Spojrzałem
z ciekawości
co też takiego pisałem o te pore rok temu. Spojrzałem raz,
spojrzałem drugi i mnie tąpło. Ja rok temu o te pore napisałem to
samo. Ja kurde napisałem to samo! Nie – do - wia – ry. Nie do
wiary – a jednak. No może nie dosłownie to samo, ale sens,
przekaz, myśli, choć pisane innymi trochę słowami były podobne.
I trochę mnie zmroziło. A tak dokładniej to wkurzyło. A może
raczej zniesmaczyło. Ale tak naprawdę to zmartwiło, czy też
zdołowało. Ja kurde przez ostanie 360 dni nic w swoim życiu nie
zmieniłem. Nic nie poprawiłem, ni o krok nie posunąłem się do
przodu. Tkwię dalej tu gdzie jestem. Nic nie rozwinąłem, nic nie
poprawiłem, nic nie zdobyłem. Cały czas ten sam pierdzielnik.
Bałagan mojego życia. A najgorsze, że rok temu o te pore też
czekałem na cud, też czekałem na bajkę. Beznadzieja, totalna
porażka. Całkowity brak poprawy w działaniu, całkowity brak
poprawy w myśleniu. Ta refleksja mnie załamała, ta świadomość
własnego mnie, tego jak żyję zdruzgotała moje o mnie myślenie.
Jestem beznadziejny, jestem do cna beznadziejny. Musiałem wyjść z
domu, musiałem wyjść na spacer, musiałem usiąść na ławce.
Musiałem zostać sam ze sobą. Musiałem spojrzeć na to spokojnym,
chłodnym okiem. I patrzyłem tym okiem dni parę. Patrzyłem,
myślałem, znowu patrzyłem, znowu myślałem. Bo ja myślę, bo ja
ciągle o wszystkim myślę. Ja wszystko muszę przemyśleć,
wszystko muszę przeanalizować, wszystko poznać muszę do cna. I
nie wydam wyroku do czasu aż nie przemyślę tego, nie
przeanalizuję, nie poznam. Nieraz zajmuje mi to lata, a nieraz nawet
po latach nic z tego myslenia nie wychodzi. Więc myślałem i o tym. I
szukałem odpowiedzi. I przyszła ta odpowiedź. Naprawdę zaskoczyła
mnie, tak znienacka, tak bez ostrzeżenia, i tak stosunkowo szybko.
Myśl, że przecież ja taki jestem. Ja po prostu taki jestem. Ja
przecież czekam na cud, czekam na bajkę. Iiii czy warto się zmieniać?
Warto czy porzucać to, czym dobre trzy czwarte życia się żyło, w
co się wierzyło? Czy jest sens teraz, właśnie teraz zaczynać od
nowa, mieć nowe wyobrażenie jutra? To chyba już za późno? Tak
właśnie mi wyszło z tego myślenia – nie warto. Bo w sumie
przecież piękne to jest. Piękne to jest w co wierzę, to na co
czekam. Czy warto więc to porzucać? Porzucać dlaczego, dla jakiej
nowej idei? I czy ta nowa byłaby naprawdę moja, czy byłaby li
tylko formą przyjętą, czy też narzuconą przez obecne standardy?
A jak bym na te standardy nie patrzył, są one, są one takie, że
mi się nie podobają. Jak już ma jakoś być, jak mam jakoś
funkcjonować to już zostanę przy swoim. Nawet jeżeli miało by
oznaczać to porażkę. Nawet jeżeli miało by oznaczać to
samotność do końca dni. W sumie kto wie ile mi ich tam jeszcze
zostało. Niech sobie pędzi świat na przód, ja zostaję tu u
siebie. I za rok napiszę zapewne to samo ale cóż – tak mi widać
pisane. I zapewne upadnę jeszcze nie raz, nie raz jeszcze przeklnę
te moje życia założenia, jednak zawsze, gdzieś tam na końcu
będzie jednak ta bajka, ta nadzieja, to oczekiwanie. I zemrę
pewnie, i uschnę pewnie niespełniony. Ale czy może być inaczej?
Czy może być inaczej w świecie gdzie słowo gdzie przysięga nic
nie znaczą. Gdzie obietnica, że będziemy aż do śmierci nic nie
znaczy. W tym świecie już nic nie znaczy. Jest niczym. To tylko
puste słowa, regułka wypowiadana dla potrzeby chwili, booo taka
tradycja. I czy w tym wszystkim, w tym gdzie ta obietnica nie znaczy
nic, ja, niedorozwinięty emocjonalnie osobnik mogę się odnaleźć
ze swoim tym, że nie tylko będziemy razem do śmierci, ale z tym, że
byliśmy razem od urodzenia. Byliśmy razem, byliśmy sobie wierni od
urodzenia.
W
codzienności, najpierw nie miałem nawet zamiaru, potem, potem
pomyślałem, że może jednak się skusić, potem, potem przyszła
refleksja, że to jednak będzie do wykonania ciężkie dosyć,
potem, potem dała znać o sobie ambicja – ciężkie dosyć? - więc
to zrób, i taka refleksja, że dobrze by było już to mieć, i
refleksja, że jak już bym to miał to nowe wyzwanie bym mógł
sobie, ambitniejsze może, postawić, i przekora, że mógłbym
napisać tu teraz, żeby mi nie wierzyć, bo pisałem przecież, że
nie możliwe a jednak – zrobiłem. I zrobiłbym z palcem w de z
tym, że ostatniego dnia miesiąca przypomniało mi się, że mam w
tym dniu szczepienie. Tak więc, więc tak jest, że sierpień
skończyłem z przebiegniętymi 190 kilometrami. A od września
standardowe dyszki zamieniam na piętnastki. I kiedy tylko się da,
kiedy tylko mógł będę, takie dystanse postaram się biegać. I
zgodnie z tym postanowieniem walnąłem dziś 15 km i 800 m.
W
tygodniu, we wtorek bodajże, wracając z wioski, obrałem sobie
trasę przez łąki i pola. I choć dwukrotnie wbiegłem gdzieś,
gdzie ścieżka się kończyła, choć przedzierać się musiałem
przez trawy i rowy, i choć ostatecznie kończyłem na bezdrożu to
podobał mi się ten bieg. Taki nie wiadomo dokąd, taki w nieznane,
taki dziki, taki trochę niebezpieczny nawet. A i łosia z żoną
spotkałem, i jelonka, i 5 sarenek, w tym 2 tak zaskoczone moim
pojawieniem się nagłym, że prawie ich dotknąłem.
Czasami
nachodzi mnie chęć takiego ruszenia w nieznane. Tydzień temu też.
Jadąc motórem wieczorem, wjechałem w takie bezdroża, takie ostępy
leśne, że nikt normalny sprzętem jak mój wjechać tam by nie
wjechał.
Ale
tylko podczas takich biegów, tylko podczas takich przejażdżek
oderwać można się od tego co codzienne, co bezpieczne, co zwykłe.
I zobaczyć rzeczy których z tych utartych ścieżek zobaczyć się
nie da.
Zamiar
miałem pisać to z Ustki. Niestety pogoda skutecznie pokrzyżowała
moje plany. Ale zamiar mam jeszcze posłuchać morza w tym roku.
Wiesz Er myślę, że warto być sobie wiernym...
OdpowiedzUsuńNiedawno słuchałam fal rozbijających się o brzeg i wiatru. Lubię bezdroża i wyprawy w nieznane...
Pozdrawiam.
Może to co Ty nazywasz brakiem progresu to jest po prostu stabilizacja ?
OdpowiedzUsuńNie zmieniaj się .
Bądź taki jaki jesteś .
Nie ma nic gorszego niż życie nie w zgodzie ze sobą.
Wyczuwam w tej notce spokój .
stary dobry poczciwy ER;))))) niezmiennie mnie rozwalasz;)))))
OdpowiedzUsuńnajpierw popsioczysz o beznadziejności życia pomarudzisz ponarzekasz.....
by potem w następnej części notki przejść do suksecó które osiągnąłeś.....przebiegłeś tyle ile przebiegłeś co swoje to wygrałeś co swoje do objeździłeś
190km;)))))) chłopie......ja dostaję zadyszki nim dojdę do auta;))))))))))
oj eR eR;))))))))))
no właśnie... to ile przebiegłeś w zeszłym roku a ile teraz?
OdpowiedzUsuńTy masz progres pozytywny..
a ja?
kurde... progres w kilogramach mam. zamienisz się?