wprost proporcjonalnie do ilości promieni słonecznych jakie dotykają mojego istnienia. Niech bierze kto chce i ile chce.

A co w codzienności? W codzienności jest ciężko. Gdybym tak był jakimś tam mnichem czy innym pozbawionym trosk codziennych, a przynajmniej gdyby nie były one wszystkie na mojej głowie, było by łatwiej być przyjacielem. I łatwiej by było być tym, dawać to, co powyżej. No niestety, codzienności jest masa. Wstaję o piątej, kładę się o dwudziestej trzeciej. Ciągle w ruchu, ciągle z czymś na głowie. Gdy wreszcie przychodzi taki weekend jest tyle do zrobienia, że trudno zdążyć ze wszystkim. Nie mam kobiety która mi w tym wszystkim pomorze. Nie to żebym twierdził, że kobiety od tego są. Myję, sprzątam, piorę, prasuję, gotuję, robię zakupy. Codzienność jest ciężka, trudno o niej zapomnieć. Ale nie to żebym narzekał. Na szczęście dni coraz dłuższe, coraz cieplejsze, słońca coraz więcej. Dzisiaj było go co niemiara. Było go dzisiaj tyle, że pierwszy raz w tym roku wywiesiłem pranie na zewnątrz, a popołudniowy bieg odbyłem w krótkich spodenkach. I co niemiara motórów na ulicach. Kiedyś, kiedyś za szczyt chamstwa uważałem ich ryk na ulicach. Za kompletną głupotę i kompletny, że tak powiem, brak kultury. Teraz jednak, nic tak nie raduje uszu moich jak bycie mijanym przez całą ich zgraję podczas biegu skąpanymi w słońcu ulicami. Raduje na tyle, że nawet taka noc jak dzisiaj, noc pełna mojej byłej nie rujnuje samopoczucia. Jeny, ależ ona mnie dzisiaj wymęczyła. Była dosłownie wszędzie, męczyła, prześladowała swoją obecnością. Obecnością swoją i jej aktualnego. Nigdy wcześniej tak mnie nie wymęczyła, nigdy wcześniej. Jestem w stanie uznać to za koszmar. Staje się moim koszmarem.

5 komentarzy:

  1. Ja tego ciepła od Ciebie Er biorę za każdym razem po trochu jak tu wpadam. I nie zamierzam przestać. I cieszę się, że wracają siły. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  2. :) gdybym miała zapamiętać konkretną datę - to bym nie pamiętała.
    ale, że Ty masz urodziny tydzień po mnie - to pamiętam :)

    gdybym miała wstawać o 5-tej... to bym umarła chyba.
    to rozumiem, mogę sobie Ciebie trochę skubnąć?:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorotka ja wstaję o 4. na ranną zmianę. resztę dnia jestem prawie martwa.

    a wiec przysiądę zagrzeję się jak przy kominku. marznę zawsze marznę wszedzie nawet w pracy marznę. mam dzieci dla nich jakoś się trzymam. ale w środku umieram. zamarzam na śmierć.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie ma szczęścia bez skazy, tak jak światła bez cienia.
    zacytuję:

    "W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to niedobrze."

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja nie poczęstuje się Twoim ciepłem, wiem, że oddałbyś całe a ja chcę żeby Cię ogrzewało i przybywało. Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń