Spokój
niby, ale ukryty niepokój we mnie jest. Niby coraz mniej mnie męczy
tych spraw codziennych, tego zabiegania o to i o tamto. Niby mam już
to, tzn tamto, za sobą ale tak naprawdę wcale jeszcze tego, tzn
tamtego, nie zamknąłem. Siedzi to we mnie jak drzazga, uwiera i
męczy. Niby już nie myślę o tym, tzn tamtym, ale jednak cały
czas myślę. Widać to w snach moich, w moich snach to widać jak na
dłoni. Widać to było przy okazji świąt tych ostatnich. Niby nic,
niby nic a jednak jedno wspomnienie, jedno zdarzenie, jedna osoba,
jedno spojrzenie i ten cały spokój, ta cała pewność siebie sypie
się jak domek z kart. Znowu bezwiednie gryzę paznokcie. Z
bezradności czy ze złości? Zapewne i z jednego i z drugiego. A
może nienawiści? To, tzn tamto, nie daje mi spokoju. Nie pozwala
zacząć żyć nowym życiem, nowym rozdaniem. Kładzie się cieniem
na każdy mój kolejny krok, pęta mi nogi. I dopóki nie pozbędę
się tego, dopóki do końca całkiem nie przebaczę sobie, nie
przebaczę jej, nie przebaczę Bogu, daremne moje słowa o spokoju. To
ułuda. Ułuda która wali się jak domek z kart przy lada
wspomnieniu. Nie wiem tak naprawdę co z tym zrobić. Choć tak
naprawdę to wiem – wystarczy przebaczyć. Jeden jest tylko mały
szczegół szczególik – nie potrafię. A może raczej nie chcę.
Pławię się w tej nienawiści, karmię się nią, nakręcam i
pobudzam. Mam cel życiowy, to mnie jeszcze przy życiu trzyma,
właśnie ta nienawiść. A może nie aż tak brutalnie? Może to
tylko żal. Tak, to raczej żal. Więc dopóki nie przestanę
żałować, dopóki nie przestanę rozpamiętywać, zapomnieć mogę
o tym spokoju. Bo tak naprawdę, tak naprawdę to tel żal generuje
dużą złość. Jest we mnie potworne wkurwienie. Takie niewidoczne,
takie ukryte, takie zakamuflowane ale jest. Trąca momentami to
tu to tam, czasami naciska mocniej powodując silniejsze doznania u
otoczenia. Odsuwam się od ludzi, nie chcę ich narażać na większe
eksplozje, zachowuję dystans. Tak dla własnego, a przede wszystkim
- ich dobra. Dla własnego dobra lepiej trzymać się z dala.
Samotnie chadzać własnymi szarymi ścieżkami. Nie wchodzić w
relacje, nie nawiązywać kontaktów. A nóż jeszcze się przy kimś
wysypię, rozkleję. Nie, to nie może być żebym się rozkleił. I
nie może bym sprzedał kosę tylko dla tego, że jest we mnie to
zakamuflowane, to ukryte wkurwienie. Tak, jestem niestety chodzącą
bombą.
W
codzienności sypnęło mrozem. Jest kurewsko zimno. Mróz i wiatr,
mieszanka najgorsza z najgorszych. A ja, ja nie mogę żyć w zimnie,
zimna nie lubię. Ciekawostka – idę wczoraj przed południem, idę
zmarznięty, myślę by tylko do domu czem prędzej gdy nagle, gdy
pewnej chwili słyszę za sobą wesołe: la la la lalalala.
Beztroskie, wesołe la la la lalalala – dzieci są niesamowite,
jakie one mają wspaniałe podejście do życia.
Nie
wiem czy to ten mróz czy tylko zbieg okoliczności ale pociągi
notują opóźnienia, a to mnie też wkurwia. Jeny – wszystko mnie
wkurwia, co to będzie z tego? Nie wiem. Stoję w poniedziałek.
Opóźnienie 5 minut, potem 10, potem 15 iiii 20. Potem już
przestali nawet podawać wartość opóźnienia, tylko gadali, że
pociąg opóźniony – tak jakbym kurde nie wiedział. A czas
płynął. Opóźnienie urosło do pół godziny, potem do 35 minut i
nic nie zapowiadało by miał ten cholerny pociąg przyjechać.
Pomyślałem sobie, pójdę sobie do Złotych się odlać, tak rach
ciach raz dwa, bo jakoś pęcherz zaczął napierać. No to
poszedłem. Wracam – pociąg pojechał. Naprawdę, coraz więcej we
mnie wkurwienia. Ja nie wiem co z tego będzie, naprawdę nie wiem.
ekhm. :/ ja się ostatnio wściekałam na moje 2 patelnie. i wściekam się na żyrandol w moim pokoju, bo przestaje działać.
OdpowiedzUsuń