Zastanawiam
się jak to możliwe, jak to być może czy też mogło, że troje
wspaniałych ludzi, troje wyjątkowych, dobrych, kochających ludzi
nie potrafiło się dogadać. Że tak spieprzyli coś co było, i być
mogło fantastycznie uzupełniającą się „maszyną”. Wszyscy
troje chcieli przecież tylko swojego nawzajem dobra. A jednak nie
wyszło z tego nic dobrego. Dziwi mi ten fakt i zastanawia często. I
pojąć nie mogę dlaczego tak to się wszystko układa w życiu.
Martwi mnie to i smuci. I chyba nawet powstrzymuje przed budowaniem
takich relacji. Jaki sens jest by troje, czy dwoje ludzi, wspaniałych
i dobrych ludzi, budowało coś co zakończyć by się miało tak jak
w przypadku tej trójki? Po co budować coś gdzie jednak
nieporozumienia, gdzie jednak różne oczekiwania, gdzie
rozczarowania. Może innym, tym normalnym, to nie przeszkadza. Może
mogą i potrafią być, budować, trwać w takich. Mi osobiście to
by przeszkadzało. Mi osobiście choć zadziorny jestem i uparty samo
już wchodzenie w spory, w kłótnie, w dochodzenie swoich racji nie
sprawia żadnej ale to żadnej przyjemności. Jest mi to po prostu do
niczego niepotrzebne. Nie lubię się kłócić i nie robię tego.
Jak tylko widzę coś takiego w perspektywie odchodzę, unikam,
odpuszczam. Może dlatego też tak nie cierpię polityki? Przecież
oni ciągle się tam kłócą, spierają, zarzucają. To nie dla mnie
życie. Ja wolę spokojnie, zgodnie. Spory nic ale to nic nie
przynoszą. I może dlatego też tak mnie boli, i tak szkoda mi tych
trojga wspaniałych ludzi, może dlatego szkoda mi siebie. To
naprawdę troje pięknych ludzi, ludzi wartych siebie, ludzi którzy
jednak są już oddzielnie. Spojrzałem swego czasu jednemu panu do
gazety przez ramię w metrze. Tak przelotnie, tak mimochodem. I choć
wyśmiewam zawsze te różne wymyślanie dysleksji, dyskografii i
innych takich, wyśmiewam jako wyszukiwanie usprawiedliwień, jako
szukanie alibi dla głupoty czy lenistwa. I tak samo jak sam nigdy
nie przyznam się do depresji czy posiadania garba dziecka DDA jako
formy tłumaczenia swojej niedoskonałości, to to co tam zobaczyłem
w pewien sposób pomogło mi stanąć na nogach. Wybadali podobnież jacyś
tam naukowcy, że istnieje coś takiego jak Syndrom Złamanego
Serca. To jak balsam na moje. O ile łatwiej, o ile prościej
jest mi teraz na siebie patrzeć. O ile mniej krytycznie oceniam
teraz te stany beznadziejności i bezradności w jakich się
znajdowałem, znajduję i zapewne ( choć myślę coraz rzadziej )
znajdował będę. Bo podobnież ci jacyś tam naukowcy wybadali, że
dotyka to praktycznie każdego. Z tym, że jednym przechodzi to po
godzinie, jednym po dniu, jednym po roku, innym po latach, ale są
też tacy którym syndrom ten zostaje na całe życie. I do tych
ostatnich się chyba niestety zaliczam. Mam Syndrom Złamanego Serca.
Sam sobie go zafundowałem, sobie go zgotowałem, sam sobie na niego
zasłużyłem. To jest i będzie zapewne przekleństwem na całe moje
życie, Syndrom Złamanego Serca. A może po prostu żal, po prostu
złość, po prostu smutek, że tak się mi w życiu poukładało, że
tak ślicznie je spierdzieliłem. Aż wierzyć mi się nie chce, aż
ze zdumienia wyjść nie mogę, że to ja, że to ja sam tak to
spierdzieliłem. Ja właśnie, właśnie ja złamałem sobie serce.
W
codzienności biegam. Biegam i to bieganie sprawia mi frajdę. I
przez to bieganie dochodzę do wielu życiowych przemyśleń. Czasami
ze zdumienia wyjść nie mogę jak bieganie doskonale obrazuje życie.
Tak jak na przykład z tą frajdą. Biegam i bieganie to sprawia mi
frajdę. Frajdę mi sprawia gdy widzę biegania tego efekty, gdy
widzę postępy, gdy widzę, że wysiłek nie idzie na marne. W
ubiegłą sobotę przebiegłem 15 ze średnią 5:37, gdy jeszcze
niedawno przebiegnięcie dychy w tym tempie to był dobry wynik. Dnia
następnego zwyczajową dychę walnąłem natomiast w 5:10, podczas
gdy za dobry wynik uznać miałem 5:20, tak zakładałem, że jak
zejdę do 5:20 to super będzie. Bieganie dych ze średnią 5:20 do
niedawna uznałbym za rewelację, a tu proszę, 5:10. Dzisiejsze 15
natomiast przebiegłem ze średnią 5:33. Więc w życiu jak w
bieganiu, chcesz to robić gdy widzisz, gdy masz świadomość, że
wylany pot, że wysiłki nie idą na marne, gdy widzisz, że
przynoszą efekt, efekt lepszy nawet niż się spodziewasz.
Dziś
biegałem w parku. Słonko wyszło po południu więc zamarzyło mi
się bieganie z przebłyskami w konarach drzew. Drzew zielonych,
drzew żółtych, drzew pomarańczowych. Piękne popołudnie. Ludzi w
parku wielu. Takich ludzi z wózkami, z maluchami. Ludzi z pieskami.
Ludzi zbierających kasztany, ludzi karmiących kaczki. Więc
takich społecznie świadomych chyba. I ja, dziwo krążące kółka. Kółek
takich zrobić muszę kilka by dobić do tych 15 km. A każde kółko
to około 5 minut.
kółko
1 – pusta ławka
kółko
2 – na ławce pan
kółko
3 – pan na ławce przysypia
kółko
4 – głowa mu się przechyliła
kółko
5 – cały przechylony na lewo
kółko
6 – położył się ( sam nieraz tak robiłem więc nie dziwi mnie
to, nawet się uśmiecham na ten widok i na wspomnienia )
kółko
7 – leży już całkiem ale zauważam rurkę jakąś, jakiś
woreczek
w
połowie kółka 8 dociera do mnie że to chyba kroplówka
kółko
8 – leży pod ławką, halo, hej, proszę pana, zero kontaktu,
halo, hej, rusz się, otwiera oczy, halo, wstawaj, no wstawaj, co
panu jest, kuuurwa nie podniosę go, ja pierdolę, no nie dam rady,
wstawaj, patrzy mętnym wzrokiem, ja pierdolę, no nie podniosę go,
podjeżdża rower, pomaga mi, już siedzi, halo, co panu jest, jak
się pan nazywa, był pan w szpitalu, mijają minuty, jest policja,
dziękujemy, może pan kontynuować trening,
kółko
9 – karetka
kółko
10 – pusta ławka
kółko
11 – na ławce pani / dziewczyna
i
życie dalej.
A słowa pana z ławki, jedno jedyne co zdołałem z niego wydobyć
poza imieniem? Słowa : warto to?