Czy
ja się pchałem? Czy ja się pchałem? Nie, nigdzie się nie
pchałem. Mało tego, wręcz przeciwnie. Broniłem się, uchylałem
się, wycofywałem się. Byłem zamknięty i nieprzystępny. Dlatego
mam żal teraz do siebie. Żal mam do siebie, że jednak nie byłem
konsekwentny do końca. Bo teraz, gdy wszystko walnęło z hukiem,
wkurza mnie satysfakcja tych którzy od początku wróżyli źle
całej tej sprawie. Nawet się zastanawiam, dlaczego źle wróżyli?
A może nie wróżyli a wręcz życzyli? Czy z czystej zazdrości?
Czy z zawziętości? A może po prostu tak mają, chcą być w każdej
zabawie najważniejsi. Nie wiem. I pewnie się nie dowiem. Wiem
natomiast, że ja najważniejszy być nie muszę. Nie to nie -
trudno, płakał nie będę. Tzn będę, a raczej już popłakałem i
tyle. Teraz spadam. I chyba nawet zniknę stąd? Nie mam jakoś już
chęci pisać o sobie w tym gronie. Nie chce mi się. I jakoś nie
wiem dlaczego ale czuję się niekomfortowo. Tak jakbym kogoś
oszukał czy jak? Głupie, dziwne uczucie. Przecież nikogo nie
oszukałem. Super uczciwy do końca nie byłem, wiem to, wiem że w
kilku sprawach mogłem zachować więcej rozsądku, więcej
opanowania i najzwyczajniej w świecie nie ulegać pokusie. Bo co jak
co ale miło łaskotało. Miło podnosiło moją samoocenę. To
naprawdę było cholernie miłe. Moja pycha była doceniona. Jednak
czy, pomijając pychę, to nie o to właśnie chodzi? Nie po to
ludzie do siebie lgną? By usłyszeć dobre słowo? By poczuć się
lepszymi? By może ktoś pokazał im, że naprawdę są lepsi?
Wydawało mi się, że tak. I dlatego starałem się odwzajemniać
tym samym. To chyba tak ma wyglądać? Na wzajemnym dodawaniu sobie
wartości. Wszyscy to mamy, tego nikt mi nie powie, że ktoś nie
lubi słyszeć komplementów. Więc brałem. Ale tak naprawdę chyba
w tym wszystkim najważniejsze było dawanie. Ja osobiście w dawaniu
się spełniam. To podnosi mi moją wartość w moich oczach. Czuję
się dzięki temu lepszy, fajniejszy. I to po prostu sprawia mi
radość. Oddawał ktoś kiedyś krew? Ja oddawałem. I zgadzam się
z hasłami które nawołują do krwiodawstwa argumentując to
uczuciem niewiadomego pochodzenia samozadowoleniem po. Tak jest.
Dajesz i czujesz się, nie wiadomo czemu, cholernie zadowolony. Więc
dawałem. I chciałem dawać jeszcze więcej. Byłem na to
przygotowany. Tak bez zastanawiania się co z tego będzie. Bez. Bez
wielkich idei. Po prostu miłe spędzanie czasu. Takie wesołe
miasteczko. Taka chwila radości w tym całym pieprzonym świecie.
Czy nie warto korzystać z miłych chwil póki są? Czy nie warto
korzystać z ludzi póki są? Warto. Więc korzystałem, bez wnikania
czy to ja jestem tą karuzelą czy też na karuzeli się kręcę. Ale
uczciwej karuzeli, bezpiecznej. Cóż, wszystko potoczyło się
inaczej. Jak to często między ludźmi, są nieporozumienia, jakieś
niespełnione oczekiwania, jakieś nadinterpretacje. Jak to
powtarzam: nie ważne co się mówi – ważne co się słyszy.
Szkoda, było naprawdę fajnie, naprawdę miło. Nie wiem gdzie by
to wszystko doprowadziło, jak się skończyło? Nie wiem. Może
skończyło by się czymś naprawdę wspaniałym? Ale wielu spraw nie
wiem. Nie wiem czy się jutro obudzę. Czy zatem warto kończyć miłe
chwile tylko dlatego, że … no właśnie, że co? Że nie mają
przyszłości, że skończą się tak a nie inaczej? Cóż. Ale z
wszystkich letnich planów nic nie wyrzucam. Są nadal aktualne. I
już się doczekać nie mogę jak zasypiam na rozpalonej plaży. Już
się doczekać nie mogę jak leżę na łące pod rozgwieżdżonym niebem
wsłuchany w świerszcze. I jak obserwuję ludzi na Starówce, i
wróble, i jerzyki, i bułkę z kefirem jem. Zrobię to z wami lub
bez. Po tym tygodniu przekonuję się, coraz bardziej się w tym
utwierdzam, że moje dni powinny być samotne. Że nikogo nie
powinienem do nich zapraszać, nikomu ich nie pokazywać. Z nikim się
nimi nie dzielić. Mieć ten swój świat, zamknięty, odosobniony,
bezpieczny. Przynajmniej nikt mi w nim nie zarzuci nieuczciwości,
nikogo w nim nie urażę, nikogo nie zawiodę. I przede wszystkim
nikogo nie wykorzystam. Bo karuzela na której się kręciłem, czy
też którą dawałem nie miała być żadnym wykorzystywaniem. Miała
być radością, oderwaniem od złej rzeczywistości, promykiem
słońca do którego wracałoby się w trudne dni. Przynajmniej ja
tak mam. Gdyby nie wspomnienia, gdyby nie żywe obrazy miłych chwil
już dawno palnąłbym w kalendarz. Wspomnienia są tak samo ważne
jak marzenia. Wspomnienia wywołują uśmiech, poprawiają nastrój,
dają nadzieję że dobre chwile są jednak możliwe. Ja swoje
wspomnienia mam zamiar wzbogacać tego lata z wami lub bez was.
I
jeszcze apropo przyjaźni damsko – męskiej. Jest trudna, jest
wręcz niemożliwa. Przynajmniej moje pokolenie może tak myśleć. W
moim pokoleniu podział był jasny, wyraźny. My chłopcy byliśmy
tu, graliśmy w piłkę, graliśmy w kapsle, a jeszcze później
piliśmy wino. One były tam, ale tego co robiły nie wiem. A gdy
zjawiały się w naszym świecie to tylko w jednym celu. Ale jak
patrzę na dzisiejszą młodzież to już tak to nie wygląda. Oni są
już pomieszani. Czas spędzają wspólnie. Zainteresowania mają
podobne, i nawet, o zgrozo, podobnie wyglądają. Czy zatem wszyscy
dążyli będą do tego co, jak się wydaje, oczywiste między
przeciwnymi płciami?
I
jeszcze. Czy przyjaciółka to inny rodzaj żeński
niż mama, siostra czy córka? Wiem, są podobno zboczenia, ale czy
ja jestem zboczony? Jestem szalony, jestem chory na umyśle, ale
jedno wiem też na pewno – nie jestem zboczony. Więc wystarczy
powiedzieć sobie jedno: czy zrobiłbym to z mamą, siostrą, córką? W takim razie, choć wiem, wiem to, to oczywiste, bo przecież
zdrowy ze mnie facet, że pokusa by była, to oczywiste, ale zawsze
byłaby też refleksja: mama, siostra, córka.
A
w codzienności dni są różne. I ze słońcem i z deszczem. Smutne
i radosne. Generalnie nie mam na nic czasu. Choć w piątek, gdy
dopadła mnie słabość fizyczna i psychiczna, znalazłem czas na
chwilę w parku. W parku, na ławce, z myślami i bez myśli. Z
pytaniami, z takimi pytaniami bez odpowiedzi. Pytaniami które burzą
spokój.
Ale
żeby nie kończyć tak smutno to wspomnę o sytuacji z czwartkowego
wieczoru kiedy to przyszedłem na peron spóźniony cztery minuty
Całe cztery minuty. I gdy tak schodziłem sobie po schodach
pogodzony z losem, że oto całe 56 minut oczekiwania na następny
oczom moim ukazały się otwarte drzwi mojego pociągu. Startu jaki
wykonałem na ten widok nie powstydził by się najlepszy bolid
Formuły 1.
fajnie musiało wyglądać Twoje przyśpieszenie :) a ja prawie cały wczorajszy dzień przespałam :) serio. miałam drobną przerwę na jakieś małe jedzonko. i dopiero późnym popołudniem poszłam na siłownię. czasami potrzebuję takich dni. dzisiaj też miałam dzień lenia :)
przynajmniej się przyznałes. grunt to przyznawać się przed samym sobą do swiich słabości i walczyć z nimi.
OdpowiedzUsuńnie zamykaj się. no nie jest koniec myślę że dla ciebie jest szansa by ktoś był w twoim życiu i kochal cię - tylko musisz zabić w sobie swoją pychę
każdy ma swoje słabości. ideałów nie ma.
OdpowiedzUsuńfajnie musiało wyglądać Twoje przyśpieszenie :)
a ja prawie cały wczorajszy dzień przespałam :) serio. miałam drobną przerwę na jakieś małe jedzonko. i dopiero późnym popołudniem poszłam na siłownię.
czasami potrzebuję takich dni. dzisiaj też miałam dzień lenia :)