Kiedyś,
dawno temu, tak dawno, że lata mogę określać na naście, kiedy
nie wiedziałem o co chodzi i nie wiedziałem co czynić mam (
zresztą i jednego i drugiego nigdy nie wiedziałem, nie wiem nadal i
chyba nigdy się nie dowiem ), no właśnie wtedy przeczytałem sobie
książkę. Dużo książek wtedy czytałem, wtedy nie było jeszcze
jutuba. Wtedy właśnie wśród tych książek wyczytałem jedną
taką, a potem już i inne z tego, popularnego swego czasu nurtu. No
i w tej książce było, że jakiś ktoś tam uwierzył, a żeby
wiarę swoją utwierdzić wymyślił sobie, że znajdzie jakieś tam
wyjątkowe piórko. I znalazł podobno. Dla mnie piórko było
banalne. Cóż mogłem więc wymyślić ja? Ja mogłem wymyślić coś
w sumie prostego ale zarazem takiego co raczej ni powinno się
wydarzyć. Wymyśliłem sobie, że znajdę 2 zł. Takie nasze polskie
złote dwa złote. Nigdy wcześniej pieniędzy żadnych nie
znajdowałem więc wydawało mi się to i możliwe i niemożliwe. I
to musiało być dwa złote – nie pięć, nie jeden – tylko i
wyłącznie dwa. Nie wiem ile to trwało, nie pamiętam ale
początkowo nie znajdowałem nic, ani grosza. Potem jednak zaczęło
się coś dziać. Zacząłem znajdować grosze, dziesiątki groszy. W
pewnym momencie znajdowałem je dosłownie codziennie. Koniec końców
miałem ich już w pewnym momencie ze słoik. Ale dwuzłotówki jak
nie było tak nie było. Wierzyłem jednak, że pewnego dnia ją
znajdę. Musiałem ją znaleźć bo od tego zależała cała moja
wiara w szczęśliwe spełnienie. I kurde znalazłem. Pewnego
zimowego, mroźnego wieczoru znalazłem ją w tramwaju. Jest ze mną
do dziś. Noszę ją na łańcuszku. Czy coś się zmieniło wtedy?
Nic. To znaczy nie zmieniło się tak jak oczekiwałem. Stało się
wręcz odwrotnie. Od tamtej pory nie szukałem. Wprawdzie znajdowałem
monety jeszcze czasami, i parę dwuzłotówek się trafiło, ale było
ich coraz mniej aż pewnego dnia przestałem je znajdować całkiem.
I zapomniałem o swojej umowie z losem. Na długo. Aż pewnego dnia,
patrząc na moją pierwszą dwuzłotówkę, pomyślałem, że co to
za sztuka taką dwuzłotówkę znaleźć, przecież znalazłem ich
już bardzo dużo od tamtego czasu – ale jakby tak znaleźć stówę.
Stówa – tak, stówa to by było wyzwanie. I nie wiem, będzie to
już rok temu na pewno, pewnie i dłużej, postanowiłem znaleźć
stówę. Jak znajdę stówę – znaczy wszystko jest możliwe. Raz
nawet w pociągu znalazłem, zdębiałem na jej widok, okazało się
jednak że stówą była tylko z jednej strony, z drugiej była to
jakaś tam reklama. Chichot losu. Po tamtym chichocie dałem sobie
prawdę mówiąc spokój. Głupie i dziecinne. Niby chciałem ją
znaleźć ale niby nie chciałem, niby wierzyłem ale nie wierzyłem.
I tak mijały dni. Wczoraj nic mi się nie układało. Gdzie chciałem
coś załatwić to było zamknięte, jak się gdzieś śpieszyłem
była kolejka, jak się z kimś umówiłem nie przyszedł – taki
dzień gdzie wszystko idzie nie tak jak trzeba. Jednak nie martwiło
mnie to zbytnio. Innym razem wściekłbym się pewnie ale wczoraj
przyjąłem wszystko na miękko. Zresztą jakoś tak ostatnimi dniami
wszystko przyjmuję na miękko. I właśnie wczoraj, idąc sobie już
praktycznie bez celu znalazłem … no nie znalazłem stówy –
znalazłem dwie stówy. Nowiutkie złote dwie stówy złożone na
cztery. I teraz nie wiem co dalej. Z jednej strony myślę cały czas
o tym kimś kto je zgubił. Postałem wprawdzie tam przez chwilę, że
może ktoś się wróci, nikt się nie wrócił, a z drugiej strony
nie będę przecież chodził po ludziach i pytał czy nie zgubili
forsy – chociaż w sumie może i powinienem był? Z drugiej zaś
strony jeżeli to jest wynik mojej umowy z losem to nikt tego nie
zgubił, to po prostu spadło z … nieba. I od wczoraj chodzę i
myślę – przypadek li to czy nie? A jeżeli nie to co dalej? Wszak
od znalezienia stówy wszystko miało pójść jak należy, miało
zacząć się spełniać to o czym marzę. A jeżeli stanie się tak
jak za czasów dwuzłotówki – zmieni się odwrotnie niż oczekuję?
No i przecież to nie jest stówa, dwie stówy to nie stówa. Chociaż
patrząc realnie to - dwa razy więcej. Co to będzie, co – to –
będzie? Niby nie wierzę, że od tego co sobie wymyślę zależy
moja przyszłość ale niby chciałbym żeby wszystko się spełniało
i żeby fakt, że założyłem, że coś znajdę, w sumie bez
zbytniego mojego udziału, był potwierdzeniem, że jak w coś
wierzysz, i myślisz o tym, i pragniesz, i szukasz, i chcesz, i tęsknisz, to w końcu
znajdziesz, to w końcu dostaniesz.
W codzienności jest spokój. I nawet się dobrze czuję. I wypoczęty jestem. I wyspany. I jakiś taki beztroski. Dziwne.
Dzisiaj nie biegam. Zostawiam sobie na jutro do zrobienia dwudziestkę.
I jakieś takie wspomnienia mnie naszły. Zawsze wtedy gdy usłyszę taką muzykę. I wielu ludzi przewinęło się w moim życiu ale teraz, teraz właśnie zastanawiam się co tam u Gośki, co u Iwony, co u Sychala, co u Karola. Nie wiem dlaczego właśnie o nich myślę, w sumie jakoś najbliżsi mi nie byli, ale ciekawe co tam u nich, jak żyją, co robią, jak wyglądają, czy są szczęśliwi. Eh stare dobre czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz