sobota, 3 sierpnia 2019

Ścieżka 563 Do przodu

I znowu. W tym roku może nawet bardziej niż w latach ubiegłych. Nie wiem. Naprawdę nie wiem skąd i dlaczego. Przecież przez połowę swojego życia nienawidziłem wręcz tego miasta. Przecież przez połowę swojego życia uważałem je za centrum chamstwa i cwaniactwa. Nie przypadkiem przecież taka moja niechęć do klubu z Łazienkowskiej. Zapewne wielka w tym zasługa taty, sercem lubelaka, który od kiedy pamiętam na każdym kroku krytykował to miasto i jego mieszkańców. A teraz znowu. W tym roku bardziej niż w latach ubiegłych. W tym roku tak miałem oczy pełne łez jak nigdy wcześniej. Dlaczego? Nie wiem. Z jakiego powodu? Też nie wiem? Wiem jednak, że na wspomnienie Powstania nawet teraz wzrok mi się szkli. Nie potrafię tego zrozumieć. Nie ma w tym sensu. Jednak wzruszam się, wzruszam się cholernie. I co by nie powiedzieć kocham to miasto. Bardzo je kocham. Szalone, dziwne, duszne, tłoczne, szybkie a jednak kocham. Bo ono wcale takie nie jest. Tak naprawdę to ono jest jak morski brzeg. Niby niespokojny, niby niebezpieczny ale jak usiądziesz na chwilę, jak posłuchasz, jak popatrzysz w spokoju to odkryjesz, że ukołysze do snu. I nie zrozumie tego nikt kto wpadnie na chwilę. Nie zrozumie tego nikt kto pobiegnie z tłumem. Nie zrozumie tego nikt kto, jak ja, pełen będzie uprzedzeń. Pól życia nienawidziłem tego miasta bo … bo go nie znałem. Drugie pół życia kocham to miasto i tęsknię za nim. Bo choć spędzam w nim większą część dnia to jednak mam do niego daleko. Daleko mam na Starówkę, daleko mam nad wiślany brzeg, daleko mam.


W codzienności wracając piątkowym wieczorem zobaczyłem na niebie Wielki Wóz. I gdy go zobaczyłem zaskoczony byłem niezmiernie. Bo widok ten przypomniał mi to o czym zapomniałem. A zapomniałem o Wielkim Wozie. Nie raz patrzyłem w gwiazdy ale te gwiazdy jakieś w tym roku niewyraźne. Jakby ich mniej było albo blask traciły? I w ogóle jakoś tak wszystkiego tego lata mniej. Gwiazd mniej, słońca i jego zachodów mniej, motóra i jazdy nim mniej, i biegania mniej, i Warszawy mniej, i notek mniej u ludzi. Jakoś tak wszystkiego mniej. Mnie chyba mniej też. Chyba jakoś tak bardziej się w siebie zamykam. Chyba coraz lepiej mi w samotności. Radość wywołujących sztucznych pobudzaczy już mi nie trzeba. Chyba radości tak w ogóle też już mi nie trzeba. Jedno co mi trzeba to jeszcze tylko nad morze bym pojechał. Jeszcze tylko połaziłbym boso, posiedział nocą na plaży, posłuchał fal, popatrzył w niebo i wrócił ciemnym lasem do snu. Tak – tego to jeszcze bym chciał.

Co widzę swoimi pełnymi wyobraźni oczami gdy patrzę na Pocztę Główną, no co widzę?

2 komentarze:

  1. też mnie to wzrusza, ale do dzisiaj się nie mogę pozbierać żeby napisać o tym jak bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, chyba nie znam nikogo, kto tak pięknie mówiłby o Warszawie. A to w końcu nasza stolica, więc ważne, by myśleć o niej dobrze. Chciałabym też umieć tak ładnie mówić o moim własnym mieście, bo przecież jako rodowita lubelanka powinnam.

    I też mi się wydaje, że mniej wszystkiego. Tutaj też jakoś mniej mnie ciągnie, stąd tak rzadkie notki. Nie chcę już obiecywać sobie, że to się zmieni.

    No i dumna jestem trochę z siebie, że skłoniłam Cię do napisania najdłuższego komentarza w historii :) To nie lada osiągnięcie.

    Trzymaj się Eru

    OdpowiedzUsuń