sobota, 6 stycznia 2018

Ścieżka 479 Do przodu

Dziękuję, naprawdę dziękuję Bogu, Stwórcy czy też temu nie wiadomo Czemu co nas stworzyło za to, że jestem zdrowy, silny, wysportowany, przystojny. Kurde jak temu Bogu, Stwórcy czy też temu nie wiadomo Czemu co nas stworzyło za to dziękuję. No szczęśliwy jestem. I że taki mądry, rozsądny. Że głupoty się mnie nie trzymają, że ciągot do używek nie mam, bo ani palę, ani piję, ani się nie narkotyzuję. Że pracowity jestem, uczynny i uczciwy. Że zdolny niesłychanie. Że pomagam, przynajmniej na tyle na ile, że obok nieszczęścia obojętnie nie przechodzę. Że cenię sobie tradycję i przywiązanie. Że co za tym idzie wierny jestem i oddany. Że piękno dostrzec potrafię, i to zarówno w człowieku jak i naturze która go otacza. Za to wszystko, a i za więcej jeszcze może, dziękuję. Wiem, zdaję sprawę sobie, doceniam ile otrzymałem. Tylko gdzieś tam na końcu, tak na końcu każdego dnia, gdy już leżę z myślą o śnie, przychodzi ta myśl, ta myśl która odbiera radość tego wszystkiego. Myśl: a na cholerę to wszystko? Bo jeżeli patrzeć na to, tak z mojego skromnego punktu widzenia, tego punktu widzenia, że nie jestem oto zapatrzony w tą swoją moją wspaniałość, to na cholerę to wszystko? Na taką cholerę żebym sam siebie wielbił, uwielbiał, podziwiał? Potóż mnie Bóg, Stwórca czy też to nie wiadomo Co stworzyło, żebym się codziennie w lustrze oglądał? Gdzieś tam na końcu, tak na końcu każdego dnia, gdy już leżę z myślą o śnie, przychodzi refleksja, że powinienem się tym z kimś dzielić. Że powinienem to komuś dawać, dawać i dawać. Dawać aż do śmierci. Że naprawdę powinienem się z kimś dzielić. Uknułem sobie taką myśl kiedyś, że grzech wielki, że marnotrawstwo popełniam wielkie, że geny, geny tak dobre marnuję. To było jeszcze za czasów poprzednich. To brzmiało raczej, że nie geny moje, a raczej geny nasze - marnujemy. Bo marnotrawstwo było to przeogromne, wystarczy spojrzeć na Księżniczkę. Czy też nie po to tworzył Bóg - by Ziemię sobie czynić poddaną i takie tam. Taka mnie więc refleksja naszła na podsumowanie roku. Może to tylko wpływ promieni słonecznych kilku? Bo parę ich było, i dzisiaj też były. Tak więc wraz z słońca promieniami kilkoma refleksja mnie naszła, że szkoda, że się to marnuje. Bo marnuje się niewątpliwie. Cały rok przechodziłem, cały rok przeżyłem tylko ze sobą. Dobry to był rok i niedobry. Wprawdzie złego nic się nie wydarzyło ale i fajerwerków też zabrakło. W sumie to chyba tak lubię. Ten spokój, to ustatkowanie, tą przewidywalność, tą pewność. I może niech tak zostanie. Żyć sobie spokojnie. Co przyniesie przyszłość - zobaczymy. Żyć i korzystać z tego zdrowia, z tej siły, z tej mądrości. Być uczciwym i pracowitym. Pomagać nieszczęściu, obok biedy nie przechodzić obojętnie. Trzymać się zasad i wartości. Być wiernym i honorowym. Dbać o siebie, trzymać styl i fason, kraść spojrzenia kobiet. Bo zerkają, wiem, zauważam to coraz częściej. Ktoś mi to kiedyś powiedział, ktoś mi dał do zrozumienia, że tak pewnie jest. Nie wierzyłem, nie zwracałem uwagi, żyłem w przekonaniu – a bzdury. Ale chyba to jednak prawda. A może nie prawda? I piękno podziwiać, tej zarówno natury jak i człowieka. Oglądać się za paniami, doceniać ich wyjątkowość, różnorodność, urodę. Ha, przypomniała mi się taka jedna. Jeździła, nie jeździ już niestety, rano tym samym pociągiem. Jeny jak ona się poruszała. To była poezja. Jak się na to patrzyło to jakby świat falował, tak jakbym patrzył na morskie fale. Mogłem tak patrzeć w nieskończoność, dokładnie tak jak w nieskończoność patrzeć mogę na te morskie fale. Pięknie się poruszała, przepięknie. Na tym szarym, brudnym, rozbieganym porannym peronie była jak szum morskiej, spokojnie płynącej fali. Więc obym piękna tego dostrzegać mógł jak najwięcej. Oby mnie otaczało, niech mi się pcha przed oczy, niech emanuje urodą. Niech mi nie daje chwili wytchnienia, niech mnie przytłacza, niech mnie ogarnia, niech uśmiech na licu mym wywołuje nieustający.

W codzienności dzisiaj wreszcie zaliczyłem dyszkę z czasem średnim poniżej 5:40 czyli 5:39 hehe. Dobry to był bieg. Bieg w stronę zachodzącego słońca w temperaturze 9 stopni ( taka zima naprawdę mi się podoba ). Spokojnie, bez spinania pośladków. Tak, to muszę przyznać po raz kolejny, tych promieni słońca parę wpływa na mnie zbawiennie. Bo choć wczoraj wracałem do domu obolały i poobijany. Zmęczony tak, że ledwo doszedłem. Choć spałem niespokojnie. Choć męczyły mnie sny głupie, w tym i ona ( śni mi się tak apropo ostatnio ciągle ) to ostatecznie biegłem jak młody Bóg. Bez zmęczenia, bez tragedii, bez obawy, równym tempem, mocno i radośnie. I choć boli mnie wszystko, choć czuję każdy mięsień to ból ten sprawia mi jakąś taką przyjemność. Sprawia mi radość. Przeciągam się, rozciągam, rozmasowuję, wzdycham i stękam, ale wszystko to z tym uśmiechem na twarzy, z tą radosną świadomością – jest moc.

1 komentarz:

  1. kurde.... a ja jakoś nie daję rady wrócić do częstych wizyt na sali ćwiczeń czy basenie :(

    OdpowiedzUsuń