Tak
apropo ostatniej notki i stylu myślenia. Bo dopada mnie od jakiegoś
czasu refleksja. Tak nagle dopada, ni z tąd ni zowąd, bez
przyczyny, przychodzi i już. Dziwna refleksja, dla mnie dziwna, ale
dopada. Bo gdy wracam czasami późnym wieczorem do domu pustą
ulicą, gdy nic mnie nie rozprasza i nic ( przynajmniej teoretycznie
) nie zagraża dopada mnie refleksja, że wszystko jest, a przede
wszystkim – wszystko było okej. Dziwne to. Dziwne, zwłaszcza, że
refleksja ta dotyczy spraw, rzeczy, wydarzeń które były złe,
smutne, niemiłe i trudne. Spraw które bolały ( bolą nadal ) i
wywoływały łzy. Taka refleksja, że tak miało być, tak było i …
i już. Nic nie zmienię, nic nie naprawię – było – tyle. Było
bo tak miało być. Bo może miało mnie czegoś nauczyć, coś
pokazać, uczynić lepszym – mam nadzieję, że lepszym a nie
gorszym. I jeszcze. I jeszcze jedno. Takie jedno coś czego aż się
boję pisać. Takie jedno coś co jak przychodzi to zaraz, szybciutko
to od siebie odpycham. Zaraz sobie wmawiam, że nie, że to
niemożliwe. Ano takie coś, taaakie coś, coś takiego, mianowicie,
że hmmm … że nic bym nie zmienił. Że jak bym miał to wszystko
jeszcze raz przeżyć – to przeżył bym tak samo. Chociaż nie …
jak to teraz napisałem to pomyślałem, że nie – parę spraw bym
zmienił. Jednak coś bym zmienił. No nic, co by jednak nie mówić,
żal żalem ale niczego nie żałuję. Tak miało być, tak było,
bolało, boli nadal – no ale to przecież moje życie. Żyję mimo
wszystko, silniejszy, mądrzejszy, lepszy. Tak, są chwile, że mam
się dosyć, ale są chwile jak ta, że myślę, że jestem lepszy. I
to nie jest pycha mówię szczerze – to z życia doświadczenie.
Mam
takie jedno rodzinne zdjęcie. Moja siostra zrobiła je na jednej z
ważniejszych rodzinnych uroczystości. Kurwa jakie to zdjęcie jest
piękne. Jakie kurwa prawdziwe. Kilku postaci już nie ma wśród
nas, kilka jest już dorosłych ale jak patrzę na to zdjęcie widzę
prawdziwych ludzi. Każdy, ale każdy został uchwycony tak jak żyje.
Kurde ale to zdjęcie jest wspaniałe. Może je kiedyś tu wrzucę.
Może. Na wieczną pamiątkę.
W
codzienności dziś jestem zmęczony. Już wczoraj byłem zmęczony,
gdy wracałem nocą do domu byłem zmęczony jak już dawno zmęczony
nie byłem. I spałem dziesięć godzin, jak nigdy nie spałem. I po
przedpołudniowych sprawach. wędrówkach też byłem zmęczony. I po
domowych obowiązkach też byłem zmęczony. I po bieganiu też byłem
zmęczony, choć bieg udany był nadspodziewanie. I taka jeszcze
refleksja po biegu. Po biegu refleksji mam zawsze pełno. Czasami
myślę sobie nawet, że książkę napisać bym mógł o tym jak
bieganie w życiu się sprawdza, czy też raczej jak do życia jest
podobne. Może kiedyś napiszę taką książkę he he? Otóż jak
mnie system pomiaru oszukał na moją korzyść, i jak się trochę z
tego powodu rozczarowałem, i nawet że szkoda pomyślałem, jakoś
tak w połowie drogi znalazłem wyjście z sytuacji. Wyjście
niespodziewane z którego, jak teraz o tym myślę, nawet dumny
jestem. Ale co to ma do życia wspólnego. Jak otóż wspomniałem,
refleksja mnie naszła po bieganiu, że to moje dzisiejsze
znalezienie wyjścia to jak w życiu. A może mianowicie te wszystkie
przeciwności, te trudności wszystkie po to są by wyjście znaleźć.
I sztuka cała w tym by to wyjście znaleźć właściwe. Bo jak już
znajdzie się to wyjście właściwe to człowiek jakiś taki z
siebie dumny, jakiś taki zadowolony, jakiś taki lepszy. Może po to
właśnie te wszystkie te nasze życiowe trudności, może po to
właśnie, by wyście właściwe znaleźć i dumnym być z tego?
A
dziś jest pierwszy dzień z dni które powinienem spędzać nad
morzem. Ten wieczór, tą notkę tam powinienem pisać. Powinienem
pisać z brudnymi bosymi stopami, z piaskiem we włosach i szumem fal
w uszach.
I
z muzyką która mnie właśnie odnalazła. Zakochałem się.
Zakochałem się jak cholera. Te klimaty szukały mnie zawsze, zawsze
gdzieś tam krążyły ale w ostatnich dniach grają mi w sercu w
każdej chwili.