Tak
wziąć i zmienić swoje życie. Zmienić sposób postrzegania
rzeczywistości i swój stosunek do słów i zdarzeń. Tak wziąć i
zmienić. Wszyscy, wszyscy mądrzy i wielcy tego świata to mówią,
wszyscy to powtarzają. Wziąć i zmienić. Zerwać ze starymi
nawykami, porzucić co znane i oczywiste, skierować energię gdzie
indziej. Tak wziąć i zmienić to życie. Kurde, jak ja często o
tym myślę. Ostatnio coraz częściej. Częściej bo coraz częściej
dociera do mnie refleksja, że w tym które aktualnie toczę nic
dobrego mnie już nie spotka. A może raczej nie to jak je toczę, a
jaki mam do niego stosunek. Moje stare zasady ciążą mi coraz
bardziej. Moje zasady i przekonania. Dzisiaj znowu całkiem
przypadkiem dopadł mnie gdzieś nius jak to rośnie krzywa
statystyczna rozwodów. No właśnie, cały czas rośnie. I niby to
nie moja sprawa ( chociaż sam tą krzywą podniosłem ), niby co
mnie obchodzą decyzje innych a jednak. Moje stare przekonania i
stare wartości nie zgadzają się na taką rzeczywistość. One są
tym faktem ranione. Powiem szczerze, gdyby nie decyzja tej onej, i
gdyby nie jej o tym przekonanie, ja osobiście nie rozwiódł bym się
nigdy. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co tak myślę, ale nie
rozwiódł bym się nigdy. Wprawdzie powtarzam zawsze: nigdy nie mów
nigdy ale tutaj, w tym temacie jednak powiem – nigdy. Czym jest dla
mnie rozwód? Rozwód. Rozwód to porażka, to przegrana. To jakby
stracenie wiary w człowieka. I tak jakby utracenie człowieczeństwa
w sobie. A tak naprawdę, bez zabawy w jakieś tam mądrości, jakieś
tam wyszukane frazesy, to jest to tylko oczywisty brak miłości. Po
prostu nie potrafimy już kochać. I to chyba boli mnie najbardziej w
tym całym patrzeniu jak rośnie ta krzywa. Bo gdzieś podświadomie
dociera do mnie, że to rośnie statystyczna braku miłości, braku
człowieczeństwa. To rośnie statystyczna obojętności i egoizmu.
Wiem, wiem. Podniesie się zaraz oburzenie i sprzeciw. Zdaję sobie
sprawę. Ale zaznaczam, wyrażam tylko swoją opinię, swoje
przekonania. Moje przekonania są takie i tyle. Weźcie ludzie się
zdecydujcie. Weźcie albo dajcie sobie spokój całkiem ze związkami
i małżeństwami – bo po cholerę to wam, albo weźcie te związki
i małżeństwa z całym ich syfem, gównem i trudnościami. Bo to
nie jest tak, że jest tylko słodko, że jest tylko fajnie. I to nie
jest tak, że to tylko my czegoś w tym związku oczekujemy, i to nie
jest tylko tak, że to my wiemy jak ma być. I mówię to przede
wszystkim do siebie. To nie jest panie er tak, że to tylko ty czegoś
w tym związku oczekujesz, i to nie jest tylko tak, że to tylko ty
wiesz jak ma być. Prawdę mówiąc zawsze do tego dążyłem, do
tego by wg takich zasad funkcjonować ( ciekawe co na ten temat
powiedziała by ta ona ? ). Ale co by nie powiedziała, zawsze jest
ten kolejny dzień, i kolejny, i jeszcze jeden, dzień w którym po
raz kolejny spróbuję żyć wg tych zasad. Zawsze trzeba wierzyć,
że w końcu, gdzieś kiedyś się uda. Zawsze. Trzeba wierzyć z
miłości, z zaufania, z nadziei. Bo nie ma ludzi którzy nie
kochają, po prostu nie ma. Trzeba tylko poznać, ich poznać. Poznać
co kochają. I gdy nawet jeszcze oni sami tego nie wiedzą, nie zdają
sobie z tego sprawy – poczekać aż to w sobie odkryją. Bo każdy
chce kochać i kochanym być. A takie te coraz częstsze ogłaszanie
wszem i wobec, że nie potrzebuję miłości, że nie potrzebuję jej
to, to nic innego jak wołanie: chcę miłości, chcę jej,
potrzebuję, pragnę. A jak tak dalej pójdzie, jak tak dalej będzie
się to układać to już niedługo nie tylko rozwody staną się
zwykłą częścią ludzkich relacji ale i porzucanie dzieci,
porzucanie rodziców, porzucanie przyjaciół. Bo nie są tacy jak
mają być, bo się zmienili, bo już nie spełniają naszych
oczekiwań. Bo mają wady, bo trzeba poświęcić im czas,
zainteresowanie, uwagę. Bo trzeba ich rozumieć. To jest chyba
najtrudniejsze, nie umiemy rozumieć, że mogą mieć inne
spojrzenie, że mogą inaczej. We łbach nam się przewraca, to
wszystko. A jeżeli już tak ma być to lepiej zostać samym.
Samotnym jak palec. Nie szukać, nie poznawać, nie brać
odpowiedzialności. Ja tak mam. Jestem samotny, nie biorę
odpowiedzialności za drugiego człowieka, odpowiadam sam za siebie i
tylko przed sobą. Z tym jednak minusem, że przy okazji tracę
serce. Tracę swoje serce. Tak jakby jakiś wewnętrzny kwas trawił
mi je od środka kawałek po kawałku. Niezauważalnie i
nieodczuwalnie. I tak pewnego dnia budzi się człowiek, staje przed
lustrem i wie, że jego serce niby jeszcze bije, jeszcze tłoczy tą
krew, ale już nie spełnia tej swojej funkcji podstawowej – nie
kocha. I rodzi się myśl, rzucić to, zerwać, tak wziąć i
zmienić. Wziąć i zmienić. W moim przypadku było by tym
porzucenie starych przekonań, zasad którymi się kierowałem. Może
nawet przyjęcia za oczywisty faktu, że krzywa rośnie, i że rosła
będzie. I może pozbycia się tej nieprzyjemnej myśli, że to złe
jest. Bo może jest dobre? I pomyślenie sobie a srał to pies,
trzeba żyć. Jednak ciężko mi to zrobić. Jednak wciąż brak mi
siły. I przede wszystkim to cały czas jest / byłoby przyznanie się
do porażki tego starego era. To byłoby poddanie się, kapitulacja.
I to byłoby tak jakbym uległ trendowi, modzie, otoczeniu i nie wiem
jeszcze czemu. Trudno mi się poddać, trudno mi zmienić swoje
spojrzenie. Trudno zmienić mi mój ogląd rzeczywistości. Tak czy
inaczej, zawsze dopada mnie refleksja: tak czy inaczej, co bym nie
zrobił, jakiej decyzji obecnie nie podjął – przegrałem.
To
nie jest i nie miała być notka smutna. To taka tylko refleksja.
A
w codzienności są dni pełne energii i dni kompletnie jej
pozbawione. Tak jak w przypadku dni pełnych dobrego nastroju, i
kompletnego braku zastanawia mnie skąd i dlaczego się biorą. Niby
robię wszystko tak samo, niby tak samo się odżywiam, i tak samo
śpię a jednak są różne. Apropo snu. Odczuwam jego chroniczny
brak. Nie mam jak i nie mam kiedy się wyspać. To mnie kiedyś
zabije.
Dzisiaj
rozpoczął się na ulicach którymi spaceruję sezon motórowy. Ja
wprawdzie w wydarzeniu tym osobiście nie uczestniczyłem, ale
rozpoczęty jest. Chociaż jak się dzisiaj obudziłem po szóstej, i
jak spojrzałem za okno na tą wichurę i ten deszcz to wątpliwości
miałem wielkie czy się rozpocznie. A jednak. Pogoda się porawiła
i wyszło słońce. Dali więc radę, a niebo chyba, tak jakby im
sprzyjało. A pogoda w tym tygodniu zmusiła mnie w środę do
wyciągnięcia rękawiczek. I niby sezon motórowy otwarty więc i
wiosenny można by odtrąbić jednak ta wiosna jakaś taka kapryśna.
Oby się poprawiła bo już za tydzień o tej porze zamiar mam być
po pierwszej tego roku przejażdżce.
Przeczytałam kilka razy .
OdpowiedzUsuńJak to w emocjonalnych notkach bywa dobrze byłoby starać się wejść w skórę autora .
Dlatego rozumiem , rozumiem że po prostu nie jesteś gotowy na zmiany .
Po prostu.
Nie chcesz , nie przyjmujesz, odrzucasz.
I na prawdę to rozumiem .
Jednak myślę sobie że ...
Wszystkie pytania i odpowiedzi masz właśnie tu w swojej notce .
Wziąć i zmienić.
Moje zasady ciąża mi coraz bardziej.
Byłoby to porzucenie starych zasad przekonań którymi się kierowałem.
Trudno mi.
Boję się .
Tak właśnie wyglądają zmiany .
Nowe inne dziwne nieznane .
Te Stare niby takie znane , bezpieczne a jednak nie takie .
I nigdy nic się nie zmieni jeśli nie będziesz nad tym pracował i tego chciał .
Żeby zrobić porządek zawazze trzeba najpierw zrobić pierdolnik .
Wiesz że jeśli tylko dasz hasło ze chcesz cos tam pobalaganic to będę Cię wspierać jak dotychczas :)
A ! I na wszystko co dzieje się w Twoim życiu masz wpływ ;)
OdpowiedzUsuńBogu dzięki nie mierzysz się z rzeczami , zdarzeniami , chorobami - na które nie masz wpływu a które ciągną Cię w dół :)
Możesz latać :)
Jeśli tylko zechcesz.
a u mnie rozwód był właśnie krzykiem: potrzebuję miłości, potrzebuję uwagi, potrzebuję czułości!!
OdpowiedzUsuń... miałam jeszcze dłużej tkwić w pustce, niezauważana? ile lat? całe życie?
- takich jak ja jest wiele.
a gdyby kiedyś ktoś powiedział, że to ja odejdę, ja wniosę pozew... - puknęłabym się w czoło i roześmiała.
rozwód jest dla mnie porażką - nie potrafiłam wybrać właściwego mężczyzny. ale są to też dla mnie otwarte drzwi dla nowej ja. owszem, ciężko się zmieniać, ciężko przetrawić swoje błędy i porażki. ale powoli, bardzo wolno - jakoś idzie do przodu.