sobota, 1 grudnia 2018

Ścieżka 534 Do przodu

Gdy tamtego poniedziałku zderzyła się lokomotywa z łosiem było ciemno i zimno. Łoś przypłacił to życiem ale lokomotywa dalej już nie pojechała. Czas płynął, robiło się ciemniej i zimniej. Gęsty tłum kłębił się zdezorientowany. I tak stojąc w tym tłumie, nie wiedząc co, nie wiedząc jak i nie wiedząc kiedy zdałem sobie sprawę jak mały mam wpływu na to wszystko. Nic, ale to zupełnie nic nie było zależne ode mnie. I od nikogo innego z tego gęstego tłumu. Można było tylko czekać na to co się wydarzy. Czekać jak w jakimś potrzasku. I zdałem sobie sprawę jak wszystko jest nieprzewidywalne. Niby jak zawsze jedziesz, niby jak zawsze wiesz gdzie jedziesz, niby czujesz się bezpiecznie i wiesz nawet o której mniej więcej dojedziesz - gdy nagle wszystko znika. Traci wartość, staje się nic nie znaczącym gdybaniem. Bo może i czegoś oczekuję, może i coś planuję, i robię może dużo w kierunku realizacji planów, ale czy wiem, że osiągnę cel? Chodzi za mną ta refleksja od czasu jakiegoś. Chyba od jakichś dwóch tygodni. Chyba od niedzieli gdy złapało mnie lekkie przeziębienie. Nieduże, niegroźne, szybko się z nim uporałem, jednak dzień, dwa nie mogłem być sobą. Nie mogłem normalnie funkcjonować, nie mogłem normalnie myśleć, nie mogłem … biegać. To refleksja taka sprzed lat wielu. Myśl taka gdy błąkaliśmy się z Kurakiem beztrosko. Błąkaliśmy się w stanie często wskazującym. Nic wówczas nie było. Nie było planów, nie było celów, nie było pewności. Braliśmy co los dał. I z nikim nie walczyliśmy. Zbędne było dla nas dyskutowanie, przekonywanie, upieranie się przy swoim, wszystko kwitując obojętnym: "Tak jak mówisz miśku". Gdzieś tam później nasze drogi się rozeszły. Kurak został z tym swoim nieplanowaniem, a ja zacząłem planować. Praca, pieniądze, samochód, dom, kobieta, rodzina, dzieci, kot, wakacje, telewizor, kariera, poważanie, stabilizacja, szacunek. I tak lat naście. Naście lat w ciągłej gonitwie. Ciągłych nerwach, obawach, lękach, nadziei. Oczywiście – były i sukcesy, była i radość, była i satysfakcja. Ale gdzie jestem dzisiaj? Dzisiaj, od dwóch tygodni, chodzi za mną tamten czas z Kurakiem. Machnąć ręką na cały ten kram. Warty jest tego całego zaangażowania? Los i tak zrobi po swojemu. Mówią weź los we własne ręce. No więc biorą. Ludzie biorą los we własne ręce. I słychać, że niektórym się nawet udaje. Z tym, że na tego jednego o którym trąbią, którego stawiają za wzór przypada paru innych którzy swoje niepowodzenie skrywają w najgłębszych zakamarkach świata. Oni za wzór stawiani nie są. Pomysł mnie dopadł, by rzucić papierem w robocie. Skoro sami nie są skorzy, to rzucić im papierem, postawić przed faktem to może coś ich ruszy. Bo pracownikiem jestem co by nie powiedzieć wspaniałym. Więc się tak dawać wykorzystywać? Ale też tak sobie myślę z drugiej strony: czy w ogóle warto? Czy warto robić jakieś akcje, jakąś politykę? A srał ich pies. Na chleb mam, na wachę do Rumaka mam, nad morze mam, w sumie co mi więcej trzeba. Więc srał ich pies. Niech się tym udławią. Do grobu i tak tego nie zabiorą. Jeżeli los zechce da mi to czego pragnę, jeżeli nie zechce – nie da, choćbym na głowie stanął. Wiec chodzę sobie tak ostatnio. Jakoś tak bez napinki. Nawet nie rzucam słownictwem na „k”, „j”, „ch” czy „h” gdy przychodzi mi stać w gęstym tłumie gdzieś w ciemności i zimnie. Przyjedzie inna lokomotywa to przyjedzie, nie przyjedzie to nie przyjedzie, sam jej nie przyciągnę. Będzie co ma być. I marzeń jakoś tak mniej, jakoś tak celów mniej, jakoś tak inaczej. I myślenia też mniej. I tak świata tego nie zrozumiem. I nie poznam co, dlaczego i po co. Więc robię co mam robić. Robię sumiennie i uczciwie. Mówię co mam powiedzieć. Czasem zamiast starego: Tak jak mówisz miśku, walnę jakieś „aaatam” lub „nie chce mi się z tobą gadać” i idę. Idę w swoją ścieżkę. Słucham co warte słuchania. Patrzę co warte patrzenia. Ale jakoś tak wszystko spokojniej, jakoś tak bez emocji. Jestem sam ze sobą. Zdać się całkiem na to co los da i mieć święty spokój – to mój cel.

W codzienności Rumak dokładnie dwa tygodnie temu odstawiony definitywnie. Ładniejsze i wygodniejsze ma lokum. Nawet mu drzwi piękne drzewniane dwa tygodnie temu pomalowałem ( co będzie z tego malowania się okaże bo mróz był akurat ). 
No właśnie mróz przyszedł. No właśnie dwa tygodnie temu. Z początku nieśmiały, wczoraj zaszalał poniżej dychy. I zmarzłem trochę wczoraj gdy wracałem o 1 w nocy z roboty. Tak, posiedziałem trochę. Ale tą sprawę od której w robocie mojej wszystko się zaczyna i wszystko kończy mam już zamkniętą prawie. Jeszcze ubrać to w słowa fachowe i koniec. Odetchnę jak co roku. Zawsze oddycham z ulgą, zawsze opada ze mnie stres po sprawy tej zamknięciu.
Biegam mało. Raz, że mróz, dwa, że lekkie podziębienie zostało. Tak raz w tygodniu biegam.
Co tam jeszcze? Aaa. Jakiś miesiąc temu padł stary, dwudziestoletni telewizor - i ostatnio na czarnym piątku się wziąłem i kupiłem nowy - zaszalałem - całe pincet złoty mnie kosztował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz