W
sumie mógłbym wrzucić jakiś klip wzorem Smoka i mieć
pozamiatane. W sumie mógłbym też napisać, że wstałem rano a
położyłem się wieczorem, i pozamiatane mieć taksamoż. W sumie
mógłbym też nie napisać nic i w sumie to byłoby najlepsze.
Nieraz nie chce się pisać. Tak samo jak nieraz nie chce się gadać.
Ale nieraz trzeba tą niechęć przełamywać. Trzeba powiedzieć coś
czy napisać nawet gdy się nie chce. Piszę więc choć mi się nie
chce. Gdybym miał wczoraj pisać też by mi się nie chciało. Bo
też o czym tu pisać. Szaro i buro się zrobiło. Mgły przyszły, a
czegoś takiego co było w czwartek to nie widziałem chyba nigdy
wcześniej. Ciężka gęsta mgła od rana do wieczora. Więc o czym
pisać? Że szaro i buro? Gdybym pisał we wtorek pewnie też by mi
się nie chciało, choć idąc ciemnym rankiem ulicą słyszałem
piękny śpiew kosa. Co go naszło i dlaczego zastanawiam się do
dzisiaj. Lecz przyznaję, że jakoś tak raźniej się zrobiło.
Jakie to przewrotne jak się przekonujesz jakie ważne jest coś, gdy
tego już nie ma. Taki kosa śpiew. W sumie niezauważalny bo wszechobecny
w ciepłe miesiące, a taki przykuwający w miesiące zimne i ciemne.
Chociaż? Nie, jednak zawsze przykuwa, przynajmniej moją uwagę kosa śpiew przykuwa zawsze. Nawet w te ciepłe miesiące. Teraz tylko te ciepłe
miesiące przywołuje. Wyrywa z szarej i burej rzeczywistości. Co
nie zmienia faktu, że jednak rzeczy smakują przewrotnie najlepiej wtedy gdy już ich nie ma. Świąteczne ciasto po świętach. Gdybym pisał natomiast we
Wszystkich Świętych też by mi się nie chciało. Nie był to dzień
tragiczny wprawdzie tak jak ten zeszłoroczny ( choć takiego
oczekiwałem ), to jednak rewelacyjny nie był również. Przegniłem
go. Jak bez ducha – przegniłem. Nawet biegać nie biegałem. I
nawet zły byłem na siebie, że go tak przegniłem, tak straciłem. Bo nie mogę
przecież tracić dni, tracić tak na nic nierobienie, no nie mogę
przecież. Wzięła mnie jednak pod koniec dnia tego refleksja. A
dlaczego nie mogę? W sumie młodszy już nie będę. W sumie czas
już chyba przewartościować swoje siebie postrzeganie. Ciągle, jak
w bieganiu, chcę więcej, chcę dalej, chcę szybciej. Ale może
czas najwyższy zamiast więcej, dalej, szybciej zacząć cieszyć
się z tego, że nie jest mniej i wolniej. To już chyba ten czas.
Czas gdy utrzymanie tego co jest staje się sukcesem. Czas gdy czas już
więcej odpoczywać, więcej odpuszczać. Czas gdy wszystko co możesz
zrobić, to by równia w dół była jak najmniej pochyła. Więc
skoro i przyroda ma ten czas kiedy odpoczywa może i na mnie już
czas? Co nie zmienia faktu, że gdybym pisał to dnia następnego
miałbym i o czym i chęci. Dobry to był dzień, ten Dzień
Zaduszny. Odwiedziłem wszystkich, wszystkich tych co odeszli.
Wszystkim im, tym co odeszli zapaliłem tradycyjny znicz, taki
tradycyjny, taki otwarty, taki z żywym ogniem. I w sumie innych
takich nie widziałem. Nastawiane tego plastikowego cudowieństwa po
brzegi, ale takiego jak mój ani jednego. Cóż, takie to już moje
zdziwaczenie, plastikowego cudowieństwa tym co odeszli nie zapalam choćbym nie zapalić miał nic. No i gdybym miał to pisać w Dzień
Zaduszny, to mógłbym napisać też, że Rumakiem pojeździłem.
Niedużo bo niedużo ale zawsze coś. To rekord, nigdy tak długo nie
jeździliśmy. I co ciekawe tych parę jazd późno październikowych
i ta listopadowa zaskoczyły mnie świetnymi warunkami. Powietrze
jakieś takie jakby rzadsze czy co ale cięło się je jak masełko,
bez oporów. Jakoś tak łatwiej było przyśpieszać, jakoś tak
osiągać prędkości … łatwiej. I pogrzebałem przy Rumaku
trochę, i pobiegłem jak dawniej szybciej i dalej – no, dobry to
był dzień. I wiem nawet dlaczego – było słońce. Co nie zmienia
faktu, że gdybym pisał to dnia następnego to wylałbym na dzień
ten wiadro pomyj. Po pierwsze, przez kolano nie dobiegłem do mety, a
po drugie na Ł3 dostaliśmy taki wpierdol, ale to taki, że ja
pierdolę. Dramat normalnie, dramat. I nie wiem w sumie teraz co
gorsze, czy wyrzuty sumienia gdybym wreszcie zdecydował się uczynić
życie to prostym, czy ból serca gdy trwam przy starym. I tak to
właśnie. Dni są różne. Złe, dobre, i znowu złe i czasami aż
się pisać nie chce ale pisać trzeba. No bo co? - tak już całkiem
zniknąć, zamilknąć, odejść?
A
i jeszcze jedno. W ostatnich latach na cały mój blok przewielki w
takie święto narodowe flag w bieli i czerwieni wisiało zawsze
sztuk jeden. Dzisiaj wisi już trzy. Trzysta procent normy i nawet
cieszy mnie nie wiedzieć czemu. Ludzie – wieszajcie flagi.
pamiętam bywało, że jeździlim motórem do połowy listopada przy dobrej pogodzie, pierwsze śniegi też czasem były zaliczone... a dzisiaj to tęsknię do tych jazd ekstremalnych i do domu też tęsknię... udanego 11stego listopada Eru...
OdpowiedzUsuńTa szarość i burość sprawiają, że nie chce mi się absolutnie nic. I staram się mieć takie podejście jak Twoje (do pisania), ale walczyć ze sobą muszę strasznie. Mam wrażenie, jakby cała energie odeszła gdzieś z ostatnimi promieniami słońca i myślę o niej już tylko, jak o tym lecie co minęło. Ale może jeszcze uda się zmobilizować. Bo lubię mówić i z Tobą i z paroma tu jeszcze innymi osobami.
OdpowiedzUsuń