sobota, 29 grudnia 2018

Ścieżka 537 Do przodu

Jeżeli była we mnie jakaś wiara, to wiarę tą szlag trafił w tygodniu przed tym tygodniem. Tak jak sponiewierały psychikę moją słabą wszelkiego rodzaju spóźnienia, to nie sponiewierały jeszcze nigdy. To było już ponad moją wytrzymałość. To już przelało czarę goryczy. I jak to zwykle bywa w takich przypadkach, po czasie walki, po próbach przeciwstawienia się, gdy okazało się, że nic to nie daje, przyszło zobojętnienie. A może raczej poddanie się. Jakaś forma rezygnacji? Bo o ile do jebanego, pieprzonego 504 już jakoś przywykłem, to to co wyprawiała lokomotywa przed świętami przeszło moje oczekiwania. A to nie przyjeżdżała wcale i musiałem kombinować inne formy przemieszczania się, a to jak już przyjeżdżała, to całkiem zimna, i nie wiem czy to przez kompletną awarię czy też przez myśl pana konduktora, że co jak co ale on to to pierdoli i dalej w zimnie jechał nie będzie, stawała w połowie drogi i już. I pierdolony tłum przestępował z nogi na nogę czekając na mrozie na coś, co powiezie go dalej. I tak to jakoś tak wszystko się kumulowało, tak jakoś stawało mi bokiem, że w pewnym momencie przyszło załamanie. Pierdolę to. Ja nie cierpię się spóźniać, to jedna z moich zasad. A gdy spóźniam się wciąż i wciąż, i nie mam na to wpływu szukam jakiejś odpowiedzi. Dlaczego tak? Czy kurde chcę czegoś niewyobrażalnego? Nie, ja chcę tylko, oczekuję, że skoro coś jest napisane, to mogę się tego trzymać. Mówię szczerze, jak sięgam pamięcią, ani razu ani jebane 504, ani lokomotywa nie przyjechały na czas, tak wg rozkładu. Czy więc ja chcę czegoś niewykonalnego? Nie, to jest wykonalne. Dlaczego się więc tak dzieje, że nie jest? Dlaczego się tak dzieje? Pytam więc Boga: ej ty tam Bóg, dlaczego wciąż i wciąż się to wszystko spóźnia? Możesz mi łaskawie odpowiedzieć? Przecież cię nawet proszę, błagam wręcz ale wciąż to samo. Ja przecież nie oczekuję cudu, oczekuję tylko zwykłej punktualności. I mnie tknęło. Zdałem sobie sprawę, że Bóg to w sumie to pierdoli. On to po prostu pierdoli. Co z tego, że taki jeden er wstając rano prosi go o to, żeby coś się tam no ten? Co z tego, że jakiś tam er prosi go o coś całe życie? Nic. Bóg ma to w dupie. Tknęło mnie, że przecież ja całe życie go o coś proszę, modlę się, namawiam i nic. Tknęło mnie, że KURWA NIC. Takie olśnienie. Bóg nic nie robi. Nic. I taka refleksja przyszła zaraz potem, że dlaczego miałby robić. Kto, no kto powiedział, że Bóg spełnia prośby, wysłuchuje modlitw? Kto to wymyślił? Nakładli mi w młodości dobrzy katecheci, że Bóg taki właśnie jest. Ale skąd oni to wiedzą? Naście lat zajęło mi odkrycie prawdy. Kurde no, ile lat żył człowiek w błędnym myśleniu. Tak teraz patrzę. Czy jest ktoś, komu modlitwa pomogła? Jakiś człowiek który zaświadczy, że Bóg jednak ma baczenie na nasze modlitwy? A jeżeli nawet, to czy to na pewno sprawka boska czy zwykły przypadek. Bo jak mniemam na każdego takiego znajdzie się kilku innych którym nic się ni zmieniło. Nauczyli małego era – żyj uczciwie, a Bóg ci pobłogosławi. No więc żył er uczciwie. Teraz ma lat dzieści i widzi, że jakoś nie pobłogosławił. Ani w życiu osobistym, ani zawodowym. Patrzy na ludzi obok i taki jakiś mały przy nich. Taki jakiś nikt. I pyta – czy żyli lepiej, uczciwiej? Wielu zna i raczej wątpi. Więc dlaczego mają lepiej? I patrzy na ludzi innych. Takich dobrych, ciepłych, pomagających bliźnim - i widzi jak cierpią. Widzi jak spadają na nich coraz to nowe ciężary. Takich ludzi którzy im więc czynią dobra tym więcej dostają po dupie. I widzi zarazem takich co wszystko w dupie mają, a szczęście im sprzyja na każdym kroku. Taka to niestety smutna prawda. Bóg ci erku nie pobłogosławi za dobre życie. I generalnie gdzieś ma twoje westchnienia, twoje wołania. Ktoś mi ładnie napisał w życzeniach świątecznych, że jakby mnie odpowiednio pielęgnować można by mnie mieć na całe życie. Święta prawda. Ale takiego Boga to szczerze wali. Mogłem, naprawdę mogłem być jego głosicielem. Sławić i wielbić jego dobro. Upewniać ludzi, że jest miłosierny, że warto się do niego zwracać. On istnieje, tego to akurat nie kwestionuję, ale istnieje w innej formie niż ta w której mnie wychowano. W innej formie niż ta chrześcijańsko kościelna. Gdzieś tam słyszałem, że jest taki nurt myślenia, że Bóg kiedyś tam stworzył to wszystko, a potem o tym zapomniał. Chyba coś w tym jest. Nie wiem co rządzi światem ale na pewno nie miłosierny stwórca. Taka to oto refleksja wyszła mi z głupich spóźnień głupiej lokomotywy. I co pozostaje? Ano nic, jebać to. Nic się nie zmieni. Ani modlitwa, ani post, ani wyrzeczenia, ani pielgrzymka do Częstochowy nic nie zmieni. Chory będzie chory, biedny będzie biedny. a bogaty będzie bogaty. Jednym będzie się powodzić bez względu na to co czynią, innym będzie się nie powodzić z tego samego względu. I idąc tym tropem naszła mnie myśl w święta: po co w takim razie żyć. Budzę się rano z myślą: na ki? Gdzieś tam ludzi zabrało tsunami, ileś innych istnień zginęło na drogach, jeszcze ileś w kopalni, a ja tu żyję. Na ki? Zabrałbym się chętnie już z tego świata. Ale tak najbardziej to chyba chodzi mi o to żeby zobaczyć wreszcie tamten. Przekonać się czy jest, i jeżeli jest – to jaki. I może zapytać tam Boga na ki? Na ki chuj takie życie, bo aktualnie wiary we mnie już nie ma.
A w rzeczywistości? To powyżej to właśnie chyba rzeczywistość. Szara i pełna zwątpienia. Może i funkcjonuję ale jakoś tak bez przekonania. Może jak wreszcie słońce zobaczę coś się zmieni. Bo pogoda marna. Chmury, chmury, chmury. Pada śnieg, znika, potem znowu pada i znowu znika, potem pada deszcz i znowu deszcz i tak w kółko. A słońca jak nie było tak nie ma.
W bieganiu też bez rewelacji – chociaż dzisiaj – wykręciłem naprawdę dobry czas. Ale to tylko dlatego, że przez jakieś 1,5 km biegła przypadkiem obok jakaś nieznajoma. I w pewnym momencie mnie wyprzedziła. Nie mogłem oczywiście tak tego zostawić. W efekcie czego mam teraz wykręcony super czas i … zawroty głowy.





1 komentarz:

  1. no to wątpimy razem... bo ofkoz gdzieś jest jakaś siła wyższa, tylko chyba zapomniała że jest...

    OdpowiedzUsuń