To
już kurde miesiąc od świąt i dopiero miesiąc. Wydaje mi się, że
było to już tak dawno, a to dopiero raptem trzydzieści dni z
hakiem. I kurde zarazem wydaje się, że to tak niedawno, a już
trzydzieści z hakiem dni. Czas płynie. Wszystko płynie.
Wspomnienia rozmywają się. Jedne odchodzą całkiem, inne nabierają
wyrazistości, a jeszcze inne zmieniają sens. Ze świąt w głowie
wspomnień zostało mi mało. Zostało to, że miałem dzień
słabości. Taki dzień, że choć słoneczny, choć rześki to
czułem się przytłoczony. Że w słoneczne, mroźne przedpołudnie
zrobiłem sobie spacer, jeden z tych takich moich spacerów. Spacerów
w których coś ma mnie spotkać tyle, że sam nie wiem co. Spacer w
którym mijam kolegę z dawnych lat, dobrego kolegę który albo mnie
nie poznaje albo udaje, że nie poznaje. Widocznie za cienki bolek
jestem dla niego. Graliśmy kiedyś w piłę. On teraz prowadzi
szkółkę piłkarską, a ja staram się prowadzić się. Spotkałem
go zresztą też już jakoś tak w październiku czy listopadzie. Też
tak leząc bez celu gdy droga zaprowadziła mnie pod moją
podstawówkę. Tam gdzie kiedyś razem spędziliśmy sporą część
życia. Tam, gdzie kiedyś był trawnik i basen teraz powstał
wspaniały orlik. I na orliku onym rozgrywany był turniej piłkarski
takich małych szkrabów. A, że futbol w wykonaniu takich małych
szkrabów ma dla mnie dużo więcej piękna niż futbol w wykonaniu
dorosłych grajków, zatrzymałem się by popatrzeć. Futbol w
wykonaniu takich małych szkrabów ma w sobie sto razy więcej
futbolu niż najlepszy finał Ligi Mistrzów. I tam na tym turnieju
też był ten kolega ze swoją drużyną. I też mnie wówczas nie
poznał czy też uznał, że nie poznaje. Widocznie za cienki bolek
jestem dla niego. Albo i nie za cienki, w sumie sam też nie
zagadałem, w sumie nie ważne. Nie ważne. Tak w sumie to tak sobie
chodzę ostatnio i tak coraz częściej dopada mnie myśl jakie to
wszystko mało ważne. Naprawdę kurde pieprzyć to. Czy ma znaczenie
co, gdzie, ile? Z tych ostatnich świąt zapamiętałem jednego
newsa. Newsa z pierwszego dnia świąt donoszącego, że jakiś tam
koleś rozwalił na pasach jakieś tam trzy starsze panie wracające
z Pasterki. I tak sobie myślę, i wtedy pomyślałem też, czy to co,
gdzie i ile ma znaczenie? Czy miało znaczenie dla tych trzech pań,
i czy ma znaczenie dla tego kolesia? One w sumie mają już
pozamiatane przynajmniej ale on … On w sumie to też ma pozamiatane
na najbliższych kilka lat. A przecież tak myślę i on, i one
myśleli o przyszłości, myśleli o tych świętach, co, gdzie, z
kim. Myślę, że nawet byli pewnie radośni atmosferą
świąt. I co? I nic. Czy to ma znaczenie teraz? I jeszcze taka
wiadomość z dni ostatnich. Trzy ofiary, on, ona i ich
dziesięcioletnie dziecko. I informacja, że zginęli za sprawą ich
znajomego, znajomego u którego jeszcze przed chwilą się wspólnie
bawili. Nieźle. I już abstrahując od tego czy ten czy tamten byli
pod wpływem. Zapewne znaczenie czy byli ma, ale czy ten czy tamten
byli czy też są, ludźmi innymi niż ja? No ja zapewne nie
wsiadł bym za kierownicę pod wpływem, ale w sumie ludzie jak ja. Też
z planami, historią, radościami, problemami. A przede wszystkim co
z tymi trzema starszymi paniami, co z nim, nią i ich
dziesięcioletnim dzieckiem. Wszyscy oni też mieli plany, historię,
radości i smutki. Czy to ma teraz jakieś znaczenie? I czy znaczenie
miało zanim się te tragedie wydarzyły? Naprawdę nie ważne to
wszystko. To wszystko co, gdzie, ile. Przychodzi moment, przychodzi
chwila i to wszystko jest nieważne. I kto tym kieruje? Kto tak
misternie knuje takie zdarzenia? Kto kieruje naszymi losami? Mówią
różne mądrale walcz, pracuj, staraj się, sukces potrzebuje
wysiłku. Pewnie i tak. Jednak tak sobie myślę, że na każdego
wygranego przypada przynajmniej jeden przegrany. Czy w czasie tamtego
turnieju szkrabów wszystkie one schodziły po meczu do rodziców z
uśmiechem triumfu na twarzy? Nie. Tyle samo tych szkrabów które
wracały z dumą wracało do rodziców z płaczem, ze spuszczonymi
oczami. I o ile w dorosłej Lidze Mistrzów posądzić mógłbym
któregoś z przegranych o ściemnianie, o granie pod publiczkę, o
jakieś układy czy machlojki, to niczego podobnego nie wyobrażam
sobie w przypadku tych małych szkrabów. Tu każde z uczyć jest
szczere i prawdziwe. Na każdego wygranego przypada przynajmniej
jeden przegrany. Nie wszyscy wygramy. Los nie dzieli sprawiedliwie. I
pozostaje na końcu tym, którzy płaczą, przyjąć ten los. Mieć
przekonanie, że to co robili, robili uczciwie, dobrze, najlepiej jak
potrafili. A, że się nie udało – trudno, los tak chciał.
Zostaje dalej żyć, dalej starać się być uczciwym, dobrym, zawsze
robić wszystko najlepiej jak się potrafi. Mieć tą głupią
nadzieję, że może teraz się uda. Zapewne nie raz przyjdą momenty
załamania, chwile zwątpienia, słabości. Człowiek sobie popłacze,
może napisze coś jak ja przed tygodniem. Będzie smutny. Może z
coraz większym przeświadczeniem jak jak, pomyśli - pieprzyć to,
naprawdę kurde pieprzyć to. Może z coraz
większym przeświadczeniem jak jak – czy warto, czy naprawdę
warto. Przychodzi czas na refleksję czy warto.
Przychodzi moment, że nic, nic już nie jest ważne. Czy jestem
ważny, czy jestem ważny dla kogoś, czy koś ważny jest dla mnie?
Jakie to ma znaczenie? Usiadłbym teraz na piasku. Usiadłbym i
popatrzył na fale. Jeny jak ja bym teraz usiadł na tym piasku i jak
popatrzył na te fale.
W
codzienności w czwartek i w piątek przejeżdżając rano nad Wisłą
widziałem piękne, przepiękne czerwone niebo na wschodzie. Ależ
było cudne. To znak niechybny, że już niedługo zobaczę tam
słońce. Tęsknię coraz bardziej za porannym podróżowaniem ze
słońcem. Patrzeć jak wstaje, jak coraz wyżej się dźwiga. Coraz
większe, coraz jaśniejsze, coraz silniejsze, coraz cieplejsze. Tak
apropo im piękniej i kolorowo na niebie tym większe
zanieczyszczenie. To podobno te różne chemiczne syfy tak ładnie,
różnokolorowo barwią promienie słoneczne.
I
ptactwo się przebudziło. To sikorki rozpoczęły pierwsze, te swoje
świergolenie. Nie wiem jak inni, ale ja jak to świergolenie usłyszę
to jakoś tak o wiośnie zaczynam myśleć. I jakoś tak cieplej mi
się robi, jakoś tak ufniej myślę o dniu.