Dziękuję, naprawdę dziękuję Bogu, Stwórcy czy też temu nie
wiadomo Czemu co nas stworzyło za to, że jestem zdrowy, silny,
wysportowany, przystojny. Kurde jak temu Bogu, Stwórcy czy też
temu nie wiadomo Czemu co nas stworzyło za to dziękuję. No
szczęśliwy jestem. I że taki mądry, rozsądny. Że głupoty się
mnie nie trzymają, że ciągot do używek nie mam, bo ani palę, ani
piję, ani się nie narkotyzuję. Że pracowity jestem, uczynny i
uczciwy. Że zdolny niesłychanie. Że pomagam, przynajmniej na tyle
na ile, że obok nieszczęścia obojętnie nie przechodzę. Że cenię
sobie tradycję i przywiązanie. Że co za tym idzie wierny jestem i
oddany. Że piękno dostrzec potrafię, i to zarówno w człowieku
jak i naturze która go otacza. Za to wszystko, a i za więcej jeszcze może,
dziękuję. Wiem, zdaję sprawę sobie, doceniam ile otrzymałem.
Tylko gdzieś tam na końcu, tak na końcu każdego dnia, gdy już
leżę z myślą o śnie, przychodzi ta myśl, ta myśl która
odbiera radość tego wszystkiego. Myśl: a na cholerę to wszystko?
Bo jeżeli patrzeć na to, tak z mojego skromnego punktu widzenia,
tego punktu widzenia, że nie jestem oto zapatrzony w tą swoją moją
wspaniałość, to na cholerę to wszystko? Na taką cholerę żebym
sam siebie wielbił, uwielbiał, podziwiał? Potóż mnie Bóg,
Stwórca czy też to nie wiadomo Co stworzyło, żebym się
codziennie w lustrze oglądał? Gdzieś tam na końcu, tak na końcu
każdego dnia, gdy już leżę z myślą o śnie, przychodzi
refleksja, że powinienem się tym z kimś dzielić. Że powinienem
to komuś dawać, dawać i dawać. Dawać aż do śmierci. Że
naprawdę powinienem się z kimś dzielić. Uknułem sobie taką myśl
kiedyś, że grzech wielki, że marnotrawstwo popełniam wielkie, że
geny, geny tak dobre marnuję. To było jeszcze za czasów
poprzednich. To brzmiało raczej, że nie geny moje, a raczej
geny nasze - marnujemy. Bo marnotrawstwo było to przeogromne, wystarczy
spojrzeć na Księżniczkę. Czy też nie po to tworzył Bóg - by
Ziemię sobie czynić poddaną i takie tam. Taka mnie więc refleksja
naszła na podsumowanie roku. Może to tylko wpływ promieni
słonecznych kilku? Bo parę ich było, i dzisiaj też były. Tak
więc wraz z słońca promieniami kilkoma refleksja mnie naszła, że
szkoda, że się to marnuje. Bo marnuje się niewątpliwie. Cały rok
przechodziłem, cały rok przeżyłem tylko ze sobą. Dobry to był
rok i niedobry. Wprawdzie złego nic się nie wydarzyło ale i
fajerwerków też zabrakło. W sumie to chyba tak lubię. Ten spokój,
to ustatkowanie, tą przewidywalność, tą pewność. I może niech
tak zostanie. Żyć sobie spokojnie. Co przyniesie przyszłość
- zobaczymy. Żyć i korzystać z tego zdrowia, z tej siły, z tej
mądrości. Być uczciwym i pracowitym. Pomagać nieszczęściu, obok
biedy nie przechodzić obojętnie. Trzymać się zasad i wartości.
Być wiernym i honorowym. Dbać o siebie, trzymać styl i fason,
kraść spojrzenia kobiet. Bo zerkają, wiem, zauważam to coraz
częściej. Ktoś mi to kiedyś powiedział, ktoś mi dał do
zrozumienia, że tak pewnie jest. Nie wierzyłem, nie zwracałem
uwagi, żyłem w przekonaniu – a bzdury. Ale chyba to jednak
prawda. A może nie prawda? I piękno podziwiać, tej zarówno natury
jak i człowieka. Oglądać się za paniami, doceniać ich
wyjątkowość, różnorodność, urodę. Ha, przypomniała mi się
taka jedna. Jeździła, nie jeździ już niestety, rano tym samym
pociągiem. Jeny jak ona się poruszała. To była poezja. Jak się
na to patrzyło to jakby świat falował, tak jakbym patrzył na
morskie fale. Mogłem tak patrzeć w nieskończoność, dokładnie
tak jak w nieskończoność patrzeć mogę na te morskie fale.
Pięknie się poruszała, przepięknie. Na tym szarym, brudnym,
rozbieganym porannym peronie była jak szum morskiej, spokojnie
płynącej fali. Więc obym piękna tego dostrzegać mógł jak
najwięcej. Oby mnie otaczało, niech mi się pcha przed oczy, niech
emanuje urodą. Niech mi nie daje chwili wytchnienia, niech mnie
przytłacza, niech mnie ogarnia, niech uśmiech na licu mym wywołuje
nieustający.
W
codzienności dzisiaj wreszcie zaliczyłem dyszkę z czasem średnim
poniżej 5:40 czyli 5:39 hehe. Dobry to był bieg. Bieg w stronę
zachodzącego słońca w temperaturze 9 stopni ( taka zima naprawdę mi się podoba ). Spokojnie, bez spinania pośladków. Tak, to
muszę przyznać po raz kolejny, tych promieni słońca parę wpływa
na mnie zbawiennie. Bo choć wczoraj wracałem do domu obolały i
poobijany. Zmęczony tak, że ledwo doszedłem. Choć spałem
niespokojnie. Choć męczyły mnie sny głupie, w tym i ona ( śni mi
się tak apropo ostatnio ciągle ) to ostatecznie biegłem jak młody
Bóg. Bez zmęczenia, bez tragedii, bez obawy, równym tempem, mocno
i radośnie. I choć boli mnie wszystko, choć czuję każdy mięsień
to ból ten sprawia mi jakąś taką przyjemność. Sprawia mi
radość. Przeciągam się, rozciągam, rozmasowuję, wzdycham i
stękam, ale wszystko to z tym uśmiechem na twarzy, z tą radosną
świadomością – jest moc.
kurde.... a ja jakoś nie daję rady wrócić do częstych wizyt na sali ćwiczeń czy basenie :(
OdpowiedzUsuń