Buduję
sobie tą swoją odmienność uparcie, buduję konsekwentnie. Kiedy
tylko mogę uciekam w swój świat i zostaję w nim ile tylko mogę.
I zostałbym tam na stałe jednak niestety, tak się nie da. By przeżyć muszę dzielić czas i z codziennością. Dni coraz krótsze, już
codziennie wracam w ciemnościach. I zaczynam lubić te powroty. Te
krótsze dni są coraz chłodniejsze, a co za tym idzie, ludzi na
ulicach mniej. Wracam więc tymi ciemnymi, chłodnymi, pustymi
ulicami i czuję się z tym dobrze. Wracam przez nikogo nie
zauważany, nikomu nie wchodzący w drogę, tak jakby mnie nie było.
Wracam patrząc w rozświetlone okna domów, patrząc na
przejeżdżające samochody. I wyobrażam sobie ludzi w tych oknach,
wyobrażam sobie rodziny, wyobrażam sobie te samochody jadące do
kogoś. Wyobrażam sobie, że każdy gdzieś kogoś ma, do kogoś
zmierza. I w tym wszystkim ja, ja który nie mam nikogo, do nikogo
nie zmierzam. Uśmiecham się do tych wszystkich którzy kogoś mają,
do tych wszystkich którzy do kogoś zmierzają. Uśmiecham się,
raduję i życzę by nigdy tego nie stracili, by nigdy tego nie
zniszczyli, by nigdy nie przegrali. I uśmiecham się do siebie.
Trochę tak ze współczuciem, trochę tak z sympatią. Ja, tu w tym
wszystkim, w tym budowaniu relacji, budowaniu więzi, budowaniu
kontaktów taki na uboczu. Taki w innym świecie, taki z innego
świata. I przyzwyczajam się do tego, i już nawet odnajduję w tym.
I dobrze mi z tymi ciemnymi pustymi ulicami. Nikt mnie nie widzi,
nikt nie zauważa, nikomu nie przeszkadzam. Jestem, a jakby mnie nie
było. I buduję sobie tą swoją odmienność uparcie, buduję
konsekwentnie. I tylko w taki dzień jak dzisiaj, gdy to nagle spada
na mnie niespodziewana wiadomość wszystko to traci ten spokój.
Traci to przyzwyczajenie, burzy to, co tak uparcie, co tak
konsekwentnie buduję. Zaproszenie na wesele, zaproszenie z … osobą
towarzyszącą. Coś, co mnie osłabiło, coś co mnie złamało.
Nagle zostałem zderzony z rzeczywistością. Nagle stanąłem twarzą
w twarz z tym przed czym uciekam. Zmartwiło mnie. Mógłbym odmówić,
powiedzieć, że nie mogę, że dziękuję ale nie mogę. I zostać
sobie w tym swoim świecie, zostać z boku, zostać poza tym całym
przedstawieniem. Jednak lubię tego kogoś, lubię bardzo. To by było
nie ładnie, to by było brzydko. Pójdę, pójdę więc. Pójdę
sam, pójdę jeden. W ten tłum rodzin, tłum par. Pasujący tam jak
kwiatek do kożucha - ale pójdę. Zawstydzony zapewne, zmieszany
trochę, na pewno zagubiony. Plączący się w setkach pytań,
milionach spojrzeń. Z tych ciemnych i pustych ulic prosto na
świecznik. Jak jakieś dziwadło. I im dłużej o tym rozmyślam tym
bardziej dostrzegam swoją słabość, swoją nieporadność. W
oczach wszystkich tych ludzi będę porażką, będę nieudacznikiem,
będę pierdołą, i będę dziwakiem. I to jest chyba wytłumaczenie
tego, dlaczego tak lubię te moje powroty ciemną nocą. Dlatego, że
nikt mnie nie widzi, nikt mnie nie dostrzega. Nikt ... nie widzi
mojej porażki.
W
codzienności nie dzieje się nic, nic szczególnego. Atrakcji które
odróżniałby dzień od dnia coraz mniej. W niedzielę ubiegłą gdy
w trasę wyruszyć miałem, myślałem, że nie wyruszę. Bo gdy już
ruszyć miałem okazało się, że prądu brak. Nie wiem co w tym
jest, co to za przekleństwo ale wszystko co jeździło dla mnie
kiedykolwiek, wszystko z prądem problemy miało. To już chyba taki
urok. Zeszłotygodniowa niedyspozycja nie zdziwiła mnie więc. Może
lekko zaskoczyła, trochę zniesmaczyła ale przyjąłem ją dość
spokojnie. I dobrze, że spokojnie bo ładowanie przebiegło dosyć
sprawnie i zdążyłem jeszcze zaliczyć trasę. Trasę na Drohiczyn
i okolice. Były i przeprawy przez wertepy, był lekki deszczyk ale
ostatecznie wycieczka udana. Chyba ostatnia w tym roku. Ciekawe czy
jeszcze pojeżdżę, no ciekawe. Pogoda z dnia na dzień gorsza.
Zimniej, wietrzniej, mokrzej. Wprawdzie dzisiaj jak wyszedłem
pobiegać wyjrzało słonko, ale tylko na chwilę. Nawet jak je
zobaczyłem pomyślałem, że powinienem być w tym momencie nad
morzem, bo wiem z pierwszej ręki, że było go tam dzisiaj pełno. I
pomyślałem, że być może to ostatnia taka szansa była. I szkoda,
i żal mi się zrobiło. Przemija lato, przemija. Jedno co mi jeszcze
zostało to świerszcze. Bardzo lubię słuchać świerszczy. Ale ich
też jakoś mało było tego lata. Ogólnie jakoś wszystkiego mało
było. Mało świerszczy, mało słońca, mało Rumaka, mało
usmiechów, mało, mało ...
Zostałem ja, ciemna ulica i muzyka.
Jestem pewna że nie będziesz jedynym kto ty będzie sam ☺ teraz na weselach sa specjalne stoliki dla singli tak ze ... kto wie.
OdpowiedzUsuń