No
więc dowiedziałem się właśnie, że jestem introwertykiem. Tzn
dowiedziałem się kilkanaście, czy też kilkadziesiąt dni temu, a
dzisiaj tylko, w dniach tej jakże tragicznej rocznicy, wszem i wobec
to ogłaszam. Jestem zatem introwertykiem. Dowiedziałem się o tym
całkiem przypadkiem. Całkiem przypadkiem wpadło mi to przesłanie
przy okazji szperania w necie. To swoją drogą kolejny raz, gdy
wpada mi coś tak całkiem przypadkiem. Całkiem niespodziewanie ale
całkiem potrzebnie. Na ile jednak są to przypadki, a na ile jakieś
znaki z góry, czy też moc mojej podświadomości nigdy do końca
pewny nie jestem. Na chwilę obecną jestem jednak pewny jednego,
jestem introwertykiem. I dziwne to ale cholernie się z tego cieszę.
Dziwne to, bo przecież zawsze nim byłem, a przynajmniej od zawsze
jak pamiętam. Dlaczego zatem nie zawsze się z tego tak cholernie
cieszyłem? Ba!, wściekły byłem, zły byłem, załamany sobą
byłem. A teraz się z tego cieszę? No cieszę. Dlaczego się więc
teraz cieszę, skoro jeszcze niedawno nie cieszyłem? Dużo o tym
myślę. I wymyśliłem. Wymyśliłem mianowicie, że cieszę się z
jednego powodu: jestem już nazwany. Nazwane zostało to, co mnie tak
męczyło. A męczyło mnie ponieważ nie wiedziałem co to jest.
Niewiedza jest przekleństwem. No więc teraz wiem. Moje upośledzenie
zostało nazwane. Wiem teraz co, jak i dlaczego. I czuję w związku
z tym ogromną ulgę. Teraz już niczego się nie muszę wstydzić,
niczego obawiać i niczego nie muszę, przede wszystkim, udawać.
Jestem po prostu introwertykiem. Porównywałem swego czasu to moje
upośledzenie psychiczne czy też duchowe do kalectwa fizycznego.
Otóż wiem teraz, teraz wiem dlaczego różne różniste rzeczy mi
się nie udawały. To tak no na ten przykład jakby ktoś kto nie ma ręki dowiedział
się dlaczego nie może klaskać ( choć okrutne
trochę to porównanie powiem szczerze ), no ale jakie by nie było,
to coś w tym jest. Ja też wiem, już kurde wreszcie nareszcie wiem,
wiem dlaczego nie umiałem, czy też nie umiem „klaskać”. I jest
mi z tym tak dobrze, jest mi z tym tak lekko, że sobie chyba z tej
ulgi kurwa zaklnę. Teraz wreszcie spokojnie mogę być sobą. Już
nie czuję się jakimś nienazwanym dziwadłem. A gdybym nawet nim
był, już mnie to nie obchodzi. Z pewnością mniej bolały będą
od dnia dzisiejszego słowa, słowa dotykające mojej duszy. I mam
przede wszystkim teraz jedno mocne wytłumaczenie. Wytłumaczenie,
wyjaśnienie, odpór na każde rzucane pod moim adresem oskarżenie –
jestem introwertykiem. Może i teraz mi z tym wygodniej? Może i
teraz mogę się leniwie położyć na trawie? Może teraz nie muszę
się już starać, może nie muszę wysilać? Bo w sumie to wygodne –
nie muszę się do niczego zmuszać – zawsze mogę to załatwić
tym małym wyjaśnieniem. Co by nie było,
aktualnie jest mi lżej. Jest mi lekko, spadło ze mnie całe to
noszone obciążenie, to napiętnowanie, to niezrozumienie, to
zagubienie. Ależ mi kurwa jest lżej, ja pierdolę, jak mi lżej.
Niesamowite jak taka prosta rzecz jak nazwanie czegoś może odmienić
życie. I niesamowite jak w dobie tak powszechnego dostępu do
informacji tyle czasu chodzić może człowiek w nieświadomości.
W
codzienności dziwny to był tydzień. Pociąg jeździł jakimiś
dziwnymi losami powodując wytrącenia w moim grafiku. A to się
spóźnił, a to się popsuł zaraz po starcie, a to kierownik
pociągu wszedł w spór z jakimś pasażerem tak, że z jazdy nici
aż do przyjazdu policji. No naprawdę dziwne to były podróże.
Jedno co z tego całego zamieszania zyskałem to fakt, że gdzieś na
wiejskim peronie podziwiać mogłem poranny wschód słońca
słuchając ciszy, słuchając szczekania psa, słuchając piania
koguta.
Wczoraj
miałem dziwny wieczór. Wieczór w którym nie wiem kurde z czego
byłem zadowolony. Tak zadowolony, że się uśmiechnąłem. Dziwne
to było. Tak dziwne, że aż się tego przestraszyłem, że aż
winny się poczułem. Dziwne. Z tego wszystkiego spróbowałem
alkoholu. Dziwne rzeczy się ze mną dzieją. Nigdy nie piłem
alkoholu w Wielki Post, no nigdy. A teraz nie piłem alkoholu od nie
pamiętam kiedy i napiłem się właśnie w Wielki Post. Zupełne
przeciwieństwo mnie z kiedyś.
Dzisiaj
przebiegłem niecałe 7 km. Przebiec miałem tylko 5 ale wyszło
więcej. Więcej mimo tego, że ciężko się biega. W zimnie, po
śniegu no i z dodatkowymi kilogramami dresów na karku. W sumie do
wyniku na koniec lutego z zeszłego roku braknie mi parę km ale mimo
mrozu chyba jutro dociągnę.
A
mróz mamy niezły. Myślałem, że zimę mam już za sobą, że
marzec będzie już tym pierwszym z tych normalniejszych ale zima
chce się chyba pożegnać z przytupem. Zaczęło mrozić jakoś tak
koło wtorku, mróz stawał się coraz mocniejszy, dzisiaj w ciągu
dnia trzymał koło minus siedmiu, i co gorsza ma być jeszcze
większy. Teraz jest minus jedenaście. Do tego dzisiaj spadł śnieg,
dużo śniegu. Tak więc zima zrobiła się naprawdę zimowa. A już
widziałem wiosnę. Jedno co dobre to to, że słońce jest.