Generalnie
to w sumie, by być na czasie powinienem napisać coś o tym tam
wirusie. Generalnie to w sumie wiem, że nie napiszę. Generalnie to
w sumie wiadomo, że pójdę w przeciwną stronę. Bo ja zawsze idę
w przeciwną stroną. Zawsze. Generalnie w sumie to może prawdę
mówiąc - nie narzekam na całą tą sytuację. Tzn nie nie narzekam
na to, że ludzie chorują czy umierają, ale nie narzekam na
sytuację swoją, Moja natura introwertyka doskonale się w tych
zaistniałych okolicznościach przyrody odnajduje. I wreszcie mam
czyste sumienie przy nic nie robieniu. Wreszcie mogę się bez
sumienia wyrzutów byczyć cały dzień na kanapie. Odpoczywam.
Naprawdę odpoczywam. Odpoczywam od pociągu, odpoczywam od ulicy,
odpoczywam od sklepu, odpoczywam od pracy, odpoczywam od ludzi
których wszędzie tam pełno. Nie to, że jakoś ich nie lubię.
Jednak czuję się spokojniej, czuję się lepiej. Odpoczywam od
ciągłego pędu, pośpiechu, obowiązku. Odpoczywam od muszę,
powinienem, należy, trzeba. Czy to normalne czy chore – nie wiem.
Wiem jednak, że potrzebne mi to było. To totalne odizolowanie od
świata. To oderwanie od rutyny, od codzienności, od powtarzalności.
Jestem sam, naprawdę sam i nikogo mi nie trzeba. I zastanawiam się
czy kiedyś jeszcze poczuję potrzebę czyjeś obecności. Czy
jeszcze kiedyś zechcę o kogoś zadbać. Zastanawiam się czy
jeszcze kiedyś komuś zaufam. Nachodzi mnie refleksja, że w sumie
ufałem w życiu tylko jednej osobie. Krótko bo krótko, ale ufałem.
Ufałem jej. Ufałem jej wprawdzie tylko te kilku ostatnich latach
naszego związku – ale ufałem. Nie wiem czy da się jeszcze coś
takiego z kimś zbudować. Czy komukolwiek, zwłaszcza mi, starczy
czasu i chęci. Nie wiem, ale żyję w jakimś takim przeświadczeniu,
że w życiu jest rzecz / sprawa którą trzeba przeżyć i nic poza
tym nie ma już znaczenia. Ja tą rzecz / sprawę już mam za sobą.
Dlatego wątpię bym poczuł jeszcze kiedyś potrzebę zaopiekowania
się kimś. Poczuł potrzebę - mieć kogoś przy sobie. Dzielić z
nim radości i rozterki. Zresztą ja chyba nie umiem się
wystarczająco dobrze zaopiekować. Tak zaopiekować by czuć się
przy mnie bezpiecznie. W sumie sam chyba tej opieki potrzebuję. Tak
więc raczej sam jak teraz już zostanę. I nie cierpię nawet z tego
powodu. Złapałem się ostatnio na tym, że już nie płaczę.
Złapałem się na tym, że nie ciągnie mnie jakaś ta tęsknota na
ławeczkę w parku. Złapałem się na tym, że nie czuję pustki.
Patrzę w lustro i nie wiedzę już tej romantycznej twarzy. Widzę
zwykłą twarz faceta po przejściach, zmęczoną i zrezygnowaną
może, ale z pewnością bez tej tęsknoty w oczach. Tak, ta tęsknota
była najgorsza. To ona powodowała ten ciągły brak, żal, smutek.
To ona ograniczała. Dzisiaj już nie tęsknię. No może czasami,
gdy spojrzę na Monikę z Przyjaciół lub Lusi z Rancza zaświta
myśl – eh a może by tak jeszcze raz – jednak zaraz przychodzi
opamiętanie, że to tylko fikcja i tak naprawdę w prawdziwym życiu
nierealna.
W
rzeczywistości zostaję w domu. Niby to mam swoje zdanie, i lubię
być przeciw ale i mam ogromne poczucie odpowiedzialności. Zostaję
więc w domu. Zostaję w domu tak – że nawet nie biegam.
W
rzeczywistości zmarł ksiądz Pawlukiewicz. Niby zawsze mówię,
żeby nie martwić się śmiercią – jednak w tym przypadku szkoda.