sobota, 21 grudnia 2019

Ścieżka 580 Do przodu

Zastanawiam się czasami, to znaczy często zastanawiam się, ile w tym życiu zależy ode mnie. Na ile mam wpływ, a ile to czysty zbieg okoliczności, przypadków. Czasami sobie myślę, to znaczy myślę sobie często, że to wszystko to jakaś gra pieprzona, pułapka jakaś, poligon jakiś doświadczalny. Przychodzą dni, kiedy każdy ruch, każdy krok, każda decyzja skazane są na porażkę. I nie są to decyzje złe, nie są to kroki niewłaściwe, one są nawet właściwe, a jednak okazują się totalną klapą. Tak jakby tak miało być, tak jakby ktoś lub coś za mnie decydował czy to czy tamto okaże się dobre. Zastanawiam się ile mojej woli w tym, że jestem tu gdzie jestem, i ile w tym mojego udziału, że jestem tym kim jestem. Patrzę na ludzi uwięzionych w jakichś sytuacjach bez wyjścia. Nie myślę tu o chorych, niepełnosprawnych, bo tych ludzi nie ma co nawet rozpatrywać w tej kwestii. Myślę raczej o takich którzy znajdują się w sytuacjach bez wyjścia. Muszą żyć tym życiem które mają. Niby wydaje się, że można coś zrobić, i się nawet coś robi, z tym, że ostatecznie i tak ląduje się w czarnej de. Ja na szczęście, choć nie mogę nazwać życia tego swojego szczęśliwym, nie cierpię co dnia. Wypracowałem jako takie minimum, trzymam się tego, i dni stają się jako tako znośne. Czasami lepsze, czasami gorsze – bez mojego szczególnego wpływu. Czasami jednak beznadziejne tak, że aż uwierzyć trudno, że możliwe. I nie myślę tu o minionym piątku trzynastego. Ale taki na przykład wtorek dziesiątego. Jakiż to był beznadziejny dzień. Takiego niefartownego dnia, takiego dnia pełnego niesprzyjających zdarzeń, nietrafionych decyzji nie miałem dawno. I w takie dni w szczególności rodzi się we mnie pytanie, ile mam wpływu na tą rzeczywistość wkoło mnie, ile ode mnie zależy. W takie dni nie zależy ode mnie nic, nic kompletnie. Choćbym się starał nie wiem jak, efekt i tak nie będzie taki jakiego bym oczekiwał. I wówczas rodzi się we mnie refleksja, czy w sumie warto oczekiwać. Czy to nie te oczekiwania generują niesprzyjające sytuacje. Bo przecież gdybym nic nie oczekiwał nic nie mogło by pójść nie tak. Wszystko szło by tak jak by szło, a ja bym tylko to odbierał. Odbierał jako rzeczywistość jaka się dzieje, jaka jest, jakiej jestem częścią. Świat trwał, trwa i trwał będzie czy tu jestem czy mnie nie było czy też nie będzie. Jestem niczym, drobinką rzuconą w ten wir. Ani wiru tego nie zatrzymam, ani nie przyśpieszę. Jedno co mogę to przeżyć to w miarę bez siniaków. Odbierać wszystko takim jakim jest, bez zbytniego zabiegania o to jakim chciałbym by było.
A w czwartek gdy wracałem nocą do domu ciemną ulicą dopadł mnie smutek. Wcześniej dopadała mnie złość. Dopadła złość na wiecznie spóźniające się wszystko. Naprawdę, jak się patrzę na potrzebne mi do życia rzeczy, one się ciągle spóźniają. A przez to spóźniam się i ja. Ja ciągle się spóźniam. Wszędzie jestem spóźniony. Ciągle biegiem, ciągle w pośpiechu, ciągle kombinuję by się nie spóźnić, jednak koniec końców jestem spóźniony. Wychodzę kwadrans wcześniej, a spóźniony jestem dwa kwadranse. Męczy mnie to strasznie. Psuje mi nastrój niemiłosiernie. Rujnuje dzień. I gdy w czwartek czekałem na pieprzony autobus, i gdy nie przyjechał jeden, nie przyjechał drugi, i gdy przyjechał w końcu trzeci, też w sumie spóźniony. I gdy pełen nerwów, pełen wściekłości dotarłem tam gdzie dotarłem. I gdy było już po wszystkim, i gdy wracałem tą ciemną, późną ulicą do domu dopadł mnie smutek. Taki smutek jakiego dawno nie miałem. Smutek taki jakbym kogoś stracił. A raczej taki jakbym się na kimś bardzo zawiódł. Jakby zawiódł mnie przyjaciel, ktoś komu ufałem, ktoś komu wierzyłem. Smutek taki prosto z serca. Taki zawód prosto z serca. Taki jakby już nic nie miało znaczenia, taki jakby prysły gdzieś moje nadzieje.
W rzeczywistości - grudzień mnie cieszy. Nie jest wprawdzie majem czy czerwcem ale i tak jest ciepło ( jak na tę porę roku ). A ja lubię ciepło. I niech będzie ciepło, niech święta nie będą białe, niech nie będą zimne, niech będą ciepłe.
Dzisiaj słońce i 12 stopni kusiły nawet by pobiegać na zewnątrz. Pobiegałem jednak na bieżni. Podoba mi się coraz bardziej to bieganie na bieżni, a że przy okazji wpadnie coś na klatę …
Cieszy mnie fakt, że średnia snu z tygodnia wychodzi mi osiem godzin. Sen dużo mi daje. Sen jest ważny, a dla mnie bardzo ważny. Cieszy mnie więc fakt ten, że sypiam więcej niż kiedyś i czuję się dzięki temu lepiej i czuję się z tym dobrze.

1 komentarz:

  1. skąd ja to znam! :D już mi się wydaje, że mam dużą rezerwę czasu... a i tak się spóźniam!

    OdpowiedzUsuń