sobota, 10 października 2020

Ścieżka 616 Do przodu

 Zanim dzisiaj rano zmęczonym całą nocą ciałem wstałem i podniosłem do góry to coś co okno na świat zasłania. Zanim zmęczonymi całą nocą oczami wyjrzałem przez okno na świat, na tym czymś co okno to zasłania, dostrzegłem pszczołę. Siedziała skulona w rogu, ostatkiem sił trzymając się tego czegoś. Wyglądała na pogodzoną z losem. Wyglądała tak jakby już się pogodziła z nieuniknioną śmiercią i tylko czekała kiedy nadejdzie. Zrobiło mi się jej żal. Pomyślałem, że jak już ma umierać niech umiera na szerokim świecie, na wolności, a nie tu - na tym czymś. Nawet nie walczyła gdy zabierałem ją z tego czegoś. Nawet nie próbowała uciekać gdy spadła na podłogę po moich niezgrabnych ruchach. I gdy już położyłem ją na tym parapecie zewnętrznym, gdy promienie słoneczne które nie wiadomo skąd pojawiły się nagle na niebie, zaczęły muskać jej umierające ciało, pomyślałem, że może jeszcze nie czas umierać, może jeszcze jakimś cudem wróci do życia. Zamoczyłem kawałek papieru w miodzie i położyłem na parapecie obok. Niby coś tam dotykała tymi swoimi czułkami, niby nawet się poruszyła ale nie wyglądało to obiecująco. Popatrzyłem na nią jeszcze chwilę i poszedłem do swoich spraw. Wrócę za jakiś czas jak już umrze. Jeszcze parę razy przechodząc obok zerknąłem czy już ale pszczoła nadal dawała nieznaczne znaki życia. I tak to po kilku takich zerknięciach zagłębiłem się w swoje sprawy, już nie sprawdzałem co u niej i najzwyczajniej w świecie o niej zapomniałem. I gdy po jakichś dwóch godzinach wróciłem do tego okna i gdy spojrzałem przez nie na świat, przypomniałem sobie o pszczółce. Stała kawałek od papierka. Powiem szczerze zdziwiło mnie to. Dała radę zrobić te parę kroków?? Pszczoła jakby tylko na to czekała. Zatrzęsła swoim drobnym ciałem jakby chciała z siebie coś strząsnąć, rozłożyła swoje delikatne skrzydełka i uniosła się w powietrze. Chwilę powisiała nad parapetem jakby chciała się upewnić czy da radę, po czym, gdy jak sądzę pewności tej nabrała, zatoczyła koło przed moim oknem i poleciała gdzieś tam ku słońcu które nie wiem skąd nagle pojawiło się na niebie.

W rzeczywistości po 63 dniach zdjąłem z balkonu biało - czerwoną flagę. Swego czasu Kania nie dziwiła się że płaczę. Ja się też nie dziwię. W czym jak w czym ale w tym to siebie znam. Dziwię się jedynie, że płaczę aż tak, aż tak.



1 komentarz:

  1. Uratowałeś tę pszczółkę Eru. To naprawdę super i daje nadzieję jakąś taką malutką chociaż. A czy Kania się nie dziwiła... Może i nie. Może i teraz nie dziwi się jakoś bardzo. Po prostu wolałabym, żebyś więcej powodów miał do radości niż do płaczu. No ale jak jest potrzeba płakać, to jest, i nic nie zrobisz.

    ps Też lubię Twoje komentarz. No i może się wyrobię przed nadejściem kolejnego roku ;)

    OdpowiedzUsuń