Było
tak jak się spodziewałem i dokładnie nie tak jak miało być.
Najlepiej w życiu, w robieniu rzeczy nastawić się na obie opcje.
Przyjąć obie za możliwe, pogodzić się z obiema i spokojnie
czekać którą czas przyniesie. Bo życie przyniesie, co przyniesie.
I choćby nieraz marzyło się coś innego, choćby człowiek starał
się, trudził, czasami i tak przychodzi nie to co chcemy. Przychodzi
to niespodziewane. Tak więc tym razem nastawiłem się na obie
opcje. Na spodziewane spodziewane, i spodziewane niespodziewane. I
choć liczyłem po cichu na jakiś wyjątkowy tydzień - tydzień ten
był niewyjątkowy tak jak się spodziewałem. Nie jestem jednak ani
rozczarowany, ani rozżalony, ani zawiedziony. W sumie to nawet dużo
dobrego wyniosłem z tego tygodnia. Dobrego w sensie, że inaczej
spojrzałem na miejsce w którym obecnie przebywam. Bo szczerze
mówiąc nie lubiłem tego miejsca. To miejsce wydawało mi się moją
porażką. Takim jakby zesłaniem. Miejscem w którym jestem nie z
przyjemności, nie z wyboru, a miejscem gdzie znalazłem się z musu.
Miejscem do którego nie wracałem z radością. A wczoraj wróciłem
z radością. Naprawdę. Wróciłem późno, wróciłem przy
zaciemnionym księżycu, wróciłem bez pośpiechu ale wróciłem z
chęcią. Bo to miejsce wydało mi się takie moje. Takie moje małe
skrzypiące łóżko, taka moja wanna, takie moje okno, taki mój
sklep na zakupy i takie ścieżki do biegania. To wszystko stało się
moje. Tak moje jak te które zostawiłem w poprzednim życiu, te o
których ostatnio pisałem. Tak więc dużo dał mi ten tydzień.
Miał być niby inny, pełen Starówki, pełen wolnego czasu, pełen
spokoju, a okazał się ciężki. Niby i była ta Starówka, i wolny
czas był i spokój a jednak nie było tego czegoś. Może to przez
zmęczenie, może przez przeziębienie, ale chyba jednak ja po prostu
nie czułem się tam u siebie. I przez to i Starówka nie dawała
radości, i czas wolny odpoczynku, i spokój relaksu. Ja się chyba
po prostu starzeję. Kiedyś kiedyś, kiedy byłem jeszcze piękny i
młody potrafiłem zmieniać miejsca, otoczenia, ludzi z dnia na
dzień. Potrafiłem bez mała po prostu wstać i wyjechać, tak oo i
już. I potrafiłem się dostosować, odnaleźć, zaaklimatyzować.
Teraz już przychodzi mi to trudniej. Zapewne gdyby ten tydzień
trwał dłużej też bym się odnalazł, zresztą od czwartku już
nawet zaczynałem to czuć, ale teraz, gdy już jestem nie taki młody
i nie taki piękny zdecydowanie bardziej wolę rzeczy, miejsca znane.
Te poukładane, to przewidywalne, te sprawdzone. Nie przypadkiem
przecież na wakacje jeżdżę ciągle na tą samą miejscówkę. Tak
– w życiu to chyba o to chodzi. Znaleźć swoje miejsce. Nie
twierdzę, że to obecne takim jest, bo nie jest ale przynajmniej
jako to, powiedzmy tymczasowe, nabrało jakiejś takiej innej barwy,
takiej jakby bardziej mojej. Może nawet dzięki temu za tamtymi z
tamtego życia, tamtymi w które ostatnio trafiłem nie tęsknię już
tak bardzo?
W
rzeczywistości ciężki to był tydzień. O niezmiernie ciężkiej
niedzieli już pisałem. Ale ogólnie cały tydzień byłem słaby.
Słabo spałem, słabo chodziłem, leciało mi z nosa, słabo się
czułem. Nie wiem czy to z przewiania na Rumaku czy alergii na nowe
mieszkanie, na psa. A może to klima? Nie ważne już. Dziś też
niby wstałem ciężko i z katarem ale już jest w porządku.
Pobiegałem sobie z czasem który przed biegiem wziąłbym w ciemno.
Byłem a Rumakiem na myjni, wyczyściłem go, nasmarowałem, jest
lśniący i gotowy do drogi. Żałuję trochę, że nie jestem teraz
nad morzem. Pogoda zwrotnikowa. Jak już się miałbym pocić to
wolałbym tam. A pocę się strasznie. Powiedzieć by można, że
jestem non stop wilgotny. I jak się takim wilgotnym na Rumaka wsiada
to … Dzisiaj to wręcz w krótkich spodenkach wsiadłem. A tak być
nad morzem, poczuć bryzę, wskoczyć do wody – eh. I wczorajsze
księżyca zaćmienie obejrzeć na plaży. I w gwiazdy popatrzeć.
Się pojawiły wreszcie. Bo nie było ich. Bardzo mnie to
zastanawiało i irytowało, ten gwiazd na niebie brak. Wczoraj je
jednak zobaczyłem jak dawniej. Pełne niebo, tysiące, miliony
jasnych punkcików. I już jest lepiej i już jest piękniej. I
świerszcze cykają. Eh, tak wrócić przy tych świerszczach patrząc
w gwiazdy z nocnego spaceru brzegiem morza. Mam nadzieję, że to w
tym roku jeszcze nastąpi. Sam bo sam - ale nastąpi.
A
i jeszcze kurde przegapiłem live u Cześka w środę. Jak tak to
kurde zerkam co chwila do netu, a w środę jakby coś mnie odcięło.
No była cholerna okazja. I na miejscu byłem, i po mieście się
nawet kręciłem poświęconym u Dominikanów Rumakiem. I co zrobić
ze sobą nie wiedziałem. I Starówka jakaś tak nie ta była. A
można było polatać. No kurde ależ żałuję.