Nadmorze pierwsze
Dzień raczej pochmurny. Nie przeszkadza mi to. Nawet dobrze. Jakiś skopany i bezsilny jestem. Kładę się za kłodą która będzie osłaniać od lekkiego wiatru. Zamykam oczy. Zmęczenie – prawie zasypiam. Plaża raczej pusta jednak nieopodal pani z małym chłopcem. Puszczają latawiec. W pewnym momencie dzwoni telefon. Wszechogarniające komórki. Chwilę potem widzę jak latawiec odfruwa beztroski w niebo a pani wrzeszczy na małego chłopca coś w stylu – na chwilę nie można cię zostawić samego … nie widziałeś że rozmawiałam przez telefon … - takie tam. Latawiec leci wolny, szczęśliwy. Jednak jego beztroska nie trwa długo. Nad lasem zostaje pochwycony przez jedno z drzew. Mały chłopiec jakby tylko na to czekał. Zaczyna spoglądać to z tej, to z innej perspektywy. Dyndający na wietrze latawiec ewidentnie go kusi. Obserwuję to zmęczonym, półsennym wzrokiem zza swojej kłody. Nie ma jednak na tyle odwagi by samemu pokonać wydmę, pokonać krzaki i udać się samemu do pobliskiego lasu. Mały chłopiec wierzy, że można by go jeszcze odzyskać. W przeciwieństwie do pani która w swoim dorosłym analitycznym umyśle rozważyła już wszystkie za i przeciw ustalając, że nie ma szans i nie ma sensu. Tak zresztą jak i ja za swoją kłodą. W swoim dorosłym analitycznym umyśle ustaliłem, że nie ma co się wygłupiać, i że to w sumie nie moja sprawa. A przecież jakiś taki zmęczony jestem na dodatek. Tak pomyślałem i … i wstałem, wdrapałem się na wydmę, przedarłem przez krzaki i udałem do pobliskiego lasu. Jednak jak dostrzec cienką żyłkę trzymającą na uwięzi próbujący się uwolnić latawiec. Nie da się. Próbowałem i próbowałem ale nie było szans. Gdy już pogodziłem się z tym że analityczny dorosły umysł miał rację, gdy już ośmieszony wykręcałem się do powrotu za kłodę, kontem oka dostrzegłem dziwną rzecz na jednej z sosen. To była rączka od latawcowej żyłki ostatkiem sił próbująca utrzymać go w ryzach. Wróciłem do małego chłopca. – Chcesz go odzyskać? – zapytałem wpatrującego się w niebo tęsknym wzrokiem. Acha – odparł. To chodź. Ruszył z miejsca bez namysłu jakby był pewny że to wcześniej czy później musiało się stać. Puści go pani ze mną? Zapewniłem, że wszystko jest ok i wszystko bezpieczne – ale przedzierając się z małym chłopcem przez krzaki i znikając pani ze wzroku za wydmą naszła mnie myśl, że jednak pewnie teraz zastanawia się jaką jest idiotką, że zgodziła się zaufać jakiemuś zupełnie nieznanemu samotnemu facetowi na plaży. Na dodatek facetowi z moją twarzą. Jak ja wlazłem na tą sosnę nie wiem, jak z niej nie spadłem też nie wiem. Jak to rozplątałem z gałęzi? Wiem jednak, że chłopiec odzyskał swój latawiec, latawiec z namalowanym delfinkiem. Wierzył że go odzyska. Na odchodne rzekł – Dostałem go od taty.
Nadmorze drugie.
Leżę sobie po śniadanku czyli kiełbasce z ogniska w takim jakby obozowisku. Ktoś zbudował coś takiego z kłody i patyków. Dobra miejscówka bo daje osłonę przed wiatrem i przed wzrokiem nielicznych współplażowiczów. A parawanu niestety nie mam. Żeby było jasne – nie mam nic przeciw parawanom – jestem wręcz ich fanem. Leżę więc tak sobie w swojej kryjówce wygrzewając stare kości na gorącym słońcu. Jest mi dobrze. Nagle słyszę takie jakby chrząknięcie. Otwieram oczy i patrzę w stronę z której nadeszło. Stoi dwóch. Łyse glace, czarne okulary – tak na pierwszy rzut oka jacyś siedmio, ośmio letni. – To nasz teren – rzuca jeden.