sobota, 25 marca 2017

Ścieżka 435 Do przodu

Czy ja się pchałem? Czy ja się pchałem? Nie, nigdzie się nie pchałem. Mało tego, wręcz przeciwnie. Broniłem się, uchylałem się, wycofywałem się. Byłem zamknięty i nieprzystępny. Dlatego mam żal teraz do siebie. Żal mam do siebie, że jednak nie byłem konsekwentny do końca. Bo teraz, gdy wszystko walnęło z hukiem, wkurza mnie satysfakcja tych którzy od początku wróżyli źle całej tej sprawie. Nawet się zastanawiam, dlaczego źle wróżyli? A może nie wróżyli a wręcz życzyli? Czy z czystej zazdrości? Czy z zawziętości? A może po prostu tak mają, chcą być w każdej zabawie najważniejsi. Nie wiem. I pewnie się nie dowiem. Wiem natomiast, że ja najważniejszy być nie muszę. Nie to nie - trudno, płakał nie będę. Tzn będę, a raczej już popłakałem i tyle. Teraz spadam. I chyba nawet zniknę stąd? Nie mam jakoś już chęci pisać o sobie w tym gronie. Nie chce mi się. I jakoś nie wiem dlaczego ale czuję się niekomfortowo. Tak jakbym kogoś oszukał czy jak? Głupie, dziwne uczucie. Przecież nikogo nie oszukałem. Super uczciwy do końca nie byłem, wiem to, wiem że w kilku sprawach mogłem zachować więcej rozsądku, więcej opanowania i najzwyczajniej w świecie nie ulegać pokusie. Bo co jak co ale miło łaskotało. Miło podnosiło moją samoocenę. To naprawdę było cholernie miłe. Moja pycha była doceniona. Jednak czy, pomijając pychę, to nie o to właśnie chodzi? Nie po to ludzie do siebie lgną? By usłyszeć dobre słowo? By poczuć się lepszymi? By może ktoś pokazał im, że naprawdę są lepsi? Wydawało mi się, że tak. I dlatego starałem się odwzajemniać tym samym. To chyba tak ma wyglądać? Na wzajemnym dodawaniu sobie wartości. Wszyscy to mamy, tego nikt mi nie powie, że ktoś nie lubi słyszeć komplementów. Więc brałem. Ale tak naprawdę chyba w tym wszystkim najważniejsze było dawanie. Ja osobiście w dawaniu się spełniam. To podnosi mi moją wartość w moich oczach. Czuję się dzięki temu lepszy, fajniejszy. I to po prostu sprawia mi radość. Oddawał ktoś kiedyś krew? Ja oddawałem. I zgadzam się z hasłami które nawołują do krwiodawstwa argumentując to uczuciem niewiadomego pochodzenia samozadowoleniem po. Tak jest. Dajesz i czujesz się, nie wiadomo czemu, cholernie zadowolony. Więc dawałem. I chciałem dawać jeszcze więcej. Byłem na to przygotowany. Tak bez zastanawiania się co z tego będzie. Bez. Bez wielkich idei. Po prostu miłe spędzanie czasu. Takie wesołe miasteczko. Taka chwila radości w tym całym pieprzonym świecie. Czy nie warto korzystać z miłych chwil póki są? Czy nie warto korzystać z ludzi póki są? Warto. Więc korzystałem, bez wnikania czy to ja jestem tą karuzelą czy też na karuzeli się kręcę. Ale uczciwej karuzeli, bezpiecznej. Cóż, wszystko potoczyło się inaczej. Jak to często między ludźmi, są nieporozumienia, jakieś niespełnione oczekiwania, jakieś nadinterpretacje. Jak to powtarzam: nie ważne co się mówi – ważne co się słyszy. Szkoda, było naprawdę fajnie, naprawdę miło. Nie wiem gdzie by to wszystko doprowadziło, jak się skończyło? Nie wiem. Może skończyło by się czymś naprawdę wspaniałym? Ale wielu spraw nie wiem. Nie wiem czy się jutro obudzę. Czy zatem warto kończyć miłe chwile tylko dlatego, że … no właśnie, że co? Że nie mają przyszłości, że skończą się tak a nie inaczej? Cóż. Ale z wszystkich letnich planów nic nie wyrzucam. Są nadal aktualne. I już się doczekać nie mogę jak zasypiam na rozpalonej plaży. Już się doczekać nie mogę jak leżę na łące pod rozgwieżdżonym niebem wsłuchany w świerszcze. I jak obserwuję ludzi na Starówce, i wróble, i jerzyki, i bułkę z kefirem jem. Zrobię to z wami lub bez. Po tym tygodniu przekonuję się, coraz bardziej się w tym utwierdzam, że moje dni powinny być samotne. Że nikogo nie powinienem do nich zapraszać, nikomu ich nie pokazywać. Z nikim się nimi nie dzielić. Mieć ten swój świat, zamknięty, odosobniony, bezpieczny. Przynajmniej nikt mi w nim nie zarzuci nieuczciwości, nikogo w nim nie urażę, nikogo nie zawiodę. I przede wszystkim nikogo nie wykorzystam. Bo karuzela na której się kręciłem, czy też którą dawałem nie miała być żadnym wykorzystywaniem. Miała być radością, oderwaniem od złej rzeczywistości, promykiem słońca do którego wracałoby się w trudne dni. Przynajmniej ja tak mam. Gdyby nie wspomnienia, gdyby nie żywe obrazy miłych chwil już dawno palnąłbym w kalendarz. Wspomnienia są tak samo ważne jak marzenia. Wspomnienia wywołują uśmiech, poprawiają nastrój, dają nadzieję że dobre chwile są jednak możliwe. Ja swoje wspomnienia mam zamiar wzbogacać tego lata z wami lub bez was.

I jeszcze apropo przyjaźni damsko – męskiej. Jest trudna, jest wręcz niemożliwa. Przynajmniej moje pokolenie może tak myśleć. W moim pokoleniu podział był jasny, wyraźny. My chłopcy byliśmy tu, graliśmy w piłkę, graliśmy w kapsle, a jeszcze później piliśmy wino. One były tam, ale tego co robiły nie wiem. A gdy zjawiały się w naszym świecie to tylko w jednym celu. Ale jak patrzę na dzisiejszą młodzież to już tak to nie wygląda. Oni są już pomieszani. Czas spędzają wspólnie. Zainteresowania mają podobne, i nawet, o zgrozo, podobnie wyglądają. Czy zatem wszyscy dążyli będą do tego co, jak się wydaje, oczywiste między przeciwnymi płciami?
I jeszcze. Czy przyjaciółka to inny rodzaj żeński niż mama, siostra czy córka? Wiem, są podobno zboczenia, ale czy ja jestem zboczony? Jestem szalony, jestem chory na umyśle, ale jedno wiem też na pewno – nie jestem zboczony. Więc wystarczy powiedzieć sobie jedno: czy zrobiłbym to z mamą, siostrą, córką? W takim razie, choć wiem, wiem to, to oczywiste, bo przecież zdrowy ze mnie facet, że pokusa by była, to oczywiste, ale zawsze byłaby też refleksja: mama, siostra, córka.

A w codzienności dni są różne. I ze słońcem i z deszczem. Smutne i radosne. Generalnie nie mam na nic czasu. Choć w piątek, gdy dopadła mnie słabość fizyczna i psychiczna, znalazłem czas na chwilę w parku. W parku, na ławce, z myślami i bez myśli. Z pytaniami, z takimi pytaniami bez odpowiedzi. Pytaniami które burzą spokój.
Ale żeby nie kończyć tak smutno to wspomnę o sytuacji z czwartkowego wieczoru kiedy to przyszedłem na peron spóźniony cztery minuty Całe cztery minuty. I gdy tak schodziłem sobie po schodach pogodzony z losem, że oto całe 56 minut oczekiwania na następny oczom moim ukazały się otwarte drzwi mojego pociągu. Startu jaki wykonałem na ten widok nie powstydził by się najlepszy bolid Formuły 1.

2 komentarze:

  1. przynajmniej się przyznałes. grunt to przyznawać się przed samym sobą do swiich słabości i walczyć z nimi.

    nie zamykaj się. no nie jest koniec myślę że dla ciebie jest szansa by ktoś był w twoim życiu i kochal cię - tylko musisz zabić w sobie swoją pychę

    OdpowiedzUsuń
  2. każdy ma swoje słabości. ideałów nie ma.

    fajnie musiało wyglądać Twoje przyśpieszenie :)
    a ja prawie cały wczorajszy dzień przespałam :) serio. miałam drobną przerwę na jakieś małe jedzonko. i dopiero późnym popołudniem poszłam na siłownię.
    czasami potrzebuję takich dni. dzisiaj też miałam dzień lenia :)

    OdpowiedzUsuń