Tak
osobiście to uważam, że szczęśliwym tak do końca, tak bez
żadnego smutku, bez żadnego cierpienia to na tym świecie być nie
można. A jeżeli ktoś tak może to dla mnie, delikatnie rzecz
ujmując, jest niespełna rozumu. Lub ewentualnie bez serca. Sam nie
wiem co gorsze, brak serca czy brak rozumu? Może to to samo? Nie
powiem, żebym miał jednego i drugiego w nadmiarze. Nie powiem też,
żebym miał jednego i drugiego wystarczająco. Powiem natomiast z
pełną świadomością, że i jednego i drugiego mam bardzo mało.
Mam jednak na tyle dużo by stwierdzić, że nie da się być
wiecznie zadowolonym, wiecznie radosnym w tym co nas otacza. Można
raz, można dwa, można i dziesięć, i sto można też, ale za
którymś razem ktoś, kto ten rozum, a serce przede wszystkim ma,
nie przejdzie obojętnie obok cierpienia. Cierpienia które otacza
nas ze wszystkich stron. Ileż można beznamiętnie patrzeć na
chorobę, biedę, brak nadziei? Ile można nie zauważać łez,
samotności, odtrącenia? No nie da się. Przynajmniej wg mnie się
nie da. A jeżeli ktoś jednak da, to dla mnie jest bez rozumu
delikatnie rzecz ujmując, a na pewno bez serca. Dopadają nas te
smutki. Dopada bezradność, dopada bezsilność. Dopada sprzeciw na
to co złe. I dopadają niespełnione oczekiwania. Ja mam tego
miliony. I jakoś wierzyć mi się nie chce, choć uważam siebie za
dziwadło wyjątkowe, że inni tego nie mają. Myślę, że mają.
Może mniej ale mają. Może sprytnie to ukrywają, może się do
tego nie przyznają. Bo nie ma chyba na to przyzwolenia w naszym
świecie? To taka oznaka słabości, a słabym być przecież nie
można. Sam nie raz się dobitnie o tym przekonałem. Tutaj w
szczególności. W miejscu gdzie mogłem, jak mi się wydawało,
sobie na to pozwolić, gdzie jak mi się wydawało, mogłem liczyć
na zrozumienie. Nie to żebym miał o to żal czy pretensje. Każdy
pisze co myśli i takie ma prawo. Nie lubię tylko jednego. Nie lubię
oceniania własną miarą. Nie lubię stwierdzeń wynikających z
własnych, osobistych doświadczeń. Ludzie są różni i każdy
każdą sytuację przeżywa inaczej, każdy reaguje tak jak w danej
chwili czuje. Dlatego, od jakiegoś czasu, dosyć długiego czasu ( a
może było tak zawsze? ) staję z boku. Staję w cieniu i czekam.
Patrzę, obserwuję, mam swoje przemyślenia, jednak nigdy nie mówię
co należy robić, gdzie był błąd a gdzie nie. Wszystkich rozumów
nie zjadłem. A gdybym kiedyś komuś tak zaczął udzielać mądrych
rad, gdybym kiedyś tak się wziął i zapomniał to proszę mi
dosadnie przypomnieć bym się nie zapędzał. Bo, takie mam zdanie,
nikt nie może wczuć się w duszę drugiej osoby. Nikt nie jest w
stanie poznać głębokich uczuć jakie w niej tkwią. Uczuć
wynikających z pasma wyjątkowych, jedynych, niepowtarzalnych
ścieżek. Każdy doświadczał w życiu tylko jemu znanych wzlotów
i upadków. I każdy inną ma, na te wzloty i upadki, wytrzymałość.
Inne predyspozycje. Takie te swoje wewnętrzne. Każdego inaczej to
wszystko ukształtowało. Więc staram się, i starał się będę,
nie mądrzyć, nie udzielać rad, i nie oceniać. I jak sam robić
tego nie mam zamiaru i nie lubię, tak od innych tego nie oczekuję i
tego u nich nie lubię też. Jedno, jedno co chcę, i co robić mogę
to być. Być gdzieś, stać, powiedzieć że jestem, że posłucham,
że posiedzę, że pomilczę, że popatrzę, że popłaczę, że
obetrę łzę. Bo, i mówię to z całą stanowczością wracają mi
siły. A raczej wraca to, o czym zapomniałem, a co miałem kiedyś,
kiedyś dawno temu. To było dawno temu. Gdzieś to zatraciłem.
Chyba w tym całym pędzie, w tym zatraceniu, w tej obowiązkowości
zapomniałem o tym. Ale teraz, teraz gdy sobie przypomniałem mam
zamiar wrócić do tego. Powiedziała mi ostatnio Eliza, była
szwagierka, że tyle ciepła we mnie. Ona, ta z którą tyle wojen
stoczyłem, tyle nerwów. Jakie to przewrotne, ona mi zwróciła
uwagę na moje ciepło. A więc moje ciepło wraca. To ciepło
którego tyle kiedyś, kiedyś miałem. Ciepło nie wynikające z
jakichś tam mądrości życiowych, jakichś wielkich dokonań. Takie
proste, zwykłe ciepło. Takie proste bycie, po prostu. Wiem, czuję
to, doświadczam coraz częściej, że wraca. Zwalniam tempo,
wyciszam się, odsuwam na bok, schodzę z pierwszej linii. Ale to
wszystko zaczyna sprawiać, że ludzie do mnie zaczynają lgnąć.
Może właśnie tego szukają? Może tego zwolnienia tempa? Może
tego spokoju i ciszy? I może tego ciepła? Jeżeli tak, to proszę
bardzo. Niech biorą, niech zabierają ile chcą. Cieszy mnie to.
Odnajduję się w tym. Tym takim nic na siłę, takim nic na chama,
tym takim spokojnym chcesz to bądź,to bierz, nie chcesz, dobrze,
nie bierz. I obym tylko dał radę. Może tak trochę to właśnie
dlatego o tym piszę. Po to by dać pretekst, by rzucić hasło, dać
słowo którego nie będę mógł złamać? Po to by rzucić samemu
sobie wyzwanie, wyznaczyć zadanie? A że nie zwykłem rzucać słów
na wiatr … Więc tak będzie, tak ma być. Ciepło rośnie we mnie.
Rośnie wprost proporcjonalnie do ilości promieni słonecznych jakie
dotykają mojego istnienia. Niech bierze kto chce i ile chce.
A
co w codzienności? W codzienności jest ciężko. Gdybym tak był
jakimś tam mnichem czy innym pozbawionym trosk codziennych, a
przynajmniej gdyby nie były one wszystkie na mojej głowie, było by
łatwiej być przyjacielem. I łatwiej by było być tym, dawać to,
co powyżej. No niestety, codzienności jest masa. Wstaję o piątej,
kładę się o dwudziestej trzeciej. Ciągle w ruchu, ciągle z czymś
na głowie. Gdy wreszcie przychodzi taki weekend jest tyle do
zrobienia, że trudno zdążyć ze wszystkim. Nie mam kobiety która
mi w tym wszystkim pomorze. Nie to żebym twierdził, że kobiety od
tego są. Myję, sprzątam, piorę, prasuję, gotuję, robię zakupy.
Codzienność jest ciężka, trudno o niej zapomnieć. Ale nie to
żebym narzekał. Na szczęście dni coraz dłuższe, coraz
cieplejsze, słońca coraz więcej. Dzisiaj było go co niemiara.
Było go dzisiaj tyle, że pierwszy raz w tym roku wywiesiłem pranie
na zewnątrz, a popołudniowy bieg odbyłem w krótkich spodenkach. I
co niemiara motórów na ulicach. Kiedyś, kiedyś za szczyt chamstwa
uważałem ich ryk na ulicach. Za kompletną głupotę i kompletny,
że tak powiem, brak kultury. Teraz jednak, nic tak nie raduje uszu
moich jak bycie mijanym przez całą ich zgraję podczas biegu
skąpanymi w słońcu ulicami. Raduje na tyle, że nawet taka noc jak
dzisiaj, noc pełna mojej byłej nie rujnuje samopoczucia. Jeny, ależ
ona mnie dzisiaj wymęczyła. Była dosłownie wszędzie, męczyła,
prześladowała swoją obecnością. Obecnością swoją i jej
aktualnego. Nigdy wcześniej tak mnie nie wymęczyła, nigdy
wcześniej. Jestem w stanie uznać to za koszmar. Staje się moim
koszmarem.
Ja tego ciepła od Ciebie Er biorę za każdym razem po trochu jak tu wpadam. I nie zamierzam przestać. I cieszę się, że wracają siły. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuń:) gdybym miała zapamiętać konkretną datę - to bym nie pamiętała.
OdpowiedzUsuńale, że Ty masz urodziny tydzień po mnie - to pamiętam :)
gdybym miała wstawać o 5-tej... to bym umarła chyba.
to rozumiem, mogę sobie Ciebie trochę skubnąć?:)
Dorotka ja wstaję o 4. na ranną zmianę. resztę dnia jestem prawie martwa.
OdpowiedzUsuńa wiec przysiądę zagrzeję się jak przy kominku. marznę zawsze marznę wszedzie nawet w pracy marznę. mam dzieci dla nich jakoś się trzymam. ale w środku umieram. zamarzam na śmierć.
No nie ma szczęścia bez skazy, tak jak światła bez cienia.
OdpowiedzUsuńzacytuję:
"W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to niedobrze."
A ja nie poczęstuje się Twoim ciepłem, wiem, że oddałbyś całe a ja chcę żeby Cię ogrzewało i przybywało. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuń