sobota, 8 kwietnia 2017

Ścieżka 437 Do przodu

Biegnę sobie biegnę. Dobrze się biegnie. Z wiatrem zawsze się dobrze biegnie. Trasa dobrze znana, mógłbym biec nawet z zamkniętymi oczami. Biegnę jednak z otwartymi - tak jest bezpieczniej. Gdy zbliżam się do strefy przykościelnej, na chodniku przed, dostrzegam starszą osobę. Stoi skierowana przodem w kierunku kościoła ze złączonymi przed sobą dłońmi tak, jakby coś w nich trzymała. Pierwsze skojarzenie - nawiedzona babuleńka odmawiająca różaniec. Mijam ją bezdusznie. Nagle słyszę, jak mnie woła tradycyjnym proszę pana. Zatrzymuję się, robię dwa kroki w tył. „Proszę pana czy może mi pan odwinąć tego cukierka z papierka, bo ja sama nie mogę.” W jej ręku zielona landrynka. Biorę, odwijam. „Bardzo panu dziękuję. Miłego dnia.” Biegnę dalej.
Biegnę sobie biegnę. Inną razą. Wcześniej kiedyś. Wtedy kiedy jeszcze był i mróz i śnieg. Kręcąc kółka biegnę po parku. Takich kółek żeby dobić do standardowej dychy to muszę nakręcić z osiem, osiem i pół. Na drugim zauważam, tak z boku, miedzy drzewami, parę. Stoją i dyskutują. Trochę dziwna pora jak na parkowe dyskusje, no ale miłość nie zważa przecież ani na mróz ani na śnieg. Szczęśliwcy myślę kręcąc trzecie, i czwarte, i piąte, i szóste też. Jednak przy siódmym już ich nie widzę. Mijam natomiast tą dziewczynę kawałek dalej, zmierzającą samotnie w kierunku bramy wyjściowej. A gdy kończę ostatnie ósme, z bardzo dobrym czasem biegu, widzę jak stoi przy wyjściu i płacze. Biegnę dalej. Czas, czas, czas. Teraz liczy się tylko czas, zwłaszcza, że jest dobry. Jednak po przebiegnięciu kolejnych paru metrów zapala mi się lampka, że właśnie minąłem płaczącego człowieka. Zakręcam, zawracam, skracam kółko i choć zmęczony, zaciskam zęby i biegnę jak najprędzej spowrotem tam, gdzie widziałem tą zapłakana twarz. Niestety, już jej tam nie ma. Nigdzie jej nie ma. Wyszła z parku, poszła, znikła. Śnieg już znikł, po mrozie zostało tylko niemiłe wspomnienie, a ja nie mogę zapomnieć tej zapłakanej twarzy przy której się nie zatrzymałem, której nie pocieszyłem, której nie wsparłem dobrym słowem. Czas, czas, czas. Ale czas miałem dobry.
Biegnę sobie biegnę. Też tak kiedyś jak jeszcze był i śnieg i mróz. Ale inna razą niż ta poprzednia. Niedziela. Godziny popołudniowe, znaczy się bezpieczne, choć o tej porze roku już ciemne. Więc nie biorę pieprzowego, co też może złego mnie spotkać o tak bezpiecznej porze. Pusty chodnik. Z naprzeciwka pies z kolesiem. Pies z gatunku tych karków, koleś też. Mijam ich lekko ostrożnie. Nie, nie to, że się boję. Nie boję się, nie chcę tylko wybić się z rytmu biegu. Przecież liczy się czas. Czas, czas, czas. Koleś przesuwa się w moją stronę. Mijamy się o milimetry. Ewidentnie dążył do starcia. Co też może złego mnie spotkać o tak bezpiecznej porze w centrum, teoretycznie, miasta?
Biegnę sobie biegnę. Ciepło, lato, wieczór, widno. O tej porze roku biega się najlepiej. O tej porze roku najlepiej biega się wokół zalewu. Nawet pomimo tłumu spacerowiczów. Jakoś sobie dajemy radę, i oni, i ja. Doganiam panią, taką panią przed którą beztrosko jedzie mały rowerek. Taki rowerek z rodzaju tych małych rowerków z czterema kółkami. Rowerek, gdy się ogląda i dostrzega mnie biegnącego, zapomina o beztrosce spokojnej jazdy i mocniej naciska na pedały. Naiwny rowerek, przecież nie da rady. Jestem większy, silniejszy, szybszy. Po chwili jestem już tuż za nim. Ogląda się jeszcze raz i z niedowierzaniem, zaskoczeniem i rozczarowaniem stwierdza, że nie dał rady być szybszym. Łapię głębszy oddech, wszak to piaty kilometr więc zmęczenie daje o sobie znać, i delikatnie acz zdecydowanie popycham rowerek do przodu. Ogląda się z jeszcze większym niedowierzaniem, po czym z radością stwierdza, że jest nadal przede mną. Pcham go jeszcze dobrą chwilę, dzięki czemu nabiera coraz większej prędkości, wiary w swoje możliwości. Gdy jest już nieźle nakręcony, tak nakręcony, że pedały kręcą jego nogami a nie nogi pedałami rzucam krótkie: ścigamy się do tamtych huśtawek? Uśmiecha się przytakująco i mocno pochyla do przodu. Był pierwszy.
I tak sobie myślę. Przecież ja tylko biegłem, ja tylko biegłem, a ile się wydarzyło. Ile ważnych chwil się wydarzyło. Ilu ważnych ludzi spotkałem. I tak jest w każdym momencie tego mojego pieprzonego życia. Nie tylko wtedy gdy biegnę. Wtedy gdy nie biegnę, wtedy kiedy idę, wtedy gdy siedzę też. I żebym tylko miał wolną głowę. Żebym tylko nie miał jej zaprzątniętej milionem codziennych ważnych spraw. Ważnych? Nie, nie ważnych. Spraw nieważnych. Spraw głupich, spraw niepotrzebnych, spraw błahych. Spraw w których nie ma człowieka, spraw w których jest tylko czas. W których jest pośpiech, w których jest strach o to co będzie. Ach kurede jakbym chciał mieć taką wolną głowę. Jakbym chciał móc zauważać te ważne chwile, i zauważać, spotykać tych ważnych ludzi. Widzieć to co mnie spotyka. Widzieć ile się w życiu dzieje. I umieć się zatrzymać na tą chwilę. Zatrzymać się.

W codzienności nie dzieje się nic. Kompletnie nic. Dni są takie same. Choć ładne i z dużą ilością słońca. To jedno jedyne odróżnia je od tych dni najgorszych. Poza tym nie dzieje się nic szczególnego. Rutyna standard, taka zwykła powszedniość. A gdy przychodzi jeszcze taka ta niewiadomego pochodzenia złość robi się dosyć nieprzyjemnie. Dziwne to jest. Są takie dni, są, nie wiem skąd i po co ale są. Takie dni gdy wszystko idzie nie tak. Rozlewa się to co rozlać nie powinno, przewraca to co przewrócić nie może. Rzeczy z rąk lecą, a każda zaczęta czynność kończy się niepowodzeniem. Sam nie wiem jak napisałem tą notkę, choć jak myślę, ostatecznie jest beznadziejna. Nienawidzę takich dni. Nie cierpię. I nie lubię siebie takiego z tą niewiadomego pochodzenia złością.
P.S. A tak naprawdę to w codzienności dzieje się dużo. Niestety – jak zauważyłem - nie zauważam tego.


4 komentarze:

  1. I to jest właśnie sedno (a może nie sedno tylko istotną część ) nie problemu a zabawy zwanej życiem .
    Zatrzymać się .
    Choć na chwilę .
    Jeden raz dziennie .
    I skierować swój czas , swoją emerhoe tam gdzie jest człowiek właśnie .

    Zawsze mówię że sa dwie opcje .
    W każdej sytuacji w każdym problemie w każdej dobrej też rzeczy która nas spotyka .
    Zawsze dwie .
    Tym się różnimy bardzo mocno .
    Ja ciągle się zatrzymuje . Idę przez swoje życie żółwia tempem .
    Tu człowiek . Tam człowiek .
    Każdy to historia .
    Żeby historie poznać trzeba się zatrzymać .

    Poza tym ... od dawna myślę że nie ma piekła i nieba .
    Później .
    To tu i teraz decydujemy o tym gdzie zykemy .
    Ten na Górze jest sprytny :)
    Dał i zawsze dawał ludziom możliwość wyboru.
    Również , a przede wszystkim tego jak chcemy żyć .

    Ps. W czesci z karkiem i psem od razu mi się ta reklama przypomniała 😂

    OdpowiedzUsuń
  2. żaden szczegół ci mnie umknął. jesteś dobrym obserwatorem życia

    aż sobie czasem myślę...chciałabym się minąc z tobą w parku. zastanawiam się jak ślad bym zostawiła na twojej psychice.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Notka wcale nie jest beznadziejna, nie gadaj głupot, mi się podobała. Szczególnie, że od razu przypomniała mi panią, która zaczepiła mnie dziś po drodze i poprosiła, żebym wyjęła jej banana z plecaka. Bo ona ma chore ręce, a zanim ten plecak zdejmie całkiem, to ileż to zachodu. Potem życzyła miłego dnia z uśmiechem. Lubię bardzo takie sytuacje, są jak małe drobne światełka w codzienności, nawet jeśli pozornie nie dzieje się w niej nic.

    OdpowiedzUsuń