I
znowu. W tym roku może nawet bardziej niż w latach ubiegłych. Nie
wiem. Naprawdę nie wiem skąd i dlaczego. Przecież przez połowę
swojego życia nienawidziłem wręcz tego miasta. Przecież przez
połowę swojego życia uważałem je za centrum chamstwa i
cwaniactwa. Nie przypadkiem przecież taka moja niechęć do klubu z
Łazienkowskiej. Zapewne wielka w tym zasługa taty, sercem lubelaka,
który od kiedy pamiętam na każdym kroku krytykował to miasto i
jego mieszkańców. A teraz znowu. W tym roku bardziej niż w latach
ubiegłych. W tym roku tak miałem oczy pełne łez jak nigdy
wcześniej. Dlaczego? Nie wiem. Z jakiego powodu? Też nie wiem? Wiem
jednak, że na wspomnienie Powstania nawet teraz wzrok mi się szkli.
Nie potrafię tego zrozumieć. Nie ma w tym sensu. Jednak wzruszam
się, wzruszam się cholernie. I co by nie powiedzieć kocham to
miasto. Bardzo je kocham. Szalone, dziwne, duszne, tłoczne, szybkie
a jednak kocham. Bo ono wcale takie nie jest. Tak naprawdę to ono
jest jak morski brzeg. Niby niespokojny, niby niebezpieczny ale jak
usiądziesz na chwilę, jak posłuchasz, jak popatrzysz w spokoju to
odkryjesz, że ukołysze do snu. I nie zrozumie tego nikt kto wpadnie
na chwilę. Nie zrozumie tego nikt kto pobiegnie z tłumem. Nie
zrozumie tego nikt kto, jak ja, pełen będzie uprzedzeń. Pól życia
nienawidziłem tego miasta bo … bo go nie znałem. Drugie pół
życia kocham to miasto i tęsknię za nim. Bo choć spędzam w nim
większą część dnia to jednak mam do niego daleko. Daleko mam na
Starówkę, daleko mam nad wiślany brzeg, daleko mam.
W
codzienności wracając piątkowym wieczorem zobaczyłem na niebie
Wielki Wóz. I gdy go zobaczyłem zaskoczony byłem niezmiernie. Bo
widok ten przypomniał mi to o czym zapomniałem. A zapomniałem o
Wielkim Wozie. Nie raz patrzyłem w gwiazdy ale te gwiazdy jakieś w
tym roku niewyraźne. Jakby ich mniej było albo blask traciły? I w
ogóle jakoś tak wszystkiego tego lata mniej. Gwiazd mniej, słońca
i jego zachodów mniej, motóra i jazdy nim mniej, i biegania mniej,
i Warszawy mniej, i notek mniej u ludzi. Jakoś tak wszystkiego
mniej. Mnie chyba mniej też. Chyba jakoś tak bardziej się w
siebie zamykam. Chyba coraz lepiej mi w samotności. Radość
wywołujących sztucznych pobudzaczy już mi nie trzeba. Chyba
radości tak w ogóle też już mi nie trzeba. Jedno co mi trzeba to
jeszcze tylko nad morze bym pojechał. Jeszcze tylko połaziłbym
boso, posiedział nocą na plaży, posłuchał fal, popatrzył w
niebo i wrócił ciemnym lasem do snu. Tak – tego to jeszcze bym
chciał.
Co widzę swoimi pełnymi wyobraźni oczami gdy patrzę na Pocztę Główną, no co widzę?
Co widzę swoimi pełnymi wyobraźni oczami gdy patrzę na Pocztę Główną, no co widzę?
też mnie to wzrusza, ale do dzisiaj się nie mogę pozbierać żeby napisać o tym jak bardzo...
OdpowiedzUsuńWiesz, chyba nie znam nikogo, kto tak pięknie mówiłby o Warszawie. A to w końcu nasza stolica, więc ważne, by myśleć o niej dobrze. Chciałabym też umieć tak ładnie mówić o moim własnym mieście, bo przecież jako rodowita lubelanka powinnam.
OdpowiedzUsuńI też mi się wydaje, że mniej wszystkiego. Tutaj też jakoś mniej mnie ciągnie, stąd tak rzadkie notki. Nie chcę już obiecywać sobie, że to się zmieni.
No i dumna jestem trochę z siebie, że skłoniłam Cię do napisania najdłuższego komentarza w historii :) To nie lada osiągnięcie.
Trzymaj się Eru