Ależ
się popłakałem. Za swojego dorosłego życia płakałem tak tylko
raz. Teraz był ten drugi. Dorosłemu facetowi wstyd nawet o takich
rzeczach myśleć, a co znowu robić. No i jeszcze się do tego
przyznawać. Płakałem łzami rzewnymi. Takimi których nie daje się
powstrzymać. Głupie, dziwne uczucie. Taki facet jak ja czuje się
wówczas bardzo słaby. Słaby i żałosny. I jak taki taki malutki,
zasmarkany chłopczyk. Takiemu facetowi jak ja takie coś nie
przystoi. I nie powinno się przytrafiać. Jednak emocje wzięły
górę. Teraz widzę jak wiele w Tym za czym płaczę mnie było. Jak
silnie byłem z Tym związany. I płaczę. Płaczę bo nie wiem czy
nie straciłem czegoś cudownego. Czegoś wspaniałego. Chociaż nie.
Wiem. Straciłem. Straciłem coś cudownego i wspaniałego. Coś
czego może nawet w pełni nie byłem w stanie poznać. Straciłem. I
zostałem znowu sam. Znów jak pies jestem sam. Po Tym - wszystko
będzie już inne. Wszystko będzie nosiło Tego ślad. Znowu wraca
mi ten bezsens życia. Nie wiem, naprawdę nie wiem po co myślę o
tej jutrzejszej pracy. Po co myślę o tym, że czas się kłaść
spać bo jutro będę niewyspany. I bo jutro muszę iść do pracy.
Po co to komu? Po co komu ta moja praca? Bo przecież nie mi. Mi nie
jest potrzebna. Całe to zafajdane życie nie jest mi potrzebne.
Naprawdę, nie jest mi już do niczego potrzebne. Nie chce mi się
żyć. Jest bez sensu. Sam nie wiem czego w nim chcę. Męczy mnie
to. To moje niezdecydowanie. To moje ciągłe badanie, upewnianie
się. To jest po prostu strach. Boję się żyć. Wziąć na siebie
odpowiedzialność i żyć. Nie wiem, myślałem że się to
wszystko, to życie moje od najmłodszych lat, inaczej ułoży.
Miałem inne nadzieje, miałem inne oczekiwania. Teraz już nic nie
mam. To wszystko wokół mnie takie nijakie, takie nieprawdziwe,
takie bezsensowne. Siedzę i patrzę na to wszystko i zrozumieć nie
mogę po co, po co to komu potrzebne? Jeżeli tak to ma wyglądać,
jeżeli tak to ma dalej wyglądać naprawdę najmniejszego sensu nie
widzę dalszego życia. Co? Znowu przyjdzie lato? Znowu zrobi się
ciepło? A ja znowu będę motórem samotnie przemierzał drogi? I
znowu samotnie patrzyła na zachód słońca? I znowu spacerując
ciemną nocą nadmorskim brzegiem liczył gwiazdy? I czekał na nie
wiadomo co?Ale bezsens. Totalny. Jestem chory. Jestem zniszczony już
tym wszystkim. Życie mnie przerosło. Przerosła mnie rzeczywistość.
Zdawało mi się, że jestem inny. Może nawet i lepszy. To mnie
jeszcze jakoś trzymało. To mnie podtrzymywało przy nadziei. Teraz
widzę, że nie jestem inny, a z pewnością nie jestem lepszy.
Jestem zwykłym, zwykłym przeciętniakiem. A może nawet i tym nie
jestem. Tak, jestem gorszy. Gorszy i słabszy. Nie umiem kochać. Ja
naprawdę nie umiem kochać. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i
posiadł wszelką wiedzę, i miał tak wielką wiarę, iżbym góry przenosił, a
miłości bym nie miał,
byłbym niczym
– tak właśnie, ja jestem niczym. Tak się czuję, już od lat.
Może momentami wypychałem to gdzieś, może czasami zapominałem,
może sprytnie maskowałem ale prawda jest jednak bolesna. Nie mam w
sobie miłości. Tego najważniejszego uczucia, tego które czyni nas
pięknymi. Ja tego nie mam. Jestem brzydki, w środku jestem brzydki.
Mam chorą duszę i zatwardziałe serce. Więc po co mi żyć? Jedno
co umiem to ranić. To co umiem to sprawiać ból. To wykorzystywać.
To okropne, to obrzydliwe. Ależ to boli. Strasznie boli ta prawda o
sobie. Strasznie boli stanięcie przed lustrem i spojrzenie sobie w
twarz. Muszę to powiedzieć. Muszę to wyznać. To jak spowiedź, to
jak oczyszczenie. Przepraszam. Przepraszam wszystkich których
skrzywdziłem. Przepraszam wszystkich których wykorzystałem.
Przepraszam wszystkich których oszukałem. Jest mi okropnie przykro,
że tak robiłem. Jest mi z tym niewypowiedzianie źle. Nie wiem czy
te łzy są w stanie oddać ogrom żalu jaki w sobie do siebie noszę,
jaki mam. Ale mam go bardzo dużo.
Chciałbym
wiedzieć po co żyję. Chciałbym się tego wreszcie dowiedzieć. Bo
bez tego naprawdę, naprawdę nie widzę żadnego sensu w otaczającej
mnie rzeczywistości.